Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2017, 00:03   #51
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wydarzenia z nocy oraz poranka nie wszystkich nastawiły optymistycznie do reszty dnia. Dizi nie skrywał swojch obaw przed Ristoffem i resztą.
- To jest ledwo trzeci dzień. Trzeci! Zdążyliśmy już trafić na agenta królewskiego, zobaczyć konia, natrafić na wiedźmę oraz herszta bandytów! To… to jest bardzo dużo. Za dużo jak na zwykłą podróż. Ja... ja…
- Tak - głos maga był spokojny i pewny siebie. Przerwał opatrywanie ran Gveira aby spojrzeć na starca.
- Dużo się zdarzyło, ale wciąż żyjemy. Nie lękaj się. To nie jest wzrok bogów.
- Skąd możesz wiedzieć?!
- Wiem, czuję to. Zajmij się wierzchowcami proszę. Masz rękę do zwierząt. Poradzisz sobie.
Dizi patrzył przez moment na maga i po reszcie nie wiedząc co oni myślą. Zaciskając zdrową dłoń przemógł się i poszedł uspokajać Rybożera oraz Karhu nim przemył ich rany. Jęzor puszczony przez utopca niepewnie odszedł klucząc pomiędzy drzewami. Dziwnym wzrokiem patrzył na rycerza i jego warga wyraźnie zagubiony. W końcu zniknął pośród bieli lasu.

- No, Gveir, ty tak mnie nie zostawiaj, a potem wołaj co? Nasłuchałeś się pewnie bajań, że to ja jakieś cuda nie widy mogę zrobić. CIesz się, że udało mi się sporą część bełtów od ciebie odciągnąć nim cię podziurawiły i zrobiły jeża. - zagaił powracając do owijania bandaży i oczyszczania ran.

- Nie mam pojęcia, jak działa magia - Gveir uśmiechnął się szeroko. - Zawsze wyobrażałem sobie magów jako takich, którzy potrafią zdziałać cuda. Od tego jest magia, co nie? Rzucić kulą ognia w tą zgraję cieciów i po robocie, ha! Gdybyś tylko mógł widzieć, jak Karhu zagryzła jednego z nich… Okrutna robota. Nigdy nie myślałem, że mój niedźwiedź to sadysta. Zresztą, musiałem odbić i zamordować wszystkich kuszników, zanim tamci dorwaliby Hektora.

Gveir przeglądał się swoimu mieczowi i kręcił wąsa z lubością.

- Dobra walka, dobra walka... - mruczał.

- Walka... tak. Niech będzie. Magowie nie rzucają kul ognia. Ba nawet elementalistom to się rzadko zdarza. Co innego iluzjonista. Tylko, że to wszystko jest w twojej głowie. Jeśli już ktoś ci zrobi prawdziwą krzywdę magią, to będą to ci używający telekinezy, albo magii ciała. No… i może numerolodzy. Magia w boju słabo się sprawdza bo trzeba wiele słów mówić. Są sposoby aby to obejść, ale wymaga to od nas sporej pomysłowości. Tylko telekineza jako tako nadaje się do walki, co z resztą robiłem. Niestety to nie jest tak, że jak naskoczy na mnie dwóch to pstryknę palcem i będę wolny. Cuda działamy w inny sposób, a i tak czasem nie da się nic poradzić - wzrok maga uciekł na moment w stronę zawiniętego ciała białowłosej, która walczyła jeszcze poprzedniego wieczoru razem z nimi z wiedźmą.
- To obosieczna sztuka.

- Na szczęście nie tyczy się to tego - Gveir popukał palcem głownię miecza. - Kiedy siekam, chcę siekać, a nie martwić się o to, że mój miecz nagle mnie ugryzie. Kiedyś chciałem spróbować nauki magii… Jednak na każdym kroku przekonuję się, że klinga zawsze jest szybsza.

Wyrzekłszy to, Gveir podziękował magowi za pomoc, po czym począł polerować swoją broń.

Ristoff zasiadł do własnych ran. Gdy tylko się uwinął zaczął się rozglądać.
- Jak rozumiem nikt nie zauważył gdzie się podział ten długowieczny ze swoim gryfem? Niczego wam nie brakuje? - mag zrobił kwaśną minę. Przetarł oczy i sam poszedł przejrzeć swoje tobołki. W tym czasie Dizi oczyścił już rany Karhu. Karzeł bardzo ostrożnie podchodził do niedźwiedzicy. Łypał okiem na najemnika gdy ten mówił o magii.
- Wagabunda… - mruknął pod nosem, a zabrzmiało to co najmniej jak obelga z jego tonu.

Iskall jednak nie zwrócił uwagi na pomrukiwania karła. Był zbyt zajęty swoją bronią, poza tym czekał na to, aż reszta grupy także ogarnie się. Mierził go stary dwór, miejsce, gdzie spoczywała martwa wiedźma. Im szybciej stąd odejdą, tym lepiej dla nich - myślał.

- Walka dobghrla… - przyznał rycerz - [i]Ale nie poszła tak jak pghrlanowałem. Ważne że nikt nie ucierpiał. Pierwszy raz walczyłem z opętanym. Pierwszy raz widziałem żeby szał i gniew tak bardzo przejmował kontrhrolę.[i/]
Rozejrzał się i pokręcił głową oceniając pole bitwy.
- Rzeź… mieli nawet maghra… mieli - westchnął. - I niczego mi nie brakuje Hebaldzie. Uczony zdaje się że zbiegł jeszcze zanim ta cała draka się zaczęła.
Mag przetarł oczy z ciężkim westchnieniem.
- No dobrze… Wyruszyłem z trzema osobami i wciąż tak jest… - mruknął z goryczą.
- Wasze wierzchowce ucierpiały podczas walki. Proponuję żebyście jechali w wozie, a one za nami. Po tym jak zabiliśmy herszta reszta bandytów chyba tak szybko na nas nie będzie chciała ścigać. Zjedzmy coś i ruszajmy.

-Zgadzam się. Chętnie opuszczę to przeklęte miejsce - włączył się Esmond,który właśnie wrócił z zebranym z zewnątrz ekwipunkiem. Poza własnymi strzałami zebrał jeszcze nieco bełtów i dodatkową kusze, które załadował na wóz. Wracając na swoje miejsce zerknąć ponownie na zwłoki herszta.
- A co mi tam - mruknął pod nosem, i przykucnął by zebrać trofeum.

***

Jedyne co nadawało się na trofeum okazał się dziwny wisiorek zawieszony na szyi opętanego. Schowany pod skórznią i dodatkowymi warstwami ciepłego ubrania. Był drewniany i przedstawiał łuk skierowany w dół z linią biegnącą po środku. Ciężko było określić co dokładnie miał przedstawiać. O ile cokolwiek miał przedstawiać.

Dizi pospiesznie zjadł śniadanie gdyż spadło na niego zająć się wierzchowcami. Mały starszy człowiek uwijał się kiedy cała reszta zbierała tobołki ładując je na wóz. Dzień zapowiadał się ładnie. Może tym razem nie będzie popołudniowej wichury. Ristoff zaś udał się na stronę aby magią stworzyć grób dla herszta i innych bandytów. Tak wymagał Pan Śmierci. Lily nie spoczęła razem z nimi. Dla niej powstał osobny grób. Tak samo dla wiedźmy. Dizi dołączył do modlitwy za bezpieczne odpłynięcie duszy do toni.

- Będzie trzeba przekazać kapłanowi o tym miejscu. Nasze rytuały mogą być niewystarczające. To jednak... dopiero jak dotrzemy do najbliższego miasta.

Jataki zostały na nowo przytroczone do wozu i mogły z powrotem zaciągnąć grupę na trakt. Wewnątrz wozu zrobiło się ciasno kiedy wszyscy do niego weszli. Karhu i Rybożer opatrzeni i najedzeni grzecznie podążyli za jatakami. Wciąż potrafili mówić, co okazywało się niesłychanie pomocne. Niedobitki bandytów kręciły się po lesie, lecz pozostawali po zasięgiem strzał. Sami tez nie atakowali. Mając w pamięci pośpiech poprzedniego dnia tym razem karzeł nie pospieszał zwierząt. Dzień mijał podejrzanie spokojnie. Las straszył swoją bielą. Nie raz ten kto brał wartę koło Diziego gubił się patrząc pomiędzy drzewa nie wiedząc czy patrzy na pnie czy na śnieg. A może tam poruszał się ktoś inny niż bandyci? Kiedy robili postój wrażenie mijało. Światło jakby śmielej przebijało się pomiędzy zaśnieżonymi gałęziami, droga była jasna. Nikt ani nic ich jednak nie niepokoiło. Zapadł już zmrok kiedy dotarli do granic lasu. Ich wystudzone ciała i żołądki z radością przywitały widok świateł niedalekiej karczmy.
 
Asderuki jest offline