Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2017, 21:59   #42
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Żona.
Czy to coś zmieniało? Stanie przed kaplicą na dziedzińcu, gdy ksiądz Jean obwiązywał im dłonie splecione w uścisku mszalnym szalem. Tylko tyle?
To zdenerwowanie przed pocałunkiem?
Co to mogło zmienić?


Alex nie wiedział, ale czuł się jakby frunął w powietrzu, choć de facto siedział u szczytu stołu z Ailą, świeżo poślubioną małżonką. Średnio docierało do niego co się dzieje i nie do końca składał to na karb ostatnich dni i nocy.
Krótkie “Biorę sobie ciebie za męża” wyłączyło go jak cios dwuręcznym mieczem prosto w łeb. Siedział więc cicho, jadł i pił, gdy Aila dolewała mu wina. Ona zaś zupełnie przeciwnie, obserwowała wszystko i starała się wszystko mieć pod kontrolą. W szczególności umiejscowienie opata, którego - o dziwo - Alexander wciąż chyba jeszcze nie dostrzegł. Wtem jakiś cień padł na nią, toteż uniosła do góry twarz, by napotkać rozbawione spojrzenie Rodericka. Jako że zmrok dopiero zapadał, “wuj” był wciąż sam.

Mimo iż Theresy nie było widać, Rodrick zbliżył się do miejsc zajmowanych przez nowożeńców, ale jakby nie zwracał uwagi na Alexandra.
- Jako wuj… pozwól mi ucałować pannę młodą - odezwał się ghul Theresy nawet nią patrząc na nowego zarządcę Kocich Łbów.
Ten jakby nie rozumiał o co chodzi. Widział go pierwszy raz w życiu.
Aila wstała i dokonała prezentacji.
- To jest mój wuj, pan Roderick. Przybył przedwczoraj z moją ciotką Theresą. - powiedziała kładąc nacisk na ich imiona, by pobudzić pamięć Alexandra - Nie miałam okazji wcześniej was sobie przedstawić. Wuju, to mój mąż, Alexander. - wskazała dawnego skrybę ręką, a w jej głosie zadźwięczało coś jakby... wzruszenie?
- Witaj mężu Aili - powiedział Roderick i nawet nie patrząc na Alexandra jako wuj pocałował dziewczynę. W usta, jakoś tak nie po wujowsku.
Alex patrzył na to jakby nie rozumiejąc co się dzieje.
Dziewczyna zaś rzuciła wystraszone spojrzenie najpierw Roderickowi, potem Alexowi i znow wujowi.
- Em, tak, dziękuję. - znów spojrzała na Alexandra, zarumieniona - Chyba trafiliśmy na jedną z tych różnic obyczajowych. Wuju, jak podobała ci się ceremonia? Jeszcze raz chciałam podziękować za twoją pomoc przy rozstawianiu namiotu i... w ogóle.
Roderick skinął głowa, jakby zgadzał się z każdym słowem panny młodej. Z uśmiechem. Nawet na chwilę nie podniósł wzroku na Alexandra przypatrując się jedynie jej. Gdy skończyła mówić skłonił się szarmancko.
- Byłaś przepiękna podczas ceremonii, bardzo mi się podobało. I chętnie będę ci pomagać… siostrzenico.
- Dziękuję wu... wuju. - skłoniła się, po czym gdy mężczyzna oddalił się, usiadła znów koło Alexandra, rozradowana, że wreszcie ktoś pochwalił jej wygląd i suknię, którą tak pieczołowicie sama projektowała, a potem doglądała krawcowych.


Jej mąż jednak mógł nie zrozumieć źródła jej wyraźnej radości, te kwestie były mu obce. Wprawdzie podobał mu się strój, który dziewczyna przygotowała mu na ślub, ale mniej przywiązywał doń wagę.
Wyglądał na tak szczęśliwego, że mało by go obchodziło, gdyby do ceremonii kazali mu stawać nago.
Teraz humor mu lekko spadł, bo nie wiedział jak patrzeć na zachowanie “wuja” małżonki.

Najgorsze jednak zdarzyło się później…
Wieczorem już niewczesnym przybyła świta opata Armanda. On i dwóch mnichów. Oczywiście nie przyszli na ślub, a i na weselisko przyszli późno, gdy już sie ludzie dobrze bawili.
Alex zaczął powoli wstawać. Aila usłyszała zgrzyt jakby wyciągał ktoś miecz z pochwy… ale to był jeno zgrzyt zębów małżonka.
Kasztelanka położyła delikatnie dłoń, na jego dłoni.
- Miastowi ich zaprosili - powiedziała cicho - Nie przejmuj się, zajmę się tym w odpowiednim czasie.
- Wiedziałaś o tym? - Spojrzał na nią z bólem.
Kiwnęła głową.
- Dowiedziałam się, gdy spałeś. Przepraszam, chciałam ci powiedzieć, ale... - przygryzła wargę. Nikogo wcześniej nie przepraszała tak często, jak tego mężczyzny.
- Nie… - Alex wstał. Widziała jak grają mu mięśnie przy zaciskanej szczęce. - Nie….
- Niech Bóg wszechmogący błogosławi młodej parze - odezwał się opat przystając przy stole. - Zobaczmy jak sie chędożą… i kończmy to. Czas jest cenny.
Aila zobaczyła na twarzy Alexa żądzę mordu. Prymitywną, dziką. Chwyciił za krzesło.
Ponieważ wszystkie oczy zwróciły się teraz na pana młodego i opoata, Aila wykorzystała chwilę, by wsypać zawartość woreczka, który skrywała w rękawie do wolnego kielicha. Napełniła naczynie to i swoje winem, po czym szybko wstała.
- Ojcze, twoje błogosławieństwo wiele dla nas znaczy - odezwała się trochę głośniej niż trzeba - Ale w dniu wesela życzenia mają moc tylko, jeśli się napijesz z nami.

Podeszła do opata jednym z tych kroków, których używała wchodząc do sal balowych jako salonowa lwica. Jej z leksza kołyszące się piersi przyciągały wzrok nawet najbardziej świętobliwych męży. Z uśmiechem podała opatowi kielich z mieszanką nasenną.
Duchowny wahał się przez krótką chwilę, ale w końcu uniósł kielich. I bez wypowiedzenia toastu przechylił go pijąc do dna.
Alexander targany emocjami uprzednio widząc reakcję małżonki stał tylko. Czy tyle samo kosztowała go walka z Elijahą? Był blady i drżał, Aila widziała to nawet z odległości gdy stała obok opata.
“Zaufaj mi, głupcze” - mówiło jej spojrzenie, lecz on nie patrzył w jej oczy. Nie mając innego pomysłu dziewczyna zaklaskała nad głową w dłonie.
- Muzyka! Tańczmy! Bawmy się! - zakrzyknęła, po czym zupełnie jakby zapominając o duchownym podeszła do Alexandra.
- Zatańcz ze mną... - powiedziała z cichą prośbą w głosie.
- Ja…. ja…. - Patrzył wciąż na mnichów zaciskając dłonie w pięści. - Ja nie potrafię. - Nie wiedziała czy to był ulotny ton żalu przebijający się przez dziką wściekłość, czy jej się jeno zdawało.
To zbiło ją z tropu. Ona umiała tańczyć od 5. roku życia. Nie wiedząc, co robić złapała Alexandra za rękę i pociągnęła w tłum zbierających się par. Na szczęście był chyba tak zdziwiony tym, że nie opierał się. Tymczasem szlachcianka pociągnęła go na środek parkietu... i dalej, przeciskając się pomiędzy tańczącymi, aż wydostali się z drugiej strony dziedzińca. Tutaj jeszcze chwile prowadziła go, by wymknąć się poza światła pochodni.
- Mówiłam ci, zajmę się nim. I... zajęłam. Podałam mu środek nasenny. - wyjaśniła krótko.

Alexander był dziś szczęśliwy. Był szczerym człowiekiem skażonym ideą rycerskości do bólu. Nie potrafił udawać. Promieniujący, wściekły… teraz zbolały.
Wciąż wyglądał jakby był niedaleki od ruszenia do stołów i rozbijania głów.Wciąż wyglądał jakby złapał szczęście za ogon i się nim upajał.
I był tym zamotany. Zbolały.
- Nie miałaś po co. - rzekł. - Możemy zawsze pójść… - speszył się. - To nie tak że chcę cię. To znaczy tak, ale nie tak że…
Aila spojrzała na niego, jakby coś w głowie kalkulując, po czym... znów szarpnęła świeżo upieczonego małżonka za rękę, tym razem po to, by wraz z nią przylgnął do ściany stajni. Nie mówiąc nic więcej, objęła jego kark ramionami i wspiąwszy się na palcach, pocałowała w usta.
- Pragnę cię, Ailo - powiedział. - Nie wiem czy kocham … - nie wiedział co dalej powiedzieć. - Chyba tak.
Odsunęła nieco głowę, by pokręcić nią z wyrazem lekkiego rozbawienia.
- Alexandrze - powiedziała miękko, kładąc sobie jego dłonie na kibici - Starczy jeno, jeśli mi powiesz, że nie żałujesz.
- Nie wiem czy kiedykolwiek doświadczyłem czegoś… nie wiem Ailo, czy to nie najpiękniejszy dzień w życiu.
Doprawdy nie wiedziała skąd bierze taką odwagę. Czuła jednak, że on jej potrzebuje, że dla niego musi być silna. I była. Dawno... może nigdy wcześniej nie czuła tak bardzo, iż oto dzierży w dłoniach własny los.
Zdecydowanym ruchem zaczęła rozpinać pas jego spodni.
- Jeśli nie wiesz... to zaraz się dowiesz. - wyszeptała namiętnie mu w twarz.
Zadrżał.
Zapomniał o opacie i jego mnichach.
Pochylił się.
- Ailo…. Nie tu… - wyszeptał całując jej włosy. - Spełnijmy to co oczekują i ostańmy sami.
Podniosła na niego gniewne spojrzenie, jak dziecko, któremu nie dano obiecanej zabawki. Po chwili jednak jej dłonie faktycznie odsunęły się od jego paska.
Nie rzekła jednak nic, wciąż wyglądając na złą.



Ku uciesze gości i zdziwieniu, po raptem dwóch kielichach wina, opat zaległ na stole twarzą i chrapał. Komentarzom żartobliwym końca nie było. Aila zareagowała na to z ulgą, Alex ze złością. On wciąż nie wiedział, że Armand miał być jednym ze “świadków” konsumpcji małżeństwa.
Na dziedzińcu impreza trwała w najlepsze, wszak gros mieszczan przybyło na weselisko, ale w refektarzu gdzie bawiły się ważniejsze persony - powoli zbliżała się ku dogasaniu.
Księdza Jeana nie było, zmył się wcześnie… do Aili podszedł burmistrz Coiville.
- Opata zmogło, nie wiem co tedy czynić… - Widać było, że i on czeka na… na to. Był uczciwym bogobojnym i kochającym rodzinę człowiekiem, chyba jednym z niewielu co chcieliby to oglądać. Paradoksalnie był burmistrzem i musiał.
- Czy troje świadków to mało? Wszak samo słowo burmistrza by starczyło, wszyscy wiedzą o waszej praworządności. - posłodziła mu Aila, która tego wieczora wspinała się na wyżyny kobiecej manipulacji.
- No w tej sytuacji… - burmistrz pokiwał głową. - Nie ma chyba…
- Ja opata zastąpię - odezwał się ciemnowłosy mnich podchodzący do nich. - Zastępuję ojca Armanda we wszystkim gdy trzeba.
Aila spojrzała na niego z wyższością.
- Uwierz mi panie, gdyby starczyło się zgłosić, mielibyśmy w komnacie więcej ludu niż miejsca. To rada miasta wybrała reprezentantów.
- Może i pół Niderlandów by się zbiegło, gdyby wcześniej uwiadomić. Rada wybrała towarzysza burmistrza przez ważkość pozycji opata. Klasztoru. Jam jego zastępcą.
- I zarazem człek, którego nie proszono osobiście - odparła ostro Aila - Wybacz panie, ale ja nawet twego imienia nie znam i nie dopuszczę kogoś takiego do łożnicy. Ufam radnym, więc jeśli trzeba, moi strażnicy opata wniosą. A ile on świadom będzie, to już nie mi oceniać. - prychnęła na niego niby kocica.
- Jak uważasz Pani. Ale trzy osoby wedle obyczaju mało. A i dziwnym mi się wydaje tak żywy protest. Niechby się ludzie dowiedzieli, żeś już wianek straciła… burmistrz przekupiony - burmistrz poczerwieniał. - Niech Bóg broni by kto tak pomyślał.
Aila poczuła, jak się w niej gotuje.
- A mi się dziwnym wydaje, że ktoś kto sam nazwał się zastępcą, bez jakiegokolwiek potwierdzenia ze strony opata, pcha się do łożnicy pańskiej i jeszcze śmie cześć pani tego domu w wątpliwość dodawać i gości jej obrażać. Miarkuj słowa panie, bo o ile nie jestem skora do gniewu, tak na więcej nie pozwolę - Aila mówiła, przywołując całą swą zarozumiałość. Spojrzała na mężczyznę znacząco, po czym zwróciła się do burmistrza - Nie chcę, by kto miał nieprzyzwoitą rozrywkę naszym kosztem. To delikatna sprawa, toteż albo weźmiecie opata w jakimkolwiek jest stanie, albo ze stanu duchownego jeszcze dwóm osobom jestem w stanie zaufać, że to tradycję mają na uwadze, a nie chcą... - zrobiła znaczącą przerwę - Jeśli więc nie opat, to można posłać po księdza do miasta, co wszyscy go poważają lub poprosić jego protegowanego, niegdyś wikariusza, a obecnie kapelana, który na zamku teraz przebywa. Słowu księdza Jeana zaufać mogę, że to człek bogobojny.
- Jak chcesz pani. - Mnich uśmiechnął się szyderczo. Gdyby nie to, że od Alexandra wiedziała co to za klasztor, może na takie zachowanie doznałaby szoku. - Wszyscy wiedzą, żem w klasztorze zastępcą ojca Armanda. Kto na zamku pomieszkuje ten domownikiem. Ukryć coś chcesz panno. To ukrywaj. Twoje prawo. Zabierzemy opata i odejdziemy zatem. Ale wszyscy się dowiedzą zatem, nie tylko w tej części gór, jaka to cnota na Kocich Łbach była.
Kobieta wyprostowała dumnie sylwetkę, choć dłonie jej drżały. Przez chwilę zastanawiała się czy nie powiedzieć wszystkiego Alexandrowi, czy nie wyciąć w pień tych “mnichów” i pozwolić małżonkowi na choć odrobinę pomsty, jednak obawiała się, że to zbyt na nich może wskazywać. Będzie trzeba się zająć tym opactwem, lecz... nie od razu. Aila uśmiechnęła się delikatnie.
- Zapewne nie mniejsza niż w murach klasztornych. Podróżujcie w pokoju, nie lękając się nocy. Wszak Pan jest z wami, prawda? - spojrzała prosto w oczy mnicha.
Ten skinął głową.
- Wierzymy że jest. Bywaj Pani, pozdrowienia przekaż małżonkowi. Nie możemy doczekać się, żeby nas odwiedził jak dawniej. Celi mu pięknej nie poskąpim w gościnie długiej. - Zerknął ku burmistrzowi, który stał obok. Nie mógł mówić wprost. - Bardzo byśmy chcieli, aby odwiedził nas z tobą pani, tak jak kiedyś przybył do naszego opactwa ze swoją matką. Ugościmy godnie.
Aila zbladła. Czy on właśnie groził, że jeśli wpadnie w ich łapy, to... Przełknęła ślinę. Bała się. Naprawdę się bała. Jednak wciąż była w niej ta duma i poczucie, że jest lepsza od większości ludzi. W końcu była szlachcianką, w końcu to ją sire wybrał... Nie zamierzała, więc pozwolić takiemu... ludzkiemu ochłapowi sobie grozić! W głowie jej nawet zrodził się pewien plan…

Tymczasem mnisi zabrali przeora, który wciąż obiektem żartów pospólstwa był i zamek opuścili.
Alexander patrzył na to z oddali zimnym wzrokiem, burmistrz za to odchrząknął zwracając na siebie uwagę Aili.
- Tak tedy… - zaczął - tyle z klasztornej wizyty. Nie ma sensu po ojca Jeana słać, bo się nie zgodzi, ale… Ten nowy wikariusz, na zamku ledwo co się pojawił. Za domownika go brać jeszcze wcześnie. A i może złość mnichów zmniejszy jego osoba w zastępstwie opata. Wszak sam z klasztoru podobno pochodzi. Mnichem tam był nim Jean go wziął do posług, jak stary wikary już niedomagać zaczął.
Na tę uwagę dreszcze przeszedł po plecach szlachcianki. Wiedziała jednak, że jeśli teraz zacznie oponować, faktycznie stanie się to podejrzane.
- Niech będzie. Byleby się zachować umiał. Ja pozwolę się oddalić już. Powiem mężowi memu, że już czas... i nieco się oporządzę. - dodała ze spokojem, mimo iż jej policzki pałały czerwienią.

Skinęła głową burmistrzowi, następnie wolny krokiem podeszła do Alexandra. Czuła, że z każdą chwilą odwaga, którą w sobie miała, ją opuszcza.
- Już czas. - szepnęła, gdy podeszła dość blisko.
On kiwnął jej głową. Wyglądał na lekko zdenerwowanego, choć w inny sposób niż na widok i obecność mnichów.
- Nie lękaj się. Wszystko… - zawahał się i spojrzał jakoś odruchowo na Marię rzucającą ku nim wzrokiem - będzie dobrze.
Co mogła mu rzec? Że wolała to zrobić pod ścianą stodoły, gdzie byliby przynajmniej spontaniczni, nie bacząc na konsekwencje... Nie było sensu. Skinęła głową i ruszyła ku starej piastunce.
Ta jakby się ożywiła na jej widok. Spoglądała wciąż czujnie na skrybę i uśmiechała się do Aili jakby lekko zdenerwowana. Nie było to jakoś specjalnie dziwne. Na swój sposób kochała Ailę, a zaraz miało nastąpić coś…
- Panienko, dobrze się czujesz? - zapytała z głupia frant.
- Pytasz czy dam radę? - zapytała gorzko i nie czekając odpowiedzi rzekła - Nie mam wyboru. Chodźmy, Mario.
Nawet nie obejrzała się na Alexandra.
Poszły.


Burmistrz wyłożył sprawę Hanselowi, a ten nie oponował wcale. Małżonkowie udali się do swych komnat by się przygotować.
Maria wyjęła białą koszulę nocną, aby Aila ją włożyła, w takiej samej miał przyjść jej świeżo poślubiony mąż. Łóżko zasłane było białą pościelą i kotarami przygotowanymi by opuścić. Czy gdyby opat miał świadczyć konsumpcję małżeństwa wynalazłby jakowyś powód aby zasunać ich nie mogli? Tak czy owak oficjalność tego wszystkiego, nawet te głupie stroje, ludzie mający przebywać w komnacie. Wszystko to odzierało ten akt jakiego mieli doświadczyć z wszelkiej namiętności i przyjemności oddania się sobie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline