Konsylium Portu Światów nie mieściło się, jak spodziewaliby się nie-przebudzeni, w Dublinie. Nie mieściło się także w Belfaście ani w innym wielkim mieście. Z prozaicznego powodu.
Było tu wcześniej niż one.
Przynajmniej w większości; w przeciwieństwie do ekscentrycznych gmachów konsyliów Nowego Świata, serce irlandzkiego Pentaklu nie było jednym, ciągłym obiektem. W najlepszym przypadku można było je uznać za sieć powiązanych portalami miejsc. W gorszym - na przykład kiedy próbowano tu się włamać - za popieprzony, śmiercionośny labirynt który miał w poważaniu współczesną fizykę. Niektóre sale były względnie nowe - jak choćby ponadstuletnia siedziba Wolnej Rady na poddaszach Trinity College. Inne - jak sala Wielkiego Szamana w której urzędowała Morgana - były równie stare jak sama wyspa.
Oczywiście, było wiele wejść. Najbliższe - a w każdym razie najbliższe z bezpiecznych - prowadziło przez zaplecze The Brazen Head. Pomiędzy obsługą,
hałaśliwymi miejscowymi i zwyczajnymi turystami zdarzały się także istoty które zwyczajnymi turystami z całą pewnością nie były. Dziś Zygfryd, proximi z Rycerzy Poszukujących pił w swojej żeglarskiej kamizeli wraz z Wiecznym Tułaczem w barwach Dworu Jesieni. Oboje na chwilę podnieśli się z krzeseł widząc Elaine. Nie podniósł się za to osobnik z wilkołaczym półksiężycem na bluzie. Słowem, było jak zwykle.
Elaine pomachała i podeszła do nich. Miała nadzieję, że skoro nikt nie atakował jej po drodze ma sekundę spokoju.
- Nikt mnie nie szukał? - Spytała Zygfryda.
- Ależ oczywiście że szukali, Pani! - poderwał się z powrotem na nogi i ukłonił się głęboko, wywołując zdziwione spojrzenia z sąsiednich stolików
- Wielki Radca, ledwie pół godziny temu - Wielkim Radcą był Dante. A przynajmniej taki był stan rzeczy jeszcze dziś rano.
- Heh możesz usiąść Zygfrydzie. - Powiedziała z lekkim rozbawieniem.
- Radca powiedział może gdzie się udaje? - Do Sali Wielu Spotkań! - z neofickim entuzjazmem nie przystającym człowiekowi po pięćdziesiątce klapnął na stołek.
Jego towarzysz, jeden z tych przykurczonych, nieśmiałych Podmieńców, ukradkiem spoglądał na Elaine
- Był z żoną - odezwał się nagle chrapliwym głosem, jakby zdradzał wielki sekret.
- Oh… - Elaine zamyśliła się starając sobie przypomnieć kiedy ostatnio widziała żonę Dantego. Tygodnie.
- Dziękuję. Jakby co miałam małą utarczkę z pewnym potworem więc jakby co uważajcie na siebie. - To moja misja - Zygfryd skłonił się raz jeszcze, odsłaniając wiszące na pasie błyszczące kastety