Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2017, 17:21   #18
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan otrzepał się z ziemi ponownie.
- Co mnie ominęło? - zapytał podchodząc do chłopca i swojej grupy.
Obrócili się ku niemu, a Hamsa rzucił leszczynowe wędzisko i do nóg przypadł mu błagalnie.
- Dzieciak się rybaczyć wybrał, ryby mu wzięły, a potem Krzyżaki wzięły ryby - streścił Miłek całą przygodę.
Jak się okazało, Vlaszy smyrgnął sobie samotnie ku sąsiednim rozlewiskom, co dziwne było, bo zawsze twardo się Janowej poły dotąd trzymał. I gdy łowił sobie, napatoczyło się rycerzy trzech z kilkoma knechtami. Sprytny chłopak w trzcinach ukrył się, i choć szukali, nie znaleźli go. Pomówiwszy trochę, ruszyli dalej na południe.
- Dawno to było? Dogonimy? Na noc pewnie stanęli. - Jan co prawda nie zamierzał wizyty u Niedźwiedzia odkładać. Jednak rycerze z knechtami po ziemi się panoszący też nie byli mile widziani.
- Będzie dwie godziny.
Jan spojrzał na Montwiła.
- Zapolujmy. - stwierdził do towarzysza. Mieli dwa atuty. Znajomość terenu w osobie Miłka i jego ludzi oraz zaskoczenie. Czekał jedynie na potwierdzenie Gangrela, siedzieli w sprawie razem. Olbrzym kiwnął głową, nie strzępiąc języka na darmo.
- Wasza okolica kto czyni honory i prowadzi? - powiedział do Miłka i Montwiła.
- Pytanie, czy wszyscy, i pytanie, gdzie gnać? - wtrącił Miłek.
- Podjąć możemy trop tam gdzie Hamsa widział ostatnio. Nim uderzymy wejdę im do głów by się upewnić, że to nie przebierańcy jacyś. Ruszę ja z Montwiłem i pięciu ludzi. Psa weźmiemy szybciej pójdzie. Chyba, że nie trzeba?- spojrzał na Montwiła. Nie znał zakresu jego umiejętności.
Gangrel wstał, w udo klepnął i psa Janowego za ucho wytarmosił.
- Dobry pies.
- Wąchacz - przedstawił zwierzaka, sam Jan się natomiast uśmiechnął. Lubił tego psa jak i szerzej zwierzęta. Odczekał aż Gangrel będzie gotów ruszyć. Wyznaczył piątkę ludzi w tym Kamira do wypadu.

***

Siedzieli w młodym dębniaku, czekając aż Montwił wróci ze zwiadu. Tropem, wiedzeni przez psa i przez Gangrela, co znaki na ziemi czytał jakby to księga była, szli ledwie trzy godziny. Później zaś ogienek dostrzegli po drugiej stronie rozlewiska, mały i lichy. Raz i drugi przez wodę poniosło się rżenie konia.
- Jest bardzo urodziwa - odezwał się nagle Hamsa szeptem. - Jak brzoza biała i smukła.
- Kto, smyku? - również odszepnął Kamir.
- Pani Luda - odparł chłopak, i Jana nie zdziwiło to, że nagle wdzięki niewieście dostrzegł, bo czas to już był dla niego najwyższy, a Ludzie zaiste ni krasy ni uroku nie zbywało… ale chłopak opowiadać o jej urodzie zaczął tak kwieciście, jakby z jakiegoś romansu rycerskiego owe porównania wyczytał.
- Skąd ci nagle tyle swobody w głowie co? - Jan wyraził zdziwienie
- Rano na rybach byłeś zamiast przy mnie czuwać? Teraz ci Luda w głowie, skąd w ogóle znasz takie bystre porównania mądralo?
Hamsa wejrzał w niego ze słabo maskowaną urazą.
- Wszyscy za pacholę mają mnie, jeno do czyszczenia butów zdatne - oznajmił. Co nie było do końca prawdą. Jan Hamsę wziął na sługę. Jednak inwestowano sporo czasu i środków w jego wychowanie. Uczył się chłopak czytać, tropić czy jeździć konno. Tzimisce osobiście uczył go strzelać i walczyć wręcz. Agabek poświęcał czas by nauczyć chłopaka zbierać informacje. Rozmawiać płynnie wśród ciżby, plotkować czy przekonywać. Tak by zanadto nie zwracać na siebie uwagi lub ukryć swój cel innym go zastępując. W przyszłości Hamsa miał się stać przybocznym wampira. Jego osobistym ghulem, sługą najbardziej zaufanym.
- Taaa, a kto ty, jak nie pacholik? - zachichotał Kamir.
- Mężczyzna - warknął Hamsa całkiem po męsku i zupełnie nie jak pokorny sługa, szczęśliw, że został wybrany, choćby do czyszczenia butów, jak to było do tej pory. Ku Janowi się obrócił, w oczach srebrzyście lśniło mu coś, czego do tej pory Jan w skrytym chłopaku nie u widział. - Przy sobie mnie trzymacie jak dziecko. Do niczego nie dopuszczacie. To na ryby chociaż poszedłem, a i tak wszyscy za złe mają mi, jakbym kołek mości Janowi wraził śpiącemu, a nie haczyk w glizdę. A gdybym nie poszedł, to byście o Krzyżakach nie wiedzieli. - słusznie prawił. Choć go to nie usprawiedliwiało.
Jan spojrzał w aurę i sekrety młodego. Nie dostrzegł tam z początku nic przełomowego
- Czegoś doświadczył tam na weselu? - zmiana w Hamsie intrygowała Jana. Nie denerwowała a ciekawiła. Jak zmężnieć można w ciągu jednej nocy i do tak rozsądnych poniekąd wniosków dojść .
- Woj tam był… konny. Z dala stał, na tańczących patrzał - oczy Hamsy zalśniły urocznie. - Dumny jak mości Bożywoj, ale inaczej… Spokojny był, zadumany. Zobaczył mnie, przywołał… mówił coś… coś mówił - zapętlił się nagle.
- Spróbuj sobie przypomnieć. - Jan jednocześnie począć czytać jego myśli. Może dotrze do wspomnienia zablokowanego. Co mu rzekł.. czego Hamsa nie może powtórzyć? Zobaczył w strumieniu wspomnień woja w szyszaku z końskim ogonem. Płowe włosy, długie wąsy, złote bransolety na nadgarstkach. Przy pasie miecz i topór. Mężczyzna jest piękny - niewiarygodnie, nieludzko. Nachyla się do Hamsy z siodła i mówi, ale Jan wyłapuje tylko pojedyncze słowa.

Rycerz. Mir. Potrzeba. Chronić. Wojna.


Został mu jednak wrażenie zasadności i prawdy tych słów, takiej dogłębnej, będącej podstawą jego własnego jestestwa. Musiał chronić tę ziemię. Za wszelką cenę.

Jan gdy wizją się skończyła aż się wzdrygał. Uderzyła go ta wizja z niesamowitą siłą. Nidy czegoś takiego nie doświadczył Usiadł na kamieniu nieopodal i przez kilka minut nie odzywał się do nikogo. Kontemplował.. i przerwał to najwyższym wysiłkiem woli. Zmusił się do działania. Czuł, że mógłby tu siedzieć godzinami. Rozmyślał o tym co zobaczył i czuł teraz żywo.
Rzekł potem zamyślony do Hamsy
- Widziałem ja go. Spokojnie będziemy bronić tej ziemi w końcu ona teraz i nasza.

Montwił wrócił niedługo potem, przysiadł na mchu, raz po raz się w rozterce po głowie kudłatej drapiąc.
- No są tam. Pod wysokim brzegiem obozowisko rozłożyli, dwóch zawsze czuwa. Konie obok uwiązane. Jeden ranion jest, krew i chorobę żem wyczuł. Ryby twe, szczawiku, zjedli, a na łbach zupę sobie z korą na rano gotują.
Podrapał się po głowie.
- Nie mają spyży ni owsa dla koni. Płaszcze uszargane, oni od dawna w drodze, a wystrachani, jakby ich wszystkie czarty i biesy goniły.
- To pora by ich dogoniły. - uśmiech Jana mówił wszystko. Po chwili jednak dodał - Z zaskoczenia wartowników. Żywcem brać. - spojrzał na Montwiła - żywi są coś warci. Zabić ich zdążymy… zawsze. Ciekawe co tu robią? Wyglądają jakby uciekali. Dziwne to, skoro uciekają po naszych ziemiach. - zaczął się Jan zastanawiać na głos. Dał jednak komendę by ruszyli. Jan chciał sprawdzić ich myśli i aury nim zaatakują.

Iście tak obóz zastali, jako im Gangrel opisał. Jan leżał w zaroślach, wzrokiem się ślizgając po czuwających i śpiących. Prócz dwóch knechtów na straży nie spał jeszcze rycerz o rudej brodzie, lat koło czterdziestu. Ten czuwał przy ogniu, i Jan mniemał, iż to owej grupy przywódca. Strach dostrzegł w jego sercu, lecz wyraźniejszą była gorycz i determinacja. Strażnicy wyczerpani byli, w strachu i zniechęceni. Jednego ze śpiących rycerzy otaczała pulsująca chmura cierpienia. Zdrożone konie spały, jeden się pokładł i Jan wiedział, że to zwierzę nie pociągnie już długo, jeśli do stajni i pod czułą opiekę nie trafi. A szkoda by było, boć rycerski wierzchowiec wart był wioskę całą.

Logicznym było, że Montwił zajmie się rycerzem. Jan przeczytał jego myśli i rannego. Ranny śnił o domu, żonie i leciwym ojcu. Mają niewielką wieżę gdzieś w Tyrolu. Rudy dowódca myślał o tym, żeby jak najszybciej przejść przez ziemie pogan i przebić się na Mazowsze.

Dał znak do ataku. Rycerze choć uciekali z pewnością mieli nie jedno na sumienu podczas pobytu na tych ziemiach. Hamsa z łukiem dostał rozkaz strzelać gdyby, ktoś z atakujących wpadł w opały. Jan wzmocnił krwią zręczność. Ci dwaj mieli pecha, żywcem brać to jedno…. ryzykować to drugie. Plan ataku był prosty szybka salwa w wartowników. Opaść na śpiących i po sprawie. Wyszeptał taki plan prosto do Montwiła, innym dając znaki zbójeckie.

Świsnęły strzały. Ten, którego Jan obrał, padł od razu. Kamirowa ofiara wstać zdążyła. Nie zdążyła krzyknąć. Poderwał się jednak rudy brodacz, i w tej samej chwili z zarośli Montwił wypadł z toporem, półnagi i straszny. Gangrel starł się z nim z rykiem, cios mieczem na pierś malunkami poznaczoną wyłapał, za ramię Krzyżaka chwycił i przez bark przerzucił. Jan strzelił po raz wtóry, w bark rycerza, co się z Miłkiem zmagał. I wtedy zobaczył, kątem oka, swojego własnego sługę, który porzuciwszy łuk smyrgnął skurczony w tumult bitewny, zgarbiony w pałąk, pomiędzy walczącymi ku tobołkom Krzyżaków podle koni uwiązanych złożonych. Co ten cholerny smark wyprawiał? Jan gdy jego ludzie wpadli już nas dobre krzyknął tylko.
- Złóżcie broń nie ciskajcie się a może wyżyjecie. Pókim dobry. - nie mógł wiedzieć czy go rozumieją. Próbował jednak, uniknąć przelania krwi więcej niż to konieczne. Jednocześnie Jan na smarka miał baczenie. I zaczął zmierzać w jego stronę, osłaniając go. Do Montwila rzucił w tym czasie przez ramię.
- Żywcem proszę.- Gangrel był jednak zajęty walką. Zapamiętały w niej, ledwo dostrzegając co się w koło dzieje.

Poszło ludziom Jana i Miłkowi gorzej aniżeli ten pierwszy się spodziewał. Gdy po unieszkodliwieniu dwóch wartowników wypadli na śpiących. Tzimisce spodziewał się szybkiej kapitulacji. Pod mieczem na gardle, braku możliwości reakcji w ataku z zaskoczenia podczas snu. Jednak chrześcijanie sen mieli lekki. Wystrachani spali z przysłowiowym jednym okiem otwartym. Zerwali się i walka rozgorzała. Jeden z rycerzy i dwóch knechtów w tył się ku dobytkowi szybko się rzuciło. Szansy w tym upatrując. Hamsa obkręcił się, sztyletu długiego dobył, a jedyna to broń była do walki wręcz, jaką posiadał. Zęby zaciskając, zastawił sobą drogę nacierających. Wtedy Jan zobaczył to,co przegapił, zarówno on, jak i Montwił, na rycerzach i uzbrojeniu się koncentrujący. Między bagażami leżała związana ciemnowłosa dziewczynka o oczach okrągłych z przerażenia.
- Na ziemię pókim dobry! - wrzasnął Jan zastraszając. Strzelił też do przeciwnika najbliżej Hamsy. Chybił. Z takiej odległości, że jakby napluł, to by z wiatrem doleciało. Po raz pierwszy od dawna chybił, strzała syknęła gdzieś w zarośla. Rycerz ciosem na odlew odrzucił Hamsę z drogi, szarpnięciem poderwał związane dziecko i przytknął sztych do jej gardła.
Rudy brodacz zaszwargotał coś do Montwiła.
Jan doceniał ironię szczerze. To odwrócenie ról, po historii z dziwożoną. Dziecko choć niewinne, nie miało dla niego znaczenia. Jednak podjął grę, nic nie miał do stracenia. Dziecko natomiast było kogoś znacznego. Odrzucił łuk, odroczył pas z mieczem. Ludziom nakazując być w pogotowiu, broni nie chować. Ręce do góry podniósł. I rzekł idąc w stronę rycerza. Po łacinie i po polsku.
- Puść ją, weź mnie. Jeśli chcesz wyżyć. - sam był gotów do skoku gdy okazja się pojawi. Jeśli puści dziecko jego weźmie.. To z kłami Jan się rzuci i je zatopi w ciele napastnika. Najwyżej go rycerz dźgnie. Sądząc, że zabije bezbronnego Jana. Każdy przy zdrowych zmysłach woli mieć niby wodza niż dziecko za zakładnika. Wezmą rycerze Jana za honorowego głupca najpewniej.
Trzymający dziewczynkę spojrzał na rudego brodacza, ten szwargotnął coś ostro.
- Rzecze: nie, odstąpcie, albo zabijemy dziecko - przetłumaczył Miłek cicho, a potem dodał. - Ktoś ma rozeznanie, kto zacz Tautvydas Czarny Żbik? I czemu niby miałby mnie obchodzić on i jego bachor?
Jan wiedział, że nie ma dużo czasu.
- Rzeknij temu od dziecka, że gościa nie znamy. Jednak honor mamy. Bierze mnie i idzie żywy bo zakładnika ma coś wartego. Jeśli zabije dzieciaka będziemy go ćwiartować. Słowo polskiego szlachcica. - sam znów powtarzał to po polsku i łacinie.
Rudy zmarszczył rude brwi.
- Rzekł, żebyś się kazał cofnąć Montwiłowi - przetłumaczył Miłek jego słowa.
- Cofnie się jak mnie będziesz miał pod nożem. Dla niego to dzieci mniej warte od psa. Mi honor nakazuje ratować. Puść ją weź mnie. To dla was jedyne wyjście.
- Zabieramy dziecko i ciebie, ciebie zwolnimy za rozlewiskiem - zaproponował ryży. Montwił warknął coś półzwierzęcą.
- On Ci zaraz łeb rozwali i negocjować będziemy z tym co ma dzieciaka. Może chce żyć bardziej niż Ty. Bierzesz mnie puszczasz dzieciaka. Okup...
Ten dziewczynkę trzymający krzyknął coś w połowie Miłkowego tłumaczenia. Ryży rzucił grubym słowem, w którym i Jan obelgę do rozumu się odnoszącą rozpoznał. A potem zakotłowało się w kociołku czarownicy. Rycerz dziewczynkę trzymający cisnął ją w bok i do Jana doskoczył. Ryży obrócił się i zaatakował Montwiłła. Jan nie wahał się próbował gryźć przeciwnika. Kłów nie obnażał do ostatniej chwili. Wyglądało jakby szaleniec z pięściami rzucił się na Rycerza.
- Żywcem kogo się da! - choć nie miał złudzeń w jakim kierunku to wszystko zmierza. Zęby Jana zagłębiły się w miękkim podgardlu, w usta Diabła buchnęła gorąca posoka, obok siebie usłyszał krzyk przerażonych knechtów, a potem szelest krzaków, gdy dwaj z krzyżackich zbrojnych salwowali się ucieczką. Tuż obok malowniczym łukiem, wywijając rudą brodą, przeleciała głowa ich dowódcy. Jednak to dla Jana nie miało znaczenia. Zwyciężył, a na języku czuł słodki smak krwi. Rycerz mu zwiotczał w rękach, nim Jan zdążył się oderwać. Wiedział, że już za późno. Więc dopił do syta. Zwrócił się do Montwiła i swoich ludzi. Wiedział, że mimo wszystko odpuścić do końca nie może.
- Ja za jednym tam gdzie Wąchacz. Ty za drugim. - powiedział i czekał na reakcję - Zwiać nam nie mogą. Kamir ze mną. - zakomenderował do zbrojnego - Agabek pilnuj dzieciaków… obu. Jeńcy mają wyżyć.- dodał na koniec. Pech Jankna dalej prześladował. Z trzech rycerzy jeden ledwo wyżył a i ten nie do końca. Dwa pacierze później dostrzegł knechta przedzierającego się przez zarośla na brzegu rozlewiska. Płaszcz błotem umazał, by bielą w oko nie świecił w ciemnościach. Sprytny… Przystanął, by złapać oddech, i coś w trzcinach musiało zwrócić jego uwagę, bo wszedł tam ostrożnie. Janek wyciągnął łuk. Przy celował i strzelił trochę na oślep.
- Wyłaź to życie zachowasz.
Z trzcin dobiegł jęk i plaśnięcie w wodę.
- Halt! - usłyszał Jan po chwili. - Ich bin ein wichtiger Wachter… ich weiss… Geheimgänge

Jan zapamiętał z grubsza słowa jakie padły od knechta. Gdyby miał coś pokręcić... powtarzał sobie zwłaszcza “Watcher i Geheimgänge”. Choć kompletnie ich nie zrozumiał. Poczekał aż wyjdzie, związał ręce z tyłu. Spojrzał jeszcze po trzcinie z wyczulonymi zmysłami na wszelki wypadek. Po drodze do obozu spojrzał w myśli knechta. Może tam znajdzie podpowiedź czy ważne było to co mówił. Czuł jego przerażenie. Knecht zorientował się, że nikt tu nie rozumiał co on mówił. Uważał, że zostanie złożony w ofierze demonom. Jan skierował jego myśli ku bardziej interesującym go tematom. Powtórzył do więźnia dwa kluczowe słowa Watcher i Geheimgänge.. kilkukrotnie. Zobaczył Jan wtedy tunel. Ściany gliną wylepione, strop podparty belkami tu i ówdzie. Poczuł zapach ziemi. Tajemnicze przejście, pomyślał już Jan zadowolony z odkrycia.
 
Icarius jest offline