Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2017, 18:19   #161
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Nie stworzy się nowego świata bez zniszczenia starego. Arya to wiedziała, dlatego by dać tym ludziom nowy start postanowiła zniszczyć meteoryt, od którego cała ta opowieść się zaczynała. I kiedy jej się to udało, poczuła w duszy błogi spokój.
A potem pojawiło się coś jeszcze. Inne, tak rzadkie a zarazem cenne uczucie.
Przeniosła wzrok na zbliżającego się Ahaba...

Poczuła miłość do tego mężczyzny. Czyżby faktycznie im się udało?
Stała i patrzyła teraz na niego, a jej dusza śpiewała w piersi.
Ahab leżał przez chwilę na ziemi spoglądając na wybuch. W jego oczach nie dało się nie ukryć przerażenia. A potem nadeszła ulga. Iskra była cała i zdrowa. Wstał powoli z ziemi. Zignorował kapłana, co zdecydowanie było tamtemu na rękę. Rafael również się dźwignął i zaczął wycofywać. Nie uciekał - po prostu zaczął iść w przeciwnym kierunku. Ahab z ciężkim westchnieniem ruszył ku kobiecie. Zbliżał się ku niej, widząc jak pojedyncze wyładowania elektryczne migają za nią. Wyglądała niczym Bogini, wyłaniająca się z Piekła. Fakt, dla niego nią była.

Z każdym krokiem jego ruchy były coraz pewniejsze i szybsze. Podszedł do Aryi, i objął ją w pasie mocno i przyciągnął. A potem pocałował. Bez słów. Bez żadnego wstępu.


Gdy pocałunek się skończył, spojrzał na nią - prosto w jej oczy i rzekł:
-Nadal nie wierzysz w szczęśliwe zakończenia?
Nie uśmiechała się często, lecz gdy to robiła, całą jej twarz jakby rozświetlał blask. Teraz też tak było. Pogładziła go po policzku z czułością, po czym rzuciła zadziornie:
- Wciąż nie mogę się ciebie pozbyć. Jesteś bardzo bezczelny twierdząc, że to czyni mnie szczęśliwą.
Złapał ją delikatnie za nosek, i przejechał kciukiem po nim. Nie przestawał się uśmiechać:
- Wiesz, myślę że, po prostu musisz mnie zabić jeśli chcesz się mnie pozbyć. To gwarantowany sposób - nie czekając na jej reakcję, szybkim ruchem złapał ją na wysokości kolan i zarzucił sobie na przez ramię - No to dokąd idziemy maleńka?
Prychnęła najpierw zaskoczona a potem zeźlona. Jeśli jej działania zyskały jej wśród mieszkańców jakiś pogłos, to właśnie go straciła, potraktowana jak zwykła dziewka. Zakochana dziewka.
- No ty chyba na cmentarz się wybierasz. Puszczaj mnie! - warknęła nań.
Przez pierwszą chwilę chciał spełnić jej życzenie, potem stwierdził jednak, że nie ma tak łatwo. Zaczał więc z nią iść prosto w kierunku stajni, i konia na który chciał ją wsadzić. Czas było opuścić to miejsce. Meteoryt zniszczony, Selma wygnana. Czas by ludzie zaczęli sami troszczyć się o siebie.
- Jak będziesz wierzgać to jeszcze pokazowo dostaniesz klapsa w tyłek - wyszeptał, ale na tyle by mogła go usłyszeć.
Po paru kolejnych krokach postawił ją na ziemię, i wskazał jej palcem cmentarz a potem stajnię.
- Czas stąd odjechać. Chcę byś pojechała ze mną ale nie ze względu na przepowiednie, czary i inne takie. Chcę byś towarzyszyła mi w dalszej podróży i życiu - zaproponował jej, a jego twarz przedstawiała powagę.
Arya przyjrzała mu się, po czym spojrzała za siebie. Nim odpowiedziała, poszukała wzrokiem kota. To było szaleństwo, lecz w tej chwili uzależniała swoją decyzje od zachowania tego czarnego sierściucha.
Zwierzę przyjęło zwyczajową postawę, czyli taką z której nie dało się czegokolwiek wyczytać. Kot jedynie przysiadł, opierając swoją postawę przednimi łapami. Arya dopiero po chwili zorientowała się, że ten czegoś wypatruje. Obróciła głowę, aby ujrzeć zmierzającego do dwójki, sękatego człowieka.
Malcolm był w swoich starych ubraniach, które ledwo trzymały się już na jego wymizerniałej postaci. Właściciel baru nosił w oczach smutek, lecz mieszał się z pewną dozą ulgi. Podniósł wodniste oczy na przybyszy i wymusił uśmiech.
- Wydaje mi się, że minął rok jak pierwszy raz pojawiliście się w moim saloonie - mruknął chropowatym od whisky głosem - Że też zdążyliście narobić tyle zamieszania w tak krótkim czasie.
Powoli podszedł do nich, w jego ruchach dało się znać pewne namaszczenie. I nie bez powodu. Kiedy poznali Malcolma, Selma chciała wyrzucić go z Wildstar. A potem jej ludzie zabili mu syna. Pozbywając się dotychczasowej władzy, wyrównali jego rachunki.
- Wiem, że nie stoję w pozycji aby czegokolwiek więcej od was wymagać - spuścił teraz głowę, aby nie mogli zobaczyć jak pojedyncza łza biegnie strużką po brudnej twarzy - Jednak zbyt dobrze znam to miasto i ludzi, którzy tu mieszkają. Rafael powiadał, że meteoryt wykorzystał Selmę, lecz nie mógłby tego zrobić, gdyby nie pewne cechy, które w sobie nosiła. Użył ich… jak narzędzia. To oczywiście nie zmienia faktu, że nienawidzę Selmy z całego serca. Chodzi mi o fakt, że potrzebujemy silnego przywódcy, kogoś o silnym kręgosłupie. I jeśli nie zechcecie pomóc nam odnaleźć kogoś takiego, zrozumiem. Uczyniliście już dość. Proszę jednak, przynajmniej wskażcie odpowiednią waszym zdaniem osobę. Samo wasze słowo będzie teraz dla wielu prawem, dzięki czemu unikniemy na starcie wielu waśni.
No tak, jak już miał odjechać w stronę zachodzącego słońca, musiał pojawić się problem. Mina Rewolwerowca mówiła wiele. Grymas zdradzał rozdrażnienie z jednej strony, a z drugiej zrozumienie, dla problemu. Problemu, który stworzył on sam swoim działaniem. To jednak o co prosił Malcom, przekraczało to do czego został powołany. I choć chciał ułożyć sobie życie z kobietą, czego z pewnością nie było w planach, to jednak nie zamierzał decydować za innych.
- Wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje - zaczął mówić Ahab - Kto ma uszy, niechaj posłyszy, kto ma oczy niech patrzy lecz po to wam dałem wolną wolę, byście sami tkali swój los. A w dniu prawdy, Ci co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie.
- Nie mi dane jest decydować o waszym losie. Sami jesteście za siebie odpowiedzialni. Ja, ręka Pana, dałem wam szansę lecz tylko od was zależy, czy podążycie ścieżką prawości czy ku zgubieniu. Wybierzcie tego, którego uznacie za najsprawiedliwszego. Niech jego mądrość i wiedza was prowadzi.
Spojrzał się na Arye, jakby szukał w niej oparcia i potwierdzenia dla swoich słów.
Ta zaś ostentacyjnie odwróciła się plecami do malcolma i zaczęła sprawdzać juki. Ludzkie problemy tego rodzaju nie były jej problemami. Ona tylko przynosiła ogień. Budować mieli ci, którzy chcieli żyć na zgliszczach.
Ahab odwrócił się od Malcolma i stanął obok Iskry:
- Nie odpowiedziałaś na pytanie? - przypomniał jej.
- Twoje pytanie jest bez znaczenia i dobrze o tym wiesz - odparła sucho, jakby zmęczona ciągłym wracaniem do tego wątku - I tak będziemy razem.
- Ma znaczenie - odparł, bowiem podjął dawno decyzję, że to nie karty będą trzymać ich razem. W życiu nigdy nie zaznał bliskości. Nie fizycznej ale emocjonalnej. Rozumiał ją a ona jego. Choć byli tak podobni, to tak odmienni. A mimo to zawierzył jej chcąc dać jej coś więcej.
Popatrzyła na niego zirytowana.
- A jeśli powiem, że to tylko karty, to co zrobisz? Przywiążesz do drzewa? I tak pójdę za tobą.
Wzruszenie ramionami było jedyną odpowiedzią, jaką mogła w tym wypadku otrzymać.
Odwrócił się w kierunku Malcolma raz jeszcze i popatrzył na starca. Żal mu się go zrobiło ale nie chciał prowadzić tych ludzi. Nie był od tego.
Tamten wyglądał na zasmuconego, lecz równocześnie pogodzonego z faktem. Podszedł do Aryi i pomógł jej zakończyć oporządzanie koni. Czekał z odpowiedzią tak długo, jak było to możliwe. Zupełnie jakby po cichu liczył, że dwójka zmieni zdanie.
Lecz Ahab nie po to zszedł z bardzo zawiłej ścieżki, aby niczego się nie nauczyć. Wiedział, że jego zadaniem było eliminowanie problemów, lecz tworzenie społeczności od nowa stanowiło zupełnie inną dziedzinę.
Malcolm wreszcie stanął przed obojgiem. Wydawał się teraz dwa razy mniejszy.
- Cóż, chyba macie rację. To jak część lekcji o wychodzeniu z cienia. Nigdy go nie opuścisz, jeśli pozwolisz, żeby inni wybierali za ciebie. Przynajmniej jedno jest pewne. Gorzej już nie będzie.
I wtedy, na jedną ulotną chwilę, w obliczu tego wielokrotnie złamanego człowieka pojawiła się nadzieja.A to już było bardzo wiele.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline