Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2017, 17:16   #33
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Odpoczynek był krótki, jednak ich ciało więcej nie potrzebowało. Szczególnie gdy poczuły zagrożenie. Krew… Rana, która znikła, pojawiła się na nowo. Nie rozumiały w jaki sposób. Nie wierzyły w to, że inny spaczeniec byłby w stanie podejść je w trakcie odpoczynku, że byłby w stanie zranić je ponownie, tym bardziej, że miejsce odpowiadało poprzedniemu. Nie, tu musiało w grę wchodzić coś innego. Jedyne jednak, co przychodziło im do głowy, to ich odwieczny wróg. Nadal jednak w ich umyśle krążyło więcej pytań niż odpowiedzi. Do ich uzyskania potrzebowały wiedzy, przewodnika lub chociaż czasu. Nie posiadały żadnego.

Drapanie dochodzące od strony pogrążonego we śnie mężczyzny, zmusił je do zaprzestania poszukiwań odpowiedzi i skupienia się na nim. Ciemność rozwinęła swe skrzydła gdy podniosły się i ruszyły do posłania. Musiały być czujne, musiały być ostrożne. Ich zmysły wytężone do granic swych możliwości, śledziły każdy ruch, wsłuchiwały się w każdy odgłos. Pochylając się nad śpiącym wyciągnęły swe ostrze, by być gotowe. Słuchały. Badały. Gdy zaś otworzył oczy, wbiły w nie spojrzenie, przyglądając się mu z uwagą.
- Morfa - słowo opuściło ich usta, ciche i pełne wypełniającego ich ciało oczekiwania. Nie było w nich jednak groźby. Nie widziały ku takowej powodu.

Kiedy Brown otworzył oczy, wciąż widział przed sobą makabryczne obrazy ze snu. Wydawały się bardzo realne, nawet mimo prób zepchnięcia ich do zakamarków umysłu. Zrozumiał, że po wszystkim co przeszedł, nie wystarczy tylko zacisnąć zęby i przeć do przodu. Nie da się, ot tak, porzucić własnego brzemienia i pozbyć wewnętrznych demonów. Te bardzo lubiły Browna i ani myślały gdziekolwiek wybierać.
Zamrugał oczami. To, czego był świadkiem w majakach, wyklarowało się w niewiele bardziej estetyczną twarz diatryski. Kobieta dzierżyła charakterystyczny sztylet. Wystarczyło, że jej usta opuściło jedynie jedno słowo, a wszystko stało się jasne.
Znieruchomiał. Walczyć? Bronić się? Miał na to pewne szanse. Nawet zakonników dało się przecież uszkodzić.
Zerwał z siebie poplamiony koc, pozbywając domu kilka wściekłych wszy. Stare kości zaprotestowały przeciw tak gwałtownemu ruchowi, lecz nie dbał o to. Stanął na posłaniu, gotów nawet bić tamtą gołymi rękoma. Nie zamierzał poddawać się bez walki.
- Mylisz się - syknął - to nie ja jestem zagrożeniem.
Zorientował się teraz, że paradoksalnie nic w postawie Decato nie sugerowało ataku. Jednocześnie diatrysi nie interesowali się ludźmi bez powodu. Kiedy już to robili, to głównie aby wyleczyć z przykrej dolegliwości, jaką jest egzystencja.
Zachodził w głowę, czemu akurat diatrys. Gdyby zagroził mu ktokolwiek inny, nie miałby cienia wątpliwości co robić dalej. Ostatnia osoba, która podniosła rękę na mistrza, była zbierana po mieście w promieniu czwartej części mili.
- No dobra. Wytłumaczmy sobie parę rzeczy - w myślach zastanowił się na ile rozmowa z “czymś” jest w ogóle możliwa. - Patrzysz na mnie, jakbym to ja zrzucił kalesony i biegał po mieście, rozszarpując ludzi. Zdaj sobie, że moje metody są bardziej profesjonalne. Tymczasem chcę się dowiedzieć, na co ci jestem potrzebny. Mam obowiązki, które wykluczają obecność innych osób - oblizał usta - nawet twoją.

- Nie mylimy się - odparły, nie podnosząc spojrzenia. - Nie jesteś - dodały informująco, jednocześnie pochylając się niżej, tak że ich twarz znalazła się tuż nad posłaniem mężczyzny. Morfa… Czuły ją, przemawiała do nich budząc dobrze im znany dreszcz. Kryła się gdzieś poniżej. Czyżby pod posłaniem było coś więcej niż sam siennik? Zamierzały to sprawdzić.
- Informacje - odpowiadając jednocześnie wstały i chwyciwszy brzeg siennika, poczęły go odsuwać. - Wiedza. Zapomniana wiedza. Miejsca. Ukryte, zapomniane, strzeżone - kontynuowały, wysilając się na coś, co ludzie zwali bodajże dobrą wolą. Mówienie było jednak czynnością zbędną, podobnie jak wyjaśnianie czegokolwiek. Potrzebowały go i to powinno mu wystarczyć. Jego niechęć do pełnej współpracy budziła w nich przede wszystkim zdziwienie. Gniew był bowiem bezproduktywny i podobnie jak mówienie był tylko i wyłącznie sposobem na marnowanie sił.
- Nie potrzebujemy stałej obecności - uznały, że także ten drobny szczegół należało wyjaśnić. Słowom towarzyszył odgłos siennika ponownie zderzającego się z podłogą, który to odgłos niemal całkiem je zagłuszył. Wzrok Decato powędrował w górę i wbił się w oczy mężczyzny.
- Morfa - dodały, zmęczone tym potokiem słów. Dłoń powędrowałą do rany, otarła krew po czym przeniosłą się w okolice ust z których wysunął się język i zlizał szkarłatny ślad. Czerń wychyliła się by otoczyć obserwowanego człowieka swymi ramionami. Przyglądały się, czekały, oceniały.
- Morfa - powtórzyły, wskazując drugą dłonią na odsłonięty fragment podłogi. Nie oderwały jednak spojrzenia od twarzy mężczyzny.

Jak na diatrysa, Brown usłyszał od kobiety całkiem wiele słów. Większość reprezentantów jej profesji nie kwapiło się, aby rzec więcej niż jedną czy dwie komendy. Sam fakt, że w ogóle z nim rozmawiała, już go dziwił. Co nie zmieniało faktu, iż dowiedział się tyle, co nic.
Stęchły chłód podziemni zawsze krzepił starca. Teraz jednak tylko irytował. Diatryska coś wyczuwała i z całą pewnością chciała zejść na dół. To było dość oczywiste. Trudno o lepsze schronienie dla pokrzywionego sukinsyna niż labirynt wilgotnych korytarzy, i to głęboko pod ziemią.
Tyle, że to było jego miejsce i zawsze on decydował, kto doń wchodzi. Nie miało znaczenia, czy tamta miała jedynie zejść do kanałów lub też odkryć kryjówkę klefistów. A przy ostatnim, zasranym szczęściu wcale by drugiego wariantu nie wykluczał.
A może przestać tłuc łbem o ścianę i zwyczajnie ją tam wpuścić - pomyślał. Coś przecież zabijało także jego ludzi… cholerna gówniara, nie mógł przestać myśleć o małym trupku.
Tutaj miał osobę, która wyczuwała morfę, jak giez dorodnego bawołu. Mogła się przydać także jemu. A gdyby za bardzo rozrabiała... na dole były miejsca, które znał tylko on.
Odwzajemnił spojrzenie wwiercające z dzikiego oka prosto w niego.
- Jeśli jesteś tego pewna, to i tak cię nie powstrzymam - stwierdził całkiem poważnie i odsunął posłanie jeszcze dalej.

Brown przesunął zasuwy zabiezpieczające ciężki, metalowy właz przed otworzeniem od środka. Wczepił palce w specjalnie do tego przygotowane otwory i zaparłszy się nogami dźwignął. Klapa odchyliła się z nieprzyjemnym zgrzytem i oparła ciężko na trzymających ją sworzniach. Z dołu zawiało stęchlizną i wyczuwalną dla Diatrysa morfą. Już stąd czuły, że jej stężenie musiało być niebezpiecznie duże. Nie tak duże, żeby natychmiast wyrządziło im krzywdę, na tyle jednak spore, że dłuższe w nim przebywanie mogło okazać się groźne w skutkach. W dół podziemnych korytarzy, prowadziła pleciona drabina. Gdzieś w dole, poza zasięgiem wzroku, z korytarza padały słabe blaski migającej pochodni. Agatone spodziewał się, że musiał znajdować się tam jeden z jego ludzi przepatrujących podziemne korytarze. Nienaturalnym mu się jednak zdało, że nie wyszedł sprawdzić źródła hałasu, tak jak to powinien uczynić.
Decato, która wpatrywała się w ciemną paszczę podziemi, zdało się nagle, że coś ciemniejszego przemknęło tam w dole. Jednocześnie usłyszała charakterystyczny odgłos skrobania, który wcześniej je zbudził. Wszystko trwało jedno uderzenie serca i choć wpatrywała się nadal uważnie, niczego więcej już nie zauważyła i nie usłyszała.

Spięły się. Czerń wniknęła w dół próbując ponownie pochwycić owe wrażenie ruchu, zbadać jego źródło, jednak próby te zakończyły się porażką. Musiały zejść na dół i sprawdzić kryjące się pod ziemią tunele przesycone morfą. Dużą jej ilością, zdecydowanie większą niż ta, do której przywykły. Co kryło się tam na dole i dlaczego nikt jeszcze nie zajął się tym zagrożeniem? Brak wiedzy? Brak zasobów? Nie rozumiały.
- Zagrożenie - z ich ust wydobył się cichy szept, niewiele głośniejszy od odgłosu drapania szponami po kamieniu. - Spaczenie. Musimy zbadać - podniosła wzrok na towarzyszącego jej mężczyznę. - Znasz miejsce. Potrafisz walczyć. Pójdziesz z nami - nie były to pytania, a stwierdzenia. Chłodne, pozbawione emocji ale też pozbawione nacisku. Nie oczekiwały odmowy. Brały pod uwagę wahanie, powody ich jednak nie interesowały.
- Krótka wizyta. Morfa jest silna - zakończyły wykazując się wyjątkową dbałością o narzędzie, które zwerbowały. Czuły jednak, że może im w sposób znaczy ułatwić wykonanie misji. By tego dokonał musiały go utrzymać w dobrym stanie. Wiązało się to ze stratą energii, było jednak uzasadnione.

Brown spojrzał na nią, potem prosto w otchłań. Nigdy nie wpuszczał obcych do swojego królestwa. Teraz już nie miał wyboru, więc musiał myśleć nowymi kategoriami. Jeszcze miał przyjść czas, aby zastanawiać się jak wielki burdel może wywołać tego typu czyn.
- Idę pierwszy - jego ton również był zdecydowany - Lecz zanim zejdziemy, powiem ci coś. Nie wiem jak wiele z tego co mówię do ciebie dociera. Wiedz jednak, że nawet wasz rodzaj można skrzywdzić. Ja znam to środowisko, ty nie. Więc wyczul to swoje trzecie oko, czy cokolwiek tam masz, ale bacz na to gdzie idę i co robię. To nie rozkaz - podkreślił, gdyż mimo wszystko to był diatrys i jedna cholera wiedziała jak to odbierze - zwyczajnie stwierdzam co będzie dla nas korzystne.

- Ciemność zawsze czujna - padła ich odpowiedź. Nie musiały tego mówić, a jednak uznały, że owe słowa nie zaszkodzą. Były zapewnieniem danym człowiekowi, który był im potrzebny i który najwyraźniej uważał ich umysł za niezdolny do pojęcia wszystkich informacji którymi ich obdarzał oraz do tego by pojmował świat, który je otaczał. Ska brał swoje podejrzenia? Czy w ten sposób postrzegał braci? Pytania te nie były istotne, więc nie doszukiwały się dla nich odpowiedzi. Zamiast tego wstały i nie marnując czasu rozcięły swą dłoń by wytoczyć z niej szkarłatną posokę. Ostrze zostało wytarte w szaty i odłożone, a palec dłoni która je trzymała, zanurzony w krwi.
- Ochorna będzie korzystna - poinformowały, wyciągając ów “pędzel” w kierunku mężczyzny. - Przyklęknij. Twarz najlepsza. Morfa silna. Potrzebujesz ochrony.
Mówienie je męczyło, zabierało energię potrzebną do innych czynów. Czuły jednak, że ten człowiek nie jest zdolny do bycia bezwzględnie posłusznym ich nakazom, bez otrzymania wyjaśnień. Budziło to jakąś formę szacunku, która zdołała przejść z Ciemności na Decato. Był dobrym narzędziem, miał własny umysł i nie bał się z niego skorzystać nawet gdy w grę wchodził sprzeciw. Potrafiły to docenić.
- Dociera wszystko - dodały, wyginając kąciki ust tak, by utworzyły cień uśmiechu. Nie był to ładny uśmiech.

Cofnął się. Magia zawsze mu śmierdziała, a wszelkie gusła oznaczały kłopoty. Tolerował rytuały diatryski, dopóki nie dotyczyły jego. Spojrzał na zakrwawioną dłoń nowej towarzyszki.
- W jaki sposób jucha ma mi rzekomo pomóc? To - wskazał na posokę jako taką - powinno być w środku, nie na zewnątrz. Nie sądź, że na własnym polu jestem jak dziecko we mgle. Umiem o siebie zadbać - lekko zgrzytnął zębami.

Narzędzie marnowało czas, co było niewybaczalne. Uśmiech znikł z ich ust. Tłumaczenie, wyjaśnianie, rozmowa… Wszystko to kosztowało czas, kosztowało energię. Było zbędne i nie powinno mieć miejsca, a jednak miało.
Przechyliły nieco głowę, rozważając uczucie, które w nich zapłonęło. Znały nazwę, znały jego smak, pojawiało się jednak tak rzadko, że każde z owych pojawień, budziło w nich zdziwienie. Gniew…
- Dziecko we mgle - powtórzyły określenia, którego użył, naznaczając go nim. Był w błędzie. Był dzieckiem we mgle. To one potrafiły przez nią przejrzeć, nie on. Dlaczego buntował się przed ich wiedzą? Gniew zastąpiło zainteresowanie. Znały je lepiej, lubiły jego energię.
- Buntujesz się. Błądzisz. Narażasz - poinformowały spokojnym, obojętnym głosem. - Ochrona przed morfą - postąpiły krok do przodu i wyżej uniosły palec umoczony w krwi. - Spaczony zginiesz. Zabijemy. Oznaczony pożyjesz dłużej.
Słowa… Dlaczego potrzeba było tylu słów by wykonał swoją powinność? Nie rozumiały tego. Czyniły mu łaskę, a on odrzucał ich poświęcenie. Może popełniały błąd dbając o to narzędzie? Gdzie jednak znajdą podobne? Nie wiedziały i nie miały czasu zdobywać tej wiedzy. Czas jaki otrzymały kurczył się z każdym uderzeniem serca.

Brown z pewnością był szalony. Nikt zdrowy na umyśle nie odważyłby się powiedzieć “nie” diatrysowi. Przecież słyszał o nich wiele opowieści. Choćby te o pewnym pomieszczeniu audiencyjnym, gdzie dokonywano weryfikacji ledwie pacholątek. Diatrysi potrafili poderżnąć takiemu gówniarzowi gardło bez zmrużenia okiem. Nawet on nie posiadał tak bezwzględnych ludzi.
Kobieta dawała mu znać, że musi przyjąć domniemany dar. Choć byłoby to błędnym określeniem. Zdawała się nikomu nie robić łaski, a jedynie używać zaklęć z czysto praktycznego punktu widzenia. Nie łudził się przecież, że komukolwiek tu zależy na drugiej osobie. W tej nieprawdopodobnej historii potrzebowali się nawzajem. Tyle.
Z drugiej strony… magia. Na niebiosa, powiedzieć że jej nienawidził to było mało. A zmusić Browna do uczynienia czegoś wbrew jego woli było awykonalne. Cóż, przynajmniej do dziś.
Niczym czujny ogar zbliżył się do jednookiej. Cały czas trzymał na podorędziu ukryty sztylet. Miejmy to z głowy - pomyślał tylko. Może w istocie oszalał, ale nie brakowało mu jeszcze instynktu samozachowawczego. A ten podpowiadał mu, że sam w starciu z morfą nie będzie miał szans i mógłby jedynie pomachać przed agresorem swoim kozikiem.
Kiedy było po wszystkim, autentycznie znienawidził samego siebie. Po pierwsze, że w ogóle pozwolił aby ktoś nagiął jego wolę, po drugie z powodu kontaktu z runą czy cokolwiek to było. Nie chciał wiedzieć, jedynie pragnął jak najszybciej zmyć z siebie to piętno hańby.
Nie mówiąc nic więcej, zaczął schodzić na dół jako pierwszy.

- Nie ścieraj. Nie niszcz. Utrzymaj nienaruszony. - Zanim podążyły za nim, ostrzegły jeszcze swe narzędzie. Ostrzeżenie to było wszak istotne. Runa traciła swą moc wraz z chwilą, w której jej kształt został naruszony. Mężczyzna musiał to wiedzieć bowiem nie miały czasu go pilnować. Wchodziły tam, gdzie czekał na nie przeciwnik. Ich uwaga musiała być nakierowana na niego, nie na narzędzie.
Ponownie ich usta wygięły się w uśmiechu. Kolejne polowanie rozpalało ich krew. By poczuć ów słodki smak przysunęły zranioną dłoń do ust. Wrażenie było przyjemne, wywołało dreszcz w ich ciele. Ból ćmący z nacięcia, tylko wzmacniał tą przyjemność. Nie mogły jednak się rozpraszać, więc odcięły się od tych doznań. Zamiast pławić w nich, wyostrzyły swe zmysły. Ciemność wychyliła się do przodu, badając najbliższą okolicę.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline