Konto usunięte | iewiele było innych okazji, na które czekało się w Hollow Creek z taką niecierpliwością, jak Halloween. Już dobry tydzień przed świętem duchów, miasteczko zaczynało nieśmiałe przygotowania do obchodów - witryny sklepowe straszyły przechodniów co wymyślniejszymi dekoracjami, między latarniami na głównej ulicy rozwieszono pomarańczowe lampki stylizowane na dynie w wiedźmich czapach, których iluminacja przypadała właśnie w Samhain, mieszkańcy ustawiali przy swoich drzwiach i bramach powycinane dynie. I choć mówiło się, że była to noc, podczas której zacierają się granice między światem żywych i umarłych, to dla dzieciaków, oprócz dreszczyku emocji i otoczki tajemniczości miała w sobie jeszcze jeden ważny zwyczaj - wędrówki po domach sąsiadów w celu uzbierania jak największej liczby łakoci. Już od samego poranka Halloween można było zobaczyć na ulicach miasteczka poprzebierane dzieciaki, nie mogące doczekać się wieczornego "trick or treat".
Nie inaczej było w przypadku Emily, Elliot, April oraz Jimmy'ego . Każde z nich już od samego rana biegało w przygotowanych na Halloween strojach, które pieczołowicie wybrali dużo wcześniej, by nie czekać do ostatniej chwili. Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego dnia, spotkali się całą paczką przed południem w domu ich przyjaciela, Toby'ego, by jakoś umilić sobie czas w oczekiwaniu na wieczór. Pogoda tego dnia była naprawdę przyjemna - choć powietrze pachniało już zbliżającą się zimą, słońce wciąż przyjemnie świeciło, a blade, nieregularne chmury na błękitnym niebie nie zwiastowały nagłego załamania aury. Toby przywitał ich w stroju dystyngowanego wampira i zrobił naprawdę poztywne wrażenie (zwłaszcza na El.). Niestety, konsola PlayStation oblegana była przez starszego brata Gardnera i jego dwóch kolegów, zatem młodzi nastolatkowie zamknęli się w pokoju Toby'ego na piętrze i musieli sobie znaleźć inne zajęcie.
Padło na grę planszową Dungeons & Dragons, w którą grywali co jakiś czas, przeżywając niesamowite przygody w lochach, walcząc z przeróżnymi wrogami. Elliot grała odważnym wojownikiem Regdarem, Jimmie mądrym kapłanem Lathandera Jozanem, Emily roztropną czarodziejką Mialee, a April sprytną złodziejką Liddą. Toby (jak zawsze zresztą) był Mistrzem Podziemi starającym się utrudnić życie bohaterów i w końcu doprowadzić do ich śmierci, jednak jak na razie ani razu mu się to nie udało. Postaci były już na drugim poziomie i pewnie zmierzały na trzeci, ku uciesze prowadzących je dzieciaków.
Grali więc i choć minęło półtorej godziny zabawy, żartów, przekomarzania i przekrzykiwania, im zdawało się, jakby to było dziesięć minut. Byli w trakcie przygody, podczas której musieli oczyścić z nieumarłych leżącą nieopodal wioski Holbrook starą świątynię Gallameta, gdy nagle drzwi otworzyły się energicznie i do środka zajrzał James, piętnastoletni brat Toby'ego. Jak to starsi bracia mieli w zwyczaju, był złośliwy i na każdym kroku pokazywał, kto jest górą w rodzeństwie Gardnerów. - Ej, Einsteinie... Mama woła na dół ciebie i twoją drużynę pierścienia - rzucił ironicznie. - I przysłała po nas swojego giermka? - Odgryzł się Toby, a jego przyjaciele zaśmiali się pod nosem.
Nieco zbity z tropu tą odpowiedzią, James pokręcił tylko głową. - Nie dziwię się, że Butch cały czas gnębi ciebie i Keetle'a, skoro zadajecie się tylko z dziewczynami. - Syknął, najpewniej urażony tym, że dzieciaki miały czelność się z niego naśmiewać. - Powiedz mamie, że zaraz przyjdziemy. - Toby zignorował uszczypliwą uwagę brata. - Nie zaraz, tylko już. - Po tych słowach starszy Gardner trzasnął drzwiami i po chwili wszyscy usłyszeli, jak zbiega szybko po schodach.
Toby westchnął. - Dokończymy później, ok? - Zaproponował. - Świetnie wam idzie, macie nawet szansę, żeby dotrzeć do złego nekromanty. - Uśmiechnął się lekko. - A teraz chodźmy sprawdzić, co chciała moja mama...
Wstał i ruszył do drzwi, po czym otwarł je na oścież, puszczając przyjaciół przodem.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |