22-08-2017, 06:40
|
#22 |
| Głupiec, głupiec, mógł sobie wymyślać, ale i tak nie zmieniło to niczego. To nie były lupiny, choć na wilkołakach może się wzorowano w ich kreacji. Wielkie jak bojowe rumaki, z muskularnymi karkami i wysokimi nogami, pozbawione szyi, nabite węźlastymi, twardymi mięśniami. W krótkich paszczach jarzyły się nienaturalnie latarenki oczu.
Pierwszy ogar wypadł z boku krzy i porwał woja stojącego obok Montwiła. Gangrel nie zdążył nawet ręki unieść, a przecież był pośród nich największym i najwprawniejszym wojownikiem. Dwa kolejne pędziły na tyły kolumny i Jan modlić się począł, by nie było ich więcej, by ich następne od czoła nie zaszły, nie wzięły uciekinierów w kleszcze.
Widział, że Montwił się cofa, że Luda, głucha i ślepa na wszystko wokół, za plecami swych ludzsi na ziemi klęczy i nożem ryje krwawe szlaki na odsłoniętym przedramieniu. Z zarośli słyszał wrzaski pożeranego żywcem nieszczęśnika.
Dwa. Pędziły na nich na tych nogach długich jak szczudła komediantów. Pokraczne, ale w jakiś sposób doskonałe.
- Ogary, ogary piekielne! - zakrzyknął rycerz, którego krwią spoił, a którego imienia nie pamiętał. - Nie ulęknę się, Bóg ze mną! In nomine Patris, et Filii... idź precz!
Ogary piekielne, pomyślał Jan, i uczuł, że rozbawienie rozluźnia okowy strachu wokół jego serca. Zabawne. Przecie widać, że to iście Diabłów robota. |
| |