Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2017, 13:13   #28
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Początkowo Aila próbowała oponować, by ranny, praktycznie nagi mężczyzna niósł ją na rękach przez cały dziedziniec, hol zamku i potem większą część wschodniego skrzydła. Jednak jedynie co teraz potrafiła, to szlochać bardziej lub mniej przeszywająco. Toteż poddała się i wtuliła w jego szeroką pierś, siąpiąc żałośnie nosem i starając się uspokoić.
Na ich widok stara Maria aż się przeżegnała. Chciała coś rzec, lecz mina skryby skutecznie pozbawiła ją ku temu chęci. Aila nawet na nią nie patrzyła, rozkoszując niespodziewanym ciepłem i pocieszeniem.
Kiedy mężczyzna wniósł ją do komnaty i ułożył na łożu, była już na tyle spokojna, by uśmiechnąć się blado.
- Naprawdę przepraszam. Tak strasznie mi głu... - Zamilkła, orientując się, że płaszcz, który skryba narzucił na siebie jest luźno rozpięty i bynajmniej nie ukrywa najbardziej strategicznych obszarów jego męskiego ciała.
Zamyślony skryba też był tego świadom i chyba dobrze zrozumiał jej reakcję widząc ten zszokowany wyraz twarzy. Przeklął się w myślach, że podszedł do niej zanim zapiął odzienie, które nałożył na niego pachołek. Z drugiej strony zareagował wiedziony impulsem, wypowiedź o wypuszczeniu tego potwora do lasu tam, wtedy na dziedzińcu po prostu uderzyła go szokiem.
- Ailo… - powiedział miękko starając się rozładować lekko jej napięcie wcale zresztą nie dziwne w tej sytuacji. - By zapiąć się, musiałbym Cię upuścić. Podłogi mają to do siebie, że są twarde.
Żart.
Reagował już praktycznie jak normalny człowiek.
- Ja... - zmarszczyła brwi w ten charakterystyczny dla siebie sposób - doceniam poświęcenie, ale teraz możesz się już zapiąć. Starczy ci tego podziwu z mojej strony. - dodała, odwracając wzrok i uśmiechając się jakoś tak tajemniczo pod nosem.
- Podziwu? - Opatulił się płaszczem spinając go na barku.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do komnaty wpadła Giselle. I to wpadła dosłownie, rzucając się w objęcia Alexandra.
- Ja... ja żech myślała, że pan sobie życie odebrał! Tylem się strachu najadła... a pan jeno na ratunek skakał. Bohatyr prawdziwy! - Oderwała się tylko po to, by spojrzeć na niego z podziwem i chyba go chciała ucałować, ale zmiarkowała się widząc siedzącą na łóżku Ailę.
- Ja... ja... pana przyszłam opatrzeć. - Wskazała przewieszone przez ramię bandaże i jakiś worek, który trzymała w ręce.
- Nie trzeba. Idź prosze zajmij sie Marią, staruszka musiała prawie serce stracić widząc co działo się z Panią. Ja niedługo pewnie przyjdę.
Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem zbitego psa, lecz gdy zdania nie zmienił, odwróciła się i ruszyła ku drzwiom nieszczęśliwa.
- Zaczekaj Giselle - zawołała za nią szlachcianka, a dziewka obróciła się z nadzieją - trzeba pana opatrzeć. Zostaw bandaże i maści. Ja się tym zajmę.

Gdyby wzrok mógł zabijać... albo przynajmniej okaleczać Aila najpewniej nie wyszłaby z tego cało. Na szczęście jednak niedawna oblubienica Pieterzoona miała w sobie dość sprytu i instynktu samozachowawczego, by skinąć głową i bez słowa wykonać polecenie. Po chwili drzwi komnaty zamknęły się za nią.
Kasztelanka uśmiechnęła się lekko na tę reakcję dziewczyny, z pełną świadomością, że pewnie teraz z Marią pod drzwiami warują i próbują co usłyszeć. Zeszła z łoża i nalała do dwóch kielichów wina.
- Nie tak mocne jak twoje, ale chociaż starczy byś gardło oczyścił - powiedziała, po czym z rumieńcem na twarzy dodała. - Rozbierz się... górę w sensie.
Wypił łyk po czym jakby spolegliwie rozchylił płaszcz na piersi, lewą dłonią spinając go… hm, niżej. Że nie była to wygodna pozycja, to usiadł na łóżku nie musząc martwić się o rozchylenie tkaniny w newralgicznych miejscach i sycząc z bólu zdjął górę ubioru, tak że opadła na łoże.

Aila tymczasem przyniosła misę z wodą, która zawsze stała w komnacie i niewielką szmatkę. Starała się zachowywać naturalnie, choć było widać, że każdy mięsień jej ciała jest teraz spięty.
- Muszę najpierw oczyścić rany - powiedziała. - Zresztą pewnie wiesz, jak to się robi. I wiesz, że Giselle zrobiłaby to lepiej - dodała ciszej, dotykając mokrym gałgankiem obrzeży ogromnej rany po ugryzieniu wilka.
- Nie wiem. Wszak nie jestem obeznany z jej wiedzą w tym. Dlaczegóż wolisz sama mi pomóc?
Dłoń, którą zmywała teraz krew z jego świeżo zabliźnionej rany dzięki wampirzemu vitae, zadrżała i zatrzymała się na moment. Po chwili jednak wróciła do przerwanej czynności.
- Chyba chcę ci się odwdzięczyć... choć to mały gest w stosunku do tego, co ty zrobiłeś dla mnie.
- A jakże miałbym inaczej postąpić? Mogłaś zginąć.
- Więc zawdzięczam ci życie -
odparła delikatnie osuszając teraz ranę. Jej palce przesuwały się po jego skórze z tą charakterystyczną kobiecą miękkością, jednocześnie rozluźniając ciało.
- Jak więc tym razem mam spłacić swój dług? - Aila zapytała z uśmiechem.

Powinność przysługi za to, że wyprawił się na bandytów, choć była to powinność Torina.
Odpłata za naukę szermierki.
Uznanie iż ma dług za ocalenie życia.

Tyleż okazji by choć spróbować wziąć od niej to czego tak bardzo pragnął, a jednocześnie czające się z tyłu głowy poczucie, że wściekłość i nienawiść eksplodowały by w niej na samą sugestię…
Przez chwilę łudził się, że to ocalenie życia mogło być czymś co mogłaby uznać za warte spełnienia tego czego chciał, ale uznał iż jeszcze nie. Chyba nie była na to gotowa. Jeszcze nie dziś i nie tu, gdy chciwe uszy czaiły się słysząc zapewne co dzieje się w komnacie kasztelanki. Poza tym… nawet gdyby się zgodziła, to dopiero zaczynali sobie ufać, burzyć mur między sobą. Prośba, którą miał na końcu języka na tym etapie między nimi mogłaby wywołać u niej ból, rozpacz, gdyby zdecydowała się ją spełnić. Poza tym nie była zwykłą pierwszą lepszą dziewką aby przyjąć takie życzenie lekko, to kim była utrudniało sprawę. I to wszystko gdy sam jej mówił iż wspierać będzie ją aby sama trzymała swój los i decydowała o sobie. Byłby ostatnim skurwysynem, gdyby tak ważną dla niej rzecz wymagać na drodze przysługi czy odpłaty.
Może jutro (na co bardzo liczył), może pojutrze, może za tydzień ochoczo przystanie na to, lub przynajmniej w burzy sprzecznych emocji zdecyduje się zgodzić. Gdy wewnątrz niej ta zgoda wyniknie po walce z samą sobą. Ale jako własna decyzja, nie cena za coś.
Podniecenie na samą myśl uderzyło w niego tak, że musiał zmienić pozycję pochylając się. Zdradliwy płaszcz dawał marną osłonę dla takich emocji. Miał nadzieję, że wzięła to za reakcję na ból.

Powtarzał sobie że...
Jeszcze nie teraz.
Nie tu.
Ale już wkrótce.

Ledwo dostrzegalnie przejechał językiem po wardze.
- Może kiedyś moje życie będzie w Twoich rękach - powiedział wymijająco też uśmiechając się lekko - będziemy wtedy kwita. Może jutro gdy pojedziemy ćwiczyć twoje opanowanie miecza, wbiegnę w bagno tylko po to byś mogła rzucić mi linę i nie kłopotać się iż jesteś mi coś winna? - zażartował.
Nieświadoma jego wewnętrznych zmagań Aila również się uśmiechnęła, jednocześnie nie odrywając wzroku od jego piersi, którą właśnie owijała bandażem. Alexander musiał przyznać, że choć dłonie dziewczyny faktycznie czasem zdradzały brak doświadczenia, to jednak ich dotyk był bardzo delikatny. Szlachcianka musiała wyjątkowo uważać, by nie urazić jego rany.
- Myślisz, że jak nie będę mieć tego długu u ciebie, to ci tej liny nie rzucę? - odparła przekornie.
- Cóż, nadzieję bym w sobie miał, że jednak byś rzuciła - odrzekł, zaraz jednak zmieniając temat: - Dziękuję ci, za “Białego”, ale sire to się pewnie wścieknie.
- Chciał byśmy tu rządzili... więc rządzimy. Nie może mieć do nas pretensji za niewykonanie poleceń, których nie wydał -
odparła butnie, przyglądając się swojej robocie. - Skończyłam. Mam nadzieję, że nie spadnie po chwili. - Oparła dłoń na jego piersi, sprawdzając palcami naprężenie materiału.
- Dziękuję. - Położył dłoń na jej dłoni. - Zatem czas na mnie? - Ni to rzekł, ni to spytał, ale widać było po nim, że niezbyt kusi go wizja wyjścia. Pochylił się do blondynki, by rzec szeptem. - Trochę boję się, że Giselle znów zacznie kombinować - uśmiechnął się - miłe to, ale przeszkadza we śnie.
- Już i tak mnie za wredne babsko uważa, sam się musisz ratować przed tą waderą -
odrzekła Aila cofając rękę. Nagle też posmutniała wyraźnie, spuszczając wzrok.
- Wiesz, tej nocy... - urwała, bo do komnaty ktoś zapukał. Zdziwiona znów odsunęła się od Alexandra, jakby bojąc się, że siedzą za blisko siebie.
- Tt...tak? - zapytała.
- Pani, szukam pana Alexandra. Czy jest u pani? - oboje rozpoznali głos Bernarda.
- Co się stało? - odezwał się skryba nie mówiąc wszak by chłopak wchodził.

Ten jednak był tylko prostym pachołkiem. Ciekawskim w dodatku. Drzwi otworzył i spojrzał do środka. Natrafiając na spojrzenie Alexandra rzekł:
- Panie... panie... nie wiemy jak to się stało, ale... ciało wilka... znikło. Ni ma go nigdzie. Nikt nic nie wie.
- Już ja wiem jak nikt nic nie wie… -
Na twarzy mężczyzny odmalowała się złość i jakiś żal. - Pół zamku mówiło że kiedyś za to wycie zrobi sobie z jego skóry podnóżek. Nie interesuje mnie kto ma taką chętkę, powiedz, że jak zobaczę gdzie na Kocich Łbach jego skórę, to winny powisi z banitami Pieterzoona.
- Ttttak jest, pani! Tak powiem! -
zdenerwowany chłopak przełknął ślinę. Już miał się chyba wycofać, gdy odezwała się Aila:
- Ale jak to możliwe? Przecie cielsko leżało na dziedzińcu. Nawet jeśli nikt z nim nic nie robił... sam jeden człowiek nie dałby rady go nigdzie zanieść, a co dopiero ukryć...
Na tę uwagę pachołek zrobił się jeszcze bardziej nerwowy. Alexowi zdawało się, że czegoś im jednak nie mówi.
- Bernard? - Głos skryby zdradzał iż to widzi. - O co chodzi?
- Ja...em... nie no, to tylko takie gadanie... jedna baba widziała... a wiadomo jak z babami... - Nagle omal się nie zadławił i zaczął kłaniać w pas. - Panienka wybaczy. Ja oczywiście o takich prostych babach mówię. O praczce Sofii. Ale to nic... nie ma co się przejmować, bo ona sama niepewna...
- Bernard, mów bo nie ręcze za siebie.


Zabrzmiał na tyle groźnie, że nawet Aila zareagowała i delikatnie złożyła dłoń na jego przedramieniu, jakby niemo prosząc, by się pomiarkował.
Chłopak zaś pisnął dziewczęco, lecz po chwili zaczął mówić.
- Ona powiedziała, że widziała takie samo licho, co to trupa ściągnęło z muru, jak do lasu biegło, ciągnąc za sobą wielkie futro. A że to dość daleko od strumyka było, to początkowo myślała, że to jakie zwierze. Ale mówi, że z niczym jej się nie kojarzyło. No i tylne łapy na pewno ciągnęło. Ot, gadanie żeby zamęcić...
- Szczególnie, że przecież to chwile temu było. Nie ma co wierzyć w takie plotki. -
Spojrzał na Ailę. Ona tylko kiwnęła głową i cofnęła rękę.
- No to w sumie tyle panie. Idę do tego siana, co zgniło. Może się co da odratować, bo zimę koniki niewesołą mogą mieć...
Skrybę średnio interesowało gnijące siano, gdy zamknęły się drzwi westchnął ciężko.
- Mam nadzieję, że go nie oskórują - powiedział.
- Ja również - przyznała. Jedno wejście służącego uczyniło ją jednak na powrót sztywną kasztelanką. - Co do siana, to chyba też moja wina. Nie wydałam polecenia by je zebrali, choć na deszcz się zbierało. Będziesz chyba musiał... musiał przyjrzeć się tym moim rządom. Bo przyznam, że do niczego poza pogrzebem głowy nie miałam.
Roześmiał się.
- Ufam, że tyś, jako szlachcianka i wychowana na zamku ojca swego, więcej się na tym znasz niz ja. - Zamyślił się. - Póki ślubu nie ma, nie ma zarządcy. Wcześniej wobec niemocy Torina starałem się jeno by w zastępstwie jego jakoś to w kupie trzymać. Tyś jego bratanicą, rządź.

Dziewczyna przyjrzała mu się, najwyraźniej starając ocenić, czy jest to przytyk z jego strony.
- Po dzisiejszym wydarzeniu? - zapytała cicho. - Jak się dowiedzą, że sama mam władać, to zaczną z zamku uciekać. W trosce o swoje życie - rzekła gorzko. - I w sumie wcale im się nie dziwię. Mnie uczono oceniać wartość koni, wybierać materiały na sukienki i zasłony, wyprawiać przyjęcia... lub pogrzeby. Nikt mi jednak nie mówił, że trzeba siano przed deszczem zebrać, że psy trzeba wybiegać co parę dni, nawet jeśli polowania nikt nie urządza, że pachołków na ryby warto raz na tydzień wysłać... Nikt mi tego nie mówił. I... trochę się tym nie interesowałam dotychczas. - Przełknęła ślinę i odwróciła głowę - Potrzebny mi jesteś...
- Do zarządu zamkiem? - Zerknął na blondynkę z napięciem. Podniosła na niego wzrok, przyglądając mu się teraz tymi niebieskimi jak wody jeziora oczami.
- Tak. I... to zależy, co sam oferujesz - powiedziała.
- Co oferuję… - nie spuszczał spojrzenia z jej oczu, choć przy ledwo odbudowującej się woli było to dla niego strasznie ciężkie. - Chciałbym, abyś tak jak tego chcesz była pełną panią swego losu. Abyś rządziła na Kocich Łbach, ja mogę zaoferować, że będę wtedy przy tobie, że będę pomocą. Czy jako mąż jak chciał Torin, czy rycerz, czy zamkowy skryba.
- Więc... jest ci to obojętne? -
zapytała cicho.
- Nie - odpowiedział odwracając wzrok, to dla niego było już za dużo. - Nie jest.

Aila jednak nie rozumiała procesu odbudowy jego siły woli. Czekała wyraźnie na jakiś ciąg dalszy, a gdy ten nie nastąpił, zrobiła się zła. Jak mała dziewczynka, której obiecano kucyka, lecz nie powiedziano kiedy go dostanie.
- Aha... Dobrze. To może jak raczysz ustalić coś więcej, powiadomisz mnie o tym? - zapytała wyniośle.
Jakże nie cierpiał tej pozy.
- Powiadomię. Życzysz sobie listownie, przez posłańca, czy… - Nie był dostatecznie pewny siebie by dokończyć. Wstał. - Chciałbym cię za żonę, bardziej niż myślisz. ale nie gdy tego nie chcesz..., gdy mnie nie chcesz i nie gdy on w każdej chwili może… - nie dokończył, mówił jej o tym wszak kilka nocy temu.

Wyszedł trzaskając drzwiami.
Nie zatrzymywała go. To też zabolało.

Za to ledwo się obrócił, natrafił na starą Marię. Kobieta patrzyła na niego tak, jak patrzy się na dzieciaka, który został złapany podczas buszowania w kuchni. Choć stara miała już słaby wzrok i słabe ciało, słuch miała niczego sobie.
- Podsłuchiwałaś… - rzekł z lekko zbolałą miną.
- I tak, i nie - odparła kobiecina, wciąż patrząc na niego spode łba. - Nie rzekłeś niczego, co powinieneś.
- A co powinienem?

W odpowiedzi stara podeszła bliżej i wspinając się na palcach, dźgnęła go paluchem w okolicę serca.
- Jak żeś głupi, to cierp. A teraz idź, przespać się musisz - pouczyła go, nijak szacunku nie wykazując. Widać że sporo przebywała z krnąbrną kasztelanką.
Spojrzał na nią spode łba, co nie było proste wobec faktu iż sięgała mu do piersi.
- Kobiety… - Złapał się za głowę odchodząc korytarzem ku skrzydłu gdzie mieściła się jego komnata.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline