Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2017, 12:47   #580
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 76

Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; nieprzyjemnie.



Nico DuClare, Alice Savage i San Marino



- ... I dlatego dobra materialne powinny być rozdzielane kolektywnie przez odpowiedni organ przedstawicieli ludu. - Lenin z marsową i bardzo mądrze wyglądającą miną skinął powoli głową zaciągając się szlugiem.

- Taa? A kto miałby być tym przedstawicielem ludu od rozdziału szpeja? - Hektor przejął żarzące się dobro materialne od zwolennika marksizmu i leninizmu i zaciągnął się nim wdychając dym w płuca.

- No to musi lud wybrać. Ale ja tu widzę tylko jedną właściwą osobę z odpowiednim nastawieniem politycznym. - powiedział komunizujący Runner łapiąc się za ranty kurtki na piersi i wskazując na siebie.

- Dlaczego mnie to kurwa nie dziwi? - prychnął Paul biorąc od Bliźniaka szluga. Obydwaj roześmiali się jakby rozgryźli kolejne szachrajstwo kolejnego palanta. Ale Lenin trwał niewzruszenie że wspaniałomyślna wyższością lekko bujając się na piętach świadomy swojej ideologicznie słusznej postawy.

Wrócili do rozmowy o redystrybucji dóbr wedle komunistycznego porządku po całej masie ubawu jakie chyba wszyscy mieli podczas grupowego zdjęcia. Wiadomo zaczęło się od fotek Zdravko który robił je parze młodej ale pomysł okazał się chwytny. Ludzie zaczepiali go by zrobić sobie zdjęcie czy z kimś z par młodych czy ze sobą nawzajem. W końcu reporter zaproponował, że zrobi wszystkim wspólne, grupowe zdjęcie. Pomysł ogarnął bandę jak wieść o darmowych bonach na paliwo. Po wielu radosnych krzykach, przepychankach niesforna banda wreszcie ustawiła się na tle “zorganizowanego” na Wyspie transportera. Obsiedli jego górę, siedząc na kadłubie, stojąc na nim, przed nim, wokół niego tak, że niewiele go właściwie było widać. W centrum znalazły się dwie pary młode gdzie zwłaszcza dwie kobiety w bieli wybijały się kontrastem na tle brunatno - czarnych barw z wieloma pstrokatymi dodatkami. Zdravko pstryknął im zdjęcie. A potem kolejne i na wszelki wypadek jeszcze jedno.

Luźna, bezczelnie wesoła atmosfera jaką roztaczali gangerzy w skórzanych kurtkach którzy zdominowali chebański most została nagle przerwana. W pierwszej chwili twarze i głowy rozglądały się niepeweni patrząc na siebie, na most, wybrzeża rzeki i okolicznych budynkach. Szybko jednak ujście rzeki przykuło ich uwagę. Nic nie było widać. Ale było całkiem dobrze słychać. Wybuchy. Odległe strzały. Broń maszynową. Przez zebrany na moście tłum przeszedł dreszcz nerwowych odruchów jak przez ciało szarpnięte prądem. Spojrzenia dość szybko zogniskowały się na jednej, ciemnowłosej sylwetce znajdującej sie między nimi. Jak impuls nerwowy jaki rozchodzi się przekacując bodźce do centralnego środka decyzyjnego oczekując na informacje jakie wprawia te ciało w ruch i nadadzą moment pędu i celu do działania. Guido wściekle cisnął papierosa na mokry asfalt nadal pełen platikowych wylinek.

- Hej! Hej wy! Co to ma być?! Miał być rozejm! - mafioz wrzasnął wściekle w stronę wciąż widocznych na drugim krańcu mostu nowojorskich żołnierzy.

- No jest. O co ci chodzi? Ktoś was atakuje? - odkrzyknął mu z nonszalanckim uśmiechem jedna z tych mundurowych sylwetek.

- W chuja tniesz?! A to?! - wrzasnął wściekły szef Runnerów wskazując dłonią na ujście rzeki i widoczny fragment jeziora. Ale na tym jeziorze mogło być tylko jedno miejsce w jakim ktoś mógł się tak strzelać. Wyspa. A stężenie i rozmiar strzelaniny jasno wskazywało na umundurowanego uczestnika tych walk. W takim rozrachunku przeciwnik który zaangażowałby tak silne środki walki mógł być tylko jeden. Runnerzy na Wyspie.

- A tam to żeśmy na rozejm się nie umawiali. - odpowiedział ze złośliwą satysfakcją umundurowany rozmówca. Guido przez chwilę pieklił się w milczeniu rozszerzając nozdrza i kurczowo zaciskając pięsci. Po kilku sekundach strasznego milczenia w końcu odpowiedział gestem środkowego palca skierowaną w stronę “nowojorskiego” brzegu. Odwrócił się napięcie i ruszył w stronę “runnerowego” brzegu. Szedł a jego banda rozsepowała się przed nim i postępowała od razu za nim. Most więc momentalnie opustoszał i Runnerzy ruszyli za Runnerem.

Guido to co teraz robimy? Musimy wracać na Wyspę. Co za kurwa nędzne chujki! Musimy pomóc Jednookiemu i reszcie. Kurwa rozwalmy tych cweli! Ja jebię trzeba było rozpierdolić ich wczoraj w nocy. Guido to co robimy? Wracamy?

- Nigdzie nie wracamy. - Guido słuchał w milczeniu wyjmując i odpalajac ze swojej srebrnej papierośnicy kolejnego papierosa. Był zdenerwowany. Alice widziała to patrząc na niego z bliska. Tego się nie spodziewał. Był zaskoczony takim obrotem sprawy. Myślał na gorąco co teraz uczynić. Słyszał też pewnie swoich ludzi. W nich po pierwszym zaskoczeniu i dezorientacji zaczął gotować się gniew i chęć odwetu.

- Jak nie? Zostawimy ich? - zapytał jakiś większy Runner z kolczykiem w uchu z pretensją w głosie i twarzy. Towarzyszyły temu potwierdzające pomruki reszty bandy domagajace się reakcji na taką akcję Nowojorczyków.

- Nie zostawimy. Ale nie możemy teraz przeprawić się przez jezioro. Wystrzelają nas. Na jeziorze nie ma się gdzie ukryć. O to im chodzi. Chcą nas sprowokować. I na jeziorze też kurwa niby nie ma tego jebanego rozejmu! Jak tam popłyniemy teraz sami nadstawimy dupę do kopnięcia. Jednooki sobie poradzi. Nie urodził się wczoraj. Spuści im kurwa łomot! Wrócimy po zmierzchu. - szef zaciągnął się papierosem. Mówił szybkim, zdenerwowanym głosem choć dalej brzmiało w nim zdecydowanie i pewność siebie. Część ludzi pokiwała głowami, większość popatrzyła na siebie trawiąc jego słowa. Gorączka chwilowa zastopowała ale dalej była bliska punktu kulminacyjnego i niebezpieczne było nie dać jej ujścia.

- No to co kurwa robimy do tego wieczora? Piknik mamy rozbić? Rozwalmy tych tam! - w końcu znowu odezwał się ten większy z kolczykiem mówiąc ze sfrustrowaną bezsilnością. Wskazał machnięciem kciuka na drugi brzeg Cheb. Pokiwały mu nie nawykłe do bezczynności głowy pełne złości na takie zagranie NYA. Widać trafiała im do przekonania ta część słów szefa o odroczeniu powrotu na Wyspę ale do zmroku andal było z ładnych parę godzin. Na myśl, że będą stać na brzegu i słuchać z bezsilną złością jak walczy o przetrwanie reszta bandy szlag ich trafiał.

- Deathrace! Jedziemy rozjebać te jebane kutry. Zajebiemy im te jabane wielkie spluwy jakie tam mają. Potem wracamy na Wyspę. I tymi zajebanymi spluwami zajebiemy tych nowojorskich pierdolców na Wyspie! - rzucił z zacięciem w głosie mafioz cedząc wściekle słowa przez zęby. W oczach pojawił mu się płomień energii. Głowy zaczęły się kiwać coraz szybciej i mocniej. W lot trafiło im to do przekonania. Teraz mówił tak jak to lubili, mówił tak jak rozumieli więc napędzana adrenaliną gniewu i złości energia rozlała się po ludziach w skórzanych kurtkach jak kregi na wodzie. Zaczęli krzyczeć pełni gniewu i zapału. Wznosili pięści w górę i złorzeczyli przekletym prezydenckim sługusom.

- Zbieramy się! Do wozów! Jazda! - Guido nie doczekał końca papierosa tylko cisnął go znowu w przemoczony asfalt. Sam wskoczył na transporter czemu pomogły mu chętnie wyciągnięte dłonie. Zanim zeskoczył do włazu kierowcy na chwilę zatrzymał się patrząc na drugi brzeg. Wreszcie uniósł pięść w uniwersalnym geście pogróżki.

- No to teraz powinno się zrobić luźniej. - powiedział szeryf obserwujac całą mostową scenę i szykujących się do odjazdu Runnerów. Wraz z odjazdem jednej ze stron konfliktu w okolicach granicznego mostu powinno zrobić się luźniej i nie tak nerwowo gdy samym swoim widokiem jedna strona prowokowała drugą.




Wyspa; centrum; las; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.



Will z Vegas



- No nie taka mała. A długa w chuj. - burknął Tango patrząc krytycznie na polanę jaka otaczała lotnisko. Trawy wyrosły dość wysokie, sięgały człowiekowi gdzieś do pasa, Jak nie do końca wyrośnięte zboże choć nie tak gęste. Na kształt przypominała proporcjami sam pas startowy czyli podłużny mniej więcej prostokąt wycięty w lesie. Na długość mieć ze 2 czy 3 km. Ale na szerokość przez większość długości miał może setkę albo dwie metrów. Wyprawa schroniarsko - runnerowa wyszła gdzieś w pobliżu jednego z tych węższych krańców więc przeciwległy krańce lotniska wydawał się po prostu ciemną krechą odległego lasu.

Zgodnie z pomysłem Willa zaczekali chwilę. I drugą. Ale nie widać było żadnego ruchu w odległych o jakiś kilometr budynkach. Robert w końcu zaproponował by pójść skrajem lasu. Zbliżaliby się względnie bezpiecznie skryci pod osłoną drzew i krzewów a sami byliby nie tak łatwi do zauważenia. Kulmiacyjny moment przyszedł gdy doszli już całkiem blisko budynków całkiem nieźle pamiętanych przez Willa sprzed pół roku, z jesiennych początków na tej Wyspie.

Pierwsza poszła ta dziewczyna która chyba była jakimś zwiadowćą u Runnerów. Wyszła na otwarty, odkryty teren wiec wszyscy się spięli. Jakby tam ktoś był to właśnie teraz raczej powinien strzelać. Naszykowal broń celując do budynków gotowi strzelać do zauważonych w nich celów. Dziewczyna przeszła jednak kilka kroków, potem kilkanaście, doszła do pierwszych budynków w których zniknęła. Potem pojawiła się po drugiejs stornie hangarów. Wreszcie na końcu pokazała się na szczycie wieży kontrolnej gdzie pół roku temu w nocy coś latającego zaatakowało Babę. Teraz machała dając znać, że mogą do niej dołączyć. Jasne było, że nie mogła sprawdzić w pojedynkę wszystkich zakamarków lotniska w tak krótkim czasie. Ale jeśli ktoś tu był to już musiałby się nieźle ukrywać i nie dążyć do konfrontacji skoro nie zaatakował pojedynczej Runnerki.

Spotkali się z nią na dole przy wieży. Tam gdzie w tamtą noc gdy to coś zaatakowało Babę Will, Barney i reszta pośpiesznie wkładali buty i chwytali broń by wspomóc kolegę w walce na szczycie wieży.

- Przeszłam przez ten hangar. Tam raczej nikogo nie ma. Ktoś może ukrywać się w innych budynkach ale to trzeba by się przejść po nich. - powiedziała dziewczyna. Zanim ktoś zdążył zrobić więcej niż kiwnięcie głową czy otworzenie ust do odpowiedzi dała się słyszeć seria eksplozji. I huk broni maszynowej. Nie tutaj, przy lotnisku ale gdzieś z kierunku skąd właśnie przyszli. Nie było widać żadnego z tych wybuchów a ich odgłosy były znacznie wytłumione w porównaniu do tego gdy ostatnim razem spadały w pobliżu ich wycieczki. Odgłosy strzelaniny też były dość przytłumione. Biorąc pod uwagę kierunek i odległość wydawało się prawie pewne, że Runnerzy i Nowojorczycy znów wzięli się za łby. I to z pełną mocą. Runnerzy wydawali się kompletnie zaskoczeni tą kanonadą. Kelly zresztą też. Ona jednak nie reagowała z gniewem, złością choć i wydawała się raczej zaniepokojona niż zdenerwowana jak oni. W końcu jednak reszta Schroniarzy w przeciwieństwie do Runnerów była w podziemiach Bunkra względnie bezpieczna od takiej walki jaką słyszeli. A pobratymcy tych ludzi w skórzanych kurtkach byli gdzieś tam, na powierzchni pewnie pod ogniem tych wybuchów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline