Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2017, 19:06   #28
Gienkoslav
 
Reputacja: 1 Gienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputację
- Przejdźmy zatem jeszcze kawałek by wyjść tropem za wioskę, potem będzie łatwiej psom ponownie podjąć bo mieszkańcy nie zadeptają. - stwierdził kapłan Lathandera.

_____Lugolas wydawał się mieć opory, ale w zasadzie niedługo świtało więc wszelkie nocne strachy odchodziły do lamusa. Panna zaklinaczka wzruszywszy ramionami oddała przewodnictwo gorliwemu wyznawcy Lathandera. Idąc za przykładem „lidera” grupka podążyła świeżym tropem. Musieli trochę się wspiąć na zbocze po jednej stronie dolinki, a potem przejść jeszcze trochę w dość sporych zaspach. Gdy dotarli na odsłonięty z powodu podgrzanej ziemi plac, a ku ich oczom ukazały się parujące stawy hodowlane, trop jakby się rozdzielał. A raczej tak wskazywały wyczulone nosy psów tropiących. Właściciele czworonogów stwierdziwszy, że nie ma sensu rozdzielać się bądź brnąć dalej bez przygotowania wrócili do miejsca w którym nadal leżał rozszarpany młodzieniec. Odczekawszy chwilę cała czwórka bohaterów miała okazje pomóc Godwinowi i kilku mieszkańcom wioski zabrać zwłoki do kaplicy w której na poranne modły wzywał Otchen. Kaplica była w połowie drewniana w połowie kamienna. Do poziomu okien ociosany, nieobrobiony kamień zręcznie wpasowywał się do siebie, minimalizując potrzebę użycia zaprawy. Dach, okna i drzwi, a także mała dzwonnica były drewniane. Na zewnętrznym wiązarze wywieszono białą wstęgę na znak żałoby. Kilka płaczących kobiet zajęło się przygotowywaniem zmarłego gdy został położony na jednej z drewnianych ław specjalnie do tego przygotowanych.

_____Po tej pomocy cała czwórka oraz psiaki wróciła do świetlicy, zastając Beę oraz kilka dzieciaków śpiewających pochwalne pieśni dodające otuchy. Delikatne i spokojne dźwięki cytry wypełniały pomieszczenie. Jej grze przysłuchiwały się również trzy matki, które wolały dla bezpieczeństwa zostać ze swoimi pociechami. Wróciwszy do świetlicy olbrzymi kapłan Lathandera spostrzegł, iż Bea przygotowała już skrzynię ołtarzową przekształcając ja w podróżny ołtarz. Ołtarz ustawiła na ławie pod oknem na wschodniej ścianie świetlicy. Otwarła też drewniane okiennice zabezpieczające na noc okno, tak by świtało mogło wpadać do świetlicy. W górnej cześć skrzyni, teraz uniesionej pionowo znajdowały się dwa lichtarze z osadzonymi świecami pomiędzy nimi mieścił się intarsjowany kolorowymi kamiennymi płytkami symbol Lathandera. Na dolnej części skrzyni stojącej poziomo na specjalnych montowych nóżkach, nakrytej ołtarzowym obrusem stał kielich o ściankach po części uczynionych z grubego przejrzystego szkła. Obok niego leżał brewiarz z wytłoczonym na skórzanej okładce symbolem Pan Poranku. Przed ołtarzem stał żarnik w którym żarzyły się delikatnie węgielki oraz kadzidło.

_____Bea zaś siedziała w pobliżu ołtarza na niewielkiej ławie przed sobą miał ustawioną cytrę Bertranda na której przegrywała do opowiadanej alegorycznej przypowieści.
https://www.youtube.com/watch?v=5TSQ...TSQnFuniek#t=1
Przed nią siedział zasłuchana dzieciarnia z wioski. Dziewczyna widząc, że jej opiekun i reszta towarzyszy wrócili, zakończyła grę i pozwoliła młodzikom wrócić do swych domowych obowiązków.

– Znaleźliśmy miejsce gdzie tropy się rozwidlają - zrelacjonował Bertrand jednocześnie szykował się do odprawienia rytuałów mających obdarzyć go mocą swojego duchowego patrona.

_____Podobną ceremonię, w odpowiednio prywatnym oddaleniu, przygotowywał Dolon. Co prawda do pełnego świtu jeszcze trochę czasu zostało, ale wszystko mogło być już przygotowane. Ilaria oraz Lugolas zajęli się przeglądem swojego ekwipunku. Wszystkie przedmioty, mogące się przydać zostały odpowiednio przypiętei zabezpieczone na czas podróży. Po oporządzeniu nadszedł czas na jakieś śniadanie.
Bertrand z uśmiechem podszedł do kobiety, którą wójt wyznaczył do pomocy w bohaterskim obejściu.
- Gospodyni przygotujcie śniadanie dla mnie, dziewczynki, moich towarzyszy. Poproszę też kaszę z odpadkami mięsa dla psów. Podajcie też lepsze piwo z tych co piliśmy z wójtem. -
Potem usiadł oczekując na śniadanie, czekając też na odpowiedni czas by móc rozpocząć mszę.

Wszak zbiegowisko przy trupie uniemożliwiło nakarmienie żołądków. Swoją porcje energii dostały również czworonogi. Dyscyplina, jaką okazały przy karmieniu, świadczyła o idealnym wyszkoleniu. Żaden nie starał się być pierwszym, nie podjadał drugiemu tylko spokojnie czekał na swoją kolej. Bertrand schował but do worka i przypasał go sobie. Wiedział, że dzięki niemu będzie miał z czego podać psom zapach do tropienia.

_____W końcu nadszedł odpowiedni czas. Bertrand zapalił węgielkiem świece, po czym wrzucił go do kadzielnicy z niewielkiego woreczka nasypał szczyptę cennego kadzidła, zaraz po izbie rozszedł się zapach owoców cytrusowych. Bertrand okadził siebie, swoją akolitkę oraz ołtarz. Bertrand zatopił się w medytacji przysłuchując się „Mniejszej Pieśni Poranku”, którą dźwięcznym głosem śpiewała Bea.
https://www.youtube.com/watch?v=mxwtQp1RukI
Potem basowym głosem modlił się już do Latahandera, w czym żarliwie towarzyszyła mu Bea.
Modlitwy trwały już pół dzwonu, gdy ponownie okadził siebie, Beę i ołtarz. Bea ujęła w dłonie kielich wznosząc go w gorę wypowiedziała słowa modlitwy o stworzenie wody. W kielichu pojawiła się woda, nadmiar jej omył kielich i spłynęła na podłogę. Bertrand odebrał kielich od Bei uniósł kielich ku oknu.
- Lathanderze, Panie Poranku racz wejrzeć łaskawym okiem na swe wierne sługi. Wspomóż je w walce ze złem i w trudzie codziennym.
Na kielich padł jeden z pierwszych promieni słonecznych, zalśnił w wodzie znajdującej się w kielichu. Potem upił łyk dotkniętej światłem poranku wody, po czym podał Bei również wypiła łyk. Potem ruszył wśród dzieci i zgromadzonych podjąć każdemu, kto chciałby zaznać łaski Lathandera.

W tym czasie Bertrand szeptem nadal się modlił. Gdy już zakończyła odstawiła puchar na ołtarz podróżny, podniosła brewiarz i otworzywszy na dziejach świętych Latahandera zaczęła czytać jedną z przypowieści. Bertrand w tym czasie medytował przysłuchując się przypowieści i rozważając jej znaczenie. Dotyczyła oszustw zła nosiła też przewrotny tytuł „Nie wszystko złoto co się świeci”.
Jako, że Bea jak zwykle otwarła na chybił przypowieści Bertrand medytował czy nie jest to czasem znak od Pana Poranku.
Przypowieściowi zaintonował jeszcze modlitwy dziękczynne do Pana Poranku.
Na zakończeni zaintonował jeszcze z Beą wariację „Mniejszej Pieśni Poranku”.
https://www.youtube.com/watch?v=cud7I8o0Jns
Po uprzednim przygotowaniu i zjedzeniu posiłku, no i spełnieniu swych obowiązków kapłańskich wraz ze świtem, Bertrand i Dolon postanowili pójść przepytać kilka osób z wioski. Ilaria, w zasadzie nie mając lepszego pomysłu, dołączyła się do dwójki, a jak wiadomo, troje to już tłum.


_____Pierwszym na liście do odwiedzenia okazał się kowal. Krewniak cieśli zarówno pod względem rasowym, jak i powinowactwa prokreacyjno-małżeńskiego. Domostwo kowala, mieściło się niemal po przeciwnej stronie niż warsztat Everta. I tak, jak dom cieśli wpasowywał się w zbocze gdzieś na początku Starego Stawu, jeszcze przed starym ostrokołem, tak kuźnia zalewała swymi metalicznymi odgłosami tył wioski, za ostrokołem, dokładnie po przeciwnej stronie dolinki. Jako, że świtało i dzień dopiero się rozpoczynał w obejściu kowala panowała względna cisza. Jedynie co jakiś czas dało się słyszeć jakieś ciche uderzenie metalu o metal. Z komina kuźni nie unosił się żaden dym więc gospodarz jeszcze nie zaczął pracy. Gdy towarzysze zajrzeli do przydomowej pracowni, skąd rozchodziły się pojedyncze dźwięki kucia, spostrzegli przysadzistego krasnoluda. W zasadzie, już go widzieli, ale wtedy nie potrafili skojarzyć. Priorytetem stał się bowiem rozszarpany przez potwory młodzik.

_____Dziadek, bo tak można było nazwać tego wiekowego krasnoluda, nosił dziwne, ochronne okulary na czole, miał zroszone barwą młodości włosy, a w ustach trzymał nie do końca zapalone cygaro. Spojrzawszy na przybyłych ujawnił bielmo pokrywające prawą gałkę oczną. Wyciągnąwszy cygaro z ust, odcharknął, splunął i przedstawił się
-FRETUS, KOWAL – jego głos był na tyle donośny, że odnosiło się wrażenie jakby właściciel krzyczał. - W czym pomóc? - dodał jakby ciszej, świadom swoich wokalnych zdolności.
Inicjatywę detektywistyczną przejął nie kto inny jak Bertrand. Reszta wspólpodróżników, odnosiła wrażenie, że gdyby mógł, przepytał by szczegółowo każdą osobę z wioski, co zajęłoby dobre trzy dni i pewnie skończyło dodatkowymi trupami.
- Czy potraficie wykonać takie części?
Po czym pokazał mu szkic uczyniony przez Lugolasa. Fretus spojrzał na dziwne bazgroły podrapał się chwile po łysawej głowie, splunął i odparł – Niejasne to to. Z trzy, może pięć dekadni by mi to zajęło. [/i]
Dostawszy inforacje Bertrand pokiwał głową i zadał kolejne pytanie świdrujące jego korę mózgową.
- Wasz kuzyn wspomniał iż możecie dać nam paści metalowe do walki z nieumarłym by zapewnić spokój wiecznego spoczynku jego matce.
- Ano mogę. Tylko że ledwo 4 na tą chwilę. Pozostałe wykupili ode mnie bracia co na niedźwiedzie poleźli polować. Żadnego żem tu nie widział od 20 lat ale sie upartli to i poleźli. - Fretus wzruszył ramionami – Ale mogie wam dorobić kolejne 4 na jutro jeśli chceta.
– Te muszą wystarczyć. a co wy myślicie na temat tego potwora macie może jakieś podejrzenia? – Bertrand zadał kolejne pytanie. Reszta towarzyszy jakośnie kwapiła się na pogaduchy. Woleli pozostawić przesłuchanie kapłanowi. W sumie nie dziwota, widzac przed sobą dwa metry okute blachą, umykała gdzieś myśl o braku współpracy.
– Eeee, poczwara to poczwara. Na moje dokopali sie gdzieś w tych sztolniach i co po prostu z podziemi wylezło. I tylko biednych uszatych oskarżają. Zwłaszcza ten Costick. Ten to tylko brednie o dendrofila… to jest elfach, rozpowiada. A no i pogadajcie z krubasem. On to sztolnie ma i zarabia i pono potwora widział. Ale teraz to wszyscy gdzieś mary i boginy widzo.
– A nie byłoby kłopotem jeśli wpadłbym z moją uczennicą szlifować swe umiejętności kowalskie? Może miałbyś dla nas kilka wskazówek jak polepszyć nasz warsztat. Hm? – zpaytał Bertrand
- Niii, nie będzie kłopotu. Póki mi pod giry pchać sie nie będziecie to możecie tu majsterkować. Ale materiały za odpłatą. Chyba że mota własne na stanie.

_____Po otrzymaniu stosownych odpowiedzi, i wskazówki jak dotrzeć do Varrina, co w zasadzie nie było trudne, trójka towarzyszy udała się do bogacza i właściciela kopalń. Jego dom był dość ciekawy. W odróżnieniu od innych, miał rozmiary sporego zajazdu. Miał aż 3 piętra, rozmiarowo nieco większy niż świetlica i dom Godwina a do tego wyraźnie sprowadzane i zdobione kolorowym szkłem okna. Ramy były z jakiegoś nietutejszego bardzo jasnego drewna.
Jego właściciel siedział na ławeczce przed budynkiem, z przejęciem mówiąc coś do chcących go słuchać.
Był typowym kupcem, który się dorobił fortuny. Nieco grubawy, z płaszczem wysokiej jakości i wszelkimi ozdobami podkreślającymi jego statut.


Oczywiście, gdy tylko grupa rządna nowej wiedzy zbliżyła się do Varrina. Jak to było w przypadku Fretusa, znów rolę detektywa przejął Lathanderowiec.
- Podobno widział pan potwora jak możecie go opisać? -
Grubas ochoczo opowiedział im jak i kiedy widział grasujące w okolicy monstrum.
– Przechadzał się żem wieczorową porą ot nie dalej jak przed dwoma dniami. Wędrowałem od sztolni, bo należy dbać o interesy i własnoręcznie doglądać prac. Wszak od ziemi ciepło bije w tej okolicy to sztolnie niemal cały rok pracują. No i idę obok stawów, bo przecież niestraszne mi żadne mary i ogniki. Stąpam odważnie na takiej wąskiej kładce między jednym stawem a drugim.
No i patrze, a tu potwór stoi pośrodku i strzyże uszami jak rogi długimi. Mgła zalegała zdeńka tom nie widział dokładnie, ale nim mi strach zmroził członki, odgoniłem go i jąłem przeganiać odważnie tą poczwarę. „ Uciekaj wywłoko!”
Tak jej mówie
„ Bo cie potopie i za pokarm dla rybek posłużysz!” Tak tak, tak odważnie i głośno i jeszce jej pięścią pogroziłem. Widać życie jej było miłe bo zaczeła uciekać.
Ale pożądnie się żem jej przyjrzał. Chudzina taka żę jakby witka na wietrze łamliwa. Z pazurami takimi czerwonymi, a skóra taka brzydka że niemal kości widać. No i miała takie zębiska i ślina taka zielona kapała z gęby jej. I jeszcze te skrzydła! Miała takie diabelskie i w ogóle. A jak uciekała to skomlała jak potępieniec. „I żebym więcej cie nie widział!” Rzucam jej jeszcze i kamieniem za ciskam. I znikła. -

Bertrand słuchał z przejęciem. Niestety. Jego całkowite zaangażowanie w szukanie poszlak, poskutkowało naiwnym stosunkiem do wszelkiej informacji, która może się przydać. Dlatego uwierzył, w odróżnieniu od Ilarii i stojącego z zaklinaczką Dolona, w ociekającą łgarstwem historię. Na sam koniec, Varrin dodał jeszcze by zasięgnęlii rady u niejakiego Costicka, który „jest mężem uczonym i zna się na wszelakich sztukach mroku”.
- A jak mogę złapać tych co poszli polować na niedźwiedzia? – Bertrandowi przypomnieli się bracia, do których najwyraźniej również miał kilka pytań.
– A oni. Mieszkają o tam – Varrin wskazał dom z którego unosiła się bardzo cienka smużka dymu. Jakby dopiero co podjęto próbę rozpalenia paleniska.

_____Podziękowawszy, Grupa udała się w kolejne miejsce przygotowując się na przesłuchanie.
A raczej przygotowywał się Bertrand. Dolon cierpliwie czekał aż zajmąsię najistotniejszą według niego sprawą, czyli pogorzeliskiem, jednak z grzeczności wolał się nie wtrącać w zamysły „kolegi po fachu”.
Ilaria natomiast złapała się na tym, że Bertrand zadaje podobne pytania, które jej chodziły po głowie, więc postanowiła nadal milczeć, a tylko zbierać to co żelazny mąż wyciągnie z ust miejscowych.

Do domu myśliwych dotarli po dłuższej niż się spodziewli chwili. Wszystko za sprawą krętej ścieżki na zbocze, na którym owy dom się mieścił. Przed domem, oprawianiem skóry zajmował się jeden z braci.

Drugi, nieco dalej ćwiczył celność na słomiano-drewnianej tarczy, na której wymalowano wizerunki małych ptaków. Ilaria mogła stwierdzić że miały rozmiar kolibrów, które spotykała w niektórych ogrodach swojej ojczyzny.

Trzeciego z braci nie było widać przez chwilę. Najprawdopodobniej on zajmował się paleniskiem.
Lathanderowiec zapytał pierwszego z nich w trakcie gdy łucznik wyciągał spokojnie strzały z tarczy z zamiarem podejścia do gości.

- Jak myślicie co mogło zaatakować zwierzęta i ludzi w wiosce? – Zadał pytanie na tyle głośno by podchodzący myśliwy również je usłyszał.
- Pono potwór co wylazł na zawołanie elfich sztuk. A tak przynajmien rozpowiada Costick. Ja tam uważam że to jakiś krewny niedźwiedzi. Może troche z magyją ma do czynienia. Ta krowa co ją rozszarpało i leży teraz na polach przy stawie. Nikt jej nie ruszył. Ale to wyglądało na robote zwierza jakiego.
- Czy widzieliście tropy jakiś dzikich zwierząt w wiosce lub przy ciałach? – Zadał kolejne pytanie Bertrand
-Niii. - – odpowiedział drugi z braci - – Zyzio myśli że wszystko to robota zwierza. A ja wam mówie, to nie zwierze. One sie nas boją i nie podchodzo pode wioske. Nawet zimą. Chyba, żeby je co kierowało. Słyszałem że tam na południu to są tacy co napuszczają zwierzeta na wioski. Pono duidzi sie nazywajo, ale robią tak tylko gdy coś zaburza równowage w naturze. Czy jakoś tak -
- A czy są tu w pobliżu jakieś groty w których potwór mógłby się ukryć? [/i] – dodał kapłan chociaż już w sumie domyślał się jaka może być odpowiedź.
– Niii. We wiosce grot ni ma. Albo za wysoko i jeno ptaki i latajonce stwory tam docierajo. Chociaż Hyzio mówił że są tunele pod wiochą które aż do samego szczytu mogą doprowadzić. Ja mu tam nie wierze bo to troche bajkopisarz. Ale najbliżej wiochy to sztolnie. Ale tam zwierzęta nie łażo. Za dużo pułapek tam rozłożone i za mocno czuć ludźmi.

W czasie gdy mysliwi zaczeli nieco kłócić się w związku z różnymi pomysłami i teoriami, z drzwi domostwa wyszedł trzeci z braci.

Jednocześnie, Bertrand wykonał cichą modlitwę do swego bóstwa i ukradkiem gestykulował rzucając kapłańskie zaklęcie. Nie wykrył jednak by którykolwiek z braci miał podły charakter. Wydawali się raczej dobrzy.



* * * * *


_____W tym czasie, Lugolas, jako jedyny przedstawiciel spiczastouchych, po uprzednim rozeznaniu się w lokalizacji, podążył na spotkanie elfiej rodzinie, mającej swe domostwo tuż przy obrzeżach wioski. Zbieżność ras zobowiązywała, a sam „złota rączka” miał kilka interesujących pytań do jedynej (aktualnie) elfiej rodziny w Starym Stawie. Ich dom mieścił się niedaleko sztolni, w zasadzie pomiędzy stawami a sztolniami, jeszcze w obrysie brzeżnych domów, ale już całkiem przy granicy zabudowań. Toporne drewno północy, zapewne dzieło samego cieśli, przekształcone zostało z pomocą magii druidycznej, w zawile zdobioną i smukłą roślinę.

Wprawne oko elfa,dostrzegało drobne listowie brunatnej barwy, porastający większość belek porost, a także brak jakichkolwiek metalowych łączeń między elementami konstrukcji. Jakby budowniczy parał się druidyzmem.
 
Gienkoslav jest offline