Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2017, 19:17   #15
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Początek. Kwestia ceny


Trzydzieści złotych koron. - pomyślał Emmerich Venden, łowca nagród. Mężczyzna, niedawno przekroczył próg dorosłości. Raczej wysoki. Włosy brązowe. Sypiący się zarost. Twarz i postawa nieprzyciągające uwagi. Oczy czarne, uważnie studiujące otoczenie i twarze. Ten jego odruch każdy to spędził z nim więcej niż kilka dni nauczył się już zauważać. Ubrany zwyczajnie, w ciemne kolory - czerń, ciemną zieleń. U jednego boku z pasa zwisała pochwa z mieczem. Z drugiego - kusza, sieć i kajdany.

Trzydzieści koron to dokładnie tyle ile wynosiła nagroda za robotę, przy której Emmerich Venden i jego przyszły mentor się spotkali. Gdy tylko Krętacz wymienił tę kwotę, młody łowca nagród wiedział już, że weźmie tę robotę.

Trzydzieści koron to więcej niż Emmerich kiedykolwiek miał w dłoniach. To niemal jedna trzecia sumy potrzebnej by kupić samopowtarzalną kuszę, taką jaką miał jego nauczyciel. Marzył o takiej od dnia, gdy zobaczył, jak wystrzelony z niej bełt wbija się, z satysfakcjonującym mlaśnięciem, w brzuch faceta odpowiedzialnego za śmierć jego rodziny.
A przecież bandyci też będą mieć coś przy sobie. Emmerich do tej pory zdołał oszczędzić zaledwie sześć, z których i tak niemal wszystko wydał na przygotowania do wyprawy.

Nie żeby gardził bronią, którą miał przy sobie - łatwość obsługi, wytrzymałość, możliwość wielogodzinnego trwania w gotowości, siła naciągu, która pozwalała pociskowi przebijać się przez zbroję celu - to wszystko sprawiało, że kusza była idealną bronią dla łowcy nagród. W końcu jak długo łucznik mógł trzymać napięty łuk? Minutę? Dwie? I to z takim zmęczeniem ręki że strzała leciała nie wiadomo gdzie. A z kuszą można było leżeć w zasadzce godzinami. Tak, Emmerich chętnie wymienił łuk na kuszę. Poza nią miał jeszcze sieć i miecz, ale tego ostatniego rzadko używał.
Mało kto postrzelony z kuszy i oplątany siecią miał jeszcze ochotę walczyć. A nawet jeśli - w unieruchomiony cel naprawdę nie było trudno trafić.


Podróż. Świst i stuk.


Emmerich odzywał się rzadko. A prawie nigdy o sobie. Przy ognisku słuchał i obserwował. Twarz, gesty, słowa, ton głosu, zachowanie… To wszystko mogło dać cenne informacje. A w jego fachu informacje i tajemnice bywały walutą cenniejszą od złota.
Najwięcej uwagi poświęcał Julienowi. Mentor łowcy nagród, choć nigdy nie mówił o swojej przeszłości i powodach, dla których stał się kim się stał, wysławiał się jak człowiek wykształcony, często cytował księgi i mądrych ludzi, o których Emmerich nigdy nie słyszał. Julien wyrażał się w podobny sposób. ~Warto byłoby bliżej go poznać - pomyślał.

Jego zainteresowanie wzbudził też dziwny człowiek na jeszcze dziwniejszym koniu. Ungoł, jak się okazało. Emmerich chętnie nauczyłby się dodatkowych technik tropienia, a i w dbaniu o wierzchowca Czanbars zdawał się być ekspertem. Starał się więc go podpatrywać i podobnie zająć się swoim.
Nigdy nie miał też problemu by narąbać drewna na ognisko, przynieść wody, rozłożyć potrzaski, ustrzelić lub złowić coś na kolację, jeśli akurat obozowali blisko wody. Tylko swój namiot stawiał nieco dalej od innych i często znikał, a zamiast jego pojawiały się dźwięki.

Świst i stuk. Krótka przerwa i znów: świst i stuk. Po dziesięciu powtórzeniach dłuższa przerwa. I od nowa: Świst, a po chwili głuchy stuk. Każdy zainteresowany hałasami znalazłby ich źródło bez problemu - stojącego, leżącego lub klęczącego łowcę nagród, strzelającego w narysowany kredą na drzewie ludzki kształt. Uważny obserwator zauważyłby, że zwykle celem były kończyny, rzadko korpus i nigdy głowa.
- Bez dowodu nie płacą było jedynym wyjaśnieniem jakie otrzymałby pytający.


Przed wioską będącą ich celem wstrzymał konia i z czoła grupy przesunął się do tyłu, ale nie na sam koniec. Ostatniego jeźdźca ludzie zapamiętają tak samo jak pierwszego, albo i lepiej. A on nie chciał być zauważony i zapamiętany. Naciągnął też mocniej kapelusz na głowę, pozwalając by szerokie rondo dostarczyło cienia skrywającego jego twarz. Dotknął odruchowo kuszy, której zimny dotyk zawsze go uspokajał i wjechał między zabudowania.

Obserwował tłum, który wyszedł ich powitać. Starał się zapamiętać, by później móc sobie przypomnieć tych, którzy tu dziś byli i móc później rozpoznać tych, których nie było. Zauważyć, kto się cieszy na ich widok, a kto się złości lub lęka.
Z niesmakiem zauważył, że część mieszkańców wita ich jak bohaterów. Widział już bohaterów. Byli zwykle bardzo pewni siebie i bardzo odważni. I ostatecznie bardzo, bardzo martwi. To ostatnie Emmerich mógłby im jeszcze wybaczyć, ale przez nich ginęli też inni. Tacy jak on. Wykonujący swoją robotę, za którą im zapłacono. Miał nadzieję, że w ich grupie zbyt wielu bohaterów się nie znalazło.


Karczma. Opowieść wójta.


Emmerich usiadł tyłem do ściany, a przodem do drzwi. Nie lubił mieć ludzi i okien za plecami. Zresztą, samych ludzi też nie lubił. Mistrz powtarzał, że w tym fachu paranoja jest chorobą zawodową, a jeśli Emmerich kiedyś siądzie tyłem do drzwi lub okna i dostanie w plecy to wszyscy uznają to za samobójstwo. Emmerich słuchał.

Staruszek gadał. I gadał. I gadał. Rózię to zirytowało, ale łowca nagród się ucieszył. Dobrze, jeśli ktoś gada. Nawet jeśli kłamie, dostarcza informacji. Można je porównać, sprawdzić, zobaczyć co w wypowiedzi omija… Spodobało mu się podejście Juliena. Zwłaszcza w kontraście do słów Rózi. Wypytanie o świadków i w drugiej kolejności - wypytanie samych świadków to podstawa. Może ten umysł od książek przyda się i w innych sprawach. Kto wie, może nawet i pisać umie. Każdy łowca nagród musi mieć dobrą pamięć, ale nawet najlepsza nie jest tak pewna jak papier.
- Warto byłoby zapisać co ważniejsze rzeczy - zasugerował.
- A o Frau Gersten nie ma się co martwić na zapas. Nawet podczas misji ratunkowych zdarzają się ofiary. A nam płacą za wybicie bandytów, o ratowaniu kogokolwiek nikt nic nie mówił. - dodał.

Niektórzy, czując się pewnie w gębie, zaczęli już wypytywać wójta. Dołączył do nich w końcu.
- A nie przyszło Wam do głowy, że mogą mieć sojuszników w wiosce? - zapytał.

Z dotychczasowych słów starca wynikało, że napastnicy zostawili śladów od cholery. I świadków. Miał nadzieję, że tych pierwszych jeszcze chłopi nie zadeptali, a tym drugim nie pozwolono nagle wyjechać.
- Chcę obejrzeć miejsca ataku, przynajmniej te w wiosce, jeszcze dziś. - stwierdził. Inni mogą czekać do jutra, ale w tym fachu mitrężenie nigdy nie popłacało. Oczywiście, zgadzał się z Blasiusem, że za darmo ryzykować życiem i zdrowiem nie należy. Ale sprawdzenie śladów dziś oszczędzi roboty jutro, a zapłatę za umówioną usługę zawsze można było wydębić. Tym czy innym sposobem... Odkąd pewnego niesolidnego faceta znaleziono martwego, z uciętym jęzorem i prawą dłonią, kolejni zleceniodawcy pilnowali, by mentorowi Emmericha płacić zawsze na czas i w nieoberżniętych monetach.
 
hen_cerbin jest offline