Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2017, 17:50   #11
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ani Alexander ani Valentino nie przerywali panującej ciszy.
Italczyk zapewne był pogrążony w niewesołych myślach związanych z niejasnym poczuciem zagrożenia jakie spadło na niego podczas modłów, Alexander za to był tego zagrożenia bardzo świadom. Milczał by nie rozpraszać lekko napiętej atmosfery. W obliczu tego co ich zapewne czekało to skupienia mogło jedynie pomóc.

Z drugiej strony rozmyślał też nad tym co Valentino rzekł w kwestii tego przeczucia. Los czy Bóg ostrzegał go przed atakiem bandytów czy przed tym co chcieli zrobić z nim Alex i Aila? Jeżeli Łysy Pieterzoon miał zaatakować ich powóz, a potem wyszliby z tej przygody z życiem, to Italczyk mógłby uznać, że ostrzeżenie dotyczyło ataku bandytów. Skryba prawie pożałował młodego łowcę wampirów.
Prawie.

Widoki za niewielkimi okienkami powozu były naprawde godne. Ardeny nie były regionem ludnym czy też przydającym księciu Filipowi potęgi w inny sposób, ale jeżeli chodzi o piękno można by pokusić się o określenie go jako perłę w diademie księcia Burgundii. Szczególnie teraz, wczesną jesienią gdy drzewa zaczęły zmieniać kolory i zrzucać liście pokrywające dywanem podłoże. Las przez który jechali wobec nisko wiszącego na niebie słońca zbliżającego się bardzo powoli do zachodu, wyglądał jakby magicznie.

[media]http://s6.ifotos.pl/img/0d119c2a5_qhxapsh.jpg[/media]

Widok ten uśpił czujność Alexandra chyba nie mniej niż Aili, która obserwowała krajobraz już dłuższy czas.
Świst strzał i bełtów.
Głuchy jęk woźnicy i łomot jakby coś waliło się na ziemię.
Głośny krzyk bólu młodego Bernarda robiącego w tej podróży za stangreta.

Kilka pocisków łupnęło w ściany powozu, a jeden z nich, gruby bełt, przedziurawił nawet drewno od strony siedzenia zajmowanego przez Ailę. Niewiele, wystawał tylko grot i dwa palce drzewca, ale wystarczająco dużo aby wzmocnić grozę sytuacji.

Najgorsze jednak były te pełne uciechy i wydawane dla animuszu wrzaski bandytów Pieterzoona.

Szarpnęło jakby coś nagle wstrzymało konie i kasztelanka siedząca do tej pory przodem do kierunku jazdy poleciała do przodu.
Powóz stanął a przez wąskie okno zamajaczyła jakaś twarz.


Zaraz jednak cofnęła się z paskudnym przekleństwem, brocząc krwią po spotkaniu z łokciem Valentino. Italczyk wyszarpnął broń i już ruszył ku drzwiczkom powozu, by zmierzyć się z zagrożeniem.

- Musimy ich odeprzeć. Pani, zostań w karecie! - polecił, nie oglądając się.

Alexander pewnie poszedłby za nim, lecz w tej chwili nie bardzo miał jak. Aila wszak runęła wprost w jego objęcia, gdy szarpnęło powozem i to na tyle niefortunnie, że padła między nogi skryby a jej głowa była idealnie na wysokości...

Dziewczyna podniosła zaczerwienioną twarz i spojrzała w oczy mężczyzny, który jakby nieco zbaraniał i spąsowiał. Zobaczył tam to, czego się obawiał - panikę. Co innego wyobrażenia szlachcianki i jej ostry charakterek w bezpiecznych murach zamku, a co innego prawdziwe zagrożenie. Tu jucha będzie przelewać się obficie, ludzie i zwierzęta będą charczeć, krzyczeć i drzeć mordy. W mordowaniu nie było nigdy niczego pięknego, a śmierć zazwyczaj przychodziła w mało chlubnych warunkach. To go lekko otrzeźwiło i oddaliło myśli od niedwuznacznej sytuacji.

- Stój głupcze, sam nic nie zdziałasz! - syknął jedną ręką osadzając Italczyka z powrotem na siedzisku. Nijak miało się to do początkowego planu zakładającego, że skryba chciał iść sam na tę szajkę. Drugą dłonią delikatnie pomógł Aili zebrać się z podłogi powozu.
- Na Boga Jedynego pomówię z nimi, ale przytakujcie jedynie na to co rzeknę byśmy cało z tego wyszli… - Spojrzał przelotnie na kasztelankę. - Nienaruszeni.

Na zewnątrz było słychać tylko przekleństwa i coś grzmotnęło w drzwiczki. Szerokie ostrze berdysza roztrzaskało je, przebiło i zaklinowało się w nich. Ktoś dysponujący chyba spora krzepą wyrwał je tą straszną bronią. Trzech ludzi ukazało się ich oczom. Jeden, ten z rozkwaszonym nosem, w łapie dzierżył tasak bojowy i usiłował drugą dłonią zatamować krwawienie. Drugi z głową skrytą pod kapturem celował z kuszy do wnętrza pojazdu, a trzeci, ten z wielkim toporem i z hełmem na głowie mamrotał coś bluźniąc nieobyczajnie.

Aila chciała zaprotestować. Alexander nie powinien się tak narażać. Toż to przecież... przecież studenciny mieli się pozbyć, jego trzeba było przodem puścić! Jednakże zabrakło jej odwagi, by rzec cokolwiek. Wcisnęła się teraz w najdalszy drzwiczkom kąt powozu - przerażona sytuacją i rozbita własną reakcją. Nie tak to sobie wyobrażała! Nie tak chciała się zachować!

Tymczasem zbójcy otoczyli powóz.
- Wyłazić, kurwie syny! Albo was ponadziewamy jak na ruszt świniaka! - warknął ktoś z wyraźną wadą wymowy.
- Siedź tu i panienką się zajmij, ale tonuj się - szepnął Alex do Italczyka i spoglądając w oczy dziewczyny uśmiechnął się lekko by dodać jej otuchy. Złoty łańcuch, symbol swej kanclerskiej godności na Kocich Łbach spod sutanny wydobył i ciężko wstając wyszedł z powozu.

Ten z berdyszem akurat robił zamach nad starym woźnicą, który niezgrabnie usiłował się odczołgać z bełtem wbitym pod żebra. Ostrze opadło z głuchym mlaśnięciem, a staruszek znieruchomiał nie wydając nawet odgłosu.

- Ić do nieba dziadku - zarechotał topornik z tą wadą wymowy jaką usłyszeli wcześniej.

Młody Bernard, stangret, za to głośno krzyczał o litość. Zataczał się obok z bladą przerażoną twarzą i strzałą wbitą w ramię, a ten z zakrwawioną twarzą nóż wyciągnął w lewą dłoń i ruch uczynił jakoby dopaść chciał chłopaka i zarżnąć niczym wieprzka.
- Pomiłuj go synu, dość krwi przelanej.
- A tyś kto klecho? Stul dziób bo i ciebie pod żebro nożem machnę
- odpowiedział mu banita złym i oślizgłym jakimś głosem.
- To ten kanclerzyna co panu na zamku się wysługuje - odparł kpiarsko jeden z bandytów co przy koniach stał, widno po upadku woźnicy je wstrzymując. W kolczudze był, a w ręku łuk dzierżył.
Kolejnych dwóch wyszło zza powozu.
Jeden starszy, siwy, ale krzepko łuk w dłoni trzymający, drugi zaś...
Był ogromnym człowiekiem i rozsiewał wokół siebie aurę agresji i mocy. Jeżeli ktoś mógł wziąć w karby tę bandę obwiesiów, to musiał być on.

- Pieterzoon - powiedział Alexander zadzierając nieco głowę, choć sam był wysoki.
Wielki bandyta obrócił się ku niemu. wskazując, że skryba nie mylił się.
- Okup Pan Torin wypłaci, nie ubijajcie młodzika, żal go, a niechaj kto z wieścią i żądaniem będzie miał do Kocich Łbów iść.
- Okup?
- Łysy Pieterzoon powtórzył, jakoś tak lekko bezmyślnie.
- Za mnie, kanclerza, za panienkę, bratanicę jego…
- Dziewkę?
- Pieterzoon rozdziawił gębę w uśmiechu. Może i dowodził tą bandą, ale okazywało się powoli, że był imbecylem. Wszelkie rozmowy z nim zaczęły stawać pod znakiem zapytania.
- Dziewkę!!! - zakrzyknął. - Wyłaź dziewko!!
Aila zadrżała.
- Nie... - powiedział jej łagodnie Valentino - Panienka niech zostanie na miejscu.
Spojrzała na niego. Nawet on był bardziej opanowany niż kasztelanka, która chciała przecież panią na zamku zostać. Dziewczyna nie znała prawdziwej profesji scholara, toteż nie rozumiała, iż w podobnych a nawet gorszych sytuacjach musiał on bywać nader często. Zamknęła teraz oczy na moment, przywołując całą odwagę, którą miała w sercu. Ręką przejechała po rękawie sukni, gdzie miała skryte ostrze od Aleksandra, następnie zaś otworzyła oczy i zaczęła powoli podnosić się ze swojego miejsca.

- Panienko... panienka nie powinna... - zobaczyła w oczach Italczyka coś, co stanowiło odbicie jego prawdziwych uczuć - mieszaninę niedowierzania i... szacunku. To dodatkowo dało siłę Aili, by delikatnie chwytając jego ramię, ominąć mężczyznę i stanąć w wejściu powozu.

- Dziewki masz w tawernie, bandyto. - rzekła z godnością, patrząc wprost na Pieterzoona.

[media]https://i.pinimg.com/564x/bf/2d/45/bf2d4511f0b47293ae4fc533cdbec46b.jpg[/media]

I choć jej postawa wyglądała wręcz jakby szlachcianka rzucała oprychowi wyzwanie, po prawdzie Aila bała się rozejrzeć. Bała się zobaczyć ofiary tej napaści. Skupiła się więc na swojej roli, szukając odwagi w młodym, niedoświadczonym sercu.

Powiedzieć, że zrobiła na nich wrażenie, to jak nie powiedzieć nic, jednak chyba inne niż zamierzała sięgając po drzemiące w niej pokłady odwagi. Musieli słyszeć, że na zamku żyje bratanica Torina, zapewne słyszeli też o jej urodzie. Co innego jednak słyszeć, a co innego mieć ją przed sobą.
W swojej mocy.

Ten co wciąż jucha kapała mu z nosa uśmiechnął się szeroko, rozdziawił gębę w obleśnej radości okazując srogie ubytki w uzębieniu. Chyba to głównie uratowało młodego Bernarda, a nie słowa Alexandra. Inni też gapili się na nią omiatając sylwetkę radosnym, łapczywym wzrokiem, nie wyłączając Pieterzoona.

- Dzieeewkaaa…. - wymruczał też się uśmiechając.
- To bratanica zarządcy zamku - Alexander rzekł pospiesznie. - Krzywdy jej nie czyńcie. Pan chory wielce, powinności spełniać nie może, kto wie czy lada dzień książę go nie zastąpi innym. Ale jest tu z nami jej narzeczony, co pojąć ją chce za żonę i on w imieniu Torina zarząd sprawi. - Skryba przesunął się trochę aby zasłonić kasztelankę sobą ile się da. - Pan Torin wszystko odda by do skutku to doszło i mógł resztę dni na zamku spędzić. Jeżeli ją pohańbicie do ożenku nie dojdzie. Wszystko co ma odda stary Pan nie jeno zwykły okup wypłaci. Narzeczony jej swoje dołoży, za siebie, ją i za jej cześć. Tuzin razy więcej za nią dostaniecie gdy nietkniętą pozostanie - mówił wedle planu jaki obmyślił by bandyci Aili nie zgwałcili, ale patrząc po Pieterzoonie zdawał sobie sprawę, że nie przewidział jednego.

- Dzieeewkaaa - wielkolud zbliżył się wciąż rozradowany jakby to co mówi skryba do niego nie trafiało.
Podszedł bliżej, wymijając Alexandra, jakby ten w ogóle nie istniał. Aila spojrzała na niego z odrazą. Dzięki temu, że wciąż stała na schodkach, była mu niemal równa wzrostem. Jej usta ścisnęły się w wąską kreskę.

- Dla ciebie pani, kmiocie. - warknęła, jakby nie pojmując, że dolewa oliwy do ognia.

W odpowiedzi Pieterzoon tylko zamruczał coś pod nosem i przystąpił jeszcze kilka kroków. Wysunął olbrzymią łapę, w której nie trzymał broni, w stronę białogłowy. Ta wzdrygnęła się nieznacznie.

- Nie tykaj jej! - dobiegł ich na to krzyk młodzieńca z powozu, a po chwili bełt kuszy wbił się prosto w brzuch bandziora. Olbrzym zaryczał wściekle, machając na oślep łapskiem i uderzając tym samym Ailę, która z głuchym jękiem upadła na pokrytą mchem i paprociami ziemię. Alexander osłonił ją odruchowo. W pierwszej chwili chciał ruszyć na któregoś z banitów, ale stali zbyt rozrzuceni wokół. Zresztą… nie pasowało mu zachowanie kusznika. O ile wszystkich pięciu bandytów przez ulotną chwilę trwało jak zamurowani, to spod kaptura kusznika dobył się przeciągły jęk zgrozy. Skryba opadł na kolana przed kasztelanką szeroko rozkładając ręce i dostał bełtem prosto pod lewy obojczyk. Trafiony opadł na dziewczynę widząc jedynie jak siwowłosy zbój napina cięciwę, a topornik unosi berdysz.

- Staaać psiekrwie! - zakrzyknął ten co stał przy koniach. On też już miał strzałę na cięciwie i celował do leżącego Alexandra.
- Zabić ich! - W głosie zakapturzonej kobiety znać było nuty paniki.
- Stać mówię! A ty Gisele zamknij ryj, już się dosyć porządziłaś kurwo. Okup za nich będzie sowity. Ty! Ze środka powozu! Wyłaź! Ino już! Narzeczoną chcesz ocalić? Jak mi Bóg miły... jak w pęta na okup iść nie zechcesz, to cię już stamtąd wyjmiemy i pasy z ciebie będę darł, za nią okup mi starczy. A jak jeszcze co wykręcisz, to gdy skórę z ciebie będziem drzeć, patrzeć będziesz co z nią wyprawiam kurwi synu!

Alex sturlał się z Aili na ziemię i jęknął z bólu gdy wbity weń bełt zawadził o podłoże. Powoli do niego docierało. Pieterzoon może i kręcił tą bandą, ale przy jego kretyństwie ktoś musiał kręcić Pieterzoonem. Pod przewodnictwem idioty szajka wpadłaby szybciej niż ślepy zając we wnyki.
Potoczył wzrokiem omiatając wielką sylwetkę na ziemi, która wiła się skulona. Wielki kretyn miał szeroko otwarte oczy z bólu i szoku, jakby nie rozumiał co się dzieje.
A szkoda, bo omijał go najwidoczniej fakt, że ktoś właśnie przejmował jego miejsce w bandzie.

Valentino powoli uniósł dłonie, skupiając chwilowo na sobie uwagę wszystkich zbójów. No może poza samym Pieterzoonem i jakimś chłopaczkiem, który pomagał wielkoludowi się pozbierać. podobnie zresztą było z Alexandrem, do którego przypadła teraz Aila. Dziewczyna z paniką spojrzała na wystający z jego ciała bełt, lecz... nie uciekła.

- Mów... mów co mam robić... - powiedziała cicho.
- Wyciągnij, siły nie żałuj… Głęboko weszło - szepnął z potem perlącym mu się na czole.
Kiwnęła głową. Niepewnie chwyciła za bełt drżącymi dłońmi.
- Zagryź... - podsunęła mu rzeźbiony kawałek drewna do ust, który miała w kieszeni, rycinę jakiegoś świętego.
Dziewczyna, blada teraz jak ściana, zamknęła na moment oczy, po czym otworzyła je i pewniej złapała za wystający z ciała skryby bełt.
- Na trzy wyciągam. - oświadczyła, lecz widać miała tu jakieś doświadczenie, może widziała jak to się robi, bo policzyła ledwo do dwóch i szarpnęła z całej siły bełt.
Jęknął i zadrżał, a krew bluznęła w ślad za drzewcem i grotem. Alexander zagryzł zęby, krew jakby przestała płynąć tak obficie.
- Kre...Kretyn - wyszeptał widząc jak ten z berdyszem po oparciu broni o karocę zaczyna wprawnie wiązać Italczyka.

Tymczasem Pieterzoon chyba stracił przytomność. Od bełtu w brzuch nie umierało się natychmiast, jeno po długich męczarniach. Kobieta, wciąż zakapturzona, przypadła do niego. W jej ruchach był widoczny niepokój i obawa o wielkiego głupka, ale nie przekładało się to na troskę czy czułość. Bełt wyrwała dosyć wprawnie i przykryła ranę dłonią by choćby spróbować osłabić upływ krwi, ale przywódca bandy nie miał chyba większych szans. Choćby i postrzał w pierś… To dałoby nadzieję, ale nie bełt gruby na półtora palca haratający jelita, żołądek...

Bez wybitnego chirurga dobicie byłoby po prostu łaską.
Kilka razy zerknęła ku krzakom, sprężyła się jakby myślała o ucieczce.
Nie myliła się.
Po prostu zbyt zwlekała.
- Ty z tym okupem to na serio? Złoto złotem, ale ja nigdy szlachcianki… - odezwał się do młodszego z łuczników ten obleśny z rozkwaszonym nosem. - W ogóle ostatnio… poruchałbym.
- Poruchasz…
- Nowy samozwańczy szef bandy zdzielił zakapturzoną kobietę prosto w skroń. Nawet nie zauważyła ciosu. Głucho opadła na ziemię. - Wiązać ich wszystkich.

Starszy z łuczników wyciągnął rzemień zbliżając się do Aili.
Ta przygryzła wargę, patrząc na niego załzawionymi oczami. Ledwo zdążyła przycisnąć do ciała Alexandra chustkę, nie dali jej nawet szansy, by porządnie go opatrzyć. Widząc, co zbóje zrobili z drugą kobietą - ich kamratką - Aila miała ochotę uciekać, walczyć... i tylko ten spokojny, beznamiętny głos w głowie - głos, który odkrył jej sire - podpowiedział: Wszystko idzie zgodnie z planem. Tak miało być. Tak skryba mówił. Nie panikuj.

Spojrzała na Alexandra, gdy śmierdzący potem, brudem i przeżartym bimbrem bandzior wiązał jej ręce. Do mężczyzny podeszło dwóch chłopów. Jeden przytrzymał go, nie bacząc na grymas bólu na twarzy kapelana. Drugi związał mu ręce tak, że miał je teraz skrzyżowane na piersi. Kiedy znów nim szarpnęli, unosząc za ramię obok zranionego miejsca, skryba wrzasnął z bólu. Nie było wątpliwości, że robią mu to specjalnie. Na szczęście dla niego, jego świadomość odpłynęła na kilka godzin.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 21-08-2017 o 17:53.
Mira jest offline