Szkiełko podszedł do wrót i przyłożył do nich oko. Przez chwilę wiercił się, żeby przez niewielką szparę móc zobaczyć jak największą przestrzeń poniżej, przed magazynem. Potem sprawdził zasuwę. Otwierała się bez problemu.
-
Na dole stoją dwa powozy. Teugen rozmawia z pasażerem drugiego powozu. Woźnice się gdzieś pochowali. Przed wejściem leży trup - zrelacjonował Szkiełko sytuację na zewnątrz. Potem wskazał na umieszczony nad głowami bohaterów dźwig. -
To coś można bez problemów wysunąć na zewnątrz i spróbować wspiąć się z tego na dach. Można też zjechać szybko na dół...
-
Tu ich nie ma! - zakrzyknął ktoś na dole. -
Musieli uciec na piętro. Do schodów! Szybko!
Oczom Lothara ukazały się postacie, które zbiły się w ciasną grupę u stóp schodów. Pierwsza z nich, z pałką w ręce już wchodziła na górę. Pozostali podążali za nią. Gdy na schodach zaroiło się od ludzi, szlachcic z całych sił popchnął beczkę. Krzyki i łomot poniżej świadczyły, że przez chwilę schody pozostaną puste.
Ukryty między skrzynkami Bernhardt wypatrywał sposobności do oddania strzału. Jak na złość, Ranald skąpił mu łask i jedynymi celami pozostawały konie w powozie, który przed chwilą podjechał do budynku. Zingger usłyszał na głównej ulicy kroki. Ktoś biegł. Gdy popatrzył w tamtą stronę, zobaczył czterech robotników - tych samych, którzy chwilę wcześniej go ścigali. Wracali w pośpiechu. Kilkadziesiąt kroków za nimi podążał oddział straży złożony z siedmiu strażników, w pełnym rynsztunku. Na mokrych mundurach widać było ślady sadzy i wypalone dziury, a kilku z nich miało opalone włosy. W tym momencie Zinnger poczuł ciepło i swąd dymu. To magazyn za jego plecami w końcu złapał ogień. Płomienie już lizały ścianę i wspinały się po dachu, a w górę unosił się kłąb dymu.
Wolfgang wychynął z zza rogu magazynu i spojrzał w górę. Ujrzał pokrytą mieniącą się tysiącem barw skórą postać, która zwinnie wspinała się na ścianę magazynu. Jej pysk był wydłużony, ale zamiast obecnych u normalnych stworzeń szczęk, nozdrzy i oczu miał owalny otwór, z którego wystawało kilka czarnych macek. Kończyły się one gałkami ocznymi, małymi ustami lub pazurami. Na czubku głowy wyrastały dwa zielone, proste rogi i jeden, zakręcony biały. Muskularne ramiona chwytały ścianę z pomocą przyssawek, a w miejscu nóg demon miał dwie krótkie, ociekające śluzem, pokryte maleńkimi przylgami macki. Z pleców, tuż poniżej karku wyrastały karłowate skrzydła - jedno przypominało nietoperze, z różowawą błoną rozpiętą na nagich kościach, a drugie można by opisać jako ptasie, z tym że pióra miały kolory tęczy.
Mag cofnął się przerażony, ale na szczęście opanował się na tyle, by nie uciec. Przeważyła lojalność wobec kompanów. Drżącymi rękami wyjął z sakiewki owiniętą w skórę, rozpuszczoną grudkę masła i splótł wokół niej magię. Gdy czar był gotowy, posłał go w kierunku wspinającego się demona. Magister nie dostrzegł żadnego efektu, poza tym, że zgromadzona energia czaru rozpłynęła się w bladym rozbłysku na ciele potwora. Demon znajdował się już na dachu, gdzie zatrzymał się na chwilę, jakby szukając dalszej drogi.