| Stan zamku świadczył, że nie oni pierwsi wpadli na myśl “twardych” negocjacji. Masywne mury już nie sięgały nieba lecz krzywe i wyszczerbione teraz przypominały szczękę boksera po sromotnie przegranej walce. Lub jeszcze gorzej - po spotkaniu z młotkiem. Nie znaczyło to jednak, że forteca została opuszczona. Nisko, u jej stóp, niczym polne zielsko, pleniło się jakieś życie.
Graw nar Graw oczywiście musiał być pierwszy. Zamaszystym krokiem, tak szybkim dzięki ogromnej długości nóg, ruszył w kierunku nadjeżdżających. Wiedziony instynktem doświadczonego wodza bezbłędnie rozpoznał ku komu skierować uwagę, lecz z całą pewnością to nie skromność kazała mu ustąpić pola. Przez moment Enoch stał twarzą w twarz z koniem świeżo upieczonego lorda Kamiennego Ludu, lecz niezręczna chwila nie trwała długo, doświadczony konny wiedział jak ustawić swego wierzchowca. Spojrzenia, każde w pewnym stopniu groźne i zaczepne się skrzyżowały, lecz na szczęście nie poleciały z tego iskry.
- Co się tutaj stało? Kto was tak urządził? - Wyglądało na to, że szczęście im sprzyja, lecz wolał uzyskać pewność nim rozpoczną się negocjacje.
- Lud Nar i Wieloświatowiec.
Nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na Grava lecz twarz potężnego wojownika wyrażała tylko zdziwienie, może z kapką zaniepokojenia.
- Lud Nar nigdy by czegoś takiego nie zrobił - zaprotestował gorąco, zupełnie tak jakby wcześniej sam nie wpadł na identyczny pomysł.
- Ale jeśli to jacyś renegaci, to w imieniu wodza ludu Nar oraz swoim własnym - zaciśnięta pięść Enocha powędrowała do góry - obiecuję, że spotka ich kara na jaką zasłużyli. - Nie precyzował, woląc nie podejmować zobowiązań co do których nie był pewien, czy będzie w stanie ich dotrzymać.
- Czy jest coś w czym możemy wam pomóc?
- Słyszeliśmy, że Lud Nar zbiera wojowników do wojny z Maską?
- Dobrze słyszeliście. Są już nas setki tysięcy, będzie jeszcze więcej. Siła, której nikt się nie oprze. - Charknął i splunął, po czym roztarł plwocinę podeszwą buta. - Nawet Maska.
- Setki tysięcy to i tak jedna dziesiąta tego, co ma Maska. Samych Szarpaczy jest dobre pół miliona. A to ledwie część jego armii. Czego oczekuje Lud Nar? Nie każdy jest nieśmiertelnymi wojownikami, jak oni?
- Szarpacze są jak z papieru - lekceważenie w głosie Enocha nie było udawana. Lecz powaga szybko powróciła - W wojnie która nadciąga każdy będzie musiał zająć jakąś stronę, ci którzy się nie zadeklarują, sami skazują się na porażkę. A lud Nar… oczekuje zwycięstwa. - Ogień zakłębił się w żyłach Adama aż jego oczy zalśniły złotą czerwienią. W tej chwili, gdy czuł się bardziej z luminy niż ludzkiego ciała, czuł że jest w stanie pokonać każdego i wszystkich.
- Są inne stworzenia. Dużo potężniejsze od Szarpaczy. też służ Masce. Jakie mamy gwarancje, że zwyciężymy? I kto zajmie miejsce tyrana gdy już się to uda? Kogo tym razem Wieloświatowcy osadzą na tronie Dominium. W Cytadeli?
Chciałby móc pocieszyć tego chłopaka. Przytulić, pogłaskać po główce i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że jeśli będzie grzeczny, to zło nie wyściubi nosa z szafy. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że mu zazdrości. Jeszcze niedawno sam żył w takim świecie, gdzie wystarczyło być. Nie musiał rzucać na szalę żyć innych ludzi licząc, że wypełnią swoje zadanie. A w kłopoty pakował się sam.
- Widzę, że się orientujesz, jak mają się sprawy. Wiesz więc też, jak to się skończy. Masz czas do wieczora na podjęcie decyzji. - To był pierwszy moment, kiedy poczuł, że ma dość tego co robi. Ogień luminy z pewnością nie prowadził go do nieba i wiedział o tym, od kiedy poznał prawdę o Stosie.
- Czy to była groźba, Enochu - zapytał młodzieniec zupełnie nie okazując strachu?
- Groźba? - zdziwiony potrząsnął głową - Zbieram sojuszników i chcę wiedzieć na kogo mogę liczyć. A jeżeli… - zmarszczył brwi i rozejrzał się lustrując otoczenie - Jeżeli ci to zagraża, to znaczy, że jesteś po stronie Maski. - Implikacje tego co właśnie przyszło mu do głowy sprawiły, że jeszcze nim dokończył mówić, lumina rozdmuchała w nim furię ognia. Z każdą chwilą coraz mniej go obchodziło co ma do powiedzenia ten gówniarz, który najwidoczniej już wybrał stronę. Najspokojniej jak tylko był w stanie, wwiercając się w szare oczy lorda Kamiennego Ludu zadał ciężkie niczym płyta grobowca pytanie:
- Czy jesteś po stronie Maski? - Napięty niczym struna czekał na odpowiedź. Nie wiedział czy i jak rozpozna prawdziwość słów, lecz czuł, że musi to usłyszeć. |