Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2017, 22:42   #27
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Każdy ma prawo do własnej wiary i przekonań. - powiedział Jan pojednawczym tonem. - Pochować ich trzeba wedle ich obrządku. My tymczasem Panie Bernard rozejrzyjmy się dalej.
- Nie jest moją intencją… - zaczął Sayn, ale Luda wcięła mu się ostro:
- Twą intencją jest dymu puszczanie w oczy, ot co!
Z furkotem zawinęła spódnicą, przez ramię jeszcze rzuciła zapowiedź, co poczyni z Krzyżakiem, jeśli ten zmarłych tknie choćby. Komtur milczał, a gdy odeszła, spojrzał pytająco na Jana.
- Krzyżacy jej wiele krzywdy w życiu narobili. Bliskich mordowali, sam wiesz Panie jakie niegodziwości podczas wojny zdarzają się z obu stron. - podkreślił słowo z obu by nikogo nie wybielać - To dobry sługa, złość jednak przez nią przemawia. - przy słowie “sługa” brew Krzyżaka podskoczyła lekko w górę, ale Sayn nie rzekł nic, skłonił tylko głowę i ręką machnął na znak, że urazy nijakiej nie chowa. Jan jak zamierzał udawać, że Komtur krzyżakiem nie jest. Tak udawał, że Luda to jedynie służka. Mimo, że choćby pobieżne spojrzenie w jej aurę zdradzało pochodzenie.
- Wybacz jej Panie, zaraz przywołam ją do porządku. Odciągnął Lude na bok i dał jej znak by milczała. Uciszył ewentualne protesty. Po czym przemówił wprost do jej umysłu poza zasięgiem wzroku krzyżaka.
- Ma dar słuchania na odległość kto wie czy i w umysł nie patrzy. Stąd mówię ci wprost do duszy nie słowami. Miałaś być sługą oficjalnie dla innych. Więc zachowuj się tak. Nie jak Pani nawykła do mówienia co myśli. Dziś kosztuje nas to jego zdziwienie. Przy innej okoliczności lub innej osobie może nas w kłopoty wpędzić. Zduś złość i pomyśl nim coś powiesz. Chciałaś ze mną iść. Skoro poszłaś to nie zaszkodź naszej wyprawie. Proszę - dodał uprzejmie na końcu. Choć wyczuwalna była i jego złość na porywczość dziewczyny.
- Będę ostrożniejsza… ale ty też bądź. Nie daj się omotać. To, że miły i układny, nie znaczy, że nie wróg! - zapowiedziała.
- Dobrze - uśmiechnął się i potarł jej ramię w opiekuńczym geście. - Pochowaj tego człowieka. Obejrzyjcie wioskę może ktoś przeżył. Rozejrzę się tu z Bernardem wyostrzonymi zmysłami. Potem zobaczymy co z tym stadem owiec.

Machnęła ręką, co chyba wyrażać miało zgodę, i odeszła ku resztkom bramy. Jeden z jej ludzi na górę się wspiął, by trupa pod pachami liną przewiązać i spuścić łagodnie na ziemię, co go zrodziła, a teraz na powrót przyjmie.
Stanął Jan obok niej nim ruszył w wioskę i zapytał o jeszcze jedną rzecz. Choć chwilę się wahał by przy takim toku wydarzeń. Ich skali i okrucieństwie mówić o rzeczach tak błahych. Pomyślał jednak, że dbać o ziemię to i dbać o ludzi na niej.
- Myślisz, że te owce można by zabrać do wioski Struga? - celowo nie rzekł do wioski twojej czy ojca - Da się je tam jakoś popędzić rozważnie? Bo co prawda nie bardzo mi w smak zabawa w pasterza. Jednak ludzi wyżywić będzie trzeba. Napastnicy po mojemu są już coraz dalej. Zostawilibyśmy tu człowieka czy dwóch by ich pilnowali. Poszukali Niedźwiedzia a w drodze powrotnej zabrali ludzi i inwentarz. Zysk z tego taki, że jakby jakiś maruder do wioski wrócił też by o niego zadbali.
- Zawsze to jeden czy dwóch więcej, co zimę przeżyją, z głodu nie pomrą… i zawsze jeden czy dwóch mniej u twego boku teraz, w czas potrzeby. Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, Janie. A na pewno ja ci jej nie podpowiem. - rzekła Luda, ale spojrzała na Diabła jakoś przyjaźniej i mniej surowo.

Jan został z drobną sprawą do przemyślenia w umyśle i począł rozglądać się po wiosce. Wyszukiwał aur wiedząc, że te żywych ludzi znacząco różnią się od innych. W ten sposób natrafił już na początku na dwa pacholęta w dole z żywnością. Przemówił do nich pojednawczo i uspokajająco i skierował wprost do Ludy. Obcy zbrojny na pewno nie wzbudzi w nich zaufania i zaraz prysną w las ku swojej zgubie. Więc zostawił ich uspokojenie komuś bardziej predysponowanemu. Nakazał przeszukanie wioski. Kazał szukać wszystkiego co może być przydatne. Jedzenia, broni i kosztowności. Sam skierował się ku chacie Niedźwiedzia. Tam podjął się trudu przeszukania miejsca i zbadania aur przedmiotów. By odtworzyć wydarzenia w niej zachodzące.

Ukazała mu się wizja starcia potężnego, barczystego męża odzianego w niedźwiedzią skórę z dwoma Krzyżakami. Nosferatu tłukł ich ostro, ale musiał dostrzec, że nie da rady dwóm naraz… toteż postąpił po linii klanu. Cofnął się w kąt chaty i nagle zniknął. Jak i wizja Jana. Zatem Niedźwiedź żyje uśmiechnął się pod nosem. Walka była bardzo dynamiczna a wizja krótka nie dało się ustalić czy i jak poważnie ranny został Niedźwiedź. Zresztą nie było powiedziane, że walczył tylko tutaj. Jan kontynuował przeszukanie obmacując wszystko wokół. Na chybił trafił znalazł skrytkę pod sękiem w krokwi, dawno nieotwierana, bo równo okopconą. W środku żelazny pierścień z bursztynem, przedstawiający smoka. Męski, sądząc po obrączce. I natychmiast zabieg badania przedmiotu powtórzył.

Zobaczy niewiastę siedzącą na krześle zdobionym rogami jeleni i łopatami łosi. Bardzo bladą, jasnowłosą, jasnooką, urodziwą i dostojną. Ofiarowywała Niedźwiedziowi ten pierścień i nachyla się, całując go w skroń, nazywała wiernym sługą i obrońcą jej ziem. Mówiła, że pierścień to symbol jej zaufania. Imiona nie padaje, ale po nieludzkiej urodzie można podejrzewać, że Diablę. Skoro natomiast diablę Stare to może same Jawnuta lub jedno z jej dzieci.

Jan wyszedł i był niemal pewny, że napastnicy wiosek Niedźwiedzia naszli i osadę Krzyżacką. Komtur wspominał o dwóch spokrewnionych i tu też tylu było. Skłócić chcieli okolicznych z Krzyżakami? W wojnę wzajemną wplątać by dla wyspy Ozylijskiej renegatów zyskać trochę czasu... W domu spędził chyba około godziny na swych badaniach. Bo gdy wyszedł na zewnątrz przemyślenia przerwał mu Kamir wskazując postępy sług Jana. Trupów w wiosce było około tuzina. Ułożeni rzędem pod lasem i podczas ceremoni pochówku urządzonej przez Ludę. W koło jakby więcej ludzi się zebrało. Było ich około dziesięciu dwóch wojów a reszta to stracy i podrostki. Przyszli najwyraźniej zobaczyć kto do nich zjechał. Nie widząc, krzyżackich płaszczy sprawdzili kim Janowa drużyna. Kamir rzekł natomiast
- To reszta ocalonych co ukryć się zdołała. Resztę zabito lub spętano tam. - wskazał ubity kawałek ziemi - Znaleźliśmy spyżę choć niewiele. Trochę mięsa, bulw topinamuru zeszłorocznych. Mamy lipiec, zboże na polach w kłosach, owoce dopiero będą - wyjaśnił jednocześnie. Gdyby wiadomość ta miała się panu nie spodobać - Panie jestem pewien, że tamci działali pospiesznie. Zabrali łupy, które było widać gołym okiem. W domostwach odkryłem kilka skrytek, ale bogactw to tam nie ma. Naczynia i biżuteria miedziana, trochę srebra, zdobione rogi, w jednym miejscu koszula z cienkiego, czerwonego jedwabiu. Wszystko spakowane. - podsumował - Znalazłem też to do badań Pana się przyda.- wręczył skrawek płaszcza wydarty gwoździem wystającym z futryny, bielona wełna, raczej ich i Jan tak sądził. Przystąpił do owych badań od razu.

Poczuł Bestię, targające jestestwem zwierzę. Niewiele więcej wywnioskował to jedno uczucie go przytłoczyło. Poczuł sam od tego wewnętrzny gniew. Dzięki silnej woli jednak zdusił Szał który czuł z przedmiotu jedynie do gniewu. Nie wiedział czy to ludzka nienawiść czy może bestia spokrewnionego. Sam nigdy się temu uczuciu nie poddał. Ręce skryte w rękawicach kolczych powinny jednak należeć prędzej do kogoś z zakonu niż do miejscowych.

Podszedł do Ludy gdy wojowie kolejnego zmarłego przygotowywali do pogrzebu. I zaczął szeptem.
- Zbierzmy ludzi co z wioski uszli. Damy im przewodnika. Niech zabiorą owce i idą w stronę wioski Struga. Starcy i chłopcy pożytek dzięki temu zrobią.Tych dwóch wojów idzie dalej z nami. Nie możemy się zanadto osłabiać choć nie planuje z nikim walczyć. Wyłóż im to łagodnie i rozsądnie. - kuroński Jana nie był perfekcyjny. Chciał żeby maruderzy wszystko dobrze zrozumieli. Ponadto wydawało mu się, że troskliwa Luda lepiej do nich trafi. Niż zagraniczny pan… - Zapytaj też czy widzieli co się z Niedźwiedziem stało. Powiedz, że Miłek nas przysyła. Reszta ocalałych poszła do wioski Struga. Tam będą bezpieczni.
- Rzekli mi już tyle - odpowiedziała kobieta - że Niedźwiedź obronę prowadził i zabarykadował się u siebie, jak się tamci przedarli. Ale nikt nie widział go w niewoli ani martwego. - słowa Ludy zgadzały się z wizjami i przypuszczeniami Jana.
- W takim razie niech poczekają tu naszego powrotu. Jest jedno miejsce gdzie jeśli jest ranny mógł się skryć. Pomoc mu trzeba. Wrócimy po nich. - kobieta skinęła głową.

Poszedł Jan następnie do Sayna i wyłożył jak się sprawy mają.
- Niedźwiedź jeśli ranion blisko ma kryjówkę. Wiem o niej od posłannika co w wiosce Struga był. Ghul Niedźwiedzia, zdradził gdzie go szukać gdy pomoc obiecałem. To pół dnia drogi. Więc ruszajmy o ile obiekcji Panie nie masz.
Krzyżak skinął głową bez słowa i do drogi rychtować się począł.

W drodze Jan począł czytać myśli powierzchowne Komtura
- Czemu zakonnicy palą wioski zakonne rzekłeś Panie zdradzić nie można. Powiedz może zatem co ciebie za misja na dwór Jawnuty prowadzi. Ja rzekłem co mnie tam przyciąga nieoficjalnie. Bo oficjalnie to sojusz rodowy. Wymiana gestów i nauki czas.
Sayn cierpliwie konia prowadził między wykrotami, za uzdę ciągnąc je lekko i bez szarpania. Zwierzę szło tak powolnie, iż zaczął się Jan zastanawiać, czy krew tego przyczyną, czy sztuka kiełznania zwierząt, właściwa Gangrelom. A także Nosferatu i… Tzimisce.
- Nie uwierzycie, szlachetny Janie, ale przez lata, co minęły od połączenia zakonów, nikt nie podjął i próby nawiązania kontaktów z panią z Bejsagoły. Liczę, być może naiwnie, że bliższa ciału koszula, i my bliżsi Jawnucie niż Diabły moskiewskie. Klan może ten sam, lecz… jak to mówią Tzimisce, korzenie tkwią w ziemi. Moskwa to inny świat.
- Zaskakujesz mnie Panie. Ruch to rozsądny jednak trudny ponad miarę… potrzebowała by Pani Jawnuta zapewne gwarancji. I to pewniejszych niż te pisane. Zaufanie między klanami, zwłaszcza naszymi to rzecz nader delikatna. Powiem ci również Panie, że choć spokrewnionych krzyżaków znam ledwie dwóch. To jestem pewien, że waszmość wyjątkowy pośród swoich. - skomplementował rozmówcę Jan i gładko przeszedł do istoty tematu. Kierując bieg rozmowy na odpowiednie tory.
- Posłuch plotkom wrażym dajecie, mości Janie. - westchnął Sayn po chwili, i westchnienie to zabrzmiało całkiem szczerze. - Uszu oszczercom przychylacie. Ani wyjątkowy nie jestem, ani jedyny… choć na pewno wysoko w hierarchii zakonnej postawiony i ze zdaniem mym muszą się liczyć inni komturowie.
Wyczuł Jan w Krzyżaku jakieś poruszenie i obawę, że odkryty zostanie. Potem zaś niepokój przykrył chaos trosk o noc obecną, czy dojdą, kiedy dojdą, i gdzie głowy do snu im złożyć wypadnie, oby w miejscu bezpiecznym.
- A kogóż z braci mych poznałeś? - zagadnął tonem towarzyskiej konwersacji.
- Abelard van der Decken. Lat temu było to trochę. Ojciec go w gościnę do wykupu przywiózł. Zawzięty człek mówiąc szczerze. Wiesz może jak się jego los dalej potoczył?
- Bliski ci był? - komtur zerknął na Jana z ukosa.
- Nie. Był gościem a dla młodego spokrewnionego jak ja wtedy, to zawsze ciekawe zjawisko. Człek innej krwi, nie wspominam go ni dobrze ni źle. Pamiętam jego zawziętość jednak. I ciekawym gdzie go to zaprowadziło. Ku awansom i chwale czy ku nieżycia końcowi.
- Tak samo martwy i tak samo żyw jest, jak żeś go poznał - odparł Sayn spokojnie. - Lecz plotki mnie doszły, iże rozum mu się poplątał.
Nie plotki to były, a pewna wiedza, Jan zaś pewien był, że komtur wie więcej, niż jest skłonny rzec.
- Mnie plotka doszła, że prócz rozumu płaszcz stracił. I stwierdziłem, że zapytam bliżej źródła. No rzeknijcie komturze coś więcej.
- Jakże to, stracił? - zadziwił się Sayn tak udatnie, że gdyby go obok Chorotki usadzić, trudno byłoby wskazać, kto wprawniejszy szachraj i komediant.
- To pan wie więcej nie ja. - uśmiechnął się Jan. - Toż aż takie występki uczynił by z nich tajemnicę czynić? No, no, no niegrzeczny ten Abelard. Zawzięty bardziej niż mogłem ocenić lub mu się pogorszyło.
- Nie przypisujcie słowom moim znaczenia, którego w nich nie ma - poprosił uprzejmie, lecz twardo Krzyżak. - Ot, nie wiem. Nie są mi znane losy każdego z braci, nawet spokrewnionych braci. To los, który dotyka nawet Diabły… jest waść ciekawy, jaki?
- Słucham z uwagą? - odpowiedział Jan.
- Z wysoka dobrze widać, co daleko… i słabo, co pod stopami - wyjaśnił komtur sentencjonalnie i uśmiechnął się sam do siebie, jak mu to gładko wyszło.
- Mądre słowa. - odrzekł młody Tzimisce.
- A waści na dwór Jawnuty jedzie, z jaką wizją jej dostojnej persony? To niewątpliwie niewiasta, która może spoglądać z wysoka… nie boicie się, że was nie dojrzy ze swego rzeźbionego krzesła? - wbił Jankowi szpilę pod paznokieć i z ukontentowaniem przyglądał się reakcji.
- Czy mnie Pani Jawnuta dojrzy czy nie jej wola. Na mnie to nie wpłynie znacząco. odpowiedział z uśmiechem. I pomyślał, że Komtur z misją tego szczęścia nie ma.
- Zresztą ja tu w oznace szacunku mego rodu. Jako wnuk Zoltana, którego Pani Jawnuta dostrzega. Nie z misją dyplomatyczną wielkiej wagi. - dorzucił i wstrzymał cierpkie słowo o wrogim klanie.- Lepiej jednak mieć więcej przyjaciół niż mniej. Jak pan się zapatrujesz na ten sojusz z Jawnutą? Nie wypada pytać za jaką cenę. Bo to nie moja sprawa. Tylko czy to nie oznaczałoby końca ekspansji zakonnej w okolicach? Strefy rzekłbym buforowej.

Sayn zachował pogodną twarz, choć pod tą maską tliła się obawa, że można Diablica na swojej ziemi może z nim zrobić… wszystko.
- Nie podając konkretów… Zakładasz, iż dla pani Jawnuty liczy się tylko ziemia. I o to samo posądzasz Zakon. Obydwa te sądy błędnymi są, choć opartymi na pewnych przesłankach.
- Oczywiście, że nie tylko. Jednak ziemia którą Jawnuta ma od dawna jest jej zapewne droga. W przypadku krwi mojego klanu ma to zupełnie inny wymiar. Wątpię by chciała ją oddać. Powiem szczerze Komturze, że jeśli na to liczysz doceniam odwagę. Starsza mego klanu oddająca ziemię rodową.- paradne miał na końcu języka lecz milczał. Pokiwał tylko głowa - Co ja tam jednak wiem młodym jeszcze. Poobserwuje jak się sprawa potoczy. To i tak wielka polityka nie moje progi. O zakonie słyszałem jeno plotki, niegodne by je powtarzać.
- Nie zamierzam stawiać przed dostojną Jawnutą wyrzeczeń nie do zniesienia dla jej serca. Wobec władyki to potwarz. Wobec Tzimisce głupota. Wobec niewiasty - brak taktu i uprzejmości - zapewnił Sayn. - A rzeknijcie mi, Janie, kim jest wybranka twojego serca, o względy której ubiegasz się?
Tu Komtur w sumie Jana w sidła złapał. Gdy rzekł mu o pannie by nie zdradzić pogańskich przyjaciół i powiązań... wiedział, że z innej strony zostanie podgryziony. W sumie Komtur rozmawiał bardzo oszczędnie jak na dyplomatę przystało.
- Panna Biruta. Choć wolałbym by zachował pan to dla siebie. To niby żadna wielka tajemnica. Jednak pewne sprawy wolą ciszę. Odpowiedz mi Panie tak między nami. Warto stawiać na ekspansję tutaj dla zakonu? Zwiększać ryzykownie linie graniczne? W dodatku nie posiadając spójnego terytorium. Pytam w formie nauki dla siebie samego.
- Tak daleko na wschód? Trudne to zadanie - westchnął Sayn tak rozdzierająco, jak samojeden miał wykonać tę pracę tytaniczną a potem jeszcze dzieła swego sam bronić. - Wpływy nasze kończą się dzień drogi od Rygi de facto. Takie Dębowe Wzgórza, gdzie się ostał Krzyżak, to właściwie ewenement. Zresztą, masz oczy i patrzeć umiesz… powiedziałbyś, że tu ziemia i ludzie pod władztwem Zakonu, czy tu cokolwiek do Prus podobne?
- Absolutnie nie. Dlatego się dziwuje. Czasy ciężkie. W Prusach poganie głowy raz na jakiś czas podnoszą. Po co zakonowi dodatkowy kłopot? Najpierw należałoby umocnić władzę w macierzy. Tam dbać o rozwój i poszerzanie granic. Niż pchać się w teren trudny… Wybacz Panie ja jestem młody i niedoświadczony. Stąd śmiałość we mnie wzbiera ilekroć ze starszymi mówię. By poszerzać wiedzę znajdować odpowiedzi. Ojciec często mawiał, że zbyt śmiały jestem. Nawet w pytaniach.
- Nie szkodzi, mości Janie. Jeszcze mi tak na percepcję ze starości nie padło, bym nie umiał odróżnić grzecznego pytania, nawet gdy trudnych spraw dotyka, od obcesowych przygadywań. Prawda… prawda jest taka, że jeśli nie nastąpi cud, to Zakon tu się nie utrzyma. Za rok, pięć czy piętnaście, i ślad nie zostanie. Ryga przy nas zostanie i tyle.
Westchnął znowu, ale wysiłkiem woli twarz rozjaśnił.
- Jeden z braci mych w klejnotach rozeznaje się, i uposażył mnie na drogę. Może zechcecie wybrać gościniec, dla swej pani? Szlachetne panny lubią szlachetne kamienie. I ową Ludmiłę bym obdarował, boć i ona wszak szlachetna… lecz zdaje mi się, że za złe mi każdy gest poczyta.
- W przypadku Ludy. Zbyt wiele i zbyt świeżych ran. Choć jeśli waszmość chce gest uczynić. Kamień dla niej wybierz sam. Wręczę go w jej wiosce starszyźnie. Bez słowa o pochodzeniu. Jak dobrze pójdzie spyżu na rok lub lepiej zakupią. Wtedy uczynek szlachetnego zakonnika, przykryje część ich krzywd. Również od zakonu pochodzących. Zadbam oto by pochodzenie odkryli przy sutej wieczerzy i dobrze przedstawionej intencji. - nie dodał, że na własne ryzyko. - Na kamieniach się nie znam, więc i ja w wyborze zdam się na poradę. Co Pannie wypada dać? W zapewnieniu o gorącym uczuciu? Wiele jest takich wampirzych par z woli obu stron dobrowolnej?
- Szlachetnej pannie z możnego rodu pierścień na znak uczuć. Naszyjnik misterny lubo nausznice, by próżność nakarmić - rzekł komtur pewnym głosem, a owej próżności nie potępiał, traktował ją jako rzecz niewiastom przyrodzoną tak samo jak krągłe wdzięki.
- Miłowanie nie jest stanem łatwo nam przychodzącym - dodał po chwili. - Jeden z mych braci popadł w jego kleszcze… dopiął swego, lecz zdaje mi się, nieszczęście jeno w tym odnajduje. Wielu tworzy pakty, i nadaje im pozory uczuć, przed światem małżeństwa udając. Lecz jakkolwiek by się to nie zaczęło, i z jakich przesłanek, gdy między nami pojawia się krew, rodzi się uczucie. I ono jest zawsze prawdziwe, nawet jeśli prócz rozkoszy niesie też ból.
Przez moment powietrze obok Sayna jakby zadrgało, Jan mrugnął odruchowo. Mogło mu się zdawać, lecz na chwilę za Saynem zamajaczyła sylwetka zakonnika w płaszczu z krzyżem, o oczach czarniejszych niż najgłębsza noc.
- Mimo kosztów… mniemam iż jest to coś, o co warto zabiegać, a gdy wzrośnie, pielęgnować jakoby krzew różany w tym niegościnnym klimacie - poradził komtur. - Nic innego nie nadaje naszym nocom takich kolorów.
- Miałem jeszcze o jedna rzecz zapytać. Znasz Panie spokrewnionego o jednym oku wypalonym? Trwały to uraz mi się zdaje. Jest członkiem jednego z zakonów. Ponoć okrutnik i ponoć w okolicy.
- Gotthard Korff - rzekł Sayn sucho, wzburzenie, choć duże, nie przedarło się na bladą twarz.
- Słyszałem pewne… plotki. O zajściach w Zantyrze i samej osobie mości Gottharda. Mógłbyś mi rzec panie coś o nim? Bym z pewniejszego źródła zarysował sobie jego obraz.
- Gdy przyjdzie ci zawierać sojusze z Zakonem - rzekł powoli i dobitnie Sayn - i on stanie na twej drodze, dołóż wszelkich starań, by go ominąć.
- Chcesz mi Panie rzec, że osobnicy o jego talentach są potrzebni wszędzie. Dlatego pewne rzeczy i wydarzenia się toleruje? - Jan uniósł wymownie jedną brew.
- Chcę rzec, że w Zakonie, jak i we własnym rodzie, znajdziesz mężów o odmiennych poglądach i podejściu do wielu spraw. Zwłaszcza tych drażliwych, o charakterze, rzekłbym, żywotnym.
- Rozumiem - pokiwał głowa w podziękowaniu - Jak sądzisz waszmość zakończy się ta cała afera na Ozylii? Wrócą tamtejsi do zakonu? I co właściwie się stanie jak nie wrócą? Wojna? Pozostawi ich się samych sobie czy przymusi do posłuszeństwa? To w sumie nader dziwna i unikatowa sytuacja.
- Och nie - zaprzeczył komtur i dodał po chwili tonem zamykającym dyskusję: - Obawiam się, szlachetny Janie, że to historia stara jak świat.

Wręczył jednocześnie Janowi dary. Choć szlachcic z Mazowsza nie był specjalistą, potrafił stwierdzić, że tego nie mógł wykonać człowiek. Zbyt wielki kunszt, szansa że śmiertelnik zdołał osiągnąć takie mistrzostwo i technikę podczas krótkiego życia jest po prostu marna. Sayn wybrał dla Biruty naszyjnik z pojedynczym szmaragdem i granatami w złotym filigranie, dla Ludy dużą broszę z nieprzejrzystym kamieniem o rdzawej barwie. W kamieniu wygrawerowano sylwetkę łucznika. Gdy Jan umysłem zbadał przedmioty zobaczył twórcę, złotnika pracującego nad biżuterią, skupionego i dokładnego. Wyglądał na Żyda. Zobaczył też bardzo urodziwą, ciemnowłosą damę, która odwiedziła Rzemieślnika przy pracy. Mówi do niego: bracie, a on do niej: siostro. Wychodził z siebie, żeby się jej przypodobać, ona żartowała swobodnie i trochę się nim bawiła, ale z sympatią i wyraźnie dla sportu, nie z jakimś ukrytym zamiarem. Jan rozmyślał dalej w drodze o wszystkim co tej nocy zobaczył...
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 08-09-2017 o 00:15.
Icarius jest offline