Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2017, 21:31   #13
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Ailę, ocalić mógł chyba tylko cud.
I ocalił.
A raczej dwa “cuda”.
Banita pod wpływem sielskich widoków nęcących spomiędzy rozdartej sukni chyba zdecydował się bardziej na ‘żywą’, tym bardziej że zamroczona ciosem i upadkiem zdawała się być niegroźna. Uderzył ale nie w nią, a w ziemię i puścił topór. Opadając na nią okrakiem wybił jej resztkę powietrza z płuc i uniósł pięść do ciosu by ją ogłuszyć.

Valentino w biegu skoczył na niego z obu nóg.
Mężczyźni pokoziołkowali niebezpiecznie zbliżając się do ogniska. Tutaj górą okazał się topornik, który siedział teraz okrakiem na Valentino i dusił młodzieńca. W tym czasie Alexander musiał odeprzeć kolejny atak swojego przeciwnika - chyba najlepszego z tej całej zgrai jeśli chodzi o władanie bronią. Po początkowych chaotycznych atakach teraz badawczo wymieniali cięcia i pchnięcia. Alex zbijał ciosy jakie łotrzyk wyprowadzał, a jego siła wzmocniona krwią sire sprawiała, że przeciwnikowi prawie drętwiała dłoń gdy ostrza spotykały się. Ten z blizną częściej unikał ciosów, był wręcz niesamowicie zwinny, a wolał nie ryzykować próbowania zatrzymywania uderzeń “klechy”. W pewnym momencie potknął się i odsłonił, ale Alex w ostatniej chwili powstrzymał się przed atakiem. Znał ten wybieg i wiedział już gdzie banita mógł się szkolić w szermierczej sztuce. Odstąpił jakby oddając pola, a bandzior wściekły rzucił się wyprowadzając straszne pchnięcie od dołu, lecz zachwiał się, prawie wręcz przewrócił.

Tym razem Alex nie czekał i rąbnął mieczem od góry przecinając czaszkę na dwoje jakby to była dynia. Po brodę.
Pod “blizną” załamały się kolana, jakby cios wbił go w ziemię, ściągnął przy tym na ziemię z bala drzewa dziewkę, która kurczowo trzymała go za pas i była powodem jego drugiego potknięcia. Trup herszta poleciał na nią.

- Ekhhh!! - Italczyk spiął się i próbował uwolnić, ale jakby nie był zwinny to tu liczyła się brutalna siła. Siedząc na nim topornik dusił go sukcesywnie z jakąś perwersyjną ekstazą wypisaną na twarzy. Lico Valentino poczerwieniało, Aila widziała to nawet w półmroku ledwie rozświetlanym przez ognisko.

Dziewczyna obróciła się na brzuch i wytężyła wzrok. Powoli dochodziło do niej co się stało. Spojrzała teraz spanikowana na Valentino, a potem na Alexandra. Zastanawiała się najwyraźniej czy powinna pomóc “studencikowi”, skoro i tak planowali, że młodzian nie wróci z tej podróży. Skryba jednak wykonał swoje popisowe cięcie i stał teraz odwrócony tyłem do szlachcianki. Ta zaś, nie mogąc patrzeć na okrutne efekty ciosu, który zadał zbójowi z blizną, odwróciła wzrok znów w stronę ogniska.

Tymczasem Italczykowi wyraźnie kończył się czas na tym padole. Jego oczy wywróciły się pod powieki, twarz przybrała odcień fioletu, ciało zaczęło dygotać... i nagle na głowę sadystycznego oprawcy spadł jego własny topór.
Co prawda Aila nie miała dość siły by zabić bandziora. Właściwie to ledwo była w stanie unieść obydwoma dłońmi potężną broń, a co dopiero nią władać. Ale... sprawiła, że uderzenie toporzyskiem zabolało. Bandzior obejrzał się na nią z wściekłością, zapominając na chwilę o ofierze i poluzowując uścisk na szyi Italczyka.

- Ty wszawa wywłoko! - warknął - Już ja ci wsadzę w to ciiii...
Nie skończył, bowiem sprawnym wyrzutem z nóg, Valentino zrzucił go wprost do ognia. Młodzian zaś odturlał się na bok i zaczął paskudnie charleć.

Banita zawył. W przeciwieństwie do “obleśnego”, który już wcześniej wylądował w płomieniach, ten zajął się ogniem i rozświetlił mocniej polankę. Wypadł z ogniska krzycząc i opadł na czworaki , lecz nim zaczął tarzać się by ugasić płomienie, mocne kopnięcie poderwało go z ziemi gruchocząc żebra. Opadł i wciąż paląc się zwymiotował gwałtownie mieszając torsje z rykami bólu. Czuć było swąd palonych włosów gdy idący za nim skryba depnął mocno obcasem raz i drugi druzgocząc mu kolano jednej nogi i kość udową drugiej. Alexander nie był okrutny, ale rzucenie się z toporem na kobietę… na Ailę… brzydził się choćby dobić to ścierwo.
Topornik wył.
Ze strzaskanymi nogami i żebrami próbował czołgać się za pomocą samych rąk i płonął.

- Nic ci nie jest Pani?
- Alex spytał miękko z jakąś obawą, przyklękając obok dziewczyny. Przesunął odruchowo wzrokiem po jej piersiach, jakby ten widok przyciągał wzrok niczym magnes, lecz tylko przez chwilę z trudem oderwał od nich ulotne spojrzenie. Mimo to zauważyła. Wydawała się jednak zbyt zszokowana widokiem Alexa w walce, by przyjąć właściwą sobie manierę szlachcianki. Po prostu odruchowo sięgnęła połów rozszarpanej tkaniny i spróbowała się nimi okryć.

- Auuuć... - syknęła z bólu, co w sumie i tak utonęły w morzy wrzasków, jakie wypływało z ust dogorywającego bandziora.
Aila ze zdziwieniem spojrzała na swoje ciało, odchylając suknię z lewej strony. Na wysokości żeber miała paskudnego krwiaka w miejscu, gdzie topornik ją kopnął z dużym prawdopodobieństwem łamiąc przy okazji jakieś żebro.
Dziewczyna wciąż jednak była zbyt zaaferowana odbytą walką, by w pełni odczuwać ból. Patrzyła po prostu ze zdziwieniem na swoje ciało.

Nagle zawodzenie bandziora umilkło wraz z głuchym stuknięciem. To Valentino postanowił ukrócić cierpienia jegomościa, spuszczając mu na kark jego własny topór.

Alex pochylił się ku dziewczynie, jego usta prawie dotknęły jej ucha.
- Może mi nie ufać - wyszeptał prawie bezgłośnie - przed walką ogłuszyłem go. To łowca wampirów. Przybył tu po sire. Nie wie o nas. Niczego nie jest pewny. - Tchnął słowo za słowem wraz z ciepłym oddechem. - Musimy wziąć go na spytki. Ogłusz go, lub zajmij go tak bardzo bym mógł to ja uczynić.

W tym czasie od strony bali drewna coś się poruszyło. Ciemnowłosa dziewczyna, której Valentino jednym wypuszczonym na drodze bełtem zafundował noc pełną ‘rozrywek’ wygramoliła się spod przygniatającego ją ciała herszta banitów.

Podczas napadu w dodającym jej tajemniczości kapturze, w męskim stroju z kuszą w ręku epatowała jakąś siłą i pewnością siebie. Teraz drżąc przytuliła się do sągów patrząc jedynie z niepewnością i strachem na trójkę byłych jeńców i porozrzucane wokół ciała. Wyglądała na niegłupią, bo ani nie zrywała się do ucieczki (co oznaczałoby błąkanie się po górach nocą), ani nie próbowała zbliżyć się choćby do broni, w tym leżących przy ognisku kusz i bełtów, zaznaczając swoją niegroźność. Bo i teraz wyglądała niegroźnie. Pokryta krwią bandyty, wystraszona, skulona i naga prezentowała raczej obraz nędzy i rozpaczy. Z pewnością nie wyglądała na bandytkę.
Aila przyglądała jej się bez słowa, jakby zapominając o tym, co przed chwilą powiedział jej Alexander. No tak, ona wszak widziała od samego początku co działo się z ciemnowłosą. Można też przypuszczać, że widziała gwałt po raz pierwszy.

O dziwo jednak w zestawieniu z nieszczęściem tej dziewki, panna de Barr zaczęła odzyskiwać dawną wyniosłość gestów.
Podniosła teraz dumnie głowę i na ile mogła, osłoniła piersi strzępami materiału oraz rękoma.

- Podejdź tu. - powiedziała do dziewczyny pańskim tonem - Jak cię zwą i skąd się tu wzięłaś, dziewko?
W pierwszej chwili nie zareagowała tylko skuliła się bardziej, ale zaraz podniosła się niemrawo i osłaniając jedną dłonią łono, a przedramieniem drugiej ręki piersi zbliżyła nieco. Odziać wszak w co sie nie miała, kasztelanka widziała jak jej strój bandyci radośnie wrzucają do ognia.
- Gi… Giselle pani. - powiedziała cicho. - Byłam szwaczką w Namur, musiałam… - urwała na moment - musiałam ucho… wyjechać z miasta. Kupiec zgodził się wziąć mnie na barkę płynąc w górę Mozy. Ta banda zasadzała się na takie łajby i opadła nas. Wzięli mnie, przewodził im wtedy Dirk - zerknęła z niejakim obrzydzeniem na trupa z rozrąbanymi plecami. - Pierwszej nocy mieli mnie wszyscy. drugiej… trzeciej, czwartej… - coś zalśniło jej w oczach. - Wtedy nie udał im się napad, kilku zginęło, byli wściekli. Ja… pomyślałam, że jak wpłynę na Pieterzooona… że jak on hersztem… że co noc będzie miał mnie tylko on, a nie wszyscy. - Znów zadrżała. - Przejął bandę i wyruszyliśmy tu.
Aila przyjrzała się jej.
- Jesteś sprytna. Ale nie myślisz chyba, że już zapomniałam jak krzyczałaś żeby nas zabić. Dość... niezwykłe jak na ofiarę. - powiedziała z udanym namysłem. Znający ją nieco Alexander miał jednak wrażenie, że dziewczyna ma już plan i tylko dąży do jego realizacji.
- Gdy padł Pieterzoon… Wiedziałam co będzie. Gdyby zajęli się wami mordując mogłabym uciec. - Spuściła lekko głowę. Nie miała nic na swoją obronę. Szczere wskazanie, że bez oporów skazuje ich na śmierć aby uniknąć tego co spotkało ją tej nocy, nazwać linią obrony nie można było. Paradoksalnie ocaliła ich zimna krew Dirka i jego dawny posłuch u tej bandy.

Valentino zbliżył się z wielkim toporem, ale trzymał się z dala od Alexandra, wciąż nie wiedząc co myśleć najpierw o biciu go, potem ratowaniu życia. Spoglądał niepewnie na Aile, na Giselle…. Wobec nagości dziewczyny na twarz wypełzły mu rumieńce zawstydzenia.

Szlachcianka spojrzała na niego przelotnie, przypominając sobie o tym, co powiedział jej skryba. Łowca wampirów... tak, była w stanie w to uwierzyć.

- Pojedziesz z nami. - powiedziała do Giselle tonem nie znoszącym sprzeciwu - Powiemy, żeś padła ofiarą zbójców jak i my. Jeśli wykorzystasz swój spryt w służbie mi oraz okażesz lojalność, myślę, że znajdzie się dla ciebie praca na zamku. Przyzwoita praca. - podkreśliła, a gdy dziewka już zaczynała giąć się w ukłonach i niemal płakać z wdzięczności, kasztelanka powstrzymała ją ruchem dłoni.
- Znajdź sobie jakiś przyodziewek. Chcę stąd odjechać najszybciej jak się da. Tylko broni nie waż się tykać - przestrzegła.

Tak, zdecydowanie znów była szlachcianką z krwi i kości. Mimo na wpół obnażonych piersi i narastającego bólu połamanych żeber, Aila zaczęła wszystkimi dyrygować.
- Panie Alexandrze, spróbuje pan osiodłać i przyprowadzić do nas konie? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Italczyka:
- Panie Valentino... jestem panu dozgonnie wdzięczna za pomoc. Możemy chwilę porozmawiać? - rzekła odwracając się tak, by łowca musiał stanąć tyłem do koni. Szybko też złapała go w spoufałym geście za rękę... tym samym odsłaniając najpiękniejsze kobiece atuty, jakie mężczyzna widział w życiu, mimo iż tak wiele podróżował.

Lekko spanikował.
Śluby czystości nie oznaczają wszak przestania bycia mężczyzna. Co innego rwać się do walki naprzeciw półruzinowi bandytów lub wyruszać na wampira, a co innego stawać przed takim ‘przeciwnikiem’.
Był do tego totalnie oszołomiony. Poranne wizje, napad, ciosy skryby, które wciąż szumiały pod czaszką, brutalny gwałt, szalona dzika walka w której prawie zginął, A teraz to. Ciepła dłoń i dwie piękne półkule od których, choć się starał, nie mógł oderwać wzroku.

- Pani… okryj się - powiedział nieswoim głosem.
Aila widziała, że Aleksander cicho i powoli by nie odkryć się przed Italczykiem, zbliżał się do nich za jego plecami.
- Proszę? - udała, że nie rozumie i dopiero po chwili z wielkim zażenowaniem “zauważyła” swoją gafę. Puściła ręce mężczyzny i zakryła się wstydliwie dłońmi.
- Och nie, co pan teraz sobie o mnie pomyśli... - zawodziła smutno. Nawet nie musiała udawać wyrazu udręki na twarzy, bowiem poruszanie ciałem w okolicach żeber sprawiało, że czuła faktyczny, przeszywający prąd boleści.

Gdyby zakryła się rozdartymi połami sukni może wyeliminowała by ten elektryzujący młodzieńca erotyczny podtekst. Fakt iż piersi wciąż były na wierzchu a jedynie przykryła je dłońmi przygniatając, dał po prostu kolejnego kopa w mózg biednemu Italczykowi. Do tego ta poza wstydu i nieśmiałości, rozpaczy nad swym nieprzystojnym zachowaniem. Valentino odruchowo oblizał wargi i wyglądał jakby chciał ją objąć zapewniając, że przecież nie mógłby pomyśleć niczego złego.

Czy by to uczynił pozostało tajemnicą, bo pięść Alexandra tego wieczoru nawiązywała zdecydowanie intensywną przyjaźń z głową Łowcy.
Tym razem wystarczył jeden cios.

Italczyk padł jak ścięty.
- Gdy powiem, że jestem pod wrażeniem, to jakbym nie powiedział nic - skryba odezwał się stojąc nad młodzieńcem.
Niezbyt jednak ucieszona tym komplementem lub samą sytuacją Aila zasłoniła teraz swoje wdzięki połami materiału.

- Nie chcę go zabijać - powiedziała cicho, nie patrząc na Alexandra, za to manewrując przy dawnym wiązaniu dekoltu. Po prawdzie suknia wcale nie miała się tak źle, można było przychwycić krawędzie sznurkiem gorsetu - może nie było to najrówniejsze wiązanie, ale spełniało tymczasowo swą funkcję... o ile szlachcianka nie nabierze ochoty by odetchnąć gwałtownie pełną piersią. Jednak przy złamanych żebrach nie odczuwała takiego pragnienia.

- No i jest jeszcze dziewka. Jej też nie chcę pozbawiać życia. Dość wycierpiała. - powiedziała, pociągając nosem.

- Może... może sire dostanie od nas podarek? - zapytała nagle - Skoro mówisz skrybo, że to łowca... nasz mistrz powinien się ucieszyć. I niech sam zdecyduje czy namiesza mu w głowie tylko, czy... sam wiesz.

A więc Alexander znów był “tylko” skrybą...
- Pan wybrał nas na swe sługi. Dał nam moc, wolność i wolę co z tym uczynić w ramach służenia mu. - Wciąż dzierżył w ręku miecz, jakby nie chciał się z nim rozstawać. Póki dzierżył to ostrze było ono jak tarcza przed przywoływaniem go do funkcji powierzonej przez wampira, jak teraz w ustach szlachcianki. Schylił się i pochwycił Valentino za kubrak, aby pociągnąć go po ziemi, ale zaraz syknął krzywiąc się. Wprawdzie mocą vitae Elijaha zaleczył częściowo postrzał z kuszy w bark, ale niedokładnie. Podczas walki gdy nie używał lewicy nie czuł tego, teraz rana odezwała się tępym bólem. - Inni…? Inni co trafiają do niego jako zabawki, to inna sprawa. Nie wiem czy to nie byłby dla tego młodzika los gorszy od śmierci. - Wsunął miecz pod lewą pachę i zaczął ciągnąc Italczyka ku balom drewna zachęcając gestem głowy Ailę by ruszyła za nim. Moc i potęga siły wywołana krwią wampira już z niego zeszła, ale jakby nie robiło mu to różnicy w ciągnięciu bezwładnego łowcy.
- Ten gamoń albo jest niegroźny, albo śmiertelnie niebezpieczny. Iść na wampira, a nie potrafić poradzić sobie ze zwykłym obwiesiem. On…. no sama rzeknij jaki jest. Pierwszego ranka na zamku już przybiegł mi się wyspowiadać ze swej tajemnicy. Albo to gra i chłopak pozuje na niedoświadczonego gotów w grze tej prawie zginąć - wskazał ruchem dłoni wciąż tlącego się topornika - albo wysłano go tu jeno by nas omamił, a w pobliżu czai się ktoś inny. Niebezpieczniejszy, dla którego Valentino to jedynie zasłona, mająca zmylić nas i sire.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Choć przyjęła dawną irytującą postawę, w jej oczach wciąż czaił się strach. Panna odgrodziła na razie swój umysł od potworności, które widziała, toteż funkcjonowała - zdawać by się mogło - normalnie. lecz pewnej nocy... tej lub kolejnej... przyjdzie czas rozliczyć się z demonami. Wtedy też pewnie do niej dotrze, jakich okrucieństw się dopuścili. Dziś zabiła człowieka. To ją zmieni. Alexander o tym wiedział.

- Co proponujesz, skrybo? - zapytała jakby nigdy nic, wodząc wzrokiem za Giselle, która z pobliskiej jaskini - usytuowanej niżej niż ta, w której obudził się Alex, wynosi kilka szmat, które okazały się jej codziennym odzieniem.
- Wypytać go. Niech powie co wie. Wszystko - odpowiedział opierając bezwładne ciało o bale i zaczynając przywiązywać je za ręce… w dokładnie takiej samej pozycji w jakiej kilka minut temu była Aila. Więzy zrobił mocne i dwukrotnie je sprawdził pamiętając, że Italczyk wyswobodził się z nich w grocie.
- Problem w tym, że nie znam się na torturach - dodał gdy Valentino zaczął chyba odzyskiwać przytomność.
Na to wyznanie Aila zbladła. Odruchowo złapała Alexandra za ramię. Natrafiając na jego silne mięśnie, wyczuwalne pod materiałem odzienia, cofnęła speszona rękę.

Na jej pięknej twarzy odmalowała się udręka. Dziewczyna nie chciała wszak tego oglądać, a z drugiej strony wiedziała, że powinna słuchać, jeśli łowca faktycznie zacznie mówić.
- On... on mnie uratował. - powiedziała tylko cicho.
- Nie frasuj się, póki nie dowiemy się od niego ile się da. Wtedy podejmiesz decyzję - odpowiedział przemycając w tym iż zaakceptuje decyzję Aili względem Italczyka.

Valentino zaś otworzył oczy i potoczył zamglonym spojrzeniem. Chciał się ruszyć, ale więzy uniemożliwiły mu to. Szarpnął się i popatrzył przytomniej.
Alex aż pokręcił głową.
Jakże twardy łeb miał ten młodzian.
- Mów jeno całą prawdę Valentino, jak na spowiedzi. - Zrobił cyniczny grymas. - Albo jeszcze prawdziwiej. Po pierwsze kto cię tu przysłał.

Chłopak szarpnął się. Był naprawdę silny, lecz nie dał rady więzom Alexandra. Spojrzał szybko na skrybę, a potem na młodą szlachciankę.
- Jesteście na jego usługach! Ha, wiedziałem! Wiedziałem, że wąpierz się tu zalągł. Mój błąd, żem z tą otwarcie gadał, nie zdarzyło się jeszcze, co by duchowny był w mocy szatana, ale... widać miałeś ciężkie grzech na koncie. Albo słabej wiary byłeś. Zło cię skusiło... - gadał Italijczyk, najwyraźniej nie planując odpowiedzieć wprost na pytanie Alexandra.
- Pannę Ailę żeś zratował. To jedno, oraz to, że dobrym młodzieńcem się zdajesz, warte jest by może ci nie uśmiercać. Ale myśleć nam o tym tylko wtedy, jak wszystko rzekniesz od początku do końca, co wiedzieć chcemy. Tedy mów.
Valentino spojrzał na niego spod byka.
- Trafisz do piekła. Tyle wiem. - powiedział hardo, po czym spojrzał na Ailę - gdybym wiedział... nie ratowałbym jej. Dziwka diabła. - splunął w stronę zszokowanej kasztelanki.
- Może i trafię, ale ty też Valentino - Alex jakby w zadumie pokiwał głową. - Za grzechy swe pójdziesz do piekła. Nieśmiertelna dusza twa będzie smażyć się w piekielnych ogniach. “Nie zabijaj” kazał Pan, a tyś zabił dziś. “Nie mów fałszywego świadectwa” ustalił, a tyś wczoraj święte prawo gościny złamał kłamiąc gospodyni na zamku kim jesteś gdy cię pod dach przyjęła. Dodatkowo nieprzystojne myśli, o kasztelance. Widziałem ten wzrok jak na jej nagość spoglądasz, wiem ja co w myślach miałeś. Skoro masz śluby to uważasz że myślami możesz pofolgować? To też grzech Valentino. Grzeszyłeś, a jak cię tu ubijemy, to nie męczeńska to śmierć będzie. Nie za wiarę zginiesz, myśmy też krześcijany. Opowiesz WSZYSTKO to żyć będziesz lub rozgrzeszenie przed śmiercią otrzymasz. Nie? To dziś jeszcze zatańczysz z Lucyferem.

Valentino odwrócił wzrok, najwyraźniej skonsternowany. Alexander uderzył celnie. Bardzo celnie. A jednak powiedział nieco za dużo, gdy mówił o wzroku, jakim młodzian miał obdarzyć kasztelankę, jego policzki zapłonęły, lecz wściekłe spojrzenie uniosło się na twarz mężczyzny.

- Nie jesteś Panem, by mnie osądzać. Mówisz, żem patrzył, a co z tobą? Myślisz, że tego nie widać? Że nie widziałem, jak się zawahałeś? Najchętniej wziąłbyś ją tak jak ci zbójcy brali dziewkę. I wiesz co? Weźmiesz. Jeśli znów pojawi się okazja, tak właśnie będzie. Bo ty nie masz Boga w sercu, nie masz... moralności! - zwrócił się teraz do stojącej opodal Aili - Tak, wyobraca cię, a potem zostawi z bękartem na ręku. I tyle po twojej urodzie. I dobrze. Tego wam życzę, przeklęte sługi szatana! - znów splunął.
Alexander milczał przez dłuższą chwilę.
- Nie Valentino. - Zbliżył się do Italczyka. - Czy Pan, czy los doświadczają nas przez całe życie. I dzięki za to. Nie wykażesz się odwagą nie doświadczając strachu. W bitwie szarżujesz na świeży zaciąg włóczników czując moc rumaka, ciężar kopii i słysząc łopot sztandarów. Widzisz jak przerażeni ławą rycerstwa idącą na nich, rzucają broń i ratunku szukają w ucieczce jeszcze nim dojdzie do walki. Przebijasz, tniesz, tratujesz, a potem w obozie smakuje to jak popiół. Czujesz się jak morderca wspominając tych biednych głupków jakich zabiłeś. - Uchwycił w żelazny uścisk szczękę młodzieńca i pochylił się nad nim. - Dopiero gdy każą ci iść na angielskich łuczników okopanych zaostrzonymi palami. Gdy obok ciebie ludzie spadają z koni masakrowani salwami strzał. Gdy czujesz zapach gówna umierającej szlachty i wszechobecny strach, a spinasz konia dalej przełamując przerażenie, wykazujesz się odwagą. Tak samo jest z honorem skurwysynu. Na tym świecie nie ma męża, który by nie pomyślał o tym co mówisz - rzekł z pogardą - chyba że sodomita. Więc co chcesz mi wskazać italska gnido? Pokusę której się oparłem? - Zbliżył twarz do jego twarzy. - Bo czujesz się za lepszego i uważasz, że tobie przez myśl by to nie przeszło? Grzech pychy chłopcze. - Wyciągnął nóż. - Gdzieś tam w piekle, Zły słyszy cię i przebiera kopytami.

Aila przypatrywała się tej rozmowie zadziwiająco cicha i spokojna. Tylko jej oczy... gdy na moment Alexander spojrzał na nią, jak szlachcianka znosi te obelgi, zobaczył w jej oczach to samo, co widział, gdy zobaczył ją po raz pierwszy tu na polanie. Panikę i... szaleństwo? Czyżby dar od ich sire’a dotknął jej umysłu? Skryba nie miał jednak czasu o tym myśleć, bo Valentino szarpnął szczęką, chcąc się wyswobodzić. Na próżno.

- Mów co chcesz sługo szatana, nie słucham cię plugawa istoto. Tak jak i słuchać nie zamierzam tej dziwki o licu anioła i duszy diabła. A może ona i nie ma duszy. Jeno niezaspokojo... aghh! - nie dokończył, by sztylet Aili wbił się głęboko w jego gardziel.

Wykrzywiona wściekłością twarz szlachcianki pojawiła się obok Alexandra. Dziewczyna nie zważając na nic, użyła swej nadnaturalnej szybkości, by przeszkodzić Italczykowi w jego tyradzie. Trzeba przyznać, że zrobiła to aż nazbyt skutecznie. Gardło i usta młodziana zaczęła zalewać posoka i dusić go, a skryba patrzył na to lekko zszokowany.

- Nie chciałaś go żywym? - spytał gdy Italczyk dławił się własną krwią.
- Zamknij się... - wysyczała dziwnym, pełnym jadu głosem, patrząc w oczy Valentino i wciąż trzymając ostrze wetknięte w jego gardło - I co teraz mi powiesz? Uczniaku? - zapytała uśmiechając się szaleńczo.
Młodzian zaś krztusił się i wyrywał lecz nic nie mógł zrobić.
- O... ohhhhmmm... psssszzzzyhhh...dziheeeeee... - chrypiał.

Alexander nie rzekł nic. Odszedł dwa kroki i podniósł berdysz topornika, po czym podszedł i zamachnął się. Uderzył obuchem ale silnie, prosto w twarz Valentino. Trzasnęło. Krew i mózg wylały się z roztrzaskanej czaszki. Aila cofnęła się odruchowo, ale i tak obryzgało ją kilkanaście kropli świeżej posoki.
- Pietrzoon miał sześciu ludzi - powiedział zaś Alex odrzucając broń. - Giseeellle! - zawołał. - Rozdziej trupa i ubierz go w inne łachy.

Dziewka przybiegła, by pospiesznie wykonać zadanie. O nic nie pytała, niczego nie komentowała, skupiając sie jedynie na poleceniu. Widać, że była dobrze wyszkolona. A może po prostu mądra.

Tymczasem panna de Barr puściła sztylet i objęła własne ramiona dłońmi, trzęsąc się jakby od wieczornego chłodu. Jej oczy nie odrywały się od ciała Italczyka, chłonąc każdy szczegół makabrycznego widoku.

W pierwszej chwili Alex chciał po prostu podejść, objąć ją i dodać jej otuchy. Wyrwać z tego stuporu, ale zawahał się. Gardziła nim i taki gest mógł wzbudzic jej złość, wściekłość, szczególnie po przeżyciach tej nocy jako upust tego wszystkiego co w niej się nagromadziło.
Mogła też przecież tego potrzebować. Wylać furią to wszystko. Oczyścić się.
Uczynił krok i objął ją spięty przed przewidywaną eksplozją złości.

- Ailo - zwrócił się po imieniu do szlachcianki, co na zamku mogłoby potraktować jako obrazę. - Spocznij, niedługo wrócimy na Kocie Łby. - Odchylił lekko głowę by w furii nie wydrapała mu oczu.
Ona jednak zachowywała się, jakby go w ogóle nie widziała. Jej oczy utkwione były w zmasakrowanym obliczu trupa.
- Próbował coś powiedzieć... rzekł, że “on przyjdzie”. Bóg przyjdzie po nas? Ukarze nas za grzechy? Czy można karać kogoś, kto wyrzekł się swojej duszy w ogóle? - pytała.

Krew pana odzywała się w niej. Alexander co dzień czuł jak “to” wślizguje się w jego myśli, ale on miał tarczę w postaci nienawiści drzemiącej w morzu miłości do pana,co pozwalało walczyć sile woli.
- Ukarać może tylko gdy kto spotka śmierć, nie gdy dana jest nieśmiertelność. Jak sire, czy nam. - Pogłaskał ją lekko po głowie. - To dlatego może nienawidzą takich jak Pan. I nas.

Dopiero teraz jej oczy zwróciły się ku niemu. Te wielkie, błękitne tafle jezior wciągały go, wysysały. Coś tam było, coś czego chciała, a nie śmiała po to sięgnąć. A może sama jeszcze o tym nie wiedziała.

Wyjątkowo spokojna Aila odsunęła się nieznacznie.
- Zabierz mnie stąd, proszę... - szepnęła ledwo słyszalnie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline