Franka odkąd „kupił” działeczkę od Piórkowskich nie mógł narzekać na nudę. Poznał wielu nieludzi… i magów. Miał rąbniętą sąsiadkę z którą toczył podprogowe wojenki. Stada dzikich kotów do kastrowania. Wytresowaną sikorkę do zdobycia… a teraz jakiegoś dresa do zszycia.
Weterynarz przetarł zaspane oczy, oglądając jak młoda sroczka gnat naciętą ranę. Całość wyglądała dość boleśnie i… poważnie. Wokół rozciętej takanki pojawił się czerwony rumień, świadczący o zbliżającym się zakażeniu i zapaleniu.
-
Ty… to ty byłeś wczoraj u Marka no nie? - spytał retorycznie otwierając furtkę. -
Chodź do środka zanim ta stara hydra wytoczy się ze swojej jaskini… - wskazał na zasłonięte okna domku sąsiadki.
W środku wyciągnął z barku whisky… a raczej jego podróbę aka Jacka Danielsa, którą z chęcią pijał z colą. Pacjentowi nalał jednak czystą szklankę, wieńcząc ją kostkami lodu. -
Nie mam znieczulenia… więc wypij to bo będzie boleć. - Podał alkohol po czym zaczął rozstawiać swoją torbę weterynarza i gdy potulny i wycieńczony nocą Sebix pił jak posłuszne dziecko, Graba zaczął mu opowiadać co będzie robić. Chciał go przygotować, ale i uspokoić, zajmując czymś jego myśli… o ile jakiekolwiek zaprzątały jego kibolski umysł.
-
Najpierw będę musiał oczyścić i zdezynfekować ranę, później nałożyć szwy, a na koniec opatrunek. Dam ci ręcznik, zrobisz sobie z niego klin, by nie krzyczeć za bardzo… Masz szczęście, że wziąłem recepty i szczepionki na tężca. - Chłopak umysł sobie ręce, aż po łokcie w kuchennym zlewie. Osuszył je ściereczką, którą podał pacjentowi, po czym usiadł na zydlu przed wystawioną ręką. Nałożywszy maseczkę oraz różowe, jednorazowe rękawiczki lateksowe, najpierw oczyścił okolice rany wodą z mydłem. Później spirytusem w spreju, zaczął dezynfekować same nacięcie, aż w końcu maziając jodyną na lewo i prawo, w końcu był gotowy do szycia.
-
Wiesz stary… laski to chuje… z cyckami, ale chuje… nie przejmuj się za bardzo, bo tak czasem bywa w życiu. Spróbuj ograniczyć jej alkohol… albo poślij ją do psychologa, może to podziała? Do tego czasu… uważaj na siebie. Spanie w oddzielnych łóżkach pomaga. No i następnym razem jak cie dziabnie… lepiej się opatrz. Nie musisz mieć żadnych specyfików z apteki… wystarczy czysta tkanina. Koszulka bawełniana i szara taśma klejąca. Ona świetnie izoluje i trzyma. Na prowizoryczny opatrunek, tamujący krwawienia jest idealny. Więc następnym razem, zabezpiecz ranę przed zarazkami… a siebie przed krwawieniem, ok? - Po nałożeniu trzynastu szwów Franek pokazał jak założyć prowizoryczny opatrunek, przy okazji tłumacząc jak zachować się podczas dźgnięcia na przykład w brzuch.
Zadzwonił jego telefon, więc przerwał na chwilę i odebrał. Okazało się, że Grzesiek Koza, który pełnił w lecznicy zmianę, został kopnięty w głowę przez rodzącą zebrę w warszawskim Zoo i spędzi kilka dni w szpitalu. Potrzebna jest pomoc i Franek musi czym prędzej przyjechać.
Graba obiecał, że przyjedzie po czym wrócił do swojego ludzkiego pacjenta.
-
Nie czekaj następnym razem tylko wal jak w dym… No, a teraz przepisze ci maść z antybiotykiem, w aptece powiesz, że masz sukę po sterylizacji. Maść jest dla ludzi i zwierząt więc się nie martw… nakładasz cienką warstwę na ranę. Wymieniasz opatrunek dwa razy w ciągu dnia, bandaże i gazy kupisz też w aptece. Nie myj ręki, bo woda utrudnia gojenie się. Czekaj… jeszcze szepionka. Ok… i jeszcze dam ci przeciwbólowe, to taki ibuprom tylko silniejszy i w proszku by łatwiej było podać zwierzętom. Nie… nie ma po tym odpałów… nie, jestem weterynarzem, a nie dilerem… sorry. Nie podnoś ciężarów, nie bij sie, w ogórku też nie pracuj… nic nie możesz robić tą ręką bo sie wszystko porozrywa. Za tydzień przyjdź na zdjęcie szwów, jak się będzie coś działo… czyli zobaczysz, że z rany sączy się coś śmierdzącego i lepkiego, albo dostaniesz gorączki zadzwoń… tu masz wizytówkę.
Pożegnawszy chwiejącego się łysola, Franciszek zadzwonił do Andrzeja, mówiąc mu o problemie w pracy. Następnie wysłał Jankowi sms z kolejnymi przeprosinami… ale jak m się wszystko pierdolić to za jednym razem.
***
Po powrocie ze stolicy, w której był niecałą dobę i większość przy stole chirurgicznym, wilkołak padł na swoje posłanie i leżąc tak jak postrzelone zwierze… „konał” jeszcze dobre 40 minut zanim nie zasnął wycieńczony jazdą na swoim pedalarzu aka rowerze.