Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2017, 11:27   #14
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Jechali powoli, w ciemności rozświetlanej jedynie naprędce skleconymi pochodniami. Powóz stał tam gdzie zostawili go banici, ale nie było sensu teraz zaprzęgać, szczególnie, że “ładunek” musieli by wrzucić do środka, a wtedy kasztelanka może już do tego powozu by nigdy nie wsiadła.
Choć Aila chciała aby ją zabrać z bandyckiej polany, Alexander wcześniej uparł się, aby zabrać ciała rozbójników. Wracającej (tyle o ile) do równowagi psychicznej kasztelance tłumaczył przywiązując trupy do końskich grzbietów, że publiczne pokazanie rozgromionej bandy zwisającej z zamkowych murów przysporzy… spokoju.
Szerzyły się pogłoski iż Torin niedomaga, a banda Pieterzoona zwisająca z flanek Kocich Łbów byłaby tego zaprzeczeniem, wszak któż podejrzewałby o rozbicie tej bandy księdza i bratanicę pana. Na trzech koniach zwisało siedem ciał, w tym wciąż żywy jeszcze Pieterzoon. Aila jechała na czwartym z zaprzęgu, a Alex i Giselle szli pieszo.


[MEDIA]http://i1.trekearth.com/photos/38673/vianden_castle_night.jpg[/MEDIA]

Tak przekroczyli bramy zamku, przed świtem, gdy jedynie strażnik nie spał leniwie trzymając wartę.
Alex polecił mu rzucić ciała w kupę, a Pieterzoona oddzielnie, by szczezł w spokoju.
- Wciąż biję się z myślami, że źle się stało iż poszłaś na tę wyprawę Ailo - rzucił cierpko pomagając zejść jej z konia.
Szlachcianka wciąż zadziwiająco opanowana, spojrzała teraz na niego.
- Zabiłam - powiedziała cicho. - Pierwszy raz zabiłam. Chcesz powiedzieć, że... to nie było nic warte? Że... nie pomogłam? - Znów w jej oczach pojawiły się iskierki szaleństwa.
- Pomogłaś, ale to czasem wraca. - Zbliżył się by ująć ją pod ramię prowadząc do wejścia do donżonu. - Po pierwszym razie… gdy zabić… sny możesz tej nocy mieć gorsze niż poprzedniej nocy - odparł wymijająco nie chcąc mówić wprost, że nawiedzą ją twarze “obleśnego”, albo Valentino.
Wyglądał przy tym spokojniej i mniej zwracał uwagę na kasztelankę. Jakby po przekroczeniu bram spadła z niego jakaś troska o nią, która tak widoczna była na drodze gdy zasłonił ją przed strzałem z kuszy i potem na polanie bandytów. Tu w królestwie Elijahy, znów był zwykłym skrybą. Jakby nawet mocniej przygarbiony.
Zmierzyła go wzrokiem, mimo iż to on górował nad nią wzrostem. Nic jednak nie rzekła, już teraz skąpana w swoich myślach. Kiedy zaś przekroczyli próg zamku, a ku panience pospieszył cały tabun przebudzonych ich przyjazdem służących, ona rzuciła tylko:
- Gorsze... taaak, może spełni się w nich to, o czym mówił Italczyk - powiedziała bardziej do siebie niż do do Alexandra z sarkastycznym uśmiechem. W końcu tylko ona wiedziała jaką rolę skryba odegrał w jej ostatnim śnie.
- Życzę ci pani, aby twe sny nie były związane z Italczykiem - powiedział. - Śnij o tym co przyjemne. - Skłonił się lekko. - Oddalę się. To był… ciężki dzień. Służki - wskazał na kobiety, które ich opadły - dadzą Ci wszystko co potrzebujesz przed snem. Ja wskażę Giselle gdzie ma legnąć i też spocznę. - Skinął głową na pożegnanie.
Odruchowo również kiwnęła mu głową, lecz nie ruszyła się. Stała chwilę patrząc jak mężczyzna się oddala. Dopiero co walczyli ramię w ramię, ratowali życie i... zabierali je, a teraz on mówił jej, że źle się stało, że była przy nim. Aila zmrużyła oczy. Nic się zatem między nimi nie zmieniło.
Pełnym godności krokiem oddaliła się do swoich komnat. Zapytała jeszcze tylko starą piastunkę o zdrowie wuja i zamknęła za sobą drzwi na klucz z zastrzeżeniem, że nikt nie powinien jej przeszkadzać. Sama musiała poradzić sobie ze swoimi demonami.



- Można pani. Dobra - odezwała się Giselle gdy Alexander prowadził ją w głąb zamku.
Skryba nie odezwał się pochłonięty czymś.
- To jej zamek?
- Jej wuja.
- Ona dziedziczką?
- Nie, Torin jest zarządcą.
- A to możny pan i dobry?
- To ten, który pogromił bandytów w górach. -
Alex zatrzymał się spoglądając na dziewczynę uważnie. - Przybył ratować siostrzenicę i wytłukł wszystkich. Pieterzoona i PÓŁTUZIN jego ludzi. Czyli CAŁĄ bandę o jakiej mówią w okolicy. Ocalił tym bratanicę, mnie i ciebie, którą ubiegłej nocy porwawszy przetrzymywali. Za późno jedynie dla młodzieńca, któren na nieszczęście zbyt hardo stawał w obronie cnoty panny, przez co okrutnie się z nim zabawili i w przepaść zrzucili nim pan Torin się pojawił. Pojęłaś?
Skinęła powoli głową. Pojęła bardzo dobrze i odetchnęła z ulgą.
- A jak kto go widział w nocy? - szepnęła gdy ruszyli dalej pustym korytarzem - w dwóch miejscach na raz być przeca nie mógł.
- Leży przykuty do łoża, dziś, jutro, za miesiąc umrze? Bóg jeden wie. Plotki o tym i w miasteczku chodzą. Zobaczą trupy bandytów zwisające z murów, to te plotki się zmienią. -
Uśmiechnął się do siebie.
- Aha… - dziewczyna nad czymś rozmyślała. - A jak dziedzica nie ma, to kto po panu Torinie przy władzy poza panienką.
- Ja.
- Mhm. -
Dziewczyna zamilkła i zaczęła nad czymś rozmyślać, przerwało jej pełne ulgi westchnienie gdy weszli do kuchni.

Nie zapytał Aili o młodego Bernarda, bo zapomniał o tym. Najwidoczniej Dirk postąpił wedle sugestii skryby oszczędzając go, aby przyniósł na zamek wieści o porwaniu i żądanie okupu. Chłopak spał na zapiecku obłożony kotami, które przez jakiś czas twardo walczyły z nim o to miejsce, a w końcu łaskawie zaakceptowały, że tam sypia z nimi.
- Wstawaj nicponiu - Alexander wybudził go.
- Co… gdzie… O NA LITOŚĆ BOSK…!!! - krzyk został zdławiony dłonią skryby,
- Cichaj i słuchaj - syknął. - Rozpowiedziałeś wszystkim co na drodze zaszło?
Chłopak wytrzeszczający w zdziwieniu oczy kiwnął głową.
- U pana byłeś z tym?
- Emmmmpfmmm -
zaczął Bernard, a skryba cofnął rękę. - Chciałem, ale Maria nie dopuściła, mówiła, że on spokoju potrzebuje. Panika tu była okrutna nikt nie wiedział co czynić. W końcu Derwa rzekła co by do rana poczekać bo po nocy nic nie umyślim. Teodor miał iść rankiem z burmistrzem Coiville radzić co czynić.
- Ale ty nie posłuchałeś. Wślizgnałeś się cichcem do komnat pana Torina by mu jednak rzec co zaszło.
- Wślizgnąłem?
- A on wściekły niby niedźwiedź kazał ci zbroję pomóc wkładać i konia przysposobić.
- Konia?
- Konia. Wyjechał gdy inni już spali.
- Ale…
- Bernardzie -
skryba pochylił się nad chłopakiem. - Powtórz coś w nocy robił.
- Eeee, ja -
przełknął ślinę - nie posłuchałem i zakradłem się do pana Torina…? Gdym mu rzekł iże was opadli i w niemoc wzięli… eee… zbroi wołał to przyniosłem? Wzuć pomogłem, rumaka wyszykowałem…
- Rzeknij komu że inaczej było, to pożałujesz iżeś się narodził... -
Alexander zawiesił głos. - Po południu staw się w kancelarii. Ja i panienka Aila życie ci winni, za twe nieposłuszeństwo. Gdybyś nie poszedł z tym do pana, ten by nas nie zratował. Złotem cię nagrodzić to mało.
Oszołomiony chłopak tylko kiwnął głową.
- To Giselle. - Skryba wskazał przysłuchującą się wymianie zdań dziewczynę. - Pokażesz jej gdzie spać może, jutro nad pracą dla niej się pomyśli. Nim spoczniesz, to zbudź dwóch ludzi i z murów trupy bandytów co je przywieźliśmy zwieście. Jeżeli Pieterzoon nie zdechł jeszcze, to opatrzcie go ile się da i na razie w spokoju ostawcie byle w zamknięciu. Niech umrze w spokoju lub dobrzeje, na to drugie jednak nie liczę. To co zaszło w zamku rozpowiedz, albo i w miasteczku jak ci tam droga wypadnie.
- Dobrze -
Bernardowi oczy się zaświeciły. Za taką opowieść w karczmie kilka piw mu postawią, do tego obiecane złoto i jego spory udział w tej zmyślonej lekko historii. Aż pokraśniał.
- Ach, jeszcze strażnika od bramy co nas wpuszczał przyślij do mnie i z nim rozmówić się muszę.
- Sie wie!
- Giselle…
- Taak…?
- Jakbym spał jeszcze gdy panienka Aila się przebudzi, to rzeknij jej o tym o czym tu teraz rozmawialiśmy.

Kiwnęła głową i jakby chciała coś powiedzieć. Mierząc w zamyśleniu sylwetę Alexandra uśmiechnęła się lekko przygryzając kosmyk włosów.
Zawahała się jednak.
- Chodźmy, żal noc marnować. - Bernard pociągnął ją za sobą.

Gdy odeszli, skryba wziął gąsiorek wina i łyknął porządnie. Właściwie dosysając się przełykał przez długą chwilę.
Dopiero teraz poczuł jaki jest zmęczony.
- No i co Valentino - powiedział powoli zmierzając do swej komnaty. - I na co ci było opuszczać słoneczną Italię?
Szedł korytarzem pogrążony w dosyć jednostronnej rozmowie ze zmarłym.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline