Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2017, 17:59   #20
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Rozmowa ze starcem była całkiem ciekawa i przyniosła sporo informacji o obecnej sytuacji w wiosce - sporo bardzo niefajnych informacji - jednak ile można gadać... Najemnicy byli przecież ludźmi czynu! Po krótkiej gadce wyszli z karczmy (a przynajmniej większość z nich), w poszukiwaniu poszlak i informacji. I oto w ten sposób, po raz pierwszy odkąd wyruszenia z Nuln, drużyna rozdzieliła się.



Julien i Emmerich

Zachodnia brama - bo do niej w pierwszej kolejności wybrała się dwójka domorosłych detekrywów - przypominałą tą, którą przyjechali do wioski, z tą różnicą, że ta wyglądała jak niedorozwinięty krewny tamtej. Nie trzeba było być doświadczonym wojskowym, by z łatwością stwierdzić, że ktoś niedawno mocno przypierdolił w nią. I to tak przynajmniej z trzydzieści razy czymś całkiem twardym. Julien i Emmerich mogli z łatwością dostrzec co znajdowało się po drugiej stronie, korzystając z wyrąbanych dziur. Co prawda, było widać, że brama ktoś ją próbował nieco naprawić, jednak nawet najlepszy Imperialny cieśla nie byłby w stanie przywrócić jej do pierwotnego stanu.

Dwójka najemników nie miała już wątpliwości, co do prawdomówności starca w kwestii ostatniego ataku na wioskę. Po stwierdzeniu tego ciężkiego do ukrycia faktu, obydwoje wzięli się do roboty, czując na swoich barkach wzrok dwójki wartowników, którzy nie postanowili uraczyć ich choćby jednym słowem. Prędko bowiem ponownie zaczęli wypatrywać potencjalnych zagrożeń.

Odcisków na ziemi było od groma, jednak Julien nie dostrzegł ani jednego wyróżniającego się jakkolwiek. Wszystkie wyglądały na obute i ludzkich rozmiarów. Ewentualnie ślady kopyt, jednak należących zapewne do porwanych koni. Bo w końcu nawet gdyby to byli zwierzoludzie, to raczej nie sraliby podczas napadu na środku drogi. Chociaż z drugiej strony, kto wie… Julieni był żakiem, a nie specjalistą od zwyczajów zwierzoludzi.

Natomiast po szybkim przebadaniu bramy, zauważył, że nie ma ona żadnego mechanizmu otwarcia. Jedynie miejsce na na rygiel. Praktycznie każdy byłby w stanie otworzyć to w pojedynkę. Mury również nie przypominały wcale tych w Nuln. Prosta palisada, po której każdy mógłby się wspiąć za pomocą liny. A bardziej zwinna osoba mogłaby sobie poradzić nawet bez niej. Bandyci raczej nie potrzebowali wybitnego stratega, by wedrzeć się do środka.

Łowca doszedł mniej więcej do tych samych wniosków. Po tylu dniach od ataku ciężko mu było wywnioskować jednak poziom zorganizowania wrogów. A przyglądając się okolicy wokół wioski, po swojej lewej stronie mógł dostrzec w odległości może mili od wioski, opadające dosyć spokojnie wzgórza porośnięte dosyć rzadko drzewami. A tym dalej na zachód, tym więcej było drzew, a mniej pagórków. A praktycznie od granicy lasu aż ku wiosce rozpościerały się pola uprawne. Gdzieniegdzie znajdowała się jakaś mniejsza stodoła lub chatka.

Jakiś czas później, przy drugiej bramie najemnicy dostrzegli dokładnie to samo, co przy poprzedniej. Z tą różnicą, że tym razem, po prawej stronie wioski rozpościerały się wzgórza i ciągnęły się one aż po horyzont.

Oboje mieli już wracać, kiedy nagle czujne oczy Emmericha dostrzegły coś ciekawego. Schylił się przy wysokiej trawie, która obrosła palisadę i podniósł swoje znalezisko - jelenią czaszkę, której kształt był o dziwo przystosowany do głowy człowieka…




Blasius i Edgar

W tym samym czasie, kiedy reszta drużyny rozeszła się po wiosce w poszukiwaniu informacji, Blasius i Edgar postanowili… zjeść coś. Każdy orze jak może. A ta dwójka w ogóle nie orze, jeżeli ktoś nie płaci. Proste? Proste.

Dlatego siedzieli… I gadali… I czekali aż ta kucharka w końcu się zjawi… Na szczęście, to ostatnie nie trwało zbyt długo. Wkrótce drzwi gospody otworzyły się powoli, a do środka wkroczyła niska, jasnowłosa dziewczyna, zapewne w podobnym wieku do Juliena i Daana. Była całkiem ładna. W skali ocenie Blasiusa dostałaby przynajmniej siedem na dziesięć.

Szkoda tylko, że zaraz po nawiązaniu pierwszego kontaktu wzrokowego, dziewczyna niczym szlachcic goniony ciężką sraczką, przemknęła na zaplecze gospody, nie odzywając się nawet słowem.

Kilkadziesiąt minut później, dwójka najemników poczuła zapach jedzenia dochodzący stamtąd.



Daan

Kiedy wszyscy inni mieli sprecyzowany cel (nawet, jeżeli cel ten polegał na zjedzeniu domowego żarcia), to Daan postawił na bardziej spontaniczne działanie. Przechadzając się po wiosce wypytywał co chwilę napotkanych ludzi o różne informację odnośnie zaistniałej sytuacji. To zagadywał do przechodniów - którzy okazywali się mieć “pilną do załatwienia sprawę, niecierpiącą zwłoki” - to pukał do drzwi domostw - które rzadko kiedy się przed nim otwierały, a jak już się otwierały, to Daan słyszał najczęściej coś w stylu “pytaj gdzie indziej”, “idź se”, “spierdalaj”, czy “niczego nie kupuję”.

Chłopak jednak się nie poddawał. Niestrudzenie krążył po wsi, aż w końcu napatoczyła się przed nim czteroosobowa grupka mężczyzn, dyskutująca żywo przed drzwiami jednego z domów. Kiedy się do nich zbliżył, rozmowa od razu ucicha. Wszystkie spojrzenia padły na chłopaka.

- Spierd… - zaczął już jegomość o końskiej mordzie, kiedy nagle przerwał mu drugi.

- Sam spierdalaj. Niech młody chociaż wyjaśni, czego chce - powiedział wąsacz o gęstych brwiach. - No to… Czego chcesz?



Rózia

Rose mogła być lekko wkurwiona. Nie dość, że nikt jej nawet nie podziękował, za zajęcie się końmi, to jeszcze teraz sama musiała iść do jakichś Kislevitów. A nawet nie miała pojęcia po jaką cholerę tam idzie. W końcu dziadek mógł ją zrobić w przysłowiowego chuja, za to, że wcześniej zwyzywałą go w gospodzie. Ale w końcu nie miała nic do stracenia…

Chaty kislevitów znalazła bez większego problemu. Co prawda musiała podpytać kogoś o dokładne wskazanie jej drogi, jednak w tym przypadku mieszkańcy okazali się całkiem użyteczni. Zaś kiedy dotarła w pobliże wschodniej bramy, szybko zlokalizowała swój cel. Chaty te bowiem wyróżniały się nieco na tle reszty wioski. Wyglądały z pewnością bardziej solidnie. W przeciwieństwie do pozostałych chat te z pewnością nie ruszyłby mocny wiatr, zamieć śnieżna czy inny kataklizm.

Rose już miała zapukać do drzwi pierwszego z domów, kiedy te w jednej chwili otworzyły się. Przed kobietą stanął sporych rozmiarów mężczyzna o niesympatycznym wyrazie twarzy. Miał zmierzwione brązowe włosy i lekko zakręconego wąsa. Ale mimo to rysy jego twarzy mogły świadczyć o tym, że nie jest on pełnokrwistym Kislevitą.

- Czego tu? - zapytał, spoglądając na kobietę z pogardą.



Czanbars


W czasie kiedy najemnicy zbierali informację (lub też nie) w wiosce, Czanbars postanowił spróbować tego samego poza nią. Niedługo opuszczeniu gospody przez starca, ungoł dosiadł swojego wierzchowca i pogalopował w stronę bramy.

Okolica wioski wyglądała na całkiem spokojną i nawet ktoś, o duszy bardziej artystycznej niż jego, mógłby nadać jej określenie “malowniczej”. Dookoła wioski rozpościerały się różne pola uprawne, bądź też łąki na których nie pasły się jednak żadne zwierzęta. Wszystkie one rozdzielone były dróżkami, wystarczająco szerokimi by mógł przez nie przejechać wóz. Tu i ówdzie znajdowały się pojedyncze stodoły lub szopy. Mimo to nie sposób było nie zauważyć dziwnej pustki w okolicy. Całe życie zdawało się zatrzymać w tym miejscu. Pola uprawne widocznie zarosły chwastami. Trawa na łąkach sięgała już po uda. Nawet na dróżkach nie było widać już śladów kopyt ani kół wozów. Sołtys prawdę mówił, że mieszkańcy przez ostatni czas nie opuszczali murów wioski. Ungoł domyślał się, że jeżeli prędko problem bandytów nie zniknie, to zima dla chłopów nie będzie należała do przyjemnych.

Wędrował tak samotnie przez ten opustoszały krajobraz, bacznie obserwując okolicę. Jego wzrok praktycznie co chwilę wędrował ku rozciągającemu się na południowym-zachodzie lasowi oraz rozpościerającym się wzgórzom na południowym-wschodzie. Ungoł mógł przysiądz, że kilka razy dostrzegł jakieś postacie przemykające pomiędzy drzewami, niczym leśne duchy. Na wzgórzach też niekiedy widział jakiś ruch. Z odległości ciężko było mu się przyjrzeć, zwłaszcza, że nie pozostawali oni nigdy na długo widoczni, ale w oczy rzuciły mu się całkiem białe i jakby zniekształcone głowy owych postaci.

Byli na szczęście daleko. A przynajmniej wystarczająco daleko, by Czanbars mógł bez większego problemu spierdolić im na swoim rumaku. Nie był tu by toczyć samotne boje. Jego celem było odnalezienie jakiegoś dogodnego punktu do obserwacji.

Przeszył właśnie północy szlak prowadzący do wioski, ten sam którym niedawno przywędrowali do niej, kiedy dostrzegł wyróżniający się na tle wszystkich tych stodół i szop budynek. Młyn. I to całkiem wysoki. Lepszego miejsca ungoł nie mógł sobie wymarzyć. Nie dość, że z jego szczytu z pewnością mógłby widzieć całą okolicę, to równocześnie znajdował się on na tyle daleko od granicy lasu i wzgórz, by bandyci nie mieli łatwo się do niego podkraść. Co prawda w nocy mogliby próbować przekraść się wysoką trawą, jednak czujny wartownik powinien być w stanie ich wyłapać.

Czanbars “zaparkował” konia blisko młyna, po czym ostrożnie ruszył w jego stronę. Nie umknął jego uwadze fakt, że drzwi do środka są lekko uchylone.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 03-09-2017 o 21:22.
Hazard jest offline