Tyle dobrego, że nikt, przynajmniej na razie, nie próbował im przypisać udziału w śmierci Mossbauera. Na tym jednak konczyły się dobre wiadomości, bowiem formalnie nie mogli opuszczać miasta (zapewne posterunki przy bramach zostały o tym poinformowane i będą ich wypatrywać), a przebywając w mieście byli narażeni na knowania nieznanych sobie ludzi.
Bodo chciał wyjechać stąd jak najszybciej, natomiast Santiago miał zamiar spróbować dowiedzieć się czegoś u verenitów. Tajemna organizacja, której najprawdopodobniej nacisnęli na odcisk była częścią kościoła Sigmara i kult Vereny nie powinien być z nimi w konszachtach. Z drugiej strony kto by ich tam mnichów rozumiał i zdołał przewidzeć.
O swoich przypuszczeniach poinformował resztę. - Poza tym, amigos, ale to bardziej ryzykowna sprawa, możemy wywiedzieć się gdzie biedny Mossbauer mieszkał i poszukać wskazówek w jego domu. Pewnie byli tam bandyci, ale mogli coś przeoczyć... - dodał. - Ucieczka z miasta, pomijając zakaz porucznika, nie rozwiąże sprawy polujących na nas siepaczy. Łowca nagród skrewił, ale czy zawsze Myrmydia będzie nam sprzyjać? Tamci już dosyć się natrudzili, żeby nas dopaść i nie zrezygnują tak łatwo. - Albo dajemy nogę gdzieś w lepiej chronioną przez straże część miasta, albo przekonajmy się któż to za nami idzie. - Rzekł cicho, gdy odgłosy podążających za nimi ludzi stały się oczywiste. - Ja wybieram drugą opcję. Możemy zaczaić się na nich na jakimś podwórku. Co wy na to przyjaciele?
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |