Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2017, 08:10   #28
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Myśliwy powoli przemierzał ścieżkę jaka wiodła przez wieś, zostawiwszy Zenobię wraz z końmi i resztą niepotrzebnego w walce dobytku. Rozmoknięta ziemia zatarła wszystkie ostatnie ślady istot które wczoraj mogły się tu kręcić i teraz nic już nie wskazywało na to, że cokolwiek tu żyje.
Znajdujący się na przeciwległym krańcu osady dom, może i był ostatnim. I może i słusznym było wyjść z założenia, że skoro nawet po druidzie nie było śladu, to i tu niczego nie znajdą. Ale Joris tym razem wolał być ostrożny. Szczególnie, że tuż obok niego krople deszczu bębniły o stalowy napierśnik z symbolem gwieździstej pani. Rika, która miała się trzymać tuż za Marvem, umyślnie zdawała się nie rozumieć, że jej bliskość nie upraszcza jego skupienia. Nie cofał jej jednak. Może i nie była równie ciężkozbrojna co stąpający obok ryży wojak, ale i z pewnością nie była też bezbronna. No i do licha… miłe to było.
- Dawna strażnica? - mruknął przyglądając się budynkowi.
Skinął na Marva by podszedł do drzwi i czekał, a następnie Shavriego i Przeborkę, by we trójkę podeszli do trzech najbliższych okien. Warto było posłuchać, czy co aby nie pochrapuje we wnętrzu i może coś wypatrzyć…

Wojowniczka poprawiła chwyt na mieczu i przełożyła ostrze na ramię tak, żeby od razu móc wyprowadzić cios zza głowy. Pod skórzanymi rękawicami jej dłonie pociły się nieprzyjemnie, powodując, że cały czas musiała zmieniać zacisk palców na rękojeści broni.
Od czasu pierwszego spotkania z drzewiastymi stworami Przeborka była milcząca i wyraźnie zafrasowana, choć ze wszystkich sił starała się nie dać po sobie poznać. To rozmowy między członkami kompanii o magii, która mogła spowodować podobne zmiany w wiosce, mocno utkwiły jej w pamięci i zdecydowanie pogorszyły nastrój.
Magia! Barbarzynka czuła dumę z tego - i mogła zaświadczyć czynem - że nie boi się żadnego człowieka czy potwora, jaki stąpa po ziemiach Północy... ale magia i jej użytkownicy budzili w niej niepokój i strach, który sięgał do głębi duszy. Barbarzyńcy nie znali tej mocy - dzikiej, niszczącej, nie poddającej się żadnemu prawu i naturalnemu porządkowi, tak odmiennej od tego, czym władali szamani czy kapłani plemienia. Velho - czaromioci - byli wypaczeniem natury, pomiotem chaosu, skażoną złem kpiną z kształtujących świat sił. Swoją plugawą potęgę - tak słyszała - czerpali z paktów ze złymi duchami, czego najlepszym dowodem były efekty magii, jakie miała okazję obserwować na polach bitew.
I jeśli to właśnie magia miała odpowiadać za to, co działo się w opuszczonej wiosce, cała wyprawa przestawała wydawać się równie bezproblemowa jak przedtem. Na draka czy tam smoka stal wystarczyła - ale czym się bronić przed mrocznymi miazmatami czarów? Miała nadzieję, że gorliwa modlitwa do Uthgara wystarczy, by ochronić ją od bliższego spotkania z arkanicznymi wyziewami. I że niefrasobliwe dyskusje o “dzikiej magii” w drużynie były tylko niezobowiązującymi przypuszczeniami.
Odkładając na bok te ponure myśli, skinęła głową Jorisowi i podeszła do okna znajdującego się na najbardziej zachodniej stronie domu, ostrożnie zaglądając do środka.

Chrapania nie było słychać, lecz Joris - w przeciwieństwie do Shavriego i Przeborki - dostrzegł w środku jakieś nieruchome, humanoidalne kształty. Nie mógł jednak określić ile dokładnie ich jest. Półmrok i zrujnowane wnętrze utrudniały ocenę sytuacji. Gestem pokazał reszcie, że budynek nie jest pusty. A wisielczym przekrzywieniem głowy i wywaleniem języka zdaje się, że zasugerował trupy.

- Roślinności tu za dużo, aby od razu palić - mruknął cicho Marv, kiedy Joris dał znać, że coś tam w środku dostrzega. Przesunął się blisko drzwi, na tyle cicho, ile się dało w pełnej zbroi płytowej, którą rudowłosy miał na sobie. I to nie byle jakiej zbroi. Choć prostej, to świetnie wykonanej i solidnej. Do lewego ramienia przytroczoną miał tarczę, w prawej ręce trzymał czarną niczym węgiel włócznię. Zastawiał sobą drzwi całkiem solidnie, bo pancerz dodawał mu sporo szerokości. Przez moment myślał o alchemicznym ogniu, ale jego nie powstrzymałby nawet padający deszcz i duża wilgotność, a jak ogień się rozprzestrzeni to nie będzie czego tu szukać. - Jeśli to nieumarli, to oni uciekają przed kapłanami - powiedział głośniej, zerkając w stronę Tori. Próba odpędzenia wydawała się Marvowi obecnie najlepszym pomysłem.

Selunitka przez całą przeprawę milczała… nie to co jej ekwipunek, który wesoło brzęczał i chrzęścił przy każdym żołnierskim i lekko ociężałym kroku. Szła blisko Jorisa, można by rzec… z przyczyn emocjonalnych, gdyby nie zacięte spojrzenie, które bystro obserwowało otoczenie, jakby doszukiwała się w nim zewsząd wroga. Melune najwyraźniej nie do końca ufała i wierzyła w kompetencje nie tylko myśliwego, ale i siebie, przez co postanowiła za wszelką cenę nie rozdzielać się ze swym ukochanym. Podyktowane to było doświadczeniem po wielu wspólnych wyprawach.
Stojąc w niejakiej odległości od sprawdzanego domu, na zmianę wpatrywała się to w Jorisa, to w Turmalinę, to w krzaki obok.
Na wieści o nieumarłych, zastrzygła niemalże uszami, przysłuchując się wymianie zdań.
- W dzień moc mojej Pani jest osłabiona… ale jeśli zdecydujecie to spróbuję.
- A jak nic z tego nie wyjdzie, to zasieczesz - weszła jej w słowo krasnoludka, która miała wyrobione zdanie co do Tori: Najlepszym darem, którym obdarzyła ją bogini jest dar rozwalania wrogich głów.

Shavri, który w ciszy i ze strzałą nałożoną na cięciwę podszedł do okna, teraz spojrzał na Jorisa, pytająco poruszając zafarbowaną lotką strzały. Nie miał pojęcia, kto jest w środku.
Miał butelkę wody święconej, ale wrzucenie jej do izby na pewno obudzi śpiących, niwecząc przewagę. Z drugiej strony strzelanie do obcych tylko dlatego, że stanowią podejrzany i prosty, bo chwilowo nieruchomy cel w zrujnowanym wyszynku?
Nad nimi na pustym niebie rozległo się znajome kwilenie jastrzębia. Już przy śniadaniu, Kira przyleciała pochwalić się swoim łupem. Miała dziób umorusany juchą i małe, czarne piórko z brązową obwódką - które mogło być tylko piórem turkawki - przyklejone wciąż do jednego ze szponów. Choć Shavri dopiero przyuczał ją do pewnych zadań, jej obecność dodawała mu otuchy.

Trzewiczek trzymał się z dala, bo i podchodzić nie było mu po co. Gdyby ktoś odwrócił się do niego, zauważyłby, jak niziołek na zmianę przykłada to lewy to prawy palec wskazujący w geście “ciszej, ciszej na bogów!”. Starał się też przywołać ich z dala od chatki, bo i był ciekaw trochę co tam znaleźli.
Niziołek jakkolwiek wcześniej zapowiadał się na głośnego w oczach myśliwego, miał rację w zupełności. Cisza była ważna. Ale w tej akurat sprawie deszcz był ich sprzymierzeńcem. A i trupy, bo spodziewał się wspomnianych przez Mirnę spopielałych nieumarłych, nie należały do najczulszych.

Gdy jastrząb Shavriego zatoczył nad nimi koło, myśliwy uśmiechnął i poczuł, że nie ma co zwlekać. Podszedł do Riki, ujął ją za rękę i skinął głową.
- Ranek jeszcze młody. Noc w nim czuć. - szepnął. - A i słońce ukryte. Poczynaj.
Zdjął z pleców łuk i przygotował strzałę baczny nie tylko na dom i efekt jaki kapłańska magia wywrze na jego lokatorach. Dał też innym znak by się przygotowali i podszedł z selunitką do okna, za którym dostrzegł podejrzany kształt.
Turmalina, która ziewała w trakcie podchodów w końcu ucieszyła się na jakąś akcję.
- Nareszcie - mruknęła - a jak skończymy rozwalimy tę wieżę.

Kapłanka wcale na przekonaną nie wyglądała. Podeszła z markotną miną do okna, przez chwilę patrzyła na zabrudzoną szybę, a później zmarszczyła czoło starając się dostrzec wnętrze pomieszczenia.
Westchnęła cicho, po czym pomodliła się do swojej Pani, prosząc ją w swoim ojczystym języku o wsparcie.
Nie poczuła nic, a srebrzysty medalion błysnął przez ułamek sekundy, jakby odbijał zagubione promienie słoneczne, po czym jakby zmatowiał. Nieumarli zaś zaszurali i ruszyli w stronę okna, obijając się o ściany i siebie nawzajem. W półmroku rozróżnić można było dwie zniszczone przez ogień i czas twarze.


 
Sayane jest offline