Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2017, 09:23   #44
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Jakieś dwie godziny przed wschodem słońca Ailę obudził dotyk puszystego ogona na twarzy. Alexander spał w najlepsze obok, lecz to do niej łasiły się dwa koty, które nie wiadomo jakim cudem wślizgnęły się do komnaty nowożeńców.
Dziewczyna wiedziała co to oznacza - sire ją wzywał.

Choć spotkanie z wampirem było niby przelotne widzenie na korytarzu, młoda szlachcianka wróciła z niego odmieniona. Znów była tą zimną, wyniosłą pięknością. Elijah bowiem dał jej najlepszy prezent ślubny, jaki mogła sobie wymarzyć - dał jej poczucie potęgi.

Stanęła w drzwiach komnaty, gdzie Alex spał w najlepsze, nieświadom nawet jej zniknięcia. Był z pewnością zmęczony zarówno po akcji z wilkiem, jak i samych zaślubinach oraz tym, co robili w nocy. Zastanawiała się co powie na prośbę, którą wypowiedziała, gdy Elijah zapytał czego by sobie życzyła od niego, jako prezentu dla nowożeńców. Zastanawiała się też jak zareaguje, gdy pozna warunek, jaki wampir jej postawił, by prośbę tą spełnić.

Niepewna co teraz myśli i co czuje względem uśpionego mężczyzny, Aila zamknęła cichutko drzwi. Nagle poczuła się brudna i zapragnęła wziąć kąpiel. Nawet za cenę obudzenia kilkoro służących.

Kiedy po drugim pianiu koguta zaniepokojony małżonek odnalazł ją w jej prywatnej komnacie, dziewczyna była już wymyta, uczesana i przyodziana pięknie w suknię koloru srebra. Powitała go uśmiechem.

- Wstałeś już... - stwierdziła rzecz raczej oczywistą.
- Tak - potwierdził oczywisty fakt. - Nie było cię i pomyślałem… - zmieszał się - sam nie wiem co pomyślałem. Jak się czujesz?
Podniosła się z fotela, w którym siedziała i mimo woli skrzywiła, gdy jej pośladki napięły się przy tej czynności.
- Dziękuję, dużo lepiej. Możesz wejść i zamknąć drzwi? Musimy porozmawiać.
Kiwnął głową.
Zrozumiał.
Teraz powie mu, że fajnie było, raz i tyle.
Wszedł do środka i zamknął drzwi.. Westchnął i spojrzał na nią pytająco.
Aila wyminęła go, podchodząc do stolika na którym stał dzban z winem. Napełniła dwa kielichy i jeden podała Alexandrowi. Patrząc mu w oczy, rzekła:
- Tylko się nie złość. Przynajmniej nie, póki nie skończę. - zastrzegła.
Pokiwał głową.
- Nie będę. - Bo i nie zamierzał. Żal, smutek, już czuł. Za cóż miałby być zły, chyba jeno na siebie.
- Nie wiem czyś zrozumiał po co wczoraj opat zjawił się na naszym weselu. Miastowi postanowili, że... będzie on właściwą osobą, by naszych pokładzin dopilnować. - przełknęła ślinę - Domyślałam się, że... właściwie bałam jak zareagujesz, toteż podałam mu zioła usypiające. Plan, jak wiesz, udał się znakomicie, lecz nie przewidziałam, że jeden z tych mnichów będzie chciał zająć jego miejsce. Wywiązała się dyskusja... ostra... był wściekły, że nie odpuszczałam, w oczach burmistrza go dyskredytując. Jednakoż... on mi groził Alexandrze. Nam obojgu. - spojrzała na niego, ale nim zdążył się odezwać, kontynuowała.
- Gdy więc nocą pan mnie zapytał jakiego prezentu pragnę na nasze małżeństwo, powiedziałam, że... - odwróciła wzrok - Chcę głów tych trzech, co na ceremonii byli. I klasztoru w płomieniach. Ja... byłam wściekła, nie myślałam... ale sire się zgodził.
Popatrzyła niepewnie teraz na swego małżonka, jak to przyjmie.

On milczał. Widziała gniew w nim buzujący, ale i jakąś ulgę.
- Pan wezwał cię tej nocy? - powiedział cicho. - Akurat tej…
Kiwnęła głową, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego akurat na to zwrócił uwagę.
- Chciał mi zapowiedzieć, że... no właśnie, powiedział, że spełni moją prośbę, ale w takim razie jutrzejszej... czyli dzisiejszej... nocy go nie będzie. A Theresie ponoć bardzo się zaślubiny spodobały i... wymyśliła jakąś zabawę małżeńską, wyzwanie dla nas. Elijah nakazał, byśmy pod jego nieobecność przyjęli jej zaproszenie i udział w grze tej wzięli. To... wszystko. - powiedziała, błądząc oczami po pokoju.
- I sire zgodził się od tak? Nic nie chciał w zamian? - W głosie zarządcy Kocich Łbów brzmiało nieukrywane zdziwienie.
Aila pokręciła głową.
- Tylko tyle, com powiedziała. To nasz... prezent. A ja... wybacz, byłam samolubna. Choć kiedy to mówiłam, myślałam, że ty... że jakoś cię uspokoi... gdy oni znikną... - wychyliła kielich do pusta.
- Tak. Marzyłem od lat o tym, że ja ich wyrżnę i spalę ten klasztor. - Zbliżył się. - To nie ludzie Ailo - rzekł spoglądając na nią, aby jakoś rozwiać to co miała właśnie wypisane na twarzy. Że pośrednio czuła się morderczynią. - To zwierzęta. Złe i niebezpieczne.
Popatrzyła nań z nieśmiałą nadzieją.
- Więc... rozumiesz? - zapytała cicho.
- Tak. - Przyklęknął przed nią. - Tylko silni ludzie moga pokusić się na takie rzeczy. Masz w sobe siłę. Ale nie żałuj ich i nie obwiniaj się. Nie warto.
Spojrzała na niego z góry niepewnie, po czym pogładziła czule jego głowę.
- Będzie trzeba zorganizować jeszcze jedną ceremonię. Twego przejęcia zarządzania nad zamkiem. Nawet jeśli to nieoficjalne. Ludzie pewno chcą to uczcić.
Pokiwał głową, ale jakby nie skupiał się na tym.

- Wybacz mi noc - powiedział szukając w jej twarzy wstrętu, żalu. - Pragnąłem cię tak mocno, żem się zapędził. Nie wiem co we mnie… - Pokręcił głową.
Aila przekrzywiła lekko głowę, spoglądając na niego z uwagą.
- Więc... nie chciałeś. - ni to zapytała, ni stwierdziła, po czym dodała jeszcze jedno pytanie - Żałujesz?
- Nie żałuję - Speszył się. - Wstyd mi, za twe łzy i ból, mógł być mniejszy. Chciałem. To co było, a nawet więcej. Szczęściem się powstrzymał.
- Wi... więcej? - dziewczyna przyjrzała mu się z ciekawością.
- Tak… - przyznał niechętnie. - Ale nie martw się powstrzymać się będę potrafił.
- A... acha. - odpowiedziała na to tylko, rumieniąc się podejrzanie.

Alexandrowi coś przeszło przez myśl.
Spojrzał na nią uważnie.
- Ailo, wiesz, że zabijałem. Wszak walczyłem na wojnie… Nie mierzi Cię to?
Zastanowiła się, zdziwiona tą nagłą zmianą tematu.
- Nie... wiem, że... potrafisz się obronić i teraz... też nas. To się wiąże. Nie mógłbyś być taki bez... bez zabijania.
- I gdybym zadał śmierć jeszcze czasem, to też zrozumiesz?
Uśmiechnęła się teraz lekko.
- Jeśli w słusznej sprawie, to myślę, że tak. - odparła i teraz ona zadała pytanie - Tak ci zależy na moim zdaniu?
- Tak. - Ujął jej dłoń. - Bo pomyślałem że… Nie mogłem się odważyć by to zrobić, bałem się, że sire zły będzie. Wszak mnie tam umieścił, plany mógł mieć w związku z tym klasztorem… - Spojrzał jej w oczy. - Ale skoro sam obiecał to plugastwo zniszczyć…
- Widać... ma więcej planów. - powiedziała Aila tonem żartu, lecz jej samej po chwili było nie do śmiechu, gdy rozważyła, co rzekła.
- Mógłbym wyruszyć niedługo. Przed wieczorem wrócę. Oni tam obijane żelazem pałki, widły. Zbroję za murami założę…
Popatrzyła na niego z uwagą.
- Chcesz... własnej pomsty?
- Też - przyznał bez wahania - ale i o tym myślę, że ty nijak nigdy nie rozpamiętasz tego jako własnego w tym udziału. I… coś jeszcze jest. - zawahał się.
Teraz ona uklękła przy nim. Gdyby kto ze służby wszedł, dziwnie by wyglądali, klęcząc naprzeciwko siebie na środku komnaty.
- Powiedz. - poprosiła.
- Może być tak, że tych trzech łby sire przyniesie Ci, ale resztę jeno rozgoni tylko kilku zabijając. I klasztor spali jak Ci przyrzekł. Wtedy źle będzie, takie ścierwa na wolności… Ale pewnie pan żywej nogi stamtąd nie wypuści i tak sobie myślę. Ta córka młynarza, Genevieve co ludzie mówią, że w górach się zagubiła i spadła, albo że na murwę poszła do Brukselli. Cóż miałaby robić głęboko w górach? I jeden młyn w okolicy, jej ojciec bogaty, szłaby ciałem kupczyć tak daleko? No a przepadła. Kamień w wodę, myślę, że tam ją zabrali. W końcu zaś Ailo… jak sire wszystkich wyrżnie, albo rozpędzi i uciekną, to nigdy nie dowiem się, gdzie matkę pochowali.

Skinęła głową, na znak, że rozumie, choć chwilę ze słowami czekała.
- Dobrze, poszukaj jej, ale... jeśli nie będziesz musiał, tych trzech nie zabijaj. Ich śmierć pewna, a chcę, by... by widząc sire, myśleli, że to prawdziwy diabeł po nich przyszedł. Za to co robili.
- Tak uczynię. - Skinął głową całując ją w dłoń. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że właśnie pyta małżonkę o zgodę czy może uczynić coś co chciał, mógł… Szybko poszło pantoflowanie. - Chcesz im w oczy spojrzeć nim umrą? Sama zasugerować, że diabła im naraisz? - Uśmiechnął się.
Zaśmiała się szczerze.
- Nie trzeba. Tobie większą krzywdę uczynili, lecz... największą twej matce. To ona miałaby prawo na nich patrzeć w godzinie śmierci. I chyba... chyba wierzę, że tak będzie. Dlatego nie chcę, by wiązali swej kary z naszym konfliktem, chcę by czuli, że oto ich Sąd Ostateczny nadszedł, a diabeł przyszedł odebrać im dusze. - rzekła z pasją i nim się spostrzegł, wpełzła mu częściowo na kolana, przysuwając twarz do jego twarzy.
Nie wahał się ani chwili, pocałował ją obejmując i gładząc po karku i plecach. Zamruczała, odwzajemniając pocałunek, lecz po chwili oderwała się, jakby obawiając się, że pójdą dalej.
- Zjesz jeszcze ze mną śniadanie? - zapytała, by zmienić temat.
- Pierwsze śniadanie z piękną małżonką. Nie odpuszczę takiej przyjemności.



W trakcie posiłku wymieniali zdakowe uwagi omijając pewne tematy.

O klasztorze nie… bo temat przyjemny nie był. W ciągu następnych godzin monastyr miał spłynąć rzeką krwi, a w nocy miało wypełnić go przerażenie, kolejna porcja juhy i ogień. Mord… nawet na takich zwierzętach nie był dobrym tematem na śniadanie. Wyrok na mnichów zapadł, nie było sensu tego rozgrzebywać.
O zeszłej nocy nie... bo już w komnacie Alex widział jej rumieńce wstydu ukrywającego podniecenie. Zaspokoić drzemiące w niej w głębi żądze i lubieżne pragnienia, jednocześnie nie raniąc nieśmiałej dziewczyny jaką była. To było ciężkie zadanie samo w sobie, zdecydowanie nie na rozmowy przy śniadaniu po pierwszej nocy.

Alexander komplementował wczorajszą uroczystość i zorganizowane przez Ailę wesele. W jego trakcie nie potrafił uciec myślą od pragnień, które miały się ziścić, oraz wszystko przesłaniał mu gniew na widok opata Armanda i jego dwóch towarzyszy. Teraz wspominał pewne niuanse pokazując tym, że zauważał je, jeno skupiony na czym innym wczorajszego popołudnia i wieczora nie pokazywał tego.
Był pełen szczerego podziwu, ile jego młoda małżonka zdołała przygotować.
- … I ta suknia… - kontynuował. - Pięknie w niej wyglądałaś. Ja… nie wiem czy to uchodzi, ale chciałbym widywać cię w niej. - Był speszony. Tak inny widok jak w nocy, gdy z brutalną żądzą rozdzierał jej giezło i przełamywał udawane opory zatracając się we własnym pożądaniu i jej przebudzającej się lubieżności. - Gdybyśmy pojechali do wąwozu… na tę polanę… mogłabyś…? - Uciekał wzrokiem nie wiedząc czy obyczaj nie zabrania pokazywać się małżonce w swej ślubnej sukni po ślubie.
Dopiero kiedy przelotnie spojrzał na nią, zobaczył jak jej oczy pałają radością. Każda jego pochwała musiała być dla niej niezmiernie cenna. Uśmiechała się teraz ciepło.
- Jesteś teraz mym panem mężem. Jakżebym śmiała sprzeciwić się twej woli? - odparła z wesołością w głosie.

Może i chcieli to śniadanie spędzić tylko we dwoje, jednak nie dane im było.
Do komnaty wkroczył Roderick, a za nim Patricia. Sługa spojrzał na Alexandra, a potem na Ailę, czy ma przynieść dla nich nakrycia.
Szlachcianka jako pani tego domu skinęła głową.
- Oto i są nasze gołąbki - powitał ich Roderick, siadając zaraz obok Aili. Patricia zaś siadła pośrodku stołu, jakby chciała jednocześnie zachować dystans i mieć wszystkich na oku.
- Do oczu sobie nie skaczecie, więc jak rozumiem, noc mieliście udaną? - zagadał “wuj”.
- Wątpiłeś w to, że udaną być może? - Zainteresował się Alex spoglądając nieprzychylnym wzrokiem na ghula Theresy. Pamiętał ‘wujowski’ pocałunek na uczcie weselnej. Wtedy był otumaniony wszystkim co wokół się działo, teraz zacisnął lekko szczęki na to wspomnienie.
Roderick bynajmniej nie wydawał się zbity z tropu.
- Cóż, większość szlachcianek z delikatniejszej gliny ulepiona, toż spotkanie z takim chłopem i niego nieobyczajowością mogłaby traumą przypłacić. Niemniej są też panny, co to lubią... i wiele innych rzeczy. - wyszczerzył się szeroko, a Aila aż spuściła oczy.
- Jużci - przytaknął nowy zarządca Kocich Łbów. - Wielce różnie być może, gdy kto nieobyczajny i pośledniejszego stanu, styka się z kim szlachetniej urodzonym. Dajmy na to nieobyczajowość mogłaby poskutkować wymłóceniem gościa kijem i powieszeniu za nogi z zamkowych murów, za uchybianie niewieście słowem.
Na te słowa Roderick roześmiał się serdecznie, bez złości. Nie odpowiedział jednak niczego, bo weszła służba i nakrycia dla dwójki gości zaczęła przygotowywać. Dopiero kiedy wyszli, przystojny blondyn rzekł:
- Nic to, jedzmy. Na wieczór lepiej byśmy w dobrej kondycji wszyscy byli.
- Cóż to za zabawa, którą szykuje pani Theresa? - Alexander nie miał złudzeń, że ghule wampirzycy zdradzą jej plany, ale nie potrafił nie zadać tego pytania.
Patricia prychnęła tylko, z jakimś lekkim uśmiechem zerkając ku Aili.
Ta zmarszczyła brwi. Rozpogodziła się jednak nieco, gdy Rodercik pogłaskał uspokajająco jej dłoń.
- Nic, co miałoby pannie młodej krzywdę czynić. Niestety, więcej wam rzec nie mogę, bo sam nie wiem. Doprawdy te śledzie są u was wyborne. Kucharz sam je marynuje?
Byłego skryby to nie uspokoiło. Kto wie, jak ‘goście’ rozpatrywali krzywdę. Spojrzał jedynie na dłoń Rodericka.
- Czyli innym, może stać się krzywda? - spytał nie odwracając wzroku. - To… ciekawe. Zaintrygowało mnie. - Pominął zupełnie kwestię śledzi.
- Cóż, będzie waść musiał zaczekać do wieczora. - odparł Roderick nawet nań nie patrząc, za to ujmując dłoń Aili - A ty kochanie, potrzebujesz jeszcze jakiej mojej pomocy za dnia? teraz pewno trzeba będzie wszystko zbierać. Jakbyś więc potrzebowała silnego mężczyzny, na którym możesz polegać, nie wahaj się prosić. Znów.
Młoda szlachcianka wyraźnie była zawstydzona, mając świadomość przytyku, który “wuj” wysłał ku jej mężowi, ale z drugiej strony nie chcąc rozpętywać otwartego konfliktu, tylko uśmiechała się uprzejmie.
- Dzię... dziękuję. Zapamiętam.
- Może wilka mógłby nakarmić - rzucił Alexander wstając. - Ja opuszczę was - dorzucił spoglądając na “męża” ciotki swojej małżonki ze złością - niecierpliwie czekam wieczora.
Aila uniosła na niego wzrok i chwilę wyglądało jakby chciała go żegnać. Jednak dłoń Rodericka wciąż trzymała jej rączkę. Toteż nikt nie zatrzymał Alexandra.

W gniewie szedł korytarzami zamku. W dworskich rozmowach, aluzjach i grach słów nie mógł się równać z Duńczykiem, a gdyby po prostu rozbił mu łeb Elijah mógłby być zły. Był gościem na zamku, sługą jego nieumarłej przyjaciółki.

Kazał Bernardowi przyszykować konia pod wierzch oraz drugiego, jucznego. I zbroję, którą założyć miał za murami zamku.
Bernard wyprowadził oba zwierzęta przez bramę i pomógł wzuć pancerz Alexandrowi i przytroczył do siodła wielki miecz rycerza. Prócz tego umocował przy nim korbacz, jaki Alex kazał mu przynieść ze zbrojowni. W pełnej zbroi na rumaku zarządca Kocich Łbów prezentował się… zupełnie inaczej niż zwykle. Obrócił jeszcze głowę w nadziei, że ujrzy Ailę, choćby jej sylwetkę na blankach lub w jednym z okien. O dziwo, zamiast małżonki ujrzał Giselle. Dziewczyna pomachała mu rezolutnie, najwyraźniej odzyskawszy zdrowie.

I puścił się kłusem drogą w dół wzgórza, prowadząc za sobą jucznego konia, na którym pobrzękiwał worek z wystającym trzonkiem łopaty.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline