Mokłaś. Deszcz uderzał w ciebie falą. Ubranie lepiło się do coraz bardziej mokrego ciało. Robiło ci się coraz zimniej. Woda zalewała twarz, a ty w ciemnościach ledwo widziałaś co przed tobą. Czasami piorun rozświetlał okolicę.
Czasami.
Jednak przede wszystkim przemierzałaś okolicę niemal na oślep. Niemal, bo światło ze stróżówki było jak gwiazda polarna. Wyznaczała ci kierunek, do którego szłaś. Pozwalała ocenić odległości. Buty grzęzły ci w błocie coraz bardziej, więc coraz trudniej było ci iść. Nie tylko brak kurtki ci przeszkadzał, ale i obuwie niespecjalnie się nadawało do takiej wędrówki. W razie próby ucieczki stanowiłyby problem. Choć obcas u butów miałaś krótki, to jednak wystarczał by wbijały się one w wilgotną glebę.
W końcu jednak dotarłaś do chatki, zziębnięta i przemoknięta. Do drzwi zamkniętych, ale możliwych do wyważenia łyżką do opon, którą nosiłaś ze sobą. Broń której nie porzuciłaś. Jedyną jaką miałaś.