Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2017, 15:44   #63
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen oglądała cały proceder z trwogą i fascynacją zarazem. Jeśli to nie była magia... Ach, gdyby Yue mogła to zobaczyć, pewnie byłaby zachwycona. I starała się sprawdzić czy to nie moc jakichś artefaktów wyssała duszę biednego Araba.
Nawet gdy było już po nim, agentka nie ruszyła się. Dalej obserwując postać w masce i jej otoczenie. Zastanawiała się też co może być w skrzyniach.
Miedziotwarzy tymczasem wskazał na martwego Hirama i wskazał kierunek… zapewne morze. Pewnie tam miało być ostatnie miejsce spoczynku martwego Araba. Murzyn zaś mruknął coś po egipsku do swych podwładnych i załadowali go na jeden z wozów zakrywając go plandeką. Carmen obserwowała to bez zbędnych ruchów. Przypuszczała, że Arab zostanie zabity. Sama by go zabiła, gdyby nie był jej potrzebny do dowiedzenia się czegoś więcej. Co też właśnie czyniła.
Wozy zaczynały się rozjeżdżać, a miedziotwarzy rozmawiał po cichu z czerwonymi wybrańcami, najwyraźniej ustalając dalsze działania. Ci zaczęli się rozchodzić, a i sam miedziotwarzy wraz z murzynem i dwójką czerwonych pomagierów również ruszył w kierunku wyjścia z magazynu.
Carmen odczekała aż pójdą. Dopiero potem ostrożnie wycofała się, by spotkać się z Orłowem.
- No i? Co tak długo? - zapytał lekko zniecierpliwiony i bardzo zaniepokojony Orłow siedzący blisko świetlika, którym dostała się do magazynu. Czyżby Rosjanin martwił się o nią?
Nawet jeśli to była prawda, to przecież i tak jej teraz Jan Wasilijewicz nie potwierdzi. Na tyle go znała. Opowiedziała mu jak najdokładniej to, czego była świadkiem. Nie było sensu już udawać, że nie ma w tym magii. Rosjanin mógł jej nie uwierzyć, ale powinien wiedzieć, jeśli samemu przyjdzie mu się z tym spotkać.
Trudno było powiedzieć czy Orłow uwierzył w magię. Wszak mogła to być po prostu rozwinięta naukowo sztuczka zastosowana za pomocą serum. Ciskanie kulami ognia wszak było możliwe i nazywane było pirokinezą.
- Z pewnością jego ludzie mają powody, by się go obawiać. A my powinniśmy być ostrożni w starciu z nim. Co jeszcze wartego uwagi poza tym pokazem dla gawiedzi zauważyłaś?- zapytał w końcu.
- Jakby tego było mało. - prychnęła, po czym dodała - Skrzynie. Było ich dużo i zdawało mi się, że są ważne. Niestety, zawsze ktoś przy nich był. Nie miałam jak sprawdzić... A teraz je wywieźli.
- Nie wiem też czy są one ważne dla nas. Ten Harim należał do jakiegoś gangu. To mógł być towar z przemytu, albo narkotyki, albo inne rzeczy ważne dla tych gangsterów, ale niekoniecznie dla nas.- zastanowił się Orłow i spojrzał na Carmen.- To co proponujesz robić teraz?
- Myślę, że to jednak się wiąże. Damy radę śledzić którąś z wozów? Chyba nie wszystkie odjechały... - odparła Carmen, unikając wciąż wzroku Jana Wasilijewicza.
- Nie na dłuższą metę. - ocenił Rosjanin. - Chyba że wskoczymy na sam pojazd i ukryjemy się wśród skrzyń.
W oczach Angielki pojawił się znajomy błysk szaleństwa.
- Dla mnie brzmi jak plan. - uśmiechnęła się szeroko.

Plan łatwy do realizacji… w teorii. Wozy zaprzężone w muły nie poruszały się zbyt szybko w wąskich portowych uliczkach, tym bardziej że dodatkowo musiały uważać na inne pojazdy i przechodniów. Łatwo je było śledzić przez jakiś czas (bo później… cóż… Orłow z Carmen rzucali się w oczy), łatwo je było dogonić. Na razie przynajmniej.
