Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2017, 21:01   #59
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen zaklęła brzydko pod nosem - tak brzydko, że niejednego szlachcica wprawiłaby tym w osłupienie. Zrobiła to jednak tak cicho, by kobieta na łóżku nie obudziła się. Starając się zachowywać jak najciszej, Brytyjka ubrała się pospiesznie. Tylko włosy wciąż miała w nieładzie, gdy ostrożnie zerknęła przez okno. Nie miała ochoty na konfrontację z drugą osobą w mieszkaniu - kimkolwiek ona była. Zignorowała więc grające marsza kiszki i spróbowała otworzyć okiennicę. Chciała prysnąć z tego miejsca, pozwolić zniknąć temu epizodowi z jej życia tak, jak zniknęły jej wspomnienia z nocnej eskapady w towarzystwie Chinki.
Okiennica otwierała się topornie, spaczone czasem i morską wilgocią drewno stawiało opór przy przesuwaniu. A co gorsza… hałasowało. Ów efekt wywołał pomruki u śpiącej kobiety, a co gorsza… zwrócił uwagę tajemniczego kucharza… a dokładniej, kucharki.
- Skoro się obudziłaś, to chodź na śniadanie. Są jajka…- głos kobiecy był dziwnie znajomy, choć skacowany umysł Carmen nie był go w stanie powiązać z żadną twarzą.
Skoro to nie Yue...
Agentka próbowała połączyć ze sobą strzępki wspomnień, lecz od tego tylko mocniej zabolała ją głowa. Przez chwilę ciekawość walczyła z chęcią ucieczki i porzucenia wydarzeń nocy w niepamięć. Ponieważ jednak jej umysł był wciąż zaćmiony, wygrało burczenie w brzuchu.
Carmen ostrożnie, skradając się pod ścianą, ruszyła w kierunku kuchni.
Nie słyszała żadnych słów, poza sennym mamrotaniem kobiety w łóżku, nie słyszała żadnych dźwięków, poza dźwiękiem sztućców i talerzy. Gdy już dotarła do drzwi dostrzegła kucharkę… bladą i wysoką, o czarnych włosach okalających jej twarz. Huai Sien Go… kapitan ochrony Yue przygotowywała prosty posiłek dla trojga. Zaparzyła nawet mocną kawę i postawiła przy niej… flaszeczkę z zieloną miksturą. Swój wielki miecz odpięła, by nie przeszkadzał jej w dość ciasnej kuchni. Ale zawsze stała tak, by móc szybko do niego sięgnąć.
Na jej widok Brytyjka odetchnęła. Skoro to była pani kapitan, to w łóżku najpewniej leżała Yue. Nie było więc aż tak obco, jak się Carmen obawiała po tych fragmentach wspomnień dotyczących dotyku zarówno kobiecych, jak i męskich ciał.
Po chwili jednak stanęła jak wryta, sparaliżowana kolejną myślą.
- Czy my...em...? - nie zdążyła się ugryźć w język odpowiednio wcześnie.
- My nie… em… gdyby tak było, twoja pobudka byłaby bardziej ciekawsza. A i w innym miejscu i innej pozycji byś się obudziła. Pewne atrakcje nie są dla damulek z arystokracji. - stwierdziła z przekąsem Huai podając Carmen flaszeczkę z miksturą.- Wypij duszkiem, a potem… łazienka jest tam.
Agentka prychnęła.
- Chociaż tyle. Pewne atrakcje bowiem wymagają finezji, którą nie każdy potrafi docenić. - odparła, kierując się do łazienki. Wiedziała co ją czeka, wolała więc zażyć miksturę za zamkniętymi drzwiami.Zapach cieczy był mocno ziołowy, smak przypominał wymioty i taką samą reakcję wywołał szarpiąc torsjami ciało Brytyjki. I po chwili Carmen klęknęła oddając zawartość żołądka. Trzeba było przyznać, że oczyszczenie żołądka nie było jedynym efektem ziołowej mieszanki, głowa przestała boleć a i łatwiej było się Brytyjce skupić na swojej sytuacji. Wspomnienia jednak nie wróciły. Musiała się strasznie upić.
Umyła twarz i ogarnęła włosy. Dopiero po tym postanowiła wyjść na spotkanie burkliwej pani kapitan. Pewnie też nie zdecydowałaby się na to, gdyby nie smakowite zapachy z kuchni.
Huai rozłożyła śniadanie dla dwojga i zabrała się za jedzenie, zerkając od czasu do czasu w stronę zbliżającej się Brytyjki, śmiało rozbierając ją spojrzeniem i uśmiechając się drapieżnie. Zerkała na Carmen niczym drapieżnik na łanię w swym zasięgu.
Zajęta pochłanianiem śniadania, które wydawało się wyjątkowo smaczne dziewczyna początkowo nie dostrzegała tego spojrzenia, dopiero, gdy uniosła do ust filiżankę herbaty, zorientowała się, że jest obserwowana. Temperament akrobatki zawrzał.
- Nie gap się tak. Nie lubię kobiet. Yue jest wyjątkiem. - powiedziała prosto z mostu, wracając uwagą do swojego talerza.
- Brzmiałoby to bardziej wiarygodnie, gdybyś przed chwilą nie spała w łóżku z gołą Greczynką.- odparła z szyderczym uśmieszkiem Huai. I upiła nieco swojej kawy. - Zresztą to czy lubisz czy nie… nie ma tu znaczenia. Nie mam w planach sprawdzać twoich preferencji łóżkowych, a gapię się na to, co mi się podoba nie pytając o zdanie.
- Gre... - Carmen prawie wypluła jedzenie, które miała w ustach. Szybko je teraz przełknęła i zapytała wprost - Czyli tam... to nie jest Yue?
- Nie. Dlaczego miałaby być? Yue już dawno powinna lecieć do domu. I w tej chwili… tak od… - zerknęła na kopertowy zegarek dyskretnie przypięty po jej dekoltem.-... od czterech godzin leci.
- Dlaczego więc ty jesteś tutaj? - Agentka zmarszczyła brwi, starając się zrozumieć sytuację.
- Z jej polecenia i rozkazu. Obiecała ci pomoc, prawda?- przypomniała Huai stanowczym tonem.- No i ktoś musiał pilnować twojego zadka, gdy go tak prowokująco wypinałaś podczas snu.
Carmen prychnęła, po czym wstała od stołu.
- Dzięki. Ale teraz czas na mnie. - powiedziała, zmierzając w stronę drzwi.
- Jak się z tobą skontaktować?- zapytała Huai nie próbując powstrzymać rejterady Brytyjki.
Carmen już miała powiedzieć, że nie trzeba, ale wiedziała, że nie powinna kierować się dumą. Skoro Chinka zostawiłą tutaj swoją kapitan ochrony, znaczyło to, że kobieta jest naprawdę niezła.
- Podam ci adres posiadłości, w której mieszkam. Prosiłabym jednak, żebyś nie zjawiała się tam osobiście. Najlepiej przyśli posłańca i wyznacz jakieś miejsce spotkania, gdy coś znajdziesz. Wiesz, czego masz szukać?
- Zostałam poinformowana co do sytuacji.- potwierdziła Huai.
Carmen skinęła jej głową.
- Dzięki za śniadanie. - powiedziała, wychodząc z mieszkania.
- Dzięki za wi…- tyle dosłyszała zanim zamknęła drzwi za sobą i powoli zaczęła schodzić w dół po schodkach portowej kamienicy. Była teraz zapewne w tej kosmopolitycznej części Kairu zamieszkanej przez marynarzy i urzędników oraz imigrantów z Europy. Kawałek drogi od posiadłości Orłowowów, ale dało się tam łatwo dostać.
Ze wzrokiem wbitym w nierówny chodnik Carmen ruszyła więc w drogę, zastanawiając się jak zareaguje jej kochanek, gdy wróci. Oraz ile powinna mu powiedzieć…
Kilkanaście minut później, tuż obok idącej Brytyjki zatrzymała się riksza, a z niej wynurzyła się głowa Huai.
- Wskakuj do środka. Podwiozę cię w pobliże siedziby Orłowów. Nie masz co tam dreptać na nogach. - rzekła władczo.
Na to Carmen tylko zacisnęła mocniej wargi. Wsiadła jednak do środka, nie chcąc budzić zainteresowania innych przechodniów.
- Wyczucie nie jest chyba twoją mocną stroną, co? - zapytała, siadając obok.
- Nie płacą mi za bycie delikatną i pełną empatii. To działka szefowej.- wzruszyła ramionami Huai i spojrzała wprost w oczy Carmen. - A skoro ciebie ponoć kobiety nie pociągają, to czemu się tym przejmujesz?
- Po prostu chciałam pospacerować. To raczej ja powinnam zapytać skąd ta troska? - uśmiechnęła się Carmen półgębkiem.
- Mam swoje rozkazy…- odparła wymijająco Huai, choć Brytyjka nie była pewna czy owa opieka się w te rozkazy wliczała. Niemniej kapitan ochrony dodała.- Będziesz mogła pospacerować w okolicy posiadłości Orłowów, tam jest bezpieczniej niż w porcie.
Na te słowa Carmen zaśmiała się.
- A może właśnie o to mi chodziło? Nie jestem typem damy w opałach ani arystokratki, jakbyś chciała mnie widzieć - powiedziała, rzucając wyzywające spojrzenie kobiecie - Mogłabym przynajmniej trochę... odreagować, gdyby ktoś mnie zaczepił. A tak, mogę jedynie strzępić język. - prychnęła.
- Myślisz że jesteś taka twarda, co?- uśmiechnęła się triumfalnie Huai splatając ramiona razem.- Dobrze… więc spróbuj na mnie odreagować. Zatrzymamy się w najbliższym parku i pokażesz jaka to jesteś silna.
Na to wyzwanie Carmen zmrużyła oczy. Nie uśmiechało jej się postępować według woli czarnowłosej pani kapitan, z drugiej jednak strony znała takie typy i wiedziała, że odmawiając, zostanie uznana za tchórza.
- Niech będzie. - rzuciła obojętnym tonem - Ale jak dostaniesz wycisk, nie licz na pocieszenie później. Sama tego chcesz.
- O to się nie bój. Nie należę do osób, które przybiegają z płaczem do mamusi po tym jak dostały lanie. Ja jestem z tych co te lanie robią.- odparła spokojnie Huai i wskazała rikszarzowi pusty skwerek z niewielkim placykiem zabaw dla dzieci. Podjechali tam i czarnowłosa wysiadła z rikszy. Przeszła kilka kroków, wyciągnęła miecz z pochwy i wbiła go w ziemię. Po czym oddaliła się od niego “uzbrojona” tylko w pochwę.
Carmen spojrzała na nią, mrużąc oczy od słońca.
- Jakie zasady? - zapytała. Nie zamierzała się rozbrajać. Po prostu nie będzie używać ukrytych broni, jeśli sama Huai również przyjmie zasady pojedynku na pięści.
- Żadnej broni palnej, żadnych mieczy… reszta zasad zależy od ciebie. Jak ci wygodniej.- wzruszyła ramionami kobieta robiąc ćwiczenia rozciągające się przed walką. Była wyższa i chudsza od Carmen, miała też większy zasięg rąk i nóg. Była twardym orzechem do zgryzienia.
Brytyjka zaś przeciągając się, przyjrzała się terenowi. Im więcej drzew i gałęzi, tym bardziej rosły jej szanse w tym starciu.
- Zatem żadnej broni. Walczymy do pierwszej krwi. - powiedziała, po czym dodała prowokacyjnie - daj znać jak będziesz gotowa. Albo po prostu zaatakuj. - uśmiechnęła się kpiąco.
- Zgoda.- odparła Huai nadal prężąc się, podczas gdy Carmen stwierdziła że szanse raczej nie są po jej stronie. Było trochę metalowych drabinek, ale… drzewa były rozstawione zbyt szeroko i były zbyt małe i rachityczne, by stanowiły oparcie dla arystokratki.
Kapitan odrzuciła nagle pochwę i skoczyła niczym tygrys nie dając Carmen czasu na reakcję. Uderzając zamachem poziomo nogą w stopy Brytyjki podcięła ją błyskawicznie i od razu powaliła na ziemię. Chciała wykończyć uderzeniem pięści z góry w brzuch leżącej na plecach arystokratki, ale ta odruchowo odtoczyła się unikając ciosu.
Wykorzystując cyrkową zwinność, błyskawicznie skoczyła na nogi, po czym, robiąc efektowną gwiazdę, znów zwiększyła dystans. Gdy to jej się udało, ruszyła biegiem w kierunku drabinek. To była jej jedyna szansa, by wykorzystać akrobatyczne talenty i utrudnić życie przeciwniczce.
Huai pognała za nią śmiejąc się głośno i radośnie.
- Tak zamierzasz walczyć. Uciekając niczym zając?- zakpiła.
Tymczasem Carmen dopadła drabinki i uwiesiła się jednego ze szczebli.
- Co z ciebie za drapieżnik, jeśli zająca nie umiesz upolować? - powiedziała, wykonując nagły obrót i wymach nogą, który posłał nadbiegającą kobietę na ziemię.
Nie na długo jednak, bo ledwie Huai upadła, to już się błyskawicznie podniosła nie dajac Carmen okazji do kolejnego kopnięcia. Pochwyciła i uwięziła pod lewą pachą prawą nogę Brytyjki, osłaniając się drugą ręką przed jej kopniakami.
Cyrkowa artystka jednak miała w zanadrzu coś jeszcze. Wychylając się do tyłu gwałtownie, sama chwyciła kostki wojowniczki i przewróciła je obie, wykorzystując element zaskoczenia, by wyrwać nogę z uścisku Huai. Kapitan jednak nie pozwoliła wyrwać się swej zdobyczy, nie puszczając nogi Carmen mimo przewrotki i próbując drugą ręką chwycić za udo Brytyjki. Wiedziała, że w zwarciu… będąc silniejszą i cięższą kobietą od swej przeciwniczki, ma przewagę nad akrobatką.
Ta jednak wiła się jak żmija, wykorzystując gibkość ciała. Huai w końcu musiała popuścić uścisk, a na pewno nie była w stanie zrobić jej nic więcej, skoro całą uwagę poświęcała na okiełznanie “zakładniczki”.
Przeciwniczka Carmen miała jednak najwyraźniej doświadczenie z gibkimi przeciwnikami wspinając się dłońmi po ciele Brytyjki, ocierając mimowolnie swym ciałem o jej. Wkrótce obie splecione razem przetaczały się po trawie próbując zyskać przewagę. Carmen sie uwolnić, a Huai spętać Brytyjkę.
Koniec końców Carmen została przyciśnięta do ziemi ciałem kapitan, która nogami i rękoma unieruchomiła kończyny swej przeciwniczki. Sama jednak tracąc możliwość wykonania ataku. Był to… pat, z którego nie było wyjścia.
- To… kłopotliwe.- mruknęła Huai wpatrując wprost w oblicze Brytyjki.
Ta szarpnęła, próbując skorzystać z rozproszenia uwagi Huai. Kapitan trzymała jednak mocno. Mimowolnie uśmiechnęła się.
- Owszem... możemy jednak o tym zapomnieć. Po prostu nie traktuj mnie więcej jak damulkę.
- Cóż…- wciągnęła powietrze Huai sprawiając że jej własne piersi mocniej naparły na biust Carmen ocierając się o niej.-... nie wszystko jest tu nieprzyjemne w tej sytuacji.
Spojrzała wprost w oczy Brytyjki jakby coś rozważając. Drapieżny uśmiech jaki pojawił się na twarzy Huai, mógł sugerować temat jej rozmyślań.
- Dobrze… puszczę cię.- zadecydowała Huai w końcu rozluźniając uścisk.- Traktuję cię jak mój obowiązek… nie damulkę.
Cóż… Yue wspomniała coś o “nadopiekuńczości” swej szefowej ochrony.
Carmen odruchowo przełknęła ślinę. Coś był w tej kobiecie... niepokojąco przypominała jej Orłowa. A przy tym posiadała ten kobiecy pierwiastek nieprzewidywalności i drapieżności.
- Obowiązek, który świetnie radzi sobie sam. Pamiętaj, że potrzebuję informacji. Nie ochrony. - powiedziała, unosząc się na łokciach i patrząc w oczy Huai.
Kobieta nadal siedziała na Carmen i jakoś nie miała ochoty zejść. Przesunęła palcem po wardze Brytyjki muskając opuszkiem.- Jesteś mięciutka… zwinna i drapieżna też. Ale przede wszystkim mięciutka i delikatna. Tu także…-
Dłonią objęła pierś Brytyjki uśmiechając się dziko.- Powinnaś pomyśleć nad czymś co ochroni cię w starciu bezpośrednim. Nie zawsze zdołasz utrzymać wroga na dystans.
Dziewczyna starała się zignorować gromadzące się w podbrzuszu uczucie ciepła. Odwróciła wzrok.
- Zazwyczaj się nie pojedynkuję. I najpierw trzeba mnie złapać. A gdy nawet komuś się to uda... mam broń. To z tobą, to była igraszka. A teraz skończ to macanie i złaź, bo zaraz nażresz się piachu. - zagroziła.
- Wątpię by ci się udało spełnić tą groźbę.- wymruczała zmysłowo Huai, ale puściła pierś Brytyjki i wstała. Po czym odsunęła się i podała dłoń leżącej jeszcze Carmen.
Ta jednak, podniosła się, nie przyjmując pomocy. Unikała też spojrzenia pani kapitan, by ta nie wyczytała z jej oczu lekkiego rozczarowania.
Skupiła się natomiast na ubraniu, otrzepując je i urywając jedną z naderwanych koronek.
- Dalej pójdę pieszo. - zakomunikowała krótko.
- Zgoda.- stwierdziła z uśmieszkiem Huai wędrując spojrzeniem po Brytyjce. Cokolwiek myślała o tej sytuacji, ukrywała to za lubieżnym uśmieszkiem. I Carmen miała wrażenie, że Huai szykuje w głowie jakiś plan… albo przynajmniej fantazję. Zdecydowanie spodobało się jej siedzenie na bezbronnej Brytyjce.
Ta zaś po prostu wyminęła Huai, nie dając się sprowokować. Była zła na siebie za to, co czuła. Na ogień, który znów w niej rozgorzał mimo nocy pełnej uciech, których nie pamiętała, a które wydawały się czymś nowym i... wyuzdanym. Kiedy jednak zostawiła panią kapitan za plecami, uniosła dłoń w pożegnalnym geście. Jakoś tak nie chciała rozstawać się z nią bez pożegnania.

Dotarcie na nogach do posiadłości Orłowów zajęło Carmen kilkanaście minut, ciągnących się w nieskończoność, gdy rozmyślała o walce na placu zabaw i dotyku dłoni Huai na swym ciele. Jakże odmiennym i podobnym do Jana Wasilijewicza. Oczywiście była różnica… Huai, o czym wspomniała już Yue, była osobą o dominującej naturze, także w łóżku. Orłow był pod tym względem nieco inny. I może dlatego tak pociągała Carmen? Jako nowe nieznane doznanie… tajemnica kryjąca się za zasłonką alkowy?
Brytyjka potrząsnęła głową, wyrzucając tego rodzaju rozważania z głowy. Skierowała się do wejścia dla służby. Nie chciała bowiem natrafić na Orłowa nim się nie wykąpie i przebierze w coś czystego. Stan jej ubrania zbyt mocno świadczył o intensywności przeżyć wczorajszej nocy i dzisiejszego poranka.
Miała szczęście… Jak powiadomiły ją służki, panicz brał właśnie poranną kąpiel i szykowano mu śniadanie. Miała więc czas, by doprowadzić się do porządku i przyszykować na spotkanie z nim. Z pewnością po śniadaniu przyjdzie spełnić swe obietnice, którymi wczoraj ją straszył. Toteż Carmen nie spieszyła się. Gdy znalazła się sama w łaźni, długo siedziała w sadzawce wodnej, pozwalając lekkiemu kołysaniu wody uspokoić rozstrojone nerwy.
Czy to jednak dało coś? Siedząc samotnie w ciepłej wodzie otoczona przez własne przebłyski wspomnień, ust i pieszczot z nocy, oraz porannej walki. Wracały też wspomnienia zabaw z Yue i jej władczej natury, gdy Carmen poddawała się potulnie pieszczocie jej zabawki sięgającej do sedna jej doznań. Samotność w wodzie nie pomagała… Nie pozwalała ukoić myśli, bo samotne rozmyślania w sumie nigdy nie pomagały Carmen. Jak udało jej się zdusić egipską kusicielkę? Poprzez zapomnienie się w ramionach Orłowa.
Coś było z nią nie tak... czuła się wolna, gdy mogła poddać się woli kochanka. Spełniać jego fantazje, zaspokajać apetyt. Czuła się szczęśliwa, gdy łamał jej opory, zmuszał do przekraczania barier moralności, którymi obrastała przez całe życie.
Lecz to co uwalniał... dzisiejsza noc powinna być nauczką, a jednak dłoń Carmen coraz częściej wracała teraz do jej piersi. Chciała pamiętać... nie dlatego, by spalić się ze wstydu, lecz by nasycić lubieżną naturę. Jej palce zacisnęły się na piersi tak, jak dwie godziny temu robiła to ręka Huai. Od razu poczuła jak płomień, tlący się w jej podbrzuszu przybiera na sile. Nie mogła go już zignorować. Czuła wstyd, lecz on tylko pobudzał jej podniecenie. Niemal płacząc z udręki i przeklinając swój temperament, Carmen wsunęła drugą dłoń pomiędzy swe uda i odnalazła punkt, w którym skupiały się jej cierpienia. Masturbowała się szybko i dość brutalnie, szczypiąc przy tym piersi. Było jej wstyd i chciała ukarać samą siebie za ten akt słabości. W efekcie jednak doszła gwałtownie, tłumiąc krzyk pod wodą.
Nie wiedziała jak długo zajął jej ten akt pokuty, ale woda powoli zaczęła stygnąć. Niewątpliwie tą kąpiel należało już zakończyć, albo… poczekać w stygnącej wodzie na kochanka. Co było lepszym wyborem? Chwila zadanej sobie rozkoszy minęła, ciało się rozleniwiło… Brytyjka wiedziała co ją czeka, przy takim partnerze jakiego sobie wybrała. Rozkoszowała się myślą, że ruda barmanka z pewnością nie mogłaby zaspokoić apetytu Orłowa. I pewnie przyjdzie do niej spragniony. Po chwili jednak zganiła się w myślach. Nie była tutaj na rozpustnych wakacjach, lecz na misji. Szybko wyszła z wody i wytarłszy pospiesznie ręcznikiem, owinęła w krótki szlafroczek. Tak odziana ruszyła zdecydowanym krokiem do swojej sypialni. Zamierzała się ubrać i wziąć za sprawę jeńca. Jan Wasilijewicz będzie musiał poczekać... do nocy - mówiła sobie.
Przy czym sam Jan Wasilijewicz najwyraźniej miał na ten temat inne zdanie, leżąc już na jej łóżku także tylko w szlafroku. Uśmiechnął się na jej widok i zagadnął.
- Dobrze się bawiłaś? Nie wróciłaś na noc do posiadłości.
Starając się go ignorować oraz wzbierający na policzkach pąs, Carmen przeszła żwawo do legowiska Barona, by sprawdzić co słychać u pupila.
- Niewiele pamiętam. Przesadziłam z alkoholem. - wyznała mrukliwie, nie patrząc na kochanka. Kiedy upewniła się, że wężowi niczego nie brakuje poza może odrobiną pieszczot swojej pani, podeszła do szafy, by wybrać sukienkę na ten dzień.
- To w takim razie warto by było ci przypomnieć…- usłyszała za sobą jego głos, a potem kroki. Zbliżył się do niej obejmując w pasie od tyłu. Rozwiązał bezczelnie szlafrok i wślizgnął palce pod jego poły, wodząc nimi po skórze jej brzucha i łona.- Stęskniłem się za tobą.
- Mamy pracę... - powiedziała na to cicho, starając się opanować pożar wewnątrz ciała.
- Jeszcze nie mamy.- mruknął jej do ucha Orłow, sięgając palcami między jej uda i wodząc delikatnie po wrażliwym punkciku na mapie jej ciała.- Póki co… jesteś cała moja.
Naparł biodrami na jej przykusy szlafroczek, tak że czuła na swych pośladkach dowód jego pożądania, co prawda na razie przez materiał, ale wiedziała że jeśli pochyli się bardziej do przodu materiał jej szlafroka nie zdoła okryć jej pupy.
- Wciąż głodny? - zapytała ironicznie. By go zniechęcić, postanowiłą zagrać typowo babską kartą - Nie wyglądała na taką starą, jak mówiłeś…
- Cóż… masz rację. Podglądałaś mnie? Dużo widziałaś? - zapytał delikatnie kąsając płatek uszny Brytyjki. Gdyby był dżentelmenem, pewnie by się zniechęcił i speszył. Ale.. Orłow przecież nim nie był. - Mogłaś… się dołączyć do nas, skoro tak szybko skończyłaś z Wężową Chinką.
Palce lewej mężczyzny nadal delikatnie wodziły po podbrzuszu… prawa przesunęła się wyżej drapieżnie chwytając i miętosząc nagą pierś Carmen.
- Byłam umówiona gdzieś indziej. I bynajmniej męskiego towarzystwa mi tam nie brakowało. - odparła dziewczyna, uśmiechając się wrednie. Choć nie chciała tego przyznać, natarczywość Jana Wasilijewicza znów ją rozpaliła. Była też ciekawa ile jej ripost wytrzyma. W końcu znała jego wybuchowy temperament…
- Opowiesz coś więcej? Czy może wolisz, jak ja opowiem ci co się u mnie działo.- wymruczał Orłow całując jej szyję. - Nawet gorąca noc nie ostudziła mego żaru względem ciebie. Wypnij się trochę… czy może już znudziły cię niegrzeczne pozy.
- Ani nie chcę słuchać, ani mówić, ani tym bardziej się wypinać. - powiedziała, próbując się odsunąć.
- A co chcesz.- dłoń mężczyzny mocniej zacisnęła się na pieszczonej piersi i Orłow przycisnął jej ciało do swego, palce sięgnęły w głąb kwiatu rozkoszy władczo grając na strunach pożądania jej ciała. - Co takiego załatwiłaś dla nas u tej Chinki?
Jęknęła, nie będąc gotową na taką... poufałość.
- To teraz... nagle mówimy o pracy? - zapytała, po czym dodała - Zostawiła w Kairze człowieka do mojej dyspozycji, który ma nam pomóc odnaleźć Goodwina. - powiedziała, starając się, by jej ton głosu się nie zmienił - Poza tym... w Singapurze szykuje się spotkanie elity, na którym prawdopodobnie pojawi się nasz Szwajcar. Yue ma załatwić mi wejście... oraz osobie towarzyszącej. Więc lepiej... bądź miły.
- Potrafię być miły… potrafię być bardzo miły… potrafię…- mruczał jej do ucha Rosjanin traktując jej ciało jak swoją własność i masując jej pierś dłonią. Nie przerywając ruchów palców między jej udami szepnął.- Potrafię być miły dla kobiet… dobrze o tym wiesz… jeśli zechcesz, to udowodnię ci to teraz spełniając twój kaprys… jeśli będzie właściwy.
Prychnęła.
- W takim razie idź sobie. Chcę się przebrać. - warknęła na niego.
- To nie jest właściwy kaprys. A może chcesz się przebrać dla mnie? - delikatnie ukąsił szyję Brytyjki. Westchnęła, po czym odwróciła się gwałtownie przodem do niego.
- A zasłużyłeś na to, bym ja spełniała twe kaprysy? - tym razem to ona ugryzła jego szyję, po czym polizała zmysłowo bolesne miejsce.
- Oczywiście… w końcu się tyle poświęcałem, by dowiedzieć że nasza ruda bizneswoman przesyła jedzenie na ów zapuszczony statek Goodwina. Dużo jedzenia kiepskiej jakości. Anglik trzyma futrzastych strażników na statku.- dłonie mężczyzny wślizgnęły się pod szlafrok prosto na pośladki dziewczyny zaciskając się na nich.- Kaprysy? Czyżbyś chciała być zniewolona przeze mnie?
- A ty chcesz mnie niewolić? - nie mogła się nie uśmiechnąć. Kiedy jednak jej usta zbliżyły się do jego ucha, znów mówiła o pracy - Jeśli kiepskiej jakości, to raczej Goodwina tam nie znajdziemy. Może niewolników? Trzeba to będzie sprawdzić. Co rozumiesz przez “futrzastość”?
- Psy, koty… gryzonie. Większe niż zwykłe… mądrzejsze… ulepszone mutagenami.- wymruczał do ucha Carmen rozkoszując się bliskością ich ciał. A i ona czuła jego męskość ocierającą się o swe podbrzusze. Dowód na to jak jej pożądał, twardy i definitywny dowód. Ruda kochanka jakoś nie zdołała ugasić w nim żądz, skoro nawet przy swej “oziębłości” Brytyjka rozpalała go do czerwoności.
- Mhmmm... dużo futerka. - powiedziała Carmen, wsuwając kochankowi dłoń za pasek i dotykając paluszkami jego męskości - Więc... wciąż uważasz, że to ty mnie jesteś w stanie zniewolić?
- Tak. Wtedy gdy masz nastrój… by być zniewoloną…- uśmiechnął się Rosjanin wplatając dłoń w jej włosy i władczo odciągając głowę do tyłu, by językiem wodzić po jej szyi.- Czasami tego właśnie pragniesz… utemperowania.
- A czego pragnę dziś, panie znawco? - spojrzała mu w oczy na tyle głęboko, na ile pozwalał jego uchwyt.
- Mnie…- odparł z bezczelną pewnością siebie Jan Wasilijewicz i przycisnął swe usta do warg Carmen całując ją władczo i namiętnie. Jego dłonie ściskały i masowały pośladki Brytyjki sprawiając, że nie mogła się wyrwać z jego objęć… ale czy chciała?
Odruchowo zamruczała.
- Ten układ jest... chory... - szepnęła, gdy pozwolił jej zaczerpnąć oddechu - Ty spałeś z inną wczoraj, ja... lepiej nie mówić. A jednak wracasz do mnie. Nie brzydzisz się... mną... sobą? - zapytała szczerze.
- Nie jestem purytańskim anglikaninem, by się brzydzić.- Orłow cmoknął ją w czoło.- A więc czujesz się winna, że spałaś z inną? Że nie byłaś mi wierna? A chciałabyś tego? Domku z ogródkiem i siedzenia na werandzie wieczorami. Żadnych emocji, żadnych doznań poza nocnymi figlami pod pierzyną? Normalnego nudnego życia?
- Jest jeszcze jedna opcja. Możemy to odkrywać wspólnie... - odparła Carmen, po czym zamknęła powieki na chwilę - ... ale to też kolejna mrzonka. Jak to wszystko... Nie spałam wczoraj tylko z Yue. Były inne kobiety... i byli mężczyźni. Ledwo ich pamiętam, wciąż pogrążając się, wciąż idąc dalej... nie wiem już po prostu czy to wciąż odkrywanie siebie... czy zatracanie się.
- Dlaczego nie pamiętasz ? I co chcesz odkrywać wspólnie?- zapytał zaciekawiony Rosjanin.
Wyszarpnęła się z jego objęć.
- Spiłam się. I... nic nie chcę. Chcę po prostu dokończyć tę misję. - warknęła, wracając do szafy.
Orłow nagle pchnął dziewczynę wpychając ją do środka i zanim zdążyła zareagować sam również wlazł do szafy zamykając za sobą drzwi. Przycisnął jej ciało do swego i drewnianej ścianki i szafy. I w ciemnościach na oślep całował jej szyję.
- I to jest twój problem. Za dużo myślisz, za bardzo się wahasz zamiast wziąć to co pragniesz. - mruczał jej do ucha.
W odpowiedzi wyprowadziła cios podbródkowy - może nie jakiś bardzo mocny, ale celny.
- A ty myślisz tylko fiutem! - krzyknęła, choć zabrzmiało to nieco rozpaczliwie - Dobrze wiesz, że to... to między nami nie potrwa długo. Więc lepiej to skończyć zanim... zanim się do ciebie przyzwyczaję! - wyrzuciła z siebie.
- I co wtedy? Będziemy wzdychać smętnie i wodzić za sobą oczkami? Udawać że nic się nie wydarzyło jakbyśmy grali w kiepskim romansidle dla pensjonarek? - zapytał butnie Orłow i bezczelnie wsunął palce między jej uda wodząc po jej kobiecości. - Myślisz że to zniknie tylko dlatego, że masz obowiązki? Ty jesteś mokra panno Stone, ty wydajesz się być pobudzona… ty masz gorący temperamencik i nie zmienisz tego deklarując sto razy dziennie słowo “obowiązek”.-
Pieszcząc ją władczo i nieco brutalnie sięgnął palcami w głąb w jej groty rozkoszy.
- Ale niech ci będzie. Chcesz między nami muru… żadnych pieszczot, pocałunków, żadnych chwil rozkoszy? - mruknął gniewnie. - Zgoda, o ile zdołasz zabrzmieć wiarygodnie. Przekonać mnie, że potrafisz zachować dystans. Bo twoje ciało najwyraźniej tego nie chce.
Ku swojemu własnemu zażenowaniu Carmen poczuła jak z jej oczu lecą łzy.
- Jesteś... dupkiem! - powiedziała, uderzając pięścią w jego szeroką pierś, po czym przytuliła się do mężczyzny.
- Wiesz, że tego nie potrafię. - wreszcie to powiedziała, choć jej ciało powiedziało to znacznie wcześniej. Orłow czuł jak bardzo jest pobudzona i spragniona. Wilgoć dosłownie zalewała mu dłoń, a ruchy bioder zapraszająco, przyciągały jego lędźwia.
- Ooo... ostatni raz. - szepnęła - To będzie... ostatni raz.
- Jestem szczery po prostu. Pragnę cię bardzo… i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. - odparł Jan Wasilijewicz chwytając ją za biodra i przypartą do ściany szafy uniósł lekko rozchylając jej nogi. Poczuła jego obecność twardo i nieustępliwie wypełniające jej spragnione obecności kochanka ciało. Trzymał ją stanowczo i tak samo stanowcze były ruchy jego bioder wywołujące ciche jęki samej Carmen oraz głośnie dudnie ścianki szafy. Jego usta błądziły po jej obojczykach, pieściły językiem skórę.
- Jutro… dam ci… spokój cały dzień. Zobaczymy ile… wytrzymasz, ale dziś, teraz jesteś moja.- szeptał chrapliwym głosem.
Na to wyznanie tylko głośniej jęknęła. Jej ręce oplotły kark kochanka, gdy poruszał się w niej coraz mocniej i szybciej, a spragnione doznań palce orały paznokciami skórę jego pleców.
- Taaak... niech będzie. Teraz... teraz... chcę zrobić z tobą... wszystko! - wyznała w gorączce.
- W szafie…- zamruczał napierając mocniej i mocniej… gorączkowe tempo dwojga ściśniętych ciał nadawało ich figlom pozór szaleństwa. Carmen wiła się poddając ich rytmowi i gwałtowności, tak pierwotnej w swej naturze. Coraz szybciej, mocniej… liczyło się tylko ciało o które się ocierała i obecność kochanka w sobie. Eksplozja rozkoszy przyszła nagle i szarpnęła całym ciałem, Brytyjka odruchowo wygięła się w łuk po chwili dopiero zdając sobie co właściwie zrobili, gdzie i w jaki sposób.
- Mamy trochę czasu… więc co masz na myśli mówiąc wszystko?- zapytał ją Orłow nadal trzymając jej ciało w powietrzu i dociskając własnym do ściany.
Zmęczona ale też spokojniejsza spojrzała na niego. Przestała walczyć. Obietnica przyszłego postu zdusiła wyrzuty. Teraz... chciała się nasycić kochankiem.
- Wszystko to wszystko. - powiedziała - Chcę klęczeć przed tobą, chcę być na tobie, chcę czuć cię w sobie... w każdy możliwy sposób. Chcę...ciebie. - pocałowała go przeciągle w usta.
- Dobrze…-mruknął Rosjanin. Zanim jednak zdołali wyjść z szafy, drzwi do pokoju Carmen się otworzyły.
- Halo? Jest tu kto?- zapytała Gabi zerkając do pokoju, a Orłow opuszczając Carmen tak by mogła stanąć na stopach, mruknął łobuzersko.
- Skoro chciałaś klęknąć to jest okazja, tylko bądź bardzo cicho. Miałaby dużo pytań, gdyby nas przyłapała… w szafie.- rzekł z uśmiechem.
Agentka przewróciła oczami, po czym zmysłowo i zarazem ostrożnie zsunęła się w dół. Nie było łatwo uklęknąć w szafie i nie potrącić przy tym jakiegoś kuferka, ale jej się udało. Mimo panującego mroku spojrzała wymownie na męskość kochanka, a potem podniosła wzrok na jego oblicze.
- Co teraz? - szepnęła cichutko, jakby nie wiedziała do czego ta zabawa zmierza.
- Ujmiesz go usteczkami? I ożywisz wojownika?- wymruczał cicho Orłow wyraźnie podnieconym głosem, podczas gdy Gabriela weszła do środka i zaczęła się rozglądać.
- Gdzie ona poszła. Przecież miała być w swoim pokoju.- rozważała na głos.
Carmen przyłożyła dłoń do ust jakby w obawie przed tym, że roześmieje się za głośno. Po chwili zaś ujęła w palce męskość Rosjanina. Przejechała po wierzchu lubieżnie języczkiem, po czym patrząc mężczyźnie w oczy objęła czubek jego dumy ustami. Jej wargi poczęły pieszczotliwie przesuwać się po coraz gorętszym organie.
Orłow ograniczył się do pieszczotliwego głaskania jej włosów i “straszenia”.
- Co się stanie jeśli zajrzy do szafy i zobaczy nas w takiej sytuacji?- szeptał licząc na to że adrenalina podgrzeje nastrój. Jakby tego jeszcze potrzebowali. Przecież duma jej kochanka sztywniała coraz bardziej pod wpływem jej pieszczoty. A tymczasem Gabi badała pokój Brytyjki próbując wywnioskować gdzie ona jest.
Carmen zamruczała cicho w odpowiedzi, mrużąc oczy, jakby była zła na kochanka za takie “podkręcanie” temperatury. Nie przestawała jednak pieścić go ustami i językiem, przyspieszając tempa. Teraz to Orłow musiał starać się być cicho.
Mężczyzna dzielnie poddawał się jej pieszczocie zaciskając zęby i drżąc. Jego duma była już włócznią gotową do bardziej intensywnych pieszczot, bądź bardziej gwałtownych zabaw.
Tymczasem Gabriela usiadła na łóżku najwyraźniej uznając, że najlepiej zrobi czekając na Brytyjkę w jej własnym pokoju.
Carmen odsunęła się nieco, pozwalając kochankowi zatęsknić za jej dotykiem. Uśmiechała się, świadoma nie tylko skandalicznego charakteru, ale również absurdu sytuacji. Oto mówili sobie z Orłowem definitywne “koniec” - w szafie, a wierna towarzyszka, która zdawała się mieć ochotę na oboje, była tego świadkiem... choć sama o tym nie wiedziała. Agentka jedną dłonią ujęła męskość kochanka zaraz przy podbrzuszu, drugą zaś delikatnie pogładziła, wodząc palcami i drażniąc obecnie niezwykle czułą włócznię swego wojownika.
- Co teeeraz?- wydukał z trudem Rosjanin spoglądając z pożądaniem na kleczącą kobietę.
- Na co masz… apetyt…- wyszeptał z trudem panując nad swoimi pragnieniami.
- Dręczyć cię i męczyć... aż będziesz wył i drapał ściany. - odparła szeptem, po czym języczkiem prześlizgnęła się po jego męskości... by znów tylko drażnić go paluszkami.
- Podła…- jęknął Orłow głaszcząc ją po głowie i delektując się muśnięciami jej języka i palców. Jego męskość była coraz bliższa wybuchowej fanfarze na cześć kunsztu miłosnego kochanki. - A jak nie… wytrzymam?
- Zakończysz nasz burzliwy związek salwą fajerwerków. - odparła z uśmiechem Carmen. Tym razem jednak nie było w tym geście mimicznym wesołości.
- Wprost na ciebie…- odbił tą piłeczkę Orłow przyglądając się klęczącej kochance.-... a mogę w sposób bardziej przyjemny. Jaki tylko chcesz.-
Nie odpowiedziała na tę pokusę, po prostu znów ujęła jego męskość w usta i zaczęła delikatnie pieścić języczkiem.
Odpowiedzią były ciche jęki i dyszenie. Muskając językiem Orłowa, czuła że biedaczyna długo nie wytrzyma tej “tortury” i wyda dowód swych pragnień. Nie przeszkadzało jej to, wręcz tego chciała, by mimo spełnienia - nie do końca był zadowolony z siebie. Aby wciąż czuł głód. Poczuła ten smak w końcu, jego trybut dla niej.. rozlewający się w jej ustach. Spoglądała w górę, na jego twarz nadal pełną pożądania, na jego spojrzenie… gorące i żarliwe. Słyszała jak Gabi gwiżdże pod nosem jakąś melodię, podczas gdy oni figlowali niemal na jej oczach.
Gdy mężczyzna skończył, Carmen odruchowo oblizała usta, po czym ostrożnie oparła się o jakiś tobołek, siadając wewnątrz szafy. Uśmiechnęła się konspiracyjnie do Orłowa.
- Co teraz zrobimy?- zapytał cicho Rosjanin zerkając poprzez szczelinę stworzoną przez niedomknięte drzwi. - Potrafi być cierpliwa.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline