Bodo dreptał za wszystkimi. Ciążyło na duchu przekonanie, że coby nie było, to i tak będzie jak być miało. Księżyc świecił we mgle a on wspominał szczęśliwe chwile z młodości sielskiego sioła...
Laj.. laj... laj...
W mieszkaniu nieboszczyka Mossbauera, Wanker uważnie przyglądał się zabiegowi panicza Wilhelma, jakby się upewniał, że Koza'u'Woza wie co robi. Z troską własną śliną otarł paluchem krew z policzka panicza von Dohna.
- Do weseliska siem zgoi. - pocieszył.
Potem przypomniał Maitnerównie o rzyci Ehrla.
Położył się w kącie obok Szczekusia i przymknął oczy, aby zasnąć.
- Co ma być to bedzie Szczeku. Wyżej ogona nie podskoczysz...