Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2017, 22:53   #152
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Arrow Show me a fortress, and I'll show you a ruin.

Twierdza

Szybkie wyliczenia, rozkazy i raporty poukładały sytuację w umysłach Agentów Tronu. Mieli swoją Valkyrie na podorędziu, pilotowaną przez Bruno Falkera. Mieli wyliczenia wykonane przez Durrana i Zordona. Mieli trzydzieści minut by ogarnąć tyle, ile się dało, załadować łupy i dupy na pokład VTOLa. Potem piętnaście minut na turbo-ucieczkę z rejonu rażenia tej cholernej bomby, w jaką wkrótce miała zmienić się baza Istvanian.

Lojaliści zostali powiadomieni. Istvy również, przez tych pierwszych. Usłyszawszy to, większość zdecydowała się nie ryzykować. Najwidoczniej albo nie byli aż tak lojalni wobec Rathbone, albo znali jej wybryki, albo po prostu dostali zbyt wielkiego łupnia i mieli dosyć. Co innego pozostałe serwitory i fanatycy. Oni dalej strzelali do napastników, i zaczęli też strzelać do tych co się poddali. A ci co się poddali musieli strzelać do nich. Świetna dywersja - napór Imperialistów natychmiast zmalał, El Kang wydał priorytetowy rozkaz generalnej ewakuacji. Rzucił całe swe lotnictwo i wyprosił promy od Rogue Traders. Jednak była to kropla w morzu potrzeb. Większość ludzi będzie musiała zwiewać pojazdami naziemnymi albo, co gorsza, na piechotę. O ile eksplozja mogłaby ich nie sięgnąć, to już gorzej ze wstrząsem ziemi. Ale w tej kwestii Kadra Sejana nie mogła już nic więcej zrobić.

Zdołali zbadać jeszcze dwa najbliższe poziomy (w tym hangarowy), wraz z centrum dowodzenia. Cogitatory były martwe. Istvy wycięły wszystkie dane i przekierowały je na data-kryształy oraz ten przenośny cogitator do ich odtwarzania. Zbrojownie były ogołocone przez obrońców, skarbców nie było. Mieli tylko te trzydzieści sztuk cholernych, tech-heretyckich Matryc Apostazji.

Ale, znaleźli coś nietypowego. Niebywałego. Coś, czego Rathbone nie zdążyła zabrać, bądź zdecydowała zostawić. Plecaki skokowe. Dość, by nimi obdarować całą Kadrę. W bystrych umysłach agentów zaświtało, że to nie mógł być przypadek, a dar od losu, uśmiech Imperatora. Czym prędzej je zgarnęli.

Zdali też sobie sprawę z tego, że zbyt wielu było wrażych gwardzistów - tak pośród martwych, jak i żywych. Dużo ponad jedną kompanię, jak szacowało Tricorn po zamachu i czystce. Najwidoczniej Rathbone znacznie (i potajemnie) rozbudowała swoje gwardyjskie siły. Wciąż miała na swych usługach prywatną armię.

Wycofali się do hangaru, już oczyszczonego przez Kangistów. W środku panował niewyobrażalny burdel. Pożary. Trupy. Snopy iskier z rozwalonych podsystemów i urządzeń. Zniszczenia po wybuchach i ostrzale. Wraki wieżyczek i serwitorów. Dość łusek, by się na nich przejechać. Promy - rządu, RT, odzyskane, zdobyczne. W tym ich Valkyrie. Bezzwłocznie załadowali zdobycz, zajęli miejsca w pasażerce i pomknęli.

Kwadrans po ich wylocie w trzewiach ziemi doszło do nuklearnej katastrofy, wzmocnionej wymuszoną przezeń erupcją energii geotermalnych. Twierdza Istvanian przestała istnieć. A wraz z nią mesa i cała okolica. Krater błyskawicznie wypełnił się gruzem i pyłem, acz tego drugiego było dużo więcej w atmosferze - istny tuman. W dziesiątkach, setkach kilometrów sejsmografy wariowały. Wielu uciekinierów lądowych nie uszło z życiem. Ale wielu, mimo wszystko, się udało. Mieli szczęście. Imperator ich Ochronił.

To był koniec Istvanian na Farcast. Co innego poza tą planetą. Gwiezdny jacht Rathbone całkowicie zaskoczył RT i obsadę stacji, posyłając do walki promy wypełnione morderczymi serwitorami i komandosami, czyniąc duże szkody, uszkodzenia. Dziobowe lasery Noblesse'a wystarczyły, by solidnie przyrżnąć w Pax Behemoth, okulawić go. Odpowiedź Imperialistów była stanowcza, jednak jacht już prawie był poza zasięgiem makrodział - tylko nieliczne go ugodziły (acz równie mocno - Noblesse'y nie słynęły z odporności).

Lady Olianthe Rathbone, Inkwizytor Ordinarius, ostatnia przedstawicielka Istvaanian w Sektorze Calixis, obłożona klątwami Carta Extremis i Excommunicate Traitoris umknęła. Ponownie.

Sejan, Matuzalem i reszta zgrzytali zębami. Utraciła wiele, poświęciła wiele... ludzi, sojuszników, siatkę agentów, zasoby, armię, twierdzę, planetę - ale udało się jej. Uciekła.

Nie na długo. Nie w siną dal. Gończe psy, charty z Ordo Sicarius znały jej trop. Wiedziały, gdzie się uda. Kantan, vel Farcast IV. Gazowy gigant, gdzie rzekomo miał być ukryty ostatni Mechanizm Hyades. Jej cel, jej obsesja. Coś, co miało ją zgubić.



Między Iuniusem a Decembrisem

Sześć miesięcy. Tyle czasu upłynęło od ostatniej konfrontacji z Istvaanianami na Farcast. Wiele się zdążyło wydarzyć.

Około tygodnia trwało ogarnianie się, liczenie strat i planowanie nowych działań w połączonym sztabie kryzysowym. Po upływie tygodnia Imperium wznowiło działania wojenne. Celem, jedynym już celem, byli Dzicy Orkowie. I cel ten został wymazany z powierzchni planety.

Kilka tygodni brutalnych bomardowań z orbity, masowego ostrzału rakietowego, artyleryjskiego oraz nalotów z powietrza poprzedzało bezlitosne, powolne i metodyczne przesuwanie się zmasowanych sił imperialnych po całym kontynencie Kwarantanny. Teraz, kiedy wszyscy wrogowie na zapleczu zostali wyeliminowani, Orkowie byli jedynym problemem. Problemem, który wkrótce przestał nim być.

Na początku Augustusa b.r. wszystkie orcze dzikusy zostały posłane w niebyt. Ich gniazda i forty starte na proch. Ich bestie uśmiercone. Ich ekosystem wykorzeniony. Ich pola rozrodcze wypalone. Po tak gruntownej czystce, być może, Farcast wreszcie uwolniło się od plagi zielonoskórych. A jeśli nawet nie na zawsze, to przynajmniej na najbliższą dekadę.

Na orbicie trwały prace reperacyjne stacji i statków. Szło na to sporo pieniędzy, ludzi i wysiłku. Rogue Traders uzupełniali załogi i zapasy. Zreperowali swoje okręty. Wykonali kilkanaście wypraw karawaniarskich. Wprawdzie straty mieli w tej kampanii wysokie, to jednak udało im się wydębić od rządu i DeVayne Incorporation bardzo lukratywne kontrakty na następne dziesięciolecia, plus drogocenne weksle imienne. Podobno ukręcili też na boku deale z Kasballicą, a nawet z EP. Gorzej było z Inkwizycją. Organizatorem całej imprezy był, nominalnie, Lord Inkwizytor Aegult Constantinides Caidin, Mówca Calixjańskiego Konklawe i Protektor Ekspansji Haletic.

Problem był taki, że Caidin stał się niewypłacalny. Przede wszystkim z powodu tego, że nagle mu się zmarło.

Do uszu pewnych zainteresowanych osób w Inkwizycji... a nawet samych Wysokich Lordów Terry... dotarło, iż Caidin był fałsz-człekiem z hereteckiej maszyny klonującej. Owocem spisku mającego już ponad wiek. Caidin, klon, heretek, kłamca, sponsor co paskudniejszych Radykałów, gromadziciel plugawych przedmiotów (jak choćby demonicznej broni czy ksiąg), sponsor koterii podobnych sobie w tej swojej "Ekspansji Haletic", niekompetentny w obliczu wielu ostatnich kryzysów w Sektorze i jego Konklawe, fałszerz listów polecających od samego Senatorum Imperialis, pożądający Mechanizmów Hyades dla swej prywaty, zdrajca własnych ludzi z Kadry Sejana, stał się wrogiem publicznym numer jeden dla całego Calixjańskiego Konklawe.

Kiedy specjalnie uformowana Kabała Inkwizytorów wreszcie zakończyła swe przygotowania i uderzyła, obnażając przed wszystkimi caidinowe przewiny, "Lord Inkwizytor" nawet nie zdążył pisnąć. Jego ludzie (a których zostało już niewiele po ostatnich latach) zlikwidowani, jego zasoby skonfiskowane bądź zutylizowane, jego sekrety wydarte i odkryte, jego życie zakończone na stosie - udowadniając, iż żaden grzesznik nie ujdzie karze, heretycy są zaiste Wewnętrznym Wrogiem, toteż trzeba być czujnym, a "Niewinność Nie Dowodzi Niczego".

Wprawdzie Sejan i jego Kadra mogli mieć własne zamysły ażeby dorwać Caidina samemu, to jednak zostali w tym wyręczeni. I utracili bezpośredniego mocodawcę. Teraz to w pełni na ich barki spadł ciężar sprawy Rathbone i Hyadesa. Nie mogło być pomyłek i nie mogło być odpustów. Caidin i jego herezja się skończyły... ale co bardziej podejrzliwi koledzy po fachu już patrzeli na ręce Jethro i jego chłopaków. Śmierć "Dagona Caidina" nie dowodziła ich niewinności. A niewinność nie dowodziła niczego. Lordowie Inkwizytorzy von Unlicht i Zale Torins bacznie przyglądali się poczynaniom agentów OSS. Wszak Sejan i jego ludzie byli nie tak dawno ludźmi Caidina. A nuż byli... Skażeni. A nuż byli... Winni. A nuż byli... Grzeszni.

Ujęcie Rathbone i odnalezienie Hyadesa stało się dla nich sprawą życia i śmierci. Odlot z Facrast nie wchodził w rachubę. W oczach Monodominantów i Libricarów byłoby to dowodem Winy. A za Winę w ich mniemaniu trzeba było ponieść Karę.

Na powierzchni Farcast natomiast sytuacja się ustabilizowała. Straty pośród żołnierzy i ludności cywilnej były duże, a jeszcze większe materialnie. Całe wioski i pola uprawne były spalone. Miasteczka i porty rybackie zrujnowane. Imperialne Miasto przeszło przez wielotygodniowe walki, wybuchy i pożary. Pola promethium i infrastruktura ich wydobycia wyzerowane. Skarbce były prawie puste, zadłużenia rosły, pomoc ze strony Rogue Traders też nie była darmowa. Kruchy rozejm między rządem a EP kruszał z dnia na dzień, dochodziło do "incydentów".

Jednak, dzięki mediacji i wpływowi Sejana, sytuacja się nie rozsypała. Wojna domowa została... tym razem... powstrzymana. Został mianowany nowy arcybiskup planetarny (z dużym, zakulisowym udziałem Kadry), przychylny rekoncyliacji i odbudowie. Sędzia Traggat Loege również został wyniesiony na wyżyny lokalnej polityki. Oni obydwaj dołączyli do Gubernatora Estebana Kanga Durante i nowo mianowanej Mówczyni niedawno odtworzonej Rady Domów Szlacheckich, Cecilli Eguzkine. Przedstawiciele Adeptus Ministorum i Adeptus Arbites, zyskawszy dużo realnej potęgi na Farcast i przychylni pro-imperialnym poglądom, stabilizacji oraz planowi i osobie Sejana, stanowili balans dla nienawidzących się jak psy Eguzkine i Durante. Dzięki temu rola Eklezjarchii na planecie wzrosła i uniezależniła się, podczas gdy kontyngent Arbitratorów został rozbudowany, a kontynent Kwarantanny oddano Sprawiedliwości jako jeden wielki obóz pracy dla przestępców, zbrodniarzy, zdrajców i jeńców, gdzie swą pracą mogli przyczynić się do odbudowy Farcast... i spłaty zaległych Danin.

Czas miał pokazać, jak stabilnie ten nowy system będzie się trzymał.

A w międzyczasie w Kadrze wydarzyły się trzy rzeczy. Po pierwsze, ekipa zaadaptowała plecaki skokowe pod swoje potrzeby. Więcej, pozyskała pełne, ciśnieniowe, hermetyczne, ekranowane, wyposażone w akumulator mocy i zapasy powietrza, pancerne skafandry - coś między lekkimi pancerzami wspomaganymi cywilnego wzorca, a bardziej zaawansowanymi skafandrami próżniowymi. Dzięki nim i jetpackom mogli bez większych problemów wykorzystać swoją nabytą wiedzę o aeronautice, by osobiście penetrować atmosferę Kantana - czy dowolnego innego gazowego giganta - bez ryzyka utraty życia z powodu ekstremalnych warunków.

Po drugie, dowiedzieli się, skąd Rathbone wiedziała, że ma lecieć na Kantan - mimo iż miała tylko jeden fragment kodu. Otóż... zostali zdradzeni. Bruno Falker, były Stróż z Inkwizycji, ich Akolita, zdradził. Przez całą Operację Starscream ani Sejan, ani Matuzalem, ani nikt inny nie interesował się "tym tamtym" za bardzo. Tak samo było z Zakiem Eresem, ale ten poległ podczas misji. I zemściło się to srodze, gdyż najwyraźniej Falker był słabszego charakteru. Najwyraźniej gdzieś, kiedyś, skontaktowali się z nim Istvanianie. Przekupili go. A ten podesłał im większą część fragmentów kodu. Miał ku temu dość okazji podczas prowadzonych przez Kadrę śledztw. A teraz... zniknął. Dosłownie rozpłynął się. Wiadomo było, że czmychnął do Imperialnego Miasta. Tam jednak ani Carabinieri, ani Arbites, ani nawet Kazik i jego Kasballicanie go nie znaleźli.
Po sobie pozostawił jedynie list. W nim potwierdzał, że swego czasu skontaktowała się z nim Annabelle Lia Waldcroft i złożyła dobrą ofertę, za dobrą, nie do odrzucenia. Po drodze psioczył na "skurwiela Caidina", że "rozwiązał mu ukochaną jednostkę Stróżów" i że "potraktował ich wszystkich, razem z wami, jak szmaty". Przepraszał. Nie liczył na wybaczenie ani litość. Na koniec dodał, że niektóre fragmenty kodu przekręcił tak, by Rathbone nie mogła od tak sobie odnaleźć cholerstwa. Liczył na sukces "Mistrza Sejana i reszty chłopaków" i liczył na to, że nie spotkają się nigdy więcej "dla jego dobra".

Po trzecie, mieli czas na przebadanie zdobycznych Matryc Apostazji - tech-heretyckich elektro-kosturów. Badaniami zajmował się głównie Durran, jednak szybko odkrył, że technologia ta zahaczała o tematy związane z Immaterium. Toteż swoją ekspertyzę zaoferowali również Mordax i Matuzalem - szczególnie ten drugi, gdyż Matryce bezpośrednio dotykały (w przenośni i dosłownie) tematu ludzkiej duszy.
Historia tych przedmiotów była równie tragiczna, co plugawa. W ubiegłym, ósmym stuleciu milenium czterdziestego pierwszego, przez Sektor Calixis przetoczyła się najgroźniejsza jak do tej pory (być może ex aequo z jeszcze wcześniejszymi Wojnami Meritech) tech-herezja. Malygrisjanizm. Herezja naśladowcza, zapoczątkowana przez renegackiego tech-kapłana, Umbrę Malygrisa, który w swym zwichrowanym umyśle ubzdurał sobie, iż Imperium i AdMech ograniczało jego eksperymenta i dążenie do mechanicznej doskonałości, do "ulepszenia" ludzkiej rasy. Więc te ograniczenia zerwał. Zastosował metody AdMechowe do badań, inżynierii i produkcji wszelakiego heretechu, a następnie testował swoje wyroby na cywilnych populacjach planet sektora. Dość rzecz że Umbra Malygris, arcy-heretek Calixis, został doprowadzony przed oblicze sprawiedliwości, a jego koteria sykofantów rozbita.
Ale jego chore wymysły i sama idea Malygrisjanizmu przetrwały. Co rusz znajdował się ktoś o słabej woli bądź mrocznej duszy, kto natykał się na strzępy malygrisjańskiego plugastwa i w różnym stopniu próbował je rekonstruować.
Matryce Apostazji były konsekwencją jednego ze straszniejszych projektów Malygrisa. Szalony heretek umieścił potężne emitery psycho-fal w miastach-kopcach świata Piety, słynącego z pobożnej populacji. Po uaktywnieniu, emitery te dokonały nieodwracalnych zmian w umysłach... i duszach... tych ludzi, odzierając ich z wiary. Wiary we wszystko, w cokolwiek. W Boga, w rodzinę, w siebie, w pieniądze, w filozofie, w cokolwiek. Nawet w "nic". Fundamenty życia tak okaleczonych na duszy ludzi nawet nie legły w gruzy, tylko zostały wymazane. Kryzys ten został nazwany Plagą Apostazji. Imperium wreszcie udało się zapanować nad sytuacją, emitery zniszczyć, a populację "neo-apostatów" odpowiednio... zutylizować. Ale straty były wielkie - i to wcale nie mówiąc o materialnych. Broń, która potrafiła odebrać człowiekowi jego duchowe oparcie, motywację do życia czy nawet sens istnienia była czymś przerażającym.
Temat został szybko podchwycony przez Istvaanian. Zdobyli skądś wzorce techniczne tych emiterów i na ich podstawie skonstruowali owe elektro-kostury w miejscu znanym jako Tarycine. Kiedy wieść dotarła do uszu Purytanów z Inkwizycji, ci przeprowadzili obławę, zwaną Czystką w Tarycine. Zdobyli też egzemplarze Matryc Apostazji, które obecnie spoczywały w kryptach Pałacu Tricorn. Nie udało się jednak zdobyć twardych dowodów na Istvaniańskie matactwo.
Aż do dziś. Trzydzieści sztuk Matryc. Data-kryształy i przenośny cogitator, na których na pewno były wszelakie szemrane machloje Rathbone i jej kolegów, w tym dotyczące tych czy innych tech-herezji. Po zbadaniu broni, Sejan nakazał unicestwienie większości, zachowując jedynie po jednej dla siebie i ewentualnych ochotników z Kadry. Miał zamiar obdarować dotykiem tej broni jej stwórców, by sami poczuli herezję na własnej skórze.

Resztę czasu Agenci Tronu spędzili w orbicie Kantana, wraz z Pax Behemoth poszukując śladów Hyadesa... bądź Rathbone.



3 Decembris, rok 833.M41
VTOL typu Valkyrie Sky Talon
14:44 czasu terrańskiego
Kantan, System Facrast, Subsektor Malfiański
Sektor Calixis, Segmentum Obscurus


Musieli przyznać - rzadko mieli okazję, nawet w swej długiej i bogatej karierze, do zwizytowania atmosfery gazowego giganta... I to bez ryzyka zmiażdżenia, napromieniowania, usmażenia czy "spadnięcia" prosto wgłąb tych dziwnych planet. Ich jump packi, pancerne kombinezony i Valkyrie były odpowiednio doń dostosowane. Potężny zasób, wielokrotnego użytku. Bez większych trudności można to było dostosować do podobnych ekstremalnych warunków - planet wulkanicznych, światów lodowych, całkiem martwych skał czy głębin wielkich wód. Otwierały się przed nimi nowe możliwości... a przed ściganymi heretykami zamykały się podwoje kolejnych kryjówek.

Szukali. Godzinami, dniami, tygodniami, miesiącami. Zawężali rejon poszukiwań, ale to wciąż nie było to. Łatwe odpowiedzi, uczone zgadywanie i prawdopodobne ekstrapolacje się nie sprawdziły. Nie mogli znaleźć Hyadesa. Bardzo możliwe nawet, że zdryfował... albo spadł w odmęta Kantana.

A jacht Rathbone... cóż, on był przystosowany do ukrywania się, nawet bez wsparcia trudnych warunków panujących na orbicie gazowego giganta.

Mimo to, szukali. Oni. Pax Behemoth. Istvanianie.

I coś wreszcie znaleźli. Pokładowy vox rozbrzmiał głosem jednego z aizdarowych poszukiwaczy.

- Jaguar Pater, tu Manta 4, odbiór.

- Manta 4, tu Jaguar Pater, możesz mówić, odbiór.
- odpowiedział zaraz pilotujący Walkirią Dieter Diesel.

- Widzimy coś. Odległość od naszej lichtugi... około czterdziestu kilometrów. Nasz poziom, wyższe partie atmosfery. Obraz z magnokularów wskazuje, że to Czarny Klocek, odbiór.

"Czarny Klocek" był kryptonimem nadanym poszukiwanemu Hyadesowi. Więc... wreszcie. Zrządzeniem losu. Uśmiechem Imperatora. Mieli go.

- Przyjąłem, Manta 4. Macie potwierdzić kontakt i zabezpieczyć teren w zasięgu. Już do was lecimy. Nie zbliżać się do Czarnego Klocka bardziej jak na jeden klik, odbiór.

- Przyjąłem, Jaguar Pater. Manta 4 wykonuje. Bez odbioru.


Turbodiesel szybko zmusił Duchy Maszyny do jeszcze szybszego lotu, uruchamiając pełną moc silników. Cybernetyczne serca pasażerów podeszły im do gardeł.

- Mamy go! - syknął Diesel na interkomie pojazdu.

Bioniczne serca na dobre zadomowiły się w tych gardłach.



Valkyrie Sky Talon z minuty na minutę drastycznie zmniejszał odległość dzielącą ich od znaleziska. Manta 4 zdążyła jeszcze potwierdzić, że odnalazła Czarny Klocek, Mechanizm Hyades... po czym utracono z nią kontakt, nagle, gwałtownie i definitywnie. Przyrządy nie mówiły nic o żadnych burzach w okolicy. Pogoda była wzorowa. Więc ktoś ich zagłuszył... albo strącił.

- Pięć kilometrów! - krzyknął Turbodiesel, a Walkiria wyłoniła się z potężnej chmury, mając cały horyzont jak na dłoni - Widzę go! I towarzystwo. Złodziei.

Po chwili w całym pojeździe rozbrzmiały alarmy.

- Rakiety! Postaram się je zgubić. A wy, wypierdalać, już! Was nie namierzą!

Jak powiedział, tak zrobili. Odpięli się od foteli bezpieczeństwa. Uruchomili wszystkie podzespoły. Podpięli plecaki odrzutowe, włączyli turbiny. Chwycili za broń, specjalnie dostosowaną wraz z amunicją i materiałami wybuchowymi do warunków Kantana. Rampa otworzyła się, a pęd powietrza prawie ich wyszarpał na zewnątrz. Ale po sekundzie już sami się mu poddali, wypadając na zewnątrz.

Widok był zjawiskowy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZuY8fM_G3gc[/MEDIA]






Pęd powietrza. Uczucie spadania, wywracające im cyber-flaki. Szalejąca adrenalina... a zaraz potem szarpnięcie. Wystrzelenie wzwyż. Nie dające się opisać uczucie lotu w świecie utkanym z chmur. Endorfiny przebijające się nawet przez bioniczne zabezpieczenia.

Valkyrie szarpnęła w dół, a za nią mknęły rakiety Hunter-Killer. Mogli tylko życzyć Dieselowi szczęścia... Podczas gdy sami zapolowali, jak te imperialne orły.

Kilometry dalej widać było jakąś antygrawitacyjną platformę z przytwierdzonym do niej Hyadesem. Holowaną przez prom robotniczy. Obstawianą przez jedną lichtugę i garść sylwetek unoszących się w powietrzu.

Najpierw jednak trzeba było się do nich dostać. Przemknąć przez przestworza, w słońcu Facrast, w chmurach Kantana.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 24-09-2017 o 21:05. Powód: Akapit o 'Apostasic Matrixes'
Micas jest offline