Pozostało jednak jeszcze bezszelestnie i niepostrzeżenie wślizgnąć się pomiędzy załadowane skrzynie. A to już było ryzykowne, bo woźnica i siedzący z nim pomocnik od czasu do czasu zerkali za siebie i byli dość czujni… jakby spodziewali się kłopotów.
Carmen jednak nie odpuszczała. Uznała to zresztą jako coś na kształt testu dla swoich zdolności akrobatycznych. Zamierzała uczepić się tylnej belki wozu, by stamtąd obserwować woźnicę, a gdy ten nie będzie patrzył, prześlizgnąć się na pakę.
Cierpliwość ta została nagrodzona… gdy przyczepiona wozu Carmen wyczekiwała okazji, ta w końcu “zastukała do jej drzwi”. W postaci innego wozu, który zajechał drogę sługom miedziotwarzego. Wtedy wślizgnęła się pomiędzy skrzynie. A Orłow… przedarł się przez tłum i wślizgnął za nią. Woźnica i jego pomocnik tego nie zauważyli klnąc i wykłócając się z kretynami, którzy zajechali im drogę. Brytyjka znalazła się więc na wozie. Rosjanin też… blisko, nawet za blisko. Wciśnięci między skrzynie praktycznie tulili się do siebie, ocierając ciałami przy każdym ruchu. A usta Orłowa były tak blisko, że kusiły do pocałunków.
By o tym nie myśleć, Carmen skupiła uwagę na najbliższej skrzyni - starała się zapamiętać wszystko oznaczenia oraz w miarę możliwości zajrzeć do środka.
W obecnej chwili zaglądanie do środka było niestety niemożliwe, przynajmniej bez zwracania uwagi woźnicy i jego pomocnika. Także i szukanie jakichkolwiek oznaczeń okazało się bezowocne, bo owe skrzynie nie były przeznaczone na transport. Ich zawartość pozostawała więc zagadką… w przeciwieństwie do tego co działo się u Orłowa poniżej pasa. Sytuacja robiła się coraz bardziej krępująca, gdy ruszyli po nierównym gruncie dalej. I ocieranie się o siebie nawzajem przybierało na sile. Wywołując coraz wyraźniejszą reakcję Rosjanina i coraz gorętsze policzki u Brytyjki. Może jednak należało zrealizować wcześniej swoje groźby i znaleźć sobie zastępczego kochanka? Przecież wystarczyłby każdy jeden przystojniak… nie musiał być chyba charyzmatyczny jak Orłow, o drapieżnym spojrzeniu jak Orłow, władczy… ech, zapowiadała się męcząca wycieczka.
Dziewczyna milczała, starając się nie patrzeć na niego. W pamięci wciąż przywoływała odgłosy dochodzące z jego sypialni tej nocy. Nawet więc jeśli na niego działała... szybko powinien znaleźć pocieszenie. Jak ostatnim razem. A i Carmen nie zamierzała tej nocy płakać w poduszkę... choćby miała wpakować się w kłopoty. Zresztą w jednych już była.
Tym bardziej, że Rosjanin nie zamierzał współpracować z nią w kwestii jej “celibatu”. Jego usta zaczęły muskać jej policzek i szyję delikatnymi pocałunkami. Językiem zaczepnie pieścił kącik jej ust, prowokując do zabawy i podgrzewając i tak gorącą sytuację. A Carmen mogła tylko cieszyć się, że ciasnota kryjówki ich sprawiała, że Rosjanin nie mógł być bardziej pomysłowy. Albo żałować tego.
- Przestań... - fuknęła na niego - Bo cię stąd wywalę... - była zła. Zła i podniecona.
- I zdradzisz naszą obecność na wozie? Nie sądzę. Jesteś profesjonalistką. - przypomniał jej z drapieżnym uśmieszkiem Rosjanin i pocałował usta. Czule i delikatnie. Podsycając jeszcze bardziej ogień który płonął w jej żyłach.
- A ty desperatem! - warknęła, starając się nie reagować.
- Raczej się nudzę. Ta jazda może trochę potrwać.- mruczał rozbawiony jej gniewem Orłow, muskając wargami policzek zagniewanej Brytyjki. Szeptał przy tym cicho.
- Nie możesz oczekiwać, że ostatnie dni i noce po prostu przestaną istnieć tylko dlatego że nagle zmieniłaś zdanie.-
Podniosła na niego roziskrzony gniewem wzrok.
- Nie mogę oczekiwać? Właśnie mogę. - syczała niby żmija - To ty może masz problem, bo nie potrafisz odpuścić, nie chcesz dopuścić myśli, że... jesteś tu niemile widziany. Skończyłam z tym, Orłow. - powiedziała twardo Carmen - Skończyłam z tobą!
- Ale ja nie skończyłem z tobą.- odparł dumnie i cicho Rosjanin nie przejmując się wybuchem jej gniewu. Spoglądając wręcz z zachwytem i podziwem na rozwścieczoną Brytyjkę. Jak na dzieło sztuki. - I ty możesz się oszukiwać, ale nasze ciała są szczere wobec siebie.
- To nie powód by im ulegać. Nie jesteśmy zwierzętami. - warknęła, ledwo hamując ton głosu, by nikt ich nie usłyszał.
- Tylko dobrze wychowanymi arystokratami o nienagannych manierach i kulturze. Trochę za późno, by chować się za maskę przed którą uciekłaś do cyrku. - odparł Jan Wasilijewicz z ironicznym uśmiechem panując nad sytuacją. - Jesteśmy linoskoczkami moja droga, codziennie ryzykujemy życie, więc warto czerpać z niego pełnymi garściami.
- Ty... Ty... - Carmen patrzyła na niego rozbieganym wzrokiem, nie potrafiąc znaleźć słów - Ty... nigdy nie odpuszczasz?
- Dlaczego miałbym? Co zyskam poddając się? Co ty zyskałaś rezygnując? - zapytał Orłow spoglądając wprost w jej oczy. - Jakąż to satysfakcję zyskałaś tak po prostu… wycofując się?
Po tych słowach pocałował jej usta drapieżnie, wykorzystując to jak blisko siebie byli. - Ja nie rezygnuję… ja jestem wojownikiem, łowcą… a ty. Ty powinnaś pomyśleć kim jesteś moja droga akrobatko, arystokratko.
Wóz powoli zwalniał, albo zbliżali się do celu… albo coś blokowało im drogę.

Pozwoliła mu na to. Pozwoliła się pocałować Rosjaninowi. W głowie wszak miała mętlik. Wiedziała jednak, że gdyby mu nie uległa... gdyby nie dała się pocałować tam na dachu w Paryżu - miałaby teraz większy spokój i bardziej mogła poświęcić się misji. Zatem to co mówił Orłow nie miało w pełni zastosowania dla niej. Poświęciła się pracy. To jej oddała życie i dla niej kiedyś umrze. Inne rzeczy... inne rzeczy nie dawały jej poczucia celowości. A już na pewno nie gżenie się jak króliki, podczas gdy następnej nocy mogła być zastąpiona przez inną.

Carmen ugryzła Jana boleśnie w wargę.
- Coś się dzieje. Bądź czujny. - przestrzegła cicho.
Wóz powoli zagłębiał się w mrok niedużego portowego magazynu. Z pozycji w której leżeli Carman dostrzegła dwóch znudzonych strażników przy bramie… uzbrojonych w długie strzelby. Ale niezbyt czujnych. Najwyraźniej był to rutynowy trasnport i nie spodziewano się kłopotów.
- Jak stanie, czekamy. Jeśli zostawią ładunek w magazynie, sprawdzimy co jest w środku skrzyń. Chyba że będą się brali za rozładunek... wtedy musimy spadać. - powiedziała szeptem do Rosjanina.
- Masz jakiś plan B?- zapytał cicho Orłow, gdy wóz zaczął zwalniać.- Bo mój to dwa granaty hukowe.
- Jasne. Twoje dwa granaty hukowe. - uśmiechnęła się.
- Miło wiedzieć… że jak na kogoś kto się ode mnie próbuje oderwać, za bardzo polegasz na mojej obecności. - mruknął ironicznie Rosjanin. I obrócił się lekko. - I mojej samokontroli przy tobie…- coś macał w spodniach, co odczuwała poprzez ich bliskość. Po czym wyjął mały okragły przedmiot lekko widoczny w jego dłoni.- W razie kłopotów na trzy rzucam, a ty uciekasz w kierunku wyjścia. Jakieś pytania?
- Żadnych. Pamiętaj, że to ja jestem zwinną małpką z nas dwojga, więc dbaj o siebie. Mnie nie złapią.
- Więc zwinna małpka łatwo się wymknie. Nie chcesz klapsa za karę później, więc uciekniesz. Bo klapsy już ci się chyba znudziły?- zażartował, gdy wóz wjeżdżał coraz głębiej. Czuć było gnijące wodorosty… zapewne przylepione do mokrego kadłuba dalekomorskiego statku.
- Nie gadaj, tylko pamiętaj plan A - dowiedzieć się co jest w skrzyniach i spadać ze statku.
Wóz się zatrzymał. Mieli więc kilka chwil, by zsunąć się z paki i ukryć pomiędzy wyładowanymi już skrzynkami. Tyle czasu im wystarczyło, byli wszak profesjonalistami. Ciche zsunięcie się, efektowny sprint w stronę skrzyń szykowanych do załadunku. Przygarbione plecy podczas tego biegu zminimalizowały szansę na zauważenie przez strażników lub tragarzy.
Udało się…

Ukryci pomiędzy skrzyniami mogli obserwować załadunek towaru na małego parowego frachtowca. Nie nadawal się on na dalekomorskie wyprawy zza Atlantyk, ale mnóstwo takich małych jednostek obsługiwało basen Morza Śródziemnego. Ten… o nazwie “Proteus” pływał pod banderą Brytyjskiego Protektoratu Malty.
Carmen przyjrzała się skrzyni, za którą się chowali. Chciała wiedzieć co w niej jest.
- Pilnuj - poleciła Orłowowi trzymanie warty, podczas gdy sama wysunęła ostrze ze swojej rękawicy i spróbowała podważyć wieko, by zajrzeć do środka.
To co dostrzegła… okazało się… bardzo…
… rozczarowujące. Glinianie figurki przypominające małe mumie i pomalowane farbkami w hieroglify mogłyby wyglądać przerażająco po pokazie magicznym Miedziotwarzego, gdyby nie napisy na ich spodzie. “Made in Protectorat of Ethiopia”.Skrzynie zawierały pamiątki dla turystów. I to masowo robione w Etiopii. Buble które można kupić na byle egipskim targowisku ze parę pensów. Po co tyle zachodu z powodu takich figurek i po co wywozić je z Kairu? Przecież ich “urok” polegał na tym, że były pamiątkami z Egiptu. To wszystko nie miało sensu.
Agentka jednak nie zamierzała dać za wygraną. Zabrała jedną z figurek, z zamiarem rozbicia jej. Pierwszy to bowiem raz w taki sposób szmuglowano coś cennego?
- Dobra, teraz musimy się wydostać - powiedziała do Jana Wasilijewicza, jednocześnie rozglądając się.
Dostrzegła wyjście z boku budowli, małe nieduże drzwiczki, pilnowane przez jednego strażnika.Bo tu wszystkie drzwi były pilnowane. I podobnie jak w przypadku głównych wrót ów strażnik był uzbrojony… i znudzony rutyną.
- Wydostać się stąd łatwo… cicho wydostać już trudniej.- ocenił Orłow.
- Zakradnę się do niego. Kiedy będę już blisko, zrób hałas. Zajmę się nim wtedy. - poleciła Carmen.
- Zgoda.- stwierdził cicho Rosjanin, podczas gdy Brytyjka oceniała najlepszą trasę z możliwych tras pomiędzy zgromadzonymi pudłami. Taką która ukrywała by ją przed wścibskimi spojrzeniami. Po chwili ruszyła. Nie spieszyła się, za to starała się być najciszej jak mogła. Kiedy miała już strażnika w zasięgu wzroku, poluzowała linkę z rękawicy na tyle, by objąć nią szyję takiego byczka.
Trzy… dwa… jeden. Teraz ! Zatrzymał się na moment i Brytyjka nie mogła zmarnować tej okazji. Linka niczym srebrna nić zabłysła w powietrzu. Zauważył ją, zbyt późno mógł krzyknąć. Jego krzyk zmienił się cichy skrzek, gdy Carmen zacisnęła mu ją na krtań, ciągnąc z całych sił i wbijając kolano w plecy, by ułatwić sobie robotę. Walczył o oddech, ale cała jego siła na nic się zdała, gdy Brytyjka coraz mocniej zaciskała linkę wokół jego szyi. Było ona bowiem zbyt cienka by mógł ją pochwycić palcami.
Szarpał się coraz bardziej desperacko wraz brakiem powietrza. Łapał je niczym ryba, ale… nie docierało ono do płuc. W końcu zaczął tracić przytomność. Jego ciało wiotczało, coraz bardziej opierając się całym ciężarem na swej oprawczyni. Odczekała jeszcze moment i puściła ofiarę, zostawiając jej niewielki płomyk życia. Następnie podeszła do drzwi i przez chwilę męczyła się z jego zamkiem. Uchyliła je jednak dopiero, gdy Rosjanin do niej dołączył.Orłow zwinnie podążył jej śladem, docierając do nieprzytomnego mężczyzny zbadał jego puls. Po czym uśmiechnął się ironicznie.
Oboje wyszli z budynku i znaleźli się na nabrzeżu portowym. Nadal kryjąc się pomiędzy pakami przemykali, by jak najszybciej oddalić się od budynku. Dopiero na głównej ulicy Kairu mogli odetchnąć i ruszyć już spokojnie uliczkami.
- I co takiego zabrałaś?- zapytał Rosjanin z zaciekawieniem w głosie.
- Sprawdźmy. - powiedziała i skierowała się w jedną z bocznych uliczek. Dopiero po chwili przyszło jej na myśl, że w tym towarzystwie nie jest to dobry pomysł. Ale było już za późno. Koncentrując się więc na zadaniu, Carmen rozbiła figurkę o ścianę budynku, modląc się w duchu, by nie była to tylko tania ozdóbka. Figurka pękła rozsypując kawałki gliny, siano których była wyłożona i białe szkiełka.


Które po dokładnym obejrzeniu okazały się najlepszymi przyjaciółmi kobiety.
- Diamenty… lekko podszlifowane. Prosto z kopalni.- zamyślił się Rosjanin obracając w dłoni jeden z kamyczków.- Tyle że w Etiopii nie ma kopalni diamentów. A przynajmniej żadnej oficjalnej kopalni, chyba że twoi przełożeni… wiedzą coś więcej na ten temat?
- Wygląda na grubszą sprawę... wspomnij ile tam tych statuetek musiało być. Muszę lecieć do ambasady, żeby przechwycili ten statek.
- Nie sądzę żeby w każdej były diamenty. Może w jednej czy dwóch na skrzynię.- ocenił Orłow po chwili namysłu.
- Skąd wiesz? No i czy to powód by ich puszczać? Nie wydaje mi się. - Carmen podniosła na niego wzrok.
- Z tego powodu, że to nie jest wyjątkowy transport, raczej… któryś z kolejnych. I nie mówię, że masz ich wypuszczać. Po prostu łapanie przemytników nie jest naszą misją. - wzruszył ramionami Rosjanin. - Mnie raczej ciekawi na co zbierają pieniądze, bo pewnie ten przemyt ma coś sfinansować. Coś dużego.
- Nowe imperium potrzebuje niewyczerpalnych funduszy. - podsunęła Carmen, po czym zbierając diamenty dodała - I tak trzeba to zgłosić u gubernatora.
- To baw się dobrze… zgłaszając to.- nagle pochwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, po czym przyparł ciałem do muru i spoglądając w oczy szepnął. - Taka z ciebie przykładna obywatelka i profesjonalistka? Że też ciebie ten sztywny kołnierzyk nie nudzi…-
I po tych słowach Jan Wasilijewicz pocałował ją władczo i namiętnie rozkoszując się miękkością jej ust. A co gorsza… ciało Brytyjki odruchowo się naprężyło ocierając o Rosjanina.. jakby domagało się dalszych pieszczot.
Jęknęła odruchowo, lecz nie chciała się poddać. Ugryzła go w wargę. Boleśnie. Aż krew popłyneła.
- Jestem tu dla misji, a nie dla ciebie. I jestem obecnie zajęta tym pierwszym. - warknęła mu w twarz.
- Tyle że biura gubernatora są daleko i nie ma znaczenia czy dotrzesz tam za pół, czy za godzinę.- odparł Orłow nadal przyciskając ciałem Brytyjkę do ściany. Jego usta nachyliły się i przesunął delikatnie wargami po jej szyi zostawiając drobny krwawy ślad na skórze.
- Nie zmienisz faktów opieraniem się im. Pragniemy siebie nawzajem. Pożądamy dotyku, pocałunku i pieszczot. Jesteśmy ogniem, który musi płonąć…- po tych słowach… puścił ją i odsunął się dodając.- A ja obiecałem dać ci spokój, więc… dam ci go na razie. Byś przemyślała swoje decyzje.
Carmen była wściekła. Dlatego, że znów ją kusił i... dlatego że ją puścił. Była więc podwójnie wściekła.
- Bez obaw, skarbie, kiedy ja udam się do gubernatora, ty możesz wrócić do domku i posunąć jakąś służącą. Albo i kilka naraz. To na pewno zabije tęsknotę. - wysyczyła niby żmija, gotowa też w każdej chwili ukąsić.
- A więc to cię drażni, co? Jesteś zazdrosna?- zapytał cicho Orłow przyglądając się dziewczynie. - A ja… myślisz, że nie zazdrościłem , jak udałaś się w nieznane do swej przyjaciółki? Z pewnością nie plotkowałyście całą noc o szydełkowaniu. Zresztą…- wzruszył ramionami dodając. - Nie ruszałem żadnej ze służek, dopóki nie odstawiłaś mnie na boczny tor… jak zabawkę, którą się znudziłaś.
Uśmiechnął się smutno.
- Nie ma się co łudzić. Nie czeka nas wymiana obrączek przed ołtarzem, nie czeka gromadka dzieci i domek z ogródkiem w którym się zestarzejemy. Ale… zapamiętaj jedno…- ujął jej podbródek i pocałował czule w czubek nosa. - Żadna dziewczyna, żadna kochanka ciebie zastąpić nie zdoła. Tamto to przyjemność. Ty… to szaleńcza obsesja. Żar który kiedyś może mnie spalić … ale na Boga, z radością wskoczę w ten ogień.-
Czy jakakolwiek kobieta mogłaby zachować oziębłość na takie wyznanie? Carmen walczyła. Walczyła ze wszystkich sił, ale i tak czuła, jak ciało jej pali ogień, a serce łamie się na pół... albo i milion kawałków.
Odwróciła wzrok, by na niego nie patrzeć. Bała się, że jeśli spojrzy, to przepadnie. Cicho więc niby myszka wymknęła się z objęć Rosjanina, kierując do wyjścia z zaułka.
- Mam robotę... - burknęła tylko.
- Tak. Teraz… ale bądź czujna. Bo ja nie zamierzam się poddać.- mruknął ironicznie Rosjanin ocierając z krwi pokąsaną wargę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline