Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2017, 15:48   #22
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wąskie, śliskie schody w głąb ziemi wydawały się - były - zaniedbane. I niewiele można było z tym zrobić. Umacniane przez każdego kolejnego maga który wprowadzał się do Konsylium od wieków były już frustrującego odporne na wszelakie próby dalszych zmian. Wobec takiego stanu rzeczy - i dyshonoru jakim byłoby użycie magii do tak prozaicznej rzeczy jak zejście po schodach - nawet najlepsi magowie wyspy poświęcali tej trasie znaczącą część swojej uwagi. I paradoksowi sytuacji.


Na wyższych piętrach był wejścia do sal ćwiczebnych. Irlandia nigdy nie miała ani takiego zapotrzebowania, ani takich tradycji sformalizowanego nauczania jak reszta świata. Jako że rzadko kiedy na wyspie było ponad dwóch nowych magów naraz (a zwykle żadnego), sale równie często służyły do Certámen czy treningu Strzał jak do bezpiecznego stawiania pierwszych kroków.

Przedostatnie piętro miało tylko jedno przejście: szeroki, pachnący bryzą portal do Sali Wielu Spotkań. Olbrzymia, zruinowana rzymska kopuła cierpiała na ten sam problem co schody i z sekretnego portu została jedynie przyjemna plaża. Wciąż zachowała swoją perfekcyjną akustykę, a i z pozostałych zaklęć wspólnym wysiłkiem udało się ocalić większość z nich przed wypaczeniem przez czas.

Zupełnie odwrotnie niż ze schodami i Salą Spotkań było z pomieszczeniami przeznaczonymi dla arcymagów. Pięć kamiennych portali, po jednym na każdą ścieżkę, zajmowało najniższe piętro. I każdy, wedle zamysłu pierwszym gospodarzy, z czasem dostosowywał się do nowego gospodarza. Kiedy Elaine pierwszy raz przeszła pod srebrzystym półksiężycem, przez chwilę mogła obserwować samotnię swojego poprzednika. Syzyf, jako jeden z niewielu faktycznie mieszkał w Konsylium i nie przyjmował gości w swoim schronieniu. Być może dla bezpieczeństwa; dwa lata po jego śmierci sala wciąż była pełna nieskrępowanych bąbelek możliwości. Miniaturowych wyrywków niebyłych przeszłości i niedoszłych przyszłości, swobodnie dryfujących, rozpadających się lub mutujących. Czasem pożytecznie, dając wgląd w przyszłość jaki mają ludzie znający przeszłość. Czasem niegroźnie, bawiąc kolejnymi i kolejnymi iluzjami raju na ziemi. A w jednym pozornie niewinnym przypadku grożąc wepchnięciem obserwatora na ścieżkę bezsensownej, krwawej zemsty za krzywdę która nigdy nie nastąpiła. Wszystko to znikło w ciągu pierwszego tygodnia.

Elaine jak zawsze zatrzymała się przed wejściem na schody. Lubiła konsylium. Szczerze wierzyła, że to czym stało się to miejsce, przez wieki wystawione na działanie magii było najbardziej prawdopodobną wizją arkadii. Poprawiła torbę na ramieniu i sięgnęła do wiszącej na szyi monety. Była ciekawa czy coś w kolejach losu zmieniło się od jej ostatniej wizyty. Nie zmieniły się zaklęcia podtrzymujące konsylium, ale wszelakie historie wszystkich ludzi poszły dalej. Tam gdzie przedtem były możliwości, ludzie zdążyli już wybrać swoje ścieżki. To nie tak że komuś braknie wyborów, to naturalna kolej rzeczy. Elaine puściła monetę. Uśmiechnęła się widząc znany sobie nieład.

Elaine ruszyła od razu w kierunku Sali Spotkań. Była ciekawa czy u jej towarzyszy także wydarzyło się coś ciekawego. Ślady kocich łap i bosych stóp prowadziły po piasku w stronę oceanu. Ale po minięciu skały było widać tylko jednego mężczyznę. Wobec obowiązujących tutaj zaklęć Seign nie mógł być niewidzialny, a nie było go w zasięgu wzroku ani jako mężczyzny, ani jako kota. Na granicy zasięgu fal Dante rozrzucił swój płaszcz i siedział wpatrując się w ocean.
Elaine podeszła do niego starając się nie zatrzeć śladów.
- Podobno mnie szukałeś. - Spytała, stając tak że fale odrobinę dotykały jej butów.
- I czego miałbym chcieć, cailleach? W taki dzień jak ten?
- Porozmawiać? - Elaine uśmiechnęła się i przysiadła obok Dantego. - Zostałam zaatakowana gdy przebywałam u mojej mentorki. Bestia polowała na Grimuar.
- Skąd ta pewność?
- Pewności nigdy nie ma. - Elaine wpatrywała się w wodę, w niewielki ruch fal. - Jednak, jego los łączył się z grimuarem, a gdy zamieniłam go ze szkicownikiem i wyrzuciłam, rzucił się za nim.
- Masz na myśli konkretny egzemplarz - teraz spojrzał na Elaine znacznie uważniej.
- Ten, który pokazywałam ci w szpitalu. - Elaine wzruszyła ramionami i spojrzała na maga. - Co zrobiliście z Julią?
- Umysł odszedł, ale jej ciało ciągle jest z nami - mówiąc to, spiął się lekko - Nie tylko ty zostałaś zaatakowana.
- Kto jeszcze? - Zmartwiła się. Wyglądało na to, że to nietypowe zdarzenie zaczynało nieść z sobą coraz gorsze konsekwencje.
- Wszyscy Konsyliarze. Jest mi niemal żal tych którzy napadli na Morganę - uśmiechnął się pod nosem - A Grymuar miałaś tylko ty.
- Los wszystkich nas związany jest tą niepozorną książeczką. - Elaine zerknęła na leżącą obok torbę. - Tak jak był z nią związany los Julii… i tamto miejsce.
- A więc na co faktycznie polują?
- Masz nadzieję, że już znam odpowiedź? - Spytała z uśmiechem. - Powinniśmy to omówić w większym gronie. Jestem ciekawa jak wyglądały ataki, o której dokładnie miały miejsce. Oraz czy odnajdziecie w grimuarze swoje roty, tak jak ja odnalazłam swoje.
- A nie znasz?
- Jeszcze nie. - Elaine spoważniała. Nie lubiła być poganiana. Czas i los miały swoje prawa. - Czy chciałeś jeszcze o czymś ze mną porozmawiać?
- O tym zaklęciu które ujawniło się w szpitalu. Dotyczącym naszej siódemki.

Elaine westchnęła i rozłożyła się na piasku.
- O tej panice, czy coś innego?
- Coś innego. Coś co łączy nas, grymuar i dom nad Lough Bray. Mam osobisty uraz do osób które próbują manipulować moimi losami.
- Czasami to, że los łączy kilka osób silnymi więzami, wcale nie oznacza, że miała tu miejsce manipulacja. - Elaine spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Dom nad Lough Bray?
- Wierzysz że to naturalne powiązanie? - zapytał, sięgając do kieszeni po komórkę
- Nie. Nie po tym co się zaczęła dziać potem. - Elaine przymknęła oczy, pozwalając by w jej wyobraźni wytworzył się obraz niebieskiej książeczki, leżącej w jej torbie. - Zupełnie jakby ktoś chciał byśmy podzielili los Julii, jakby wszystkie osoby, z którymi związano grimuar miału odejść.
- To tu - wskazał na mapie - Albo po prostu osoby które o nim wiedzą -
- Nie widziałam wszystkich w szpitalu. - Elaine przyjrzała się miejscu wskazanemu na mapie. - Ładnie.
- Ja też nie. Co nie znaczy że o nim nie wiedzą.
- Cóż… jeśli ich zaatakowano to i tak można spytać. Na razie chciałabym sprawdzić ten grimuar, może uda mi się zobaczyć coś więcej. - Na chwilę zamyśliła się. - Podobno przyszedłeś z żoną. Myślałam, że się przywitam, nie widziałam jej wieki.
- Agnes zajęła z dzieciakami salę ćwiczebną, będą tam mieszkać parę dni. Aż będziemy pewni że jest znów bezpiecznie. Na pewno ucieszy się jak cię zobaczy.
- Zrobili ci bałagan w domu? - Elaine zaniepokoiła się, prawdą było, że sama nie za bardzo miała kogoś bliskiego. Rodzice, z którymi prawie nie miała kontaktu. Może kilku znajomych. Była Blaithin, ale ostatnio nawet ona się odcinała. Tyle, że inni mieli swoje życie. Powinna się tym zająć dla ich dobra.

- Na ogródku. W tym roku raczej niewiele na nim wyrośnie.
- Cieszę się, że nic wam się nie stało. - Elaine podniosła się z piasku. - Przeszłabym się przywitać, a potem zabrałabym się za ten grimuar. Idziesz ze mną?
- Czemu nie, Morgany i tak jeszcze nie ma. Chodźmy
- Pewnie ogarnia bajzel, który narobiłam. - Elaine ruszyła razem z magiem w kierunku sal ćwiczebnych.
- To znaczy?
- Chciałam się pozbyć tego potwora, więc wepchnęłam na niego ciężarówkę. - Elaine wzruszyła ramionami. - A wiesz jak jest z robalami, niby takie małe a plama na pół ściany jak się zabije.
- Potwora? Robalami? - przystanął na chwilę zdziwiony - U mnie była zwykła grupka zbirów.
- U mnie milutki, zębaty stworek, który rozwalił u Blaithin drzwi. - Elaine skinęła głową by szli dalej. - Jak dorwę się do jakiejś kartki moge ci go narysować, może rozpoznasz co to mogło być.
- Och, akurat z tym nigdy nie było problemu - wyciągnął z wewnętrznej kieszeni plik pogniecionych kartek i wybrał taką bez pogryzmolonych linijiek - Dostał się do ciebie po której stronie Zasłony?

Sala ćwiczebna - wnętrze niedużej rotundy - było właśnie przerabiane przez tuzin ludzi. Radosne piski siedmiolatków dochodzące z balkonu powyżej dowodziły odporności dzieci na trudne przeżycia. W końcu po raz pierwszy wpuszczono je do Konsylium!
- Elaine! - młody Stolarz, jeden z pierwszych podopiecznych czarownicy pierwszy zauważył ich wejście i skończył kształtować drewniany zamek-fortecę dla dzieciaków. Bo wszyscy zebrani zajmowali się właśnie tym: zaklęcie za zaklęciem zmieniali salę służącą na codzień do ćwiczeń bojowych w coś na kształt domu
- Dorzuć coś od siebie! - spojrzał z dumą na swoje dzieło.
- Zaraz z przyjemnością coś dorzucę. - Elaine uśmiechnęłą się. Nie była pewna co miałaby dać od siebie. Czuła się lekko zmęczona po wydarzeniach dzisiejszego dnia. Przycupnęła przy kawałku jakiegoś blatu i wydobyła z torby ołówek. Na kartce od Dantego narysowała szkic potwora, którego widziała dziś u Blaithin i podała szkic magowi. - Nie sprawdziłam, z której strony zasłony przybył.

- Przyjemniaczek - mruknął i zerknął na górę, w kierunku swoich dzieci - Chyba wolę moich obijmordów - uścisnął wychodzącego właśnie akolitę Misterium - Nie wygląda na nic z Prawdziwych Krain. Bardziej na ludzki twór
- Mam nadzieję, że już tutaj będziecie bezpieczni. - Elaine przeniosła wzrok na swojego podopiecznego. - A ty co żeś zmajstrował. - Rzuciła z uśmiechem.
- Wspaniałą kanapę, na której krótka drzemka rodzica trwa prawie osiem godzin. I masz mnóstwo czasu na reakcję kiedy coś zmajstrują -

Elaine roześmiała się. Jej samej przydałaby się taka kanapa.
- Jak odwalę pewną mniej przyjemna robotę, chętnie też coś zmajstruję. - Rozejrzała się w poszukiwaniu Agnes.


Czarodziejka była w trakcie robienia listy zakupów; krążyła po prowizorycznej kuchni, zaglądając do szafek i dopisując kolejne rzeczy do notesu. Młoda kobieta była w swoim szerokim, białym płaszczu który ubierała na bardziej formalne okazje w Konsylium. Tak jak Stolarz, należała do Strażnicy Obola - tyle że wcale nie uważała że zobowiązuje to do sztywniactwa i noszenia czerni. Raczej zajmowała się tym żeby rzeczy miały swój właściwy koniec.
Elaine podeszła do czarodziejki.
- Cześć Agnese. - Stanęła oparta o blat. - Rozmawiałam z Dante, jak się czujesz?
- A jakbyś się czuła gdyby ktoś napuścił bandytów na twoje dzieci? -
Elaine spochmurniała. Agnese jakby nie przewidywał Dante, raczej nie ucieszyła się na jej widok.
- Ech… wiesz, że to taka inna forma pytania: Czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy? - Spróbowała znów wywołać uśmiech na swojej twarzy. To był stanowczo zbyt męczący dzień.
-...potrzebuję - mruknęła. Odetchnęła cicho, patrząc na krużganek. - Myślisz że te napady i wasze znalezienie Julii są powiązane? - zapytała przechodząc do rzeczy. Z wyraźnym wysiłkiem mówiła łagodniej, ale co spojrzenie w górę zaciskała szczęki
- Obawiam się, że tak. Julia była z nami związana… bardzo mocno związana swym losem. - Elaine nie ruszyła się z miejsca, cały czas obserwując Agnese. - Ale wszyscy postaramy się, by się nie powtórzyły.
- Nie wszyscy. Ktoś musi zostać z nimi - Dante żegnał i dziękował kolejnym i kolejnym magom. Najwyraźniej zakończyli już pracę. No i faktycznie - był to jakiś dom. Tyle że dom o tyle odstający od normy, że ukształtowany wolą. Bez ograniczeń rzemieślnika, bez patrzenia na koszt czy dostępność materiałów.

- Każda praca, nawet nie związana bezpośrednio z naszym przeciwnikiem, jest pomocą. - Elaine odepchnęła się od blatu.
- Wytłumaczysz to Dantemu? - na chwilę na jej twarzy błysnął przewrotny uśmiech
- Tyle lat jesteście razem, że na pewno poradzisz sobie z tym lepiej. - Odpowiedziała z rozbawieniem. Przesunęła dłonią po wygaszonej płycie grzewczej, skupiając się na tym by tak posterować nićmi losu, by posiłki, które na nim powstaną były smaczniejsze.
- Lepiej nie znaczy wystarczająco dobrze. Mężczyźni zawsze chcą być bohaterami...a to nie moment na to.
- Jeśli chcesz, to z nim porozmawiam, ale odniosłam wrażenie, że Dante dobrze rozumie, że ma do ochrony rodzinę. - Uśmiechnęła się i poprawiła torbę na ramieniu. - Idę popracować, jakby co będę w swoim gabinecie.
- Elaine - złapała ją za ramię - To ja muszę się tym zająć
- Jeśli będziesz chciała bym coś zrobiła, wierzę że mnie poprosisz. - Elaine pogładziła jej dłoń.
- Zerknij czasem czy moja trójca nie planuje czasem zniszczyć świata pod moją nieobecność
- Postaram się. - Rzuciła z uśmiechem, po czym dodała po chwili. - Bierzesz kogoś z sobą wychodząc?
- Zygfryda, ślubował także zemstę. I zna już umiar.
- Dobrze… po prostu obawiam się o magów. - Spojrzała na opuszczających pomieszczenie ludzi, by po chwili dodać szeptem. - Niby zaatakowano tylko ludzi konsylium, ale… - Martwiła się. Czuła się odpowiedzialna za tych ludzi.
- Ktoś wiedział kto dokładnie jest Konsyliarzem, a zaatakowano nas jakbyśmy byli zwykłymi ludźmi, Elaine. To nie był zwykły napad.
- Już mówiłam Dantemu, mnie zaatakowało coś innego, twierdzi że to ludzki twór. Dobrze, że tylko mnie. - Uśmiechnęła się do Agnes.
- Ale to znaczy że wróg nie jest śmiertelnikiem.
- Mam nawet obawę, że to czarodziej i to całkiem silny.
- Możliwe. Ale Strzały nigdy nie polują same, więc damy radę

Elaine przytaknęła tylko ruchem głowy. Chciała się już pogrążyć w pracy nad grimuarem, jednak z jakiegoś powodu czuła, że powinna tym ludziom udzielić jakiegoś wsparcia, zupełnie jakby to ona zesłała na nich te bandy.
- Co to za spiski? - Dante w końcu pożegnał wszystkich pomocników i mocno przytulił żonę - I te grobowe miny? - Agnes spojrzała na niego z politowaniem za ten żart.
- U mnie to zmęczenie. To pracowity dzień. - Elaine rozejrzała się po prowizorycznym mieszkaniu. Była ciekawa czy niebawem schronią się tu wszyscy magowie. Mieszkanie zostało w miarę wygodnie urządzone na cztery osoby, prawdą jednak było, że sama sala upchnęłaby może z 40 osób z karimatami i śpiworami. Ale to najmniejsza z sal ćwiczebnych. Z salą spotkań i gabinetami to blisko tysiąca osób na dzień lub dwa. - Udałabym się do swego gabinetu. Chcę sprawdzić prezent od Julii.
- Prezent - spoważniał - “Wystrzegaj się prezentów od dawno nie widzianych przyjaciół i zmarłej rodziny”
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 27-08-2017 o 16:40.
Aiko jest offline