Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2017, 00:22   #191
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
post wspólny Czarnej, Zombi, Zuzu i Mg :) cz.1

Spokój nie mógł trwać wiecznie, o nie. To byłoby zbyt proste, a wiadomo, że życie do takowych konstruktów nie należało. Szczególnie, gdy szyję uciskały metalowe okowy Obroży. Wtedy nic nie należało do czynności prostych, ani łatwych. Nie dziwota, skoro Parchy stworzono po to, by mieć kogo posłać w najgorszy możliwy syf zamiast tracić zasoby ludzkie nienoszące piętna zbrodni liczonej w dekadach… jeśli nie wiekach. Teraz jednak nie tylko skazańcy znaleźli się w niebezpieczeństwie, lecz również trepy z Floty, oraz załoga Falcona.
Nie mogli czekać na pozostałych, nie przy chóralnej pieśni polującego stada, rozbrzmiewającej z każdej możliwej strony. Ósemka słyszała to wycie każdą komórką ciała. Nicowało ono parchate ciało, przenikając je na wskroś i płynęło dalej, niesione wiatrem wśród dymu i tańczącego w powietrzu popiołu. Tyle jeśli chodzi o skuteczność nawały artyleryjskiej.
Musieli iść, przebiec i jak najszybciej oderwać się od gruntu nie tylko ze względu na tykające zegary. Zostanie na powierzchni groziło rozpoczęciem kolejnej potyczki i komplikacjami. Nikt nie lubi komplikacji - Ósemka nie była tu wyjątkiem. Stojąc Przy płonącym krzyżu czekała na sygnał do wejścia na pokład, a gdy nadszedł, wskazała na Młodą i Mahlera, by zaraz machnąć w kierunku wejścia latacza. Sama sięgnęła po granat zapalający, oczepiając go powoli z zawieszki, drugą ręką ponaglając Diaz do pójścia w ślady pierwszej pary.
Dopiero wtedy spojrzała na Ortegę, wskazując najpierw na swoje oczy, a potem na lej z którego dochodziły syki. Otworzyła holoklawiaturę i wystukała krótką wiadomość prosto do olbrzyma - “Wycofujemy się, na koniec palimy. Gdy ptaszki wlecą do gniazda”.

Vinogradova nie potrzebowała żadnej dodatkowej zachęty. Chciała jak najszybciej znaleźć się bezpiecznie w powietrzu, tam gdzie nie sięgną ich pazury i kły kwasowych bestii. Ich wycie mroziło krew w żyłach i doprowadzało serce do palpitacji. Za blisko, za dużo. Były wszędzie! Złapała więc Johana za rękę i zaczęła ciągnąć do Falcona. Detektor ślizgał się w jej dłoni, musiała go przyczepić do pancerza żeby przypadkiem nie upuścić na spieczoną, porytą pociskami ziemię.

- Por tu puta madre… que panda de maricónes… pendejos! - Diaz jojczyła pod nosem, narzekając na ciężki i jakże niesprawiedliwy los niesłusznie skazanego za niewinność kryminalisty. Pomyśleć, że jeszcze półgodziny temu korzystała z Promyczka i innych kociaków, a teraz trafiła na gówniane pole bitwy, na gównianą powierzchnię, gdzie chujem zawiewało z siłą huraganu. Kurwy za plecami, kurwy pod nogami. Kurwy. Kurwy wszędzie… tylko takie zębate kaszaloty, niepodobne do dup z piwnicy.
- Mieeerda! - dojojczyła z wyrzutem, cofając się… znaczy wykonując taktyczny odwrót do latadełka i to w trybie pilnym. Jebańce urządzały sobie chóralne przyśpiewki. Jak w jakimś pierdolonym kościele! Brakowało tylko czarnuchowatego pastora, wrzeszczącego w uniesieniu “alleluja!”, no ja pierdolę! Nie podobało się Black 2 to co działo się przed baroburdelem. No ni chuja się nie podobało. I jeszcze wszelkie gadki mogła sobie wsadzić w dupę, bo gnidowy gospel do spółki z silnikami Falcona skutecznie uniemożliwiał komunikację…
- Zaaapierdalać! Zapierdalać! - no ale i tak darła ryja, poganiając otoczenie do szybszego przebierania kulasami.

Black 8 posłała niewielki pojemniczek który poleciał łukiem i zniknął za krawędzią leja. Przez chwilę nic się nie działo gdy pewnie ów pojemniczek staczał się wgłąb leja. Potem dla odmiany zaczęło się dziać i to sporo. Granat zapalający eksplodował chemicznymi substancjami jakie zapłonęły zmieniając lej w wielkie palenisko. Płomienie wystawały ponad krawędź leja rozświetlając pomarańczową łuną zryty kraterami parking. Z głębi doszły ich jakieś syki i jęki xenos ale innego efektu znać nie było. Ostatnia para Parchów pobiegła w stronę rampy transportowca osłanianej przez zbrojnych mundurowych wszelakiej maści. Ledwo przebiegli przez rampę oni też zawinęli się na nią i dali znać do odlotu. Pilot poderwał maszynę niezwłocznie gdy Black 7 miażdżył siedzenie by zmieścić się jakoś w gabarytach przeznaczonych na połowę mniejszy wymiar od niego, Black 8 siadała w swoim siedzisku mocując klamry, rampa się dopiero zamykała z ostatni żołnierze trzymali się uchwytów chwilowo rezygnując z zajmowania miejsc.

Wewnątrz właśnie zdążyli się rozsiąść pozostali z ewakuowanej grupki. Na pokładzie musiało być z kilkudziesięciu mundurowych. Gdzieś z pluton piechoty. Choć pluton montowany z kombinowanych sił wszelakich jakie miały szansę znaleźć się na tym księżycu. Nie pasowała do tego wszystkiego grupka pstrokato ubranych cywili jaka też była przypięta do siedzisk ale przy samej kabinie pilotów po drugiej stronie ładowni. Wśród nich Black rozpoznawali tylko kobietę w egzoszkielecie o blond włosach. To ona nadała ten sygnał SOS w efekcie którego dostarczenie jej na pokład było zadaniem ich grupy. Siedziała obok jakiejś starszej kobiety która wyglądała na załamaną i zapłakaną. Wyglądało na to, że ją pociesza. Na podłodze przy kabinie pilotów leżało jakieś ciało. Jako jedyne leżało na podłodze przykryte jakąś płachtą.

Ostatni żołnierze ruszyli na swoje miejsca gdy latadełko wyrównało i wizg silników stał się jakby mniej dziki. Widzieli jak na ekranach HUD metry do obydwu Checkpointów zdają się znikać w prawie magicznym tempie. Przez bulaje widać było najpierw znikające w dole budynek potrzaskanego klubu, potem zniknęły te płomienie z krzyża i krateru pochłonięte przez szarą mgłę. Wreszcie znaleźli się ponad tym ciemnym oparem jaki zdawał się przykrywać całą okolicę jak rozległy na kilkanaście kilometrów całun naziemnych chmur. Z góry, gdzie nagle wyczarowany skądeś został dzień, z tym wielkim tutejszym gazowym gigantem toczącym się nad głową i niewielkim krążkiem lokalnej gwiazdy i zielonkawym niebie. Z góry powierzchni w ogóle nie było właściwie widać. Ani budynku klubu, ani dżungli ani tym bardziej ulic czy parkingów. Wszystko przykrywał ten dym i pył wzbite po bombardowaniu. Brown 0 miała jednak dodatkowy powód do odczucia ulgi niż tylko wyrwanie się z matni szczęk i szponów na dole. Obroża zmieniła jej status. Na ekranie HUD widziała jak jeden z trzech oznaczonych jako cel markerów znalazł się na pokładzie latadełka ekipy ewakuacyjnej jako ewakuowany. Więc Obroża zaliczyła to jako wykonanie zadania. Teraz zostało jej jedynie przedostanie się do Checkpoint by odhaczyć listę obecności i dostać kolejne zadanie.

Wreszcie udało się Brown 0 zaliczyć postawione przed nią zadanie. Johan znalazł się bezpiecznie na pokładzie Falcona, system zatwierdził wykonanie planu podstawowego na trochę ponad pół godziny od eksplozji głowy, ale to się nie liczyło. Patrząc na niego Parch nie umiała powstrzymać uśmiechu ulgi. Był bezpieczny, do tego zdrowy. Nie groziła mu śmierć przez pasożyta, mógł spokojnie… wrócić do domu, o ile jego dowództwo nie będzie robiło pod górkę z kwarantanną. Przecież mogli zobaczyć zapis Obroży Jacoba - wtedy bez problemu dowiedzą się, że marine jest już czysty, nikogo nie zabije, ani nic nie zabije jego. Siedziała ściskając go za rękę i próbowała nie myśleć, że oto niedługo się rozstaną. On poleci do swoich, ją wyślą do następnego Brownpoint… bo przecież jej misja jeszcze się nie skończyła. Im dłużej o tym myślała, tym mocniejszy stawał się uścisk, jakby w ten symboliczny sposób mogła zapobiec rozstaniu… marne szanse. Próbowała znaleźć coś na czym dałaby radę się skupić i odegnać niechciane myśli. Cel znalazł się łatwo - grupa cywili z charakterystyczną blondynką w egzoszkielecie. To ich widziała oczyma wieżyczek, gdy wydostawali się z Seres i biegli do statku żeby się ewakuować. Ale bardziej uwagę przykuwało nieruchome ciało na podłodze. Przykryte płachtą, nieruchome. Martwe, inaczej by go nie nakrywali. Vinogradovej na ten widok zrobiło się zimno, puściła ciepłą dłoń wygolonego żołnierza i chwiejnie wstała z fotela. Ewakuację przeprowadzała para Parchów z grupy Black. Reszta albo nie żyła… albo siedziała z nią w bunkrze, pomagając doprowadzić jej zadanie do finału. Gdyby wszyscy razem ruszyli do laboratoriów, wtedy może…
Zatrzęsła się, spoglądając w blade, przerażone twarze dzieci, potem na zrozpaczoną kobietę. Stanęła nad ciałem i przytrzymując się ściany, opuściła głowę. Chciała coś powiedzieć, też… zrobić coś, poza staniem, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego wbiła wzrok w podłogę.
- Przepraszam - zdołała wydusić i chociaż starała się mówić głośno, głos tonął jej w ryku silników.

W tym czasie Ósemka korzystała z dobrodziejstw latadła, pozwalających na rozwalenie się dupą do góry i odpoczynku w bezpiecznej przestrzeni. Rozwaliła się na fotelu, wyciągając nogi przed siebie i krzyżując je w kostkach. Pozwoliła powiekom opaść na parę chwil, między piegami pojawił się uśmiech, lecz szybko zgasł, gdy przypomniała sobie co dzieje się z tymi spod ziemi. Schowane w przywieszkę po granacie mydło uwierało, jakby zamiast głupiego pudełka, saper miała tam odbezpieczoną bombę. Zgrzytnęła zębami, ostatkiem sił powstrzymała się, aby nie splunąć na podłogę, choć gorzka flegma zebrała się w popalonym gardle. Zostawili ich wśród polujących gnid, na ziemi porytej pociskami i osnutej dymem. Daleko za sobą, z każdą sekundą coraz dalej. W końcu westchnęła i odpaliwszy komunikator, wystukała wiadomość do Green 4.
“Uważajcie. Gnidy się zwołują. Przed HH zostawiliśmy wam sprawną furę. Zaliczcie twój CH i złapiemy się w trasie. Dalej mamy iść na lotnisko, jeszcze nie wiadomo gdzie wywalą Młodą. I dzięki. Za chłopaków. Jestem twoją dłużniczką. Powodzenia.”

Mudnury. Jeszcze więcej mundurów i jeśli Diaz oczęta nie myliły, część z nich była wybitnie psiarska, jakby Hollyarda było mało. Widok ten mierził latynoską duszę, no ale darowanej podwózce nie zagląda się pod maskę. Zegareczki im tykały, sekundy uciekały i lecieli na limicie - pokazywanie jak bardzo nie pasuje obecność glin w najbliższej okolicy… nie tym razem. Nie gdy mogli ich wypierdolić z pokładu nie zawracając sobie dupy lądowaniem…
- Por tu puta madre - mruknęła przez Obrożę do Wujaszka, który jako jedyny na pewno rozumiał dyskomfort jaki Black 2 przeżywała. Co dalej? Będą ich zmuszać co biurowej i legalnej pracy? Może jeszcze mieli przestać kraść i mordować? Żyć uczciwie i inne brednie? Na samą myśl piromanka aż się zatrzęsła.
- E, Condor le passo - burknęła po kanale do tego całego Svena, czyli kolejnego psa. Bez dwóch zdań zakundlenie na metr kwadratowy przekraczało na tym parszywym księżycu wszelkie dopuszczalne normy - Macie coś co możemy wam legalnie podpierdolić? Granaty, paliwo do miotacza. Wypstrykaliśmy się za zabawek w tym burdelu i niemytym kutasem nam wieje w ekwipunku… no może prócz Wujaszka, ale nie każdy jest Wujaszkiem - westchnęła z rozczuleniem.

Marine jakby wiedział albo wyczuwał czym może być coraz mocniejszy uścisk Mayi. Siedział obok niej z pm między nogami i wolną ręką złapał ją na tyle by spróbować ją objąć. Przez masę pancerza nacisk ramienia i dłoni było czuć dość słabo na plecach i dopiero dłoń na jej ramieniu zaznaczała się dotykiem wyraźniej. Gdy wstała i przeszła przez ładownię sporo żołnierzy i marine spojrzało na nią. W końcu była jedynie sensownie poruszającym się obiektem wewnątrz ładowni. Nikt się jednak nie odezwał choć sądząc po minach co niektórych zastanawiali się po co i gdzie tak łazi.

Grupka cywili zareagowała różnie. Dzieci patrzyły zdezorientowane na kobietę która podeszła. Zapłakana, starsza kobieta albo nie zwróciła na nią uwagi ani nawet jej nie zauważyła pochłoniętą swoją rozpaczą. Po przeciwnej stronie siedział jakiś młodszy mężczyzna ubrany w zakrwawiony i czerwoną i żółtą krwią fartuch laboratoryjny. Trochę nie pasowało to standardu naukowego, podobnie jak bród i siekiera strażacka jaka leżała na podłodze przy jego butach. Brown 0 rozpoznała go, że to jego właśnie wynieśli właściwie żołnierze przez okno pod koniec ewakuacji. On spojrzał na Obrożę, na nią, pokręcił głową i znów spojrzał gdzieś w bok. Inny, siedzący obok niego mężczyzna wyglądał na pogrążonego we śnie. Sztuczny czy naturalny, w tej chwili nie reagowała na nic. Dopiero ta blondynka w egzoszkielecie z oznaczeniami paramedyka podniosła na nią twarz i chwilę przyglądała się jej sylwetce. Też zaczęła od tego co zauważali wszyscy chyba w pierwszej kolejności. Od Obroży. Potem spoczęła wzrokiem na twarzy stojącej kobiety o czarnych włosach.
- Za co przepraszasz? - zapytała mówiąc zmęczonym głosem. Z wszystkich cywili emanowała w tej chwili jakaś rozpacz i smutek tak typowy dla rozbitków czy uciekinierów. Brown 0 musiała złapać się uchwytu nad głową by utrzymać równowagę. Teraz latacz leciał dość równo i prosto ale jednak nie była to kolejka magnetyczna.

- Na środku są skrzynki. Jeszcze chyba coś powinno zostać. - Black 2 usłyszała odpowiedź Falcon 1. Musiał być jednak w innej maszynie bo w ładowni żaden z mundurowych nie pasował do mówiącego. I na HUD wyświetlało ich pozycję przy Falcon 2. W porównaniu do transportu naziemnego pokonywali trasę w błyskawicznym tempie. Przynajmniej wedle mapy bo za oknem dalej był dość monotonny krajobraz tam na dole, same dymy i naziemne chmury. Głowy żołnierzy jednak odwróciły się w jedną stronę pojazdu i zaczęli coś sobie pokazywać. Za oknami widać było inną maszynę. Taka jaka nie należała do dwóch transportowców i dwóch sztuk eskorty. Piąta maszyna musiała byś jakimś dropshipem który kilka kilometrów dalej schodził chyba do lądowania. Podniecenie i ciekawość widzów trwała dotąd aż tamten znikł w tych chmurach dymu, pyłów i pożarów.

Brown 0 zamrugała szybko, nie dając rady podnieść spojrzenia na cywili. Patrzyła na ciało jak zaklęta… w zły sen z którego nie można się obudzić.
- To… to moja wina. Gdyby… gdyby - zacięła się i zadrżała - Grupa Black… oni… rozdzielili się. Do… d-do was poszli ci… ci - zatrzęsła się ze złości, zaciskając pięści i dokończyła - ci dwaj. Pozostali… oni… pomagali mi, bo inni… jestem ostatnia… z grupy Brown i sama… nie dalibyśmy rady z celami… do ochrony… pomogli, zamiast iść do was. G-gdby się nie rozdzieli… to… wyglądałoby inaczej i wtedy… może nikt - mruganie nabrało na intensywności - Nie byłoby… ofiar i… Tak… mi p-przykro. Przepraszam.

Ruch na pokładzie przykuł uwagę nie tylko trepów. Para złotych oczu śledziła uważnie sylwetkę w brązowym pancerzu, a rude brwi podjechały do góry, by finalnie praktycznie spotkać się pośrodku czoła saper. No bez jaj… wiedziała, że Młoda za bardzo się przejmuje, ale to nie była jej wina. Wyszło jak wyszło, postawili na własne priorytety, grunt że przeżyli. Ci w Obrożach. Oraz trójka wyciągniętych z kanału trepów. Z ozdobionej symbolem czarnej ósemki piersi wyrwało się głośne westchnienie, dłonie odpaliły holoklawiaturę.
“Pierdolisz. Nie twoja wina” - wystukała, przesyłając Vinogradovej krótką wiadomość, po czym warknęła, przestawiając komunikator z powrotem na lektora.
- Nie twój wybór. Nie twoja wina. - syntetyczny głos wdarł się w wizg silników, Nash podniosła się do pionu. Na sztywnych nogach przeszła te parę metrów, stając za czarnowłosym Parchem - Nasza decyzja. Dzieliliśmy się po pół. Tamci zdechli, została para zjebów. Tyle - wzruszyła ramionami i po chwili wahania wyciągnęła ramię, przyciągając Młodą do siebie - Nie uratujesz wszystkich, nieważne jak się nie starasz. Zawsze ktoś umiera. Handluj z tym. Wracaj do Mahlera. I wbij sobie do łba: nie twoja wina - głuchy warkot zlał się w jedno z ostatnimi słowami lektora.

- Mierda… Harcereczka za mało jara - Black 2 mruknęła do Wujaszka, kręcąc głową. No po co się tak przejmować? Żyli? No żyli, więc po kiego drążyć temat? Unosząc oczęta ku sufitowi, podniosła dupsko z fotela, przechodząc pod skrzynki. Skoro mogli się częstować, grzech było nie skorzystać. Zyskali okazję nachapać się za darmola i jeszcze w pewien sposób ojebać psiarnię! Prawie jak gwiazdka.
- Gracias - rzuciła gliniarzowi, uśmiechając się szeroko do kompletu - Może nawet się polubimy…. Wujaszek! Potrzeba ci czegoś oprócz godności i świń do nadziewania?! - ostatnie wydarła się po wnętrzu latadełka, kierując pytanie do olbrzyma w pancerz wspomaganym.

- A jak dają… - Black 7 mruknął przez głośniki w swoim lustrzanym hełmie. Potem wstał trzeszcząc ponownie rozgniatanymi siedzeniami i dudniąc pancerbutami po podłodze latadełka podszedł do skrzynek przy jakich grzebała Latynoska. Ona tymczasem doczepiała sobie jeden metalowy cylinderek za drugim.

W tym czasie grupka siedzących cywilów rozmawiała z Brown 0. Słuchali jej urwanych słów w milczeniu.
- Nie. To moja wina. Powinnam była poczekać na prawdziwą pomoc. Ci dwaj od początku mi się nie podobali. Patrick miał co do nich rację. - blondynka w egzoszkielecie pokręciła głową i pochyliła się opierając łokcie na kolanach. Patrzyła teraz na nieruchoma płachtę zasłaniającą ciało.

- To byli zwykli bandyci. - prychnął ze złością ten młodszy przy którym leżała siekiera strażacka. - Zresztą czego się spodziewać po kimś kto nosi to. - dodał nadal ze złością robiąc palcem gest wokół szyi. Złość wydawała się go pobudzać jakby budził się z letargu. - Ten jeden to w ogóle! Szarpał Renatą! - wskazał dłonią i ze zdenerwowaniem na przygnębioną paramedyczkę. - Dobrze, że ta Obroża go powstrzymała! A mnie tam zostawili! Jakby nie żołnierze to by mnie te gnidy tam zeżarły! - powiedział już naprawdę zdenerwowany uderzając dłonią w oparcie siedzenia.

- Myślałam, że nie mamy wyjścia. Że nikt inny nie odebrał sygnału. I że jesteśmy skazani tylko na nich. Tak nam mówili zresztą. A nie mogliśmy się z nikim połączyć. Nadajnik był na parterze a tam było pełno gnid. Nie wiem czy zaryzykowałabym drugi raz wyjść by nadać kolejny sygnał. - blondynka pokręciła blond głową mówiąc przygnębionym i zmęczonym głosem. Wydawała się obwiniać tak samo jak i Brown 0.

- OCP do Brownpoint 60 sekund. Nie znamy sytuacji na dole. Przygotujcie się do desantu. Hawki spróbują rozpoznać teren. - w słuchawkach odezwał się głos Falcon 1. Maszyna zmieniła rytm i wydawało się, że krążą wokół jakiegoś punktu. Wokół jakiego to widać było na mapie HUD. Wokół Brownpoint. Jedna ze szturmowych maszyn oddzieliła się od reszty i poleciała wprost w kierunku Checkpoint grupy Brown.

- Que pollas - Diaz skończyła przerabiać się na meksykańską choinkę. Poprawiała ostatnie wybuchowe bombki, sprawdzając czy nie odczepią się od pancerza - Każdy z nas ma stałe łącze z pozostałymi. Połyka z Tatuśkiem rowy zaswędziały, że do tej pory jedyne co robili to ssanie po same kule. Mogli poprosić o wsparcie, poczekać do niemytej dupy mojej babki Juanity. Truknąć po kanale do kogokolwiek od nas… no ale za cinżko. Harcereczka weź zajaraj bo ci się zaraz żyłka przepnie, a ty nińa - zazezowała na blondynę, całkiem niczego sobie. Wyszczerzyła się szczerym, poczciwym uśmiechem uczciwego ulicznika i nadawała dalej - Oni zjebali, nie ty. Nadają się do chapania wariata po same klamoty i tyle. Nic poza tym. Nade de nada. Zero pomyślunku, tylko ryje szerokie. Też jebnij w płuco i weź zluzuj, bo jeszcze sobie pierdolniesz w łeb z przejęcia. - prychnęła, podskakując żeby sprawdzić czy dzwoni. Dzwoniła, ale jakie przyjemne to było dzwonienie! Z pełnym arsenałem od razu poczuła się lepiej i pewniej. Zazezowała na typa z siekierą i splunęła pod nogi nie patrząc na to gdzie się znajduje.
- No kurwa wiadomo, Obroża znaczy syf do odstrzału, nawet jak ktoś jest tylko niewinną, uciskaną ofiarą bezdusznego systemu. Jakbyś cabrón się nie zjarnął, jeden taki bandyta osłaniał wam dupy jak popierdalaliście po patelni prosto do latacza. Bez tego zrobiliby wam z cywildup jesień średniowiecza. Chuj tam, mieliśmy na mieście inną robotę. Nie-kurwa-rozdwoimy się. Trzeba było ogarnąć co innego. Nie tylko wy tu, por tu puta madre, potrzebowaliście niańczenia i prowadzenia na bezpieczny rewir. Ostatnio klimat się spierdolił i wylęgło się dziadostwa, a opcje wsparcia się wykruszają - rozłożyła ramiona w geście czystej bezradności.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline