Rózia przez chwilę oceniała reakcję starca i jego spojrzenie. Krzywe ponad wszelką wątpliwość.
- Szanownemu Panu się kultury zachciało - parsknęła śmiechem. - Honor to może mieć Pan Baron, a nie ty, albo ja. Tobie podobno jakaś banda porwała syna, a nabzdyczasz się jak indyk przed obiadem. Nie masz kasy i wojska i jak na mój gust jesteś w czarnej dupie. Chcesz nas wysłać do lasu, żebyśmy po omacku szukali twoich rycerzy widmo. Zbrojnych którzy porywają chłopów akurat z twojej wioski, tak po prostu, bo ich, kurwa, fantazja o poranku dopadła. A jak ktoś cię uprzejmie prosi, żebyś przestał opowiadać dyrdymały i podał więcej szczegółów, to zachowujesz się jak panienka z dobrego domu wypytywana, kto jej zrobił dzieciaka. Prędzej uwierzę, że te chłopy wgapiają się w moje cyce, bo im się kolor mojej sukienki podoba, niż w to, że ty nic nie wiesz. Siedź tu dalej, gap się krzywo i czekaj, aż ci resztę rodziny wywiozą, Morr jeden wie gdzie. Idę ziół nazbierać, bo będzie kogo leczyć po takiej robocie.
Po czym trzasnęła drzwiami wychodząc żeby zająć się końmi.
- Jeszcze nam konie zwiną, zanim skończymy to pierdolenie - mruknęła stojąc na zewnątrz.