Najpierw wrzasnął Wilhelm. W pierwszej chwili Santiago nie skojarzył wizgu słyszalnego tuż przed krzykiem, gdy znowu ktoś krzyknął. Tym razem był to znajomy głos ze śpiewnym południowym akcentem, chociaż bluzgający tak, że uszy więdły: - Madre dios santa barbara fc barcelona real madrid santiago bernabeu... - Pożalił się samej Myrmydii zezując na kawał drewna wbity w jego lewy triceps.
Dzielny Bodo zaczął go gdzieś ciągnąć, niewątpliwie ratując przed niechybną śmiercią z rąk zamaskowanych asasynów. - Me desculpe, a qual caminho para o banheiro mais próximo... - Wyraźnie wzruszony podziękował uprzejmie Herr wankerowi.
Chwilowo bezpieczny w cieniu podwórka uznał, że nie czas i miejsce na wydłubywanie szypu z ramienia. Szczęściem drugie było nieruszone i wciąż mogło bronić rannego właściciela. Estalijczyk uzbrojony jedynie w lewak, który świetnie realizował się również w roli sztyletu dzierżonego w prawej ręce zatrzymał się tuż za bramą prowadzącą na podwórze. Przyczajony przy murze czekał z ostrzem gotowym, żeby zadać cios.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |