Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2017, 08:43   #64
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Mathilde Mayweather przyjęła Carmen w swym biurze ozdabiając swoje oblicze kwaśnym uśmiechem. W dodatku wyglądało na to że się spodziewała odwiedzin Brytyjki, bo przywitała ją obwarowana kilkoma teczkami.
- Lady Stone. Zapewne już wie pani o wydarzeniach na dworcu kolejowym, prawda? - spytała ironicznie.
Carmen jednak jakby jej nie słuchała. Rzuciła na biurko woreczek z diamentami.
- Jest tego więcej i właśnie opuszczają port. Szukajcie transportu figurek dla turystów, oznakowanych jakoby były z Etiopii. Powinny być na frachtowcu “Proteus”. Proszę jednak nie bawić się w subtelności, są uzbrojeni - dopiero teraz spojrzała na Mathilde. - To nie moja sprawa, nie zajmuję sie przemytami. Pomyślałam jednak, że będzie w dobrym geście ostrzec biuro gubernatora i uchronić Koronę przed gigantycznym szwindlem. Za co oczywiście podziękują pani. - dodała z ironicznym uśmiechem.
- O ile się uda ich złapać. - stwierdziła krótko Mathilde niewzruszona widokiem błyszczących kamyczków. - Widziała pani “Protuesa”, ale on może być już “Meduzą”, “Al-Zafirem”, albo jeszcze inną jednostką. Oznakowania zmieniają kilka razy podczas rejsu, więc nie tak łatwo ich namierzyć. Czy ów statek wyróżniał czymś poza banderą i nazwą?-
No… niczym się nie wyróżniał. Był takim samym małym parowcem, jakich wiele widziała w swym życiu Carmen.
Widząc zaś że Brytyjka spóźnia się z odpowiedzią, Mathilde sięgnęła po dzwoneczek na biurku i zadzwoniła. I oczywiście do biura weszła niezawodna Libby.
- Proszę natychmiast nadać do kapitanatu portu, by straż przybrzeżna zatrzymała statek o nazwie “Proteus” i aresztowała całą jego załogę oraz skonfiskowała ładunek. W trybie natychmiastowym.
Libby skinęła głową i szybko wyszła, by wykonać polecenie.
- Próby przemytu zdarzają się często… klejnotów także. Kair to wrota Afryki i choć udawało nam się przejmować ładunki szafirów, szmaragdów z różnych miejsc tego kontynentu, to… Etiopia? Tam w ogóle są jakieś kopalnie?
- Jestem agentem a nie geografem - prychnęła w odpowiedzi Carmen, zastanawiając się co jest z nią nie tak. Mogła oddać się rozkoszom z facetem swoich marzeń. Zamiast tego jednak postanowiła zachować się jak służbistka i nawet nie usłyszała prostego “dziękuję”.
- A co do tego woreczka - wskazała diamenty - Nie wiem czy jest pani świadoma, że gdyby jakiś maharadża zapłacił tyle za uczynienie z pani niewolnicy wczoraj, to już dziś leżałaby pani naga w jego łożu. I to bez względu na ilość ochrony, którą przydzielono by pani. - Carmen uśmiechnęła się lekko, po czym skierowała do wyjścia.
- Zapamiętam jednak, że takie coś nie robi na pani wrażenia i na przyszłość zgłoszę znalezisko bezpośrednio do moich przełożonych. Będzie po czasie, by odzyskać więcej, ale cóż…
- Z pewnością…- odparła gniewnie Mathilde, po czym dodała zjadliwym tonem. - A jak tam pani śledztwo? Tuszę że już przesłuchała pani Goodwina i szykuje raport o swoich sukcesach dla przełożonych.
- Szykuję. Jak tylko skończę ten na temat nieudolności miejscowych urzędników. - Brytyjka obróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami.
Miała ochotę się napić... i zrobić coś głupiego. Postanowiła więc odnaleźć któryś z barów, jakie odwiedziła w towarzystwie Chinki.

Czuła wściekłość na Mathilde i żar wywołany wspomnieniami bliskości Rosjanina. Nie dziwiła się jednak za bardzo postawą suki, jaką zaprezentowała Mathilde. Nie było to niczym nowym. Carmen rzadko spotykała się z życzliwością ze strony rezydentów miejscowego wywiadu i kontrwywiadu. Tacy ludzie byli jak wilki, mieli własne stado i własny rewir. I nie lubili jak obce wilczyce go naruszały. Zwłaszcza takie, jak Carmen, mające mocne plecy w Londynie i nie dające się podporządkować. Cóż… nie pracowała dla podziękowań czy uśmiechów.
Gdy zaczynała tą robotę Lloyd wyraźnie zaznaczył, że to niewdzięczna fucha (choć dobrze opłacana).
Zaś bar do którego trafiła, był ciemny… mroku nie rozpraszały nieliczne lampy elektryczne.

Nie wyglądał jak mordownia, ale też nie był miejscem do którego chodziły grzeczne panienki. Zwłaszcza że z ciemnych kątów dochodziły chichoty… i czasem zduszone jęki. Jęki budzące mrowienie krwi w żyłach Carmen i mrowienie niżej, pomiędzy udami. Wydawało się że pijani klienci nie szukali tutaj miejsca odosobnienia na figle z prostytutkami. A te… wybierały klientów po zawartości portfela. Nic więc dziwnego, że prowokacyjnie ubrana blondynka siedząca dwa krzesełka od Brytyjki uśmiechnęła się zalotnie. A Akrobatka oceniła ten uśmiecha na jakieś 40 funtów szterlingów za numerek z nią. Czy tutejszy barman był jednocześnie alfonsem, tego Carmen nie wiedziała. Może nie musiał, może wystarczały dość wysokie ceny za trunki jakie tu serwował. I właśnie te ceny odstraszały turbaniarzy i czyniły z tego akurat baru mekkę dla europejskich awanturników.
Trzeci drink podsunięty Carmen przez barmana, zaskoczył ją. Przecież poprzednie dwa musiała sama zamówić.
- Z pozdrowieniami od dżentelmena przy tamtym stoliku.- wyjaśnił wskazując na brodatego mężczyznę w sfatygowanym stroju pilota, który uśmiechnął się do Brytyjki. Na pewno nie był pracownikiem firmy lotniczej, oni ubierali się inaczej. No i oni byli czyści i gładko ogoleni.
Carmen posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów i uniosła w górę kieliszek, po czym niespiesznie upiła część zawartości. Mężczyzna nawet był w jej typie. Brakowało mu tylko... Brytyjka wychyliła drink do końca. Brakowało mu tego dzikiego spojrzenia - mówiły jej myśli.
On wziął ten uśmiech za przyzwolenie, bowiem nonszalanckim krokiem zbliżył się do akrobatki.
- Nie jesteś stąd, prawda? Turystka?- zapytał przysiadając się obok.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Niezupełnie. Mąż przybył tutaj w interesach. - uśmiechnęła się uwodzicielsko. To był rodzaj testu. Jeśli facet, słysząc o mężu odpuści, znaczy, że to porządny człowiek. Jeśli jednak wizja zamężnej samotnej kobiety wyda mu się pociągająca... Carmen nie będzie musiała mieć wyrzutów, gdy go porzuci, po tym jak dostanie, czego chce.
- I zapomniał o tak pięknej połowicy? Łajdak.- uśmiechnął się w odpowiedzi testowany przez nią mężczyzna. Nie był porządnym człowiekiem, ale to Carmen nie dziwiło. W takim przybytku o porządnych facetów było trudno. - Więc… przyszła pani na własną rękę szukać… silnych wrażeń?
Po tych słowach zamówił im kolejkę, by zmiękczyć “skrupuły” Carmen kolejną dawką alkoholu.
Dziewczyna przyjrzała mu się bezczelnie.
- Raczej kogoś, kto sprosta moim oczekiwaniom. Silne wrażenia gwarantowane.-
Upiła drinka.
- Jaka jest najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłeś, panie... - spojrzała na niego wymownie.
- Zależy o jakiej kategorii szaleństwa mówimy. Kochałaś się pani podczas lotu aeroplanem? - zapytał zaciekawiony mężczyzna i uśmiechnął się dodając.- Zdradzisz swoją miarę szaleństw?
- Kochałam się na wysokościach - odparła spokojnie - A co do miary... powiedzmy, jeśli masz równie szalonego kolegę... to chętnie was poznam. Nawet bez waszych imion.
To była odważna aluzja, jednak Carmen umyśliła sobie, że by zapomnieć o Rosjaninie musi przeżyć coś nowego, czego... nie będzie w stanie z nim porównać.
- Mam… równie szalonego. Tylko czy ty jesteś gotowa na takie wyzwanie. Czy starczy ci odwagi?- zapytał w odpowiedzi pilot starając się zamaskować zaskoczenie jej słowami zadziorności. - A przy okazji, na imię mam Brian.
Brytyjka spojrzała na kieliszek, który opróżniła przed chwilą, po czym wstała.
- Przedstaw mnie więc Brianie. - Odparła, ignorując jego pytanie.
- Zgoda…- odparł zaskoczony Brian i spoglądał na Carmen z pewnym niepokojem.- Musimy pojechać do naszej budy. Nie boisz się chyba jeździć motorami?
- Nie. - odparła krótko. Chciała coś poczuć. Tak bardzo chciała coś poczuć, co odciągnie jej myśli od Orłowa, że była gotowa narazić swoje życie. Wyszli na zewnątrz i ruszyli za przewodnictwem Briana do niedużego motorka.

- Jakoś się zmieścimy - ocenił Brian. I miał rację. Przytulona do niego Carmen mogła wreszcie wyruszyć na przygodę. Wiedziała, że to co robi jest szaleństwem i swego rodzaju… samobiczowaniem. Oddawała się w ręce obcego mężczyzny… a właściwie nawet dwóch, tylko po to by oni mogli jej ciałem zaspokoić swoje żądze, a ona… zapomnieć o kochanku który tak głęboko zalazł jej pod skórę.

Ruszyli szybko przez miasto, podążając ku obrzeżom Kairu. Tam bowiem były lotniska i porty lotnicze dla sterowców. Ich celem jednak nie było żaden z dużych portów, ale właśnie jeden z tych mniejszych lotnisk, bowiem dość szybko Carmen wypatrzyła ich cel. Mały przeżarty rdzą hangar lotniczy, bez pasa startowego.
Dziewczyna przyjrzała się miejscu. Było wprost idealne... do upodlenia się. Zastanawiała się czy aż tak jest zdesperowana... a potem przypomniała wymianę zdań z Orłowem i jego irytującą pewność, że do niego wróci.
Prychnęła do swoich myśli, po czym bez słowa ruszyła za lotnikiem.
W drodze do hangaru mijali wywieszone pranie i w oczy Carmen rzuciła się schnąca tam kobieca halka.
- To Jen… siostra Harry’ego. W mieście jest. Wróci rano. - wyjaśnił Brian, gdy mijali sznurki z wiszącym praniem. Hangar był dość duży i być może zawierał jakiś samolot pod brezentem. Mały aeroplan. Choć mogło to być coś innego.
Ale nie dla maszyn tu przybyła. Ale dla drugiego mężczyzny. I ten tam był zajmując się silnikiem. Ten przyjrzał się krytycznie wchodzącym ludziom i spytał się. - Hej… co ty, co tu robicie? Nie miałeś przypadkiem podry… -
Nie dokończył zdanie tylko zwrócił się do samej Brytyjki.- Aeroplan szybko nie poleci ślicznotko. Jeśli chcesz pobujać w obłokach to… jeszcze trochę musisz poczekać.
Carmen rozejrzała się znudzonym wzrokiem arystokratki, nie pokazując po sobie, że ten mężczyzna bardziej jej przypadł do gustu niż napalony Brian. Jednak... nie po to tu przybyła, aby wybrzydzać.
- Ponoć macie na to inne sposoby. By pobujać. - rzekła tylko.
- Nie wiem co Brian panience obiecał.- spytał mechanik, a sam Brian wyjaśnił. - Ona chce bliskiego spotkania w większym gronie.
- Eee… co? Serio? - zdziwił się Harry przyglądając się to swemu wspólnikowi to samej Brytyjce. - Brian… coś ci się pomieszało. Bywasz czarujący, ale bez przesady. Musiałeś źle tę panienkę zrozumieć.
Westchnęła. Że też wszystko sama musiała organizować.
- Biorę was albo w komplecie, albo wcale. Dogadajcie się. Wyjdę się rozejrzeć. - powiedziała i odwróciła się na pięcie.
- Stój…- rzekł Harry i wskazał pomieszczenie w hangarze służące zazwyczaj jako biuro.- Łóżko jest tam. Od razu uprzedzam, że nie będzie za bardzo całego tego ckliwego migdalenia i romansowania. Trochę głupio się w to bawić w takiej sytuacji.-
Wzruszył ramionami.
- Przygotuj się może. Masz za dużo na sobie. A ja się pójdę nieco umyć. Mam trochę smarów lotniczych na sobie.-
Uśmiechnęła się gorzko bardziej do swoich myśli niż do mężczyzn, po czym ruszyła w kierunku pomieszczenia, które nazywali biurem.
Pomieszczenie to musiało być ich domem, bowiem były tam dwa łóżka i szafki na ubrania.
Było to dość obskurnie, choć schludnie. Ściany pokryte śladami odchodzącej farby kontrastowały z wysprzątaną podłogą. Ślady kobiecej ręki? Zapewne siostry Jen.
Przez nieco brudne okna widać było jak Harry z Brianem omawiają sytuację i planują podejście do czegoś co i dla nich było nowością.
To nie było dla niej dobre... zostawić ją sam na sam z myślami. odruchowo uniosła głowę i przyjrzała się czy gdzieś pod sufitem nie znajdzie jakichś wywietrzników lub okien, którymi mogłaby stąd uciec... jeśli nie będzie zadowolona.
Niestety nie było nic takiego. Potencjalna ucieczka wymagała wybicia sobie drogi na wolność. Na szczęście dla Carmen, ani Brian ani Harry nie wyglądali na szczególnie agresywnych facetów. I mogło się obyć bez walki. Zerknięcie w bok, przez okno biura pozwoliło akrobatce stwierdzić, że obaj jej potencjalni kochankowie rozbierają się od pasa w górę i obmywając w beczce z wodą nadal rozmawiając.
Ona więc także zaczęła ściągać suknię, w której schowała śpiącego Barona oraz rękawicę. Dyskretnie też rozbroiła się, usuwając noże zza podwiązki. Starała się za wszelką cenę nie myśleć o Janie Wasilijewiczu... przez co myślała o nim na okrągło.
Kolejne zerknięcie przez okno pozwoliło stwierdzić, że jej “kochankowie” właśnie skończyli kąpiel i ruszyli ku drzwiom ich pomieszczenia sypialnego i do niej. Coraz mniej czasu jej zostało na myślenie i podejmowanie decyzji. No i… jak ich podjąć?
Siedzieć na łóżku jak... przerażona pensjonarka, rozłożyć się na łóżku jak doświadczona kurtyzana? Przez chwilę walczyła z narastającym pragnieniem ucieczki. Wreszcie jednak zdecydowała się po prostu stanąć koło łóżka, odziana w samą bieliznę, z ręką niedbale opartą na biodrze. Zamknęła oczy.
Usłyszała jak otwierają się drzwi.
- Jesteśmy… - usłyszała Briana. Jak jego głos się urywa z wrażenia.
- No dobra… robisz wrażenie. Ale czemu zamknięte oczy?- spytał Harry.
Otworzyła je i spojrzała na nich tak, jak patrzyła na widzów w cyrku - bez emocji, mając po prostu do odegrania scenę przed nimi.
- Bo przysypiam z nudów. Jeszcze chwila i zacznę żałować. - rzuciła prowokacyjnie.
To ich trochę… speszyło. Ale tylko trochę. Obaj podeszli do Carmen, Brian wsunął palce we włosy dziewczyny i nachylił twarz by całować zachłannie jej usta. Harry po chwili namysłu stanął tuż za Brytyjką i wsunąwszy dłonie pod gorset wyłuskał z niego jej piersi, by pieścić je namiętnie i rozkoszować się ich sprężystością. Wkrótce do tych eksperymentów dołączyła dłoń Briana wsuwając się pod majtki Carmen i pieszcząc już wilgotną jaskinię miłości arystokratki. Po prawdzie… owa wilgoć nie była ich zasługą, a wcześniejszych “tortur” Orłowa. Obaj byli jak mali chłopcy, nie bardzo wiedzieli jak się do tego zabrać we dwóch. Ale czuła ich entuzjazm na skórze i widziała.. gdy zerkała na to co kryło się pod ich spodniami.
Powoli i jej ciało nabierało rytmu. Odwzajemniła pocałunki, dołączając do nich swój sprawny języczek, podczas gdy jej pośladki oparły się o lędźwia Harry’ego, zmysłowo się o niego ocierając.
A i oni nabierali pewności siebie… Carmen czuła jak jej piersi były stanowczo i władczo ugniatane, a palce w jej kwiatuszku zaczęły poruszać się intensywniej. Harry i Brian nie byli prawiczkami. Tyle że pewnie nigdy nie mieli jednej kobiety na raz.
Usta Briana zaczęły pieścić szyję akrobatki, a Harry wydał polecenie.
- Zajmij się jej biustem… a ja zejdę niżej. -
Co też Brian uczył całując prowokacyjnie wysunięte z gorsetu piersi Brytyjki, która poczuła jak jej majtki są zsuwane w dół. Goła pupa była teraz lizana i pieszczona pocałunkami, co było ciekawym doświadczeniem. W końcu Carmen nie odczuwała doznań z tylu miejsc na swym ciele na raz.
Jęknęła słodko, głaszcząc raz jednego, raz drugiego po głowie, jakby nagradzała zdolnych uczniów.
- Całkiem nieźle - pochwaliła.
Nie otrzymała odpowiedzi, obie pary ust były zajęte wędrówką po jej ciele. Czuła je na piersiach i na pośladkach. Ale dłoń tylko między swymi udami. Nic dziwnego, obaj “uczniowie” starali się jak najszybciej uwolnić od spodni i w pełni odsłonić swe walory. Carmen pomogła temu, który był z przodu, po czym sama zaczęła pozbawiać się resztek odzienia. Uśmiechnęła się do mężczyzn.
- Nie musicie być łagodni... - zapewniła. W końcu ona i Jan nieraz... I znów o nim myślała!
Im dłużej to trwało tym mniej byli. Harry będący za nią usiadł na łóżku rozkraczając nogi na boki. Pochwycił stanowczo biodra Brytyjki i docisnął ją w dół, by usiadła jednocześnie nakierowując jej łono na swój pal rozkoszy. Brian zaś pochwycił Carmen za włosy, by nakierować zaś jej twarz ku swej męskości i zmusić ją by objęła drugą z przeznaczonych jej męskości ustami. Zamierzali w pełni wykorzystać sytuację… a ona przecież tego właśnie chciała, prawda?
Poczuła panikę, lecz tylko na moment. Potem wszak w jej umyśle zakorzeniła się kolejna myśl - a gdyby on teraz ją zobaczył? Nagle te dwa gorące pale tchnęły jej ciało prawdziwą rozkoszą. Sama Carmen nie tylko brała, ale starała się dawać, to lubieżnie przejeżdżając języczkiem po całej długości tego, który wypełniał jej usta, to znów kręcąc zalotnie pośladkami i wpasować się w rytm mężczyzny na dole.
Jedna myśl… rozpaliła jej ciało. Chciała być widziana taką przez niego, wyuzdaną i dziką w objęciach innych. Byleby patrzył. Ta myśl, pragnienie, wizja… sprawiały że posłusznie pozwalała na nadanie rytmu swym biodrom i przeszywającą rozkosznie obecność kochanka w swej jaskini rozkoszy. Także i usta miała zajęte nowymi doznaniami. Słyszała przyspieszone oddechy obu kochanków świadczące o przyjemności którą dawało im jej ciało. I sama ją odczuwała, ale ognia dodawała jej perwersyjna fantazja. Wizja bycia podglądaną w tej chwili przez Orłowa i świadomość co by zrobił z nią potem.
Klepnęła zadziornie pośladki klęczącego przed nią mężczyzny, pozwalając mu zanurzyć się jeszcze głębiej w ustach, nie bacząc na cieknącą z jej kącików ślinę. Pojękiwała też lubieżnie za każdym razem gdy drugi kochanek wchodził w nią. Zastanawiała się, jednocześnie czy taki widok bardziej by Rosjanina podniecał czy budził chęć mordu, znając jego zapalczywy charakter.
Mocniej, gwałtowniej, zadziorniej… bez litości. Tak chciała by ją brali w posiadanie. Tak chciała by Jan Wasilijewicz ją posiadł. Niemal podskakiwała na kochanku, prawie dusząc się coraz pełniejszą życiodajnych soków drugiego. Obaj byli już blisko eksplozji, tak jak ona ekstazy widząc w wyobraźni nagiego Orłowa pokrytego krwią jej kochanków i biorącego brutalnie swoją własność… czyli Carmen. Alkohol, świadomość oddawania się obcym mężczyznom, wyuzdane fantazje na temat bycia podglądaną i tego konsekwencji, doprowadzały ją do szaleństwa z rozkoszy. Gdyby nie ten, który wypełniał jej usta, pewnie by krzyknęła z ekstazy. Jednak to oni krzyczeli, dochodząc jeden po drugim. Czuła jak wypełnia ją ciepła ciecz... i to w dwóch różnych miejscach. Posłusznie przyjęła ich ładunki, po czym osunęła się na materac. Pokasłując cicho, zaczynała rozumieć, co właśnie uczyniła.

Leżała ubrana w pończoszki i botki, bo tyle zostało z jej stroju. Koło niej siedzieli oni. Ci których wykorzystała i ci którzy wykorzystali ją. W ich oczach tliło się pożądanie. Jeszcze nie stracili ochoty, ich dłonie wodziły po jej drżącym ciele. Na szczęście byli porządnymi facetami. Ktoś bardziej bezwzględny, po prostu obróciłby ją na plecy i posiadł bez względu na jej zdanie. Na szczęście… nie musiała się mierzyć z taką brutalnością. A jedynie z własnymi myślami i pragnieniami.
- I jak? - zapytała, nie tyle ciekawa ich zdania, co chcąc bardziej samej sobie przypomnieć, że są ludźmi i mają wolę... jakąś. Ona zaś co rusz łapała się na tym, iż postrzegała ich tylko jako elementy pewnego planu, który stworzyła, aby odzwyczaić się od Orłowa.
- To było niesamowite. - stwierdził entuzjastycznie Brian.- Ale zawsze warto zrobić powtórkę, bo jedno doświadczenie… to za mało by oceniać.
Jego dłoń zaczęła dotykać pośladka leżącej dziewczyny wodząc po jej pupie.
- Tak. To było przyjemne.- stwierdził Harry sam sięgając ku piersiom Carmen dłonią również pieszcząc ciało Brytyjki powolnymi i silnymi ruchami palców. Nie dziwiło to niej samej, tak samo jak ich apetyt na więcej.
Tym razem jednak położyła się na plecach, odpoczywając i zarazem pozwalając im rozpalać swe ciało na nowo.
- I na co jeszcze macie, chłopcy ochotę, nim was opuszczę? - zagadnęła, przeciągając się zmysłowo.
- Zacznijmy od zwiedzania. A potem zobaczymy czy będziesz chciała nas opuścić. Jeszcze nie przeleciałaś się moim samolotem. To całkiem inne… niezwykłe emocje w moim wydaniu.- odparł zadziornym tonem Brian, rozchylając szeroko nogi Brytyjki i sięgając językiem ku jej wrażliwemu pączuszkowi rozkoszy, tuż nad jaskinią zdobywaną przez przyjaciela parę chwil temu. Powolne leniwie muśnięcia, badawcze. Ten pilot pewnie niejeden raz popisywał się swoim drążkiem sterowniczym przed kobietą.
Harry zaś milczał, ale jego dłonie zaborczo chwyciły obie piersi Carmen masując je i ugniatając stanowczo. Silne dłonie przywykłe do zmagania się z silnikami teraz rozkoszowały się biustem arystokratki. A czubek jego męskości drgał nerwowo powoli budząc się do życia w zasięgu wzroku Carmen.
- Przechwałki - rzuciła zadziornie do Briana, nie przeszkadzając jednak mężczyźnie w jego podbojach. Uśmiechnęła się natomiast do Harry’ego.
- A może chciałbyś sprawdzić, czy będą pasować do Twojego drążka? - wskazała swoje piersi.
Nie trzeba mu było powtarzać dwa razy. Harry szybko zasłonił działania swego kumpla klękając nad Carmen i obejmując łydkami jej boki. Brytyjka poczuła jego drążek wsuwający się między jej piersi. A sam mechanik nadal rozkoszował się jej biustem ściskając go i ocierając nim o swoją męskość.
- Jeśli starczy ci odwagi, to się przekonasz że nie.- usłyszała od Briana, którego niecnych działań nie widziała. Za to czuła, najpierw muśnięcia języka, potem jak ów język sięga zaborczo między płatki jej kwiatuszka i porusza się energicznie w akrobatce.
Zamruczała z przyjemności.
- Na razie nigdzie się nie wybieram. - zadarła głowę do góry, by sięgnąć czubeczka męskości mechanika i nawilżyć ją swoją śliną.
- Na razie…- szepnął mechanik dociskając biodra do jej biustu, by ułatwić Brytyjce jej zamiary. Jego kciuki ocierały się leniwie, acz stanowczo o szczyty jej piersi. A język Briana zajęty pieszczeniem jaskini rozkoszy Carmen… nie odzywał się. Arystokratka czuła że Brianowi brak finezji w tej zabawie i doświadczenia. Ale nadrabiał to entuzjazmem… no i… był facetem, więc pewnie w końcu zastąpi język czymś sztywniejszym.
To nie było to samo, co z Yue czy Orłowem...czy z Aishą - z nią w szczególności. Ci tutaj nie byli wirtuozami, ale to też miało swoje plusy. Carmen nie zależało na nich, wiedziała też, że nie musi specjalnie starać się zadowalać kochanków. Jej ciało zupełnie im starczało, toteż położyła głowę na materacu i przymknęła oczy, rozkoszując się doznaniami.
Przymknięcie oczu ułatwia skupienie się na zmysłach, ale pozwalało też błądzić myślom. Leżąc i poddając się działaniom kochanka czuła nie tylko palce na swych piersiach i męskość między nimi. Łatwo było sobie wyobrazić te palące spojrzenie Orłowa… ukrytego, obserwującego. Język pieszczący jej podbrzusze i sięgający w głąb powoli przestawał wystarczać. Pojawił się apetyt na twarde argumenty.
Carmen przeciągnęła się, wczepiając palce materac.
- Będziemy się tak tylko pieścić? Bo spać mi się zaczyna chcieć... - znów postanowiła ich sprowokować. Sama się przy tym sobie dziwiła, jak paskudna potrafi być. Potrzebowała jednak gdzieś wyładować całą frustrację, jaka w niej narosła poprzedniej nocy i podczas akcji z przemytem.
- Już… już…- usłyszała w odpowiedzi. Brian chwycił za jej nogi i uniósł je opierając na swych ramionach. Jęknęła czując jak zagłębia się w niej swą męskością. Zadrżała czując stanowcze ruchy bioder kochanka przeszywającego jej miłosny zakątek. Także i Harry zaczął stanowczymi ruchami bioder poruszać swym drążkiem sterowniczym między doliną jej piersi. Mając zamknięte oczy i skupiając się dostarczanych jej przez kochanków doznaniach Carmen potrafiła… wyobrazić siebie z boku, w owej wyuzdanej pozycji, obserwowaną przez rozpalone spojrzenie Orłowa, a czasem przez Yue uśmiechającą się lubieżnie. Mocniej… silniej, oboje z kochanków przyspieszyli tempo traktując jej ciało jak swoją zabawkę. Było to perwersyjnie poniżające i podniecające zarazem. Wszak oni… byli jej zabawkami. Układ idealny.


Zrobiło się już ciemno. Carmen nadal leżała naga, nie licząc botków i pończoch. Jej ciało nosiło ślady pożądania kochanków. Nie tylko łono i uda, ale i piersi… a nawet twarz. Obok niej leżał Brian z głową przytuloną do jej piersi i rozkoszując się miękkością jej biustu. Harry… ubrał się i wrócił do naprawy samolotu. A Carmen odpoczywała po wyczerpujących figlach wiedząc że przekroczyła kolejną granicę.
I znów pojawiła się ta pustka, którą ją tu sprowadziła. Dziewczyna wstała i nago podeszła do beczki, gdzie obmywali się wcześniej mężczyźni, by przepłukać twarz.
Było cicho i spokojnie, Harry od czasu do czasu zerkał znad silnika na Brytyjkę. Niemniej ten spokój przerwał warkot silnika. Ktoś podjeżdżał do hangaru. Carmen szybko wróciła do swoich rzeczy i ubrała się pospiesznie. Chciała zamknąć tę scenę i... jak najszybciej się stąd wynieść. W trakcie ubierania przez nią sukni, automobil wtoczył się do hangaru i zatrzymał blisko pomieszczenia w którym się przebierała. Z pojazdu wyskoczyła ciemnowłosa dziewczyna, która na widok Brytyjki krzyknęła głośno.
- Brian… ty cholero. Ile razy mam powtarzać, byś nie sprowadzał tu swoich panienek! - i rozglądnęła się szukając go. Nie dostrzegła od razu, bo Brian błyskawicznie wlazł pod łóżko.
- Już wychodzę - odparła ze spokojem Carmen, kończąc się ubierać faktycznie. Normalnie oburzyłoby ją takie podejście, ale... czy sama by tak nie zareagowała? przynajmniej jakiś czas temu przed poznaniem Yue i... bliższą zażyłością z Orłowem.
- Bez obrazy…- odparła z uśmiechem brunetka i podeszła do Carmen podając dłoń.- Jestem Jen.
- Nawet jeśli z obrazą, chyba sobie na nią zasłużyłam. To ja się wprosiłam. - chwyciła dłoń i lekko ścisnęła - Carmen. Podpowiecie mi tylko jak mogę dostać się do miasta, nie fatygując nikogo z was?
-Taaa… nie jesteś pierwszą panienką, którą skusiły podniebne loty i emocje, jakie obiecywał Brian.- uśmiechnęła się kwaśno Jen taksując wzrokiem sylwetkę Brytyjki.- Ale klasą zdecydowanie przewyższasz te greckie i francuskie turystki jakie zwykle zgarniał pod swe skrzydło.
- Nie ma takiej możliwości.- wtrącił Harry. - Ktoś z nas musi cię podrzucić.
- I chyba wypada na mnie. No cóż… weźmiemy motor Briana.- stwierdziła Jen ruszając w kierunku jednośladu. - A ten obibok niech w tym czasie rozładuje wóz… jak już się znajdzie.
- Dzięki, będę zobowiązana. - odparła Brytyjka, nawet nie zatrzymując się, by się pożegnać.
- Wolisz z przodu, czy z tyłu? Gdzie cię podwieźć? I przytul się mocno. Lubię szybką jazdę.- wyjaśniła jednym potokiem słów Jen.
- Mogę siedzieć za tobą. Ogrody Gubernatorskie byłyby super. Lub chociaż najbliższy postój riksz. - odparła Carmen, nawet nie tłumacząc, że ani podniebne loty ani szybka jazda motocyklem w jej zawodzie nie były czymś niezwykłym. Doskonale wiedziała jak ma siąść i jak się zachować.
- No to siadaj…- odparła z uśmiechem Jen zerkając za siebie. - Następny postój Ogrody Gubernatorskie.
Dziewczyna zajęła więc miejsce za nią i objęła Jen mocno w pasie, przylegając do jej pleców.
- No to ruszamy.- rzekła głośno Jen i motor rzeczywiście ruszył z kopyta z wyjątkowym szarpnięciem. Carmen z trudem się utrzymała. Siostra Harry’ego rzeczywiście lubiła ostrą jazdę. Musiała się więc mocno trzymać i bardzo silnie przytulić do Jen. Ruszyły poprzez pustynię w powoli zapadającym zmroku. Było… to strasznie romantyczne i przynosiło wspomnienia o Aishy… do której ciemnowłosa była podobna. Tyle że sytuacja przypominała te bardziej przyjemne chwile, gdyż Jen była sympatyczna.
- Na długo w mieście?- krzyknęła zagłuszając wiatr i próbując zagaić rozmowę dla zabicia czasu.
- Interesy. Ciężko powiedzieć. - odkrzyknęła Carmen, nie wdając się w szczegóły
- Interesy? Interesujące…- odparła głośno i z entuzjazmem Jen .- Jakbyś potrzebowała szybkiego transportu powietrznego, lub wsparcia… też z powietrza. To jesteśmy tani i dyspozycyjni.
Po czym dodała głośno.
- Brian jest dobrym pilotem, a mój brat radzi sobie z narzedziami. Ale obaj zapominają… że rachunki też trzeba płacić. I zarabiać pieniądze. Przeloty z panienkami dla zabawy… tego nie zapewniają.
- Będę pamiętać. - obiecała tylko, bo i co miała więcej gadać?
- Nie tak rozmowna jak pozostałe. Potrafię to uszanować.- zaśmiała się Jen i skupiła na jeździe. Zwolniła nieco, gdy wjeżdżały w ciasne uliczki Kairu kierując się ku celowi jakim były ogrody. Wtulona w jej plecy Scarlet obserwowała okolicę, jednocześnie mając w głowie słowa Jen. Dla niej samej pieniądze nie stanowiły problemu, więc dlaczego nie miałaby spędzić miło czasu i się trochę nimi podzielić?
- Wiesz... jeśli potraficie latać tak, jak ty potrafisz jeździć, to chętnie zapłacę za lot dla siebie i... dla przyjaciółki. - pomyślała o Gabrieli, której winna była podziękowania za pracę, jaką wykonała dla niej. Odruchowo też zastanowiła się czy Orłow nie chciałby zrobić sobie takiej wycieczki. Pewnie nie, ale...
- W sumie to może jeszcze dla jednej osoby bym chciała rezerwację. Na kiedy macie najbliższe terminy? - zapytała dziewczyny.
- My? Mamy całe wieczory wolne i popołudnia co drugi dzień. Nic tylko zamawiać wycieczki.- wyjaśniła z uśmiechem Jen.
- Co powiesz na jutrzejsze popołudnie zatem?
- Nie ma problemu. Gdzieś po ciebie przyjechać, czy sama się u nas zjawisz? Przypilnuję Briana, by to były interesy. Nie będzie się do ciebie przystawiał w godzinach pracy.- odparł ciszej i z uśmiechem Jen. W mieście bowiem nie mogła jechać tak szybko i głośno jak lubiła.
- Myślę, że jeśli będzie z nami ta trzecia osoba, to raczej się nie odważy - uśmiechnęła się lekko - Za to moja przyjaciółka jest trochę znudzona, możesz mu to zasugerować. - odparła Carmen.
- Po robocie może nawet pół Kairu wychędożyć. Mnie to rybka.- zaśmiała się Jen. Po czym dodała.- Ale nie przed. Trzeba mieć jakieś standardy.
Kiedy zatrzymała się w ogrodach, Carmen zsiadła i z uśmiechem powiedziała:
- Tylko się z nami nie pieśćcie, zapewniam, że nikt na nic nie choruje i... wszyscy mają jakieś doświadczenie w lotach. Więc macie okazję, by się pochwalić.
- Nie ma sprawy. Będzie ekstremalnie.- odparła z uśmiechem Jen. - Tooo jak ciebie znaleźć, chyba że wy do nas przyjedziecie?
- Przyjedziemy. Znam już drogę. - zapewniła.
- No to trzymaj się zdrowo.- pożegnała się Jen i ruszyła z kopyta zostawiając Carmen samą.

Ta spojrzała ponad drzewami na dachy znajdującej się niedaleko posiadłości Orłowów i westchnęła głęboko, jakby w ten sposób chciała sobie dodać odwagi na kolejne spotkanie z odrzuconym kochankiem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline