Thyri w czarną dziurę wczołgał się ostatni, ponaglając Lorelei, by skoczyła przed nim. Ona była szczupła i zwinna, on grubawy i perkaty, i niezbyt zręczny. Mógłby utknąć na przewężeniu tunelu, a wtedy upiory dopadłyby wszystkich, co szli za nim.
Tyle że upiory jakoś nie fatygowały się, by za nimi ruszyć. Przez głowę mistrza budowniczego pytanie "dlaczego?" przemknęło jak górnicza flara i zgasło zaraz, gdy wyszli z tunelu do ogromnej jaskini i lampka hobbitki odsłoniła przed nimi pole bitwy. Skręcone zbroje, szczątki mieczy, hełmów, resztki strzał między kośćmi... Walczyli ludzie lub orki, bądź to i tamto, a zważywszy na rozmary szczatków łuków i ilość krótkich mieczy, może i niziołki...
Krasnolud ruszył przed siebie zdecydowanie, przyklęknął pośród kości. To grot strzały w dłoń ujął, to czaszkę wielką, zniekształconą, kły szczerzącą, to mniejszą, jakby do dziecka należała. Wzdychał przy tym, aż echo niosło się po jaskini. Małe, drobne kości, w powiązaniu ze szczątkami hobbickich klamr i sprzączek nie pozostawiały wątpliwości. Znalazł też ludzkie szczątki, a najliczniejsze zdeformowane czaszki należały niewątpliwie do orków. Uniósł się z klęczek, kolana otrzepał.
- Poległo to co najmniej dwa tuziny dzielnych hobbitów, tuzin ludzi... i kilkakrotnie więcej orków.
Na tupot stóp poderwał spojrzenie od przemieszanych szczątków, szyszak oburącz mocniej osadził na głowie i na elfkę spojrzał z milczącym pytaniem, czy się w pieśni ech, jakie kroki obudziły w podziemiach, wyorientować potrafi, skąd i jakiego rodzaju zagrożenie nadciąga.
Nim ruszyli w przeciwnym kierunku, ku innym tunelom czerniejącym w ścianach jaskini, krasnolud schylił się w biegu. Stary, rdzą, a może krwią zeskorupiałą pokryty krótki mieczyk, dla hobbiciej ręki poczyniony, poderwał z pobojowiska i zasadził za zdobiony srebrnymi guzkami pas.