Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2017, 14:58   #187
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Aeroplan zmierzał przestworzami z zawrotną prędkością. W porównaniu do poprzedniego, należącego do Richarda statku, ten posiadał znacznie więcej elementów zasilających. Ogromne turbiny wyły przeciągle, zaś dysze na tyłach maszynerii wyrzucały z siebie gęste strumienie pary. Podróżując tego typu wehikułem nie dało się lekceważyć technologii z Xanou. Mechaniczna bestia była najszybszym środkiem transportu, z jakiego dotychczas korzystali załoganci.
Jednocześnie wszyscy zauważyli, że wiatr znacznie się wzmógł i był coraz bardziej donośny, nawet pomijając szybkość z jaką drałował zeppelin. Dotychczas grube ściany balonu oraz gondoli skutecznie tłumiły takie dźwięki. Obecnie jednak aż ciężko szło ze sobą rozmawiać. Wichura strzępiła okoliczne obłoki, próbowała siłą wedrzeć się na statek, zmuszona jednak poprzestać na uderzaniu w metalowe płyty. Odgłosy te nawiedzały drużynę jeszcze długi czas.

Connor regularnie schodził do kajuty Richarda, aby doglądać jego stanu. Większość poważniejszych ran zostało już zasklepionych, a sam szlachcic czuł się znacznie lepiej. Okazało się, że felczer przygotował dla niego niespodziankę. We współpracy z Malfoy’em, skonstruowali dla niego specjalny mechanizm, o który pytał niedawno członek Delegatury. Dzięki urządzeniu szlachcic mógł ponownie zwiększyć obroty swojego wszczepu.

  • akcelerator do implantu
La Croix obejrzał dokładnie gadżet. Otrzymał niepozorny dysk, który mocowało się na ręce. Zabezpieczony na środku przycisk uruchamiał aparaturę. Wtedy niewielka igła przebijała ciało, łącząc się z układem nerwowym. Connor nie byłby sobą, gdyby wcześniej pięciokrotnie nie ostrzegł La Croixa o związanych z tym procesem zagrożeniach. Szlachcic miał z resztą pełną świadomość wspomnianego ryzyka. Kiedy walczył z sondami, czuł się jak młody bóg. Lecz jak tylko akceleracja przestawała działać, niemal doprowadził się do zapaści.
Wkrótce potem odwiedziła go Eloiza. Od wejścia zauważył, że siostra zmężniała. To już nie była ta sama, przestraszona dziewczynka, którą zostawił w Rigel. I jak wiedział, że więcej tu było gry pozorów niż bohaterskości, pewne zmiany były zdecydowanie zauważalne.
Stanęła naprzeciw wizjera, z którego rozpościerał się widok na przestwór morza. Lekko westchnęła, musnęła ręką zegar ścienny, aby wreszcie odwrócić się do niego.
- Chciałam… ci podziękować - jej wzrok nabrał intensywności - To wszystko, co robisz z pewnością wiele cię kosztowało. Wiesz, myślę że jako kobieta mam oko do rzeczy, które grają ludziom w sercach. I może inni niekoniecznie, ale ja potrafiłam wyczytać na twojej twarzy każdą batalie, jaką stoczyłeś. Także te najgorsze, które człowiek prowadzi samotnie.
Zaczęła chodzić po pomieszczeniu, w charakterystyczny sposób zakładając za sobą dłonie. Głowę miała lekko podniesioną, jakby próbowała sobie dodawać odwagi. Odkrył wtedy, że siostra kopiuje jego własne ruchy. Przez cały poprzedni czas musiała obserwować w jaki sposób starszy brat przemawia i gestykuluje, a teraz brała z niego pełny przykład.
- Kiedy patrzę jak działają sprawy, w których wszyscy tkwimy, odnoszę wrażenie że nikomu już nie można ufać. Nawet własnej rodzinie. Przecież ten cały Shagreen był jednym z nich, prawda? Pochodził z rodu Barnes. A teraz tam nawzajem skaczą sobie do gardeł.
Usiadła ciężko na łóżku. Przez chwilę wyglądała bardzo smutną. Jej twarz momentalnie zmieniła się jednak, kiedy tylko spojrzała na brata.
- Lecz ty przywróciłeś mi nadzieję. Na to, że będzie lepiej i że jeszcze kiedyś odbudujemy nasz ród. Może nie zawsze znajdę równie dobre rozwiązania co ty, lecz będę się starać…. bo jesteś dla mnie wzorem. I uznałam, że powinieneś to wiedzieć.
Eloiza mimo wszystko wydawała się nieco spłoszona własnym wystąpieniem. Zrzuciła z szaty niewidzialny pyłek i energicznie podniosła z posłania. Nie czekając na reakcję, szybko skierowała kroki do wyjścia. Prawdopodobnie miała rację mówiąc, iż dobrze odczytuje reakcje brata. Lecz działało to w obydwie strony. Richard miał pełną świadomość, że po czymś takim dziewczyna potrzebowała ochłonąć i dopiero później mogliby wrócić do tematu. Dla niej każda perora wiązała się ze sporym stresem. Podobnie stało się przecież, kiedy skrytykowała Jacoba.
Eloiza była dotychczas delikatną osobą, unikała podobnych zwierzeń. Teraz również nie sprawiało to jej łatwości, jednak różnica była taka, że przynajmniej próbowała się przełamać. Faktycznie się zmieniła.

Byli więźniowie trzymali się razem. Wiedzieli już, że powinni zaufać swoim wybawcom, a mimo to zachowywali się tak, jakby zagrożenie nie minęło. I ciężko było im się dziwić. Szkolono ich do tego, aby pozostać ostrożnymi w każdych okolicznościach. Przejścia w niewoli u Black Cross również mogły pozostawić na nich swoje piętno.
Mało interesowali się zwiedzaniem samego statku, raczej przebywając w jednym pomieszczeniu, tuż pod ładowniami. Zawsze, kiedy szli odpocząć lub się przespać, przynajmniej jedno z nich czuwało, pilnując reszty. Części nawyków zwyczajnie nie dało się wyrugować.
Skłamałby jednak ten, kto stwierdziłby, że okazali się bezużyteczni. Trójka kilkukrotnie pomagała w pracach konserwacyjnych - tak zaawansowany statek stale ich wymagał, potrzebowała tego również radiostacja. Czasem też gotowali i roznosili proste posiłki z tego, co znaleziono w pokładowej kuchni. Mimo swojej przezorności, chcieli być przydatni. Ironia tkwiła w tym, że działali dla Shagreena, człowieka którego publicznie przedstawiano jako bestię. Z jednej strony miał więc on na podorędziu zabójców i upiornych doktorów, z drugiej całkiem zwyczajnych ludzi.

Zhou i jego gwardia również raczej trzymali się na dystans. Ci jednak bardzo dbali o kurtuazję. Kiedy mijali kogokolwiek na którymś z pokładów, nie szczędzili pozdrowień i głębokich ukłonów. Należy dodać, że były to bynajmniej gesty spoufałe. Takie, a nie inne zachowanie, wynikało ze sztywnej etykiety, dodatkowo “wzmocnionej” przez wdzięczność wobec ratunku.
Po kilku godzinach żółtoskórzy wybrali się do Jacoba. Zhou nie miał dla niego jednak dobrych wieści. Kiedy znaleźli się w kajucie historyka, Zwięzły Język wykonał kolejny z wyuczonych pokłonów, po czym przeszedł do rzeczy.
- Udało nam się parę razy złapać Cesarzową, lecz tylko na kilka sekund. Wygląda na to, że cały czas jest przenoszona z miejsca na miejsce. Kwestia bezpieczeństwa. To nam utrudnia zadanie, ponieważ protokół zakłada, że przy każdej próbie nawiązania kontaktu, trzeba użyć innych częstotliwości. Mogę jednak zapewnić pana, panie Jacobie, że jesteśmy już blisko. Cesarzowa wie, iż podjęliśmy próby kontaktu i jej najbliższa świta z pewnością umożliwi nam rozmowę, gdy tylko będzie to możliwe.
Życzyli mu zdrowia oraz zapewnili o swojej lojalności - każdy z osobna. Potem odeszli: Zhou, czekająca na zewnątrz sobowtórka Cesarzowej oraz żołnierze.


Ci ostatni pobrzękiwali jeszcze z daleka elementami wspomaganych pancerzy. Mieli bowiem w zwyczaju cały czas nosić swoje zaawansowane zbroje oraz broń plazmową. Właściwie, były dla nich prawie jak świętość i Starr wcale by się nie zdziwił, gdyby przyłapał któregoś na modlitwie do własnej broni. Nie miało to jednak większego znaczenia. Liczył się tylko fakt, w którą stronę będą wycelowane karabinki na wypadek przyszłego konfliktu.

Tym razem, przy obieraniu nowego kursu, Manuel potrzebowała pomocy Denisa. Już wcześniej udowodnił, że i on nieźle radzi sobie z nawigacją. Poza tym, odwiedził już raz w Myth, więc głupotą byłoby zignorowanie jego rad.
Kiedy lurker przybył do rudej, tę otaczały dziesiątki globusów, map oraz żyrokompasów. W pierwszym momencie nawet go nie zauważyła i Arcon musiał na wejściu głośniej chrząknąć, by zwrócić na siebie uwagę.
- Dobrze, że jesteś. Zanim zaczniemy, musimy o czymś porozmawiać - stwierdziła pilot.
Jak na zawołanie gdzieś pod nogami dwójki rozległ się rumor.
- Słyszysz to? - wskazała na dolny pokład.
Wytężył słuch. Rzeczywiście, nawet przez świszczący wiatr przebijały się stamtąd odgłosy jakichś pohukiwań oraz szamotaniny. Wcześniej sądził, że to efekt działania silników. Gdy jednak Manuel zwróciła mu uwagę, dostrzegał że dźwięki były zbyt nieregularne.
Pilot złapała się za głowę.
- To twoi ludzie. Ci najemnicy. Są nawykli do prania innych po mordach. A kiedy nie ma kogo bić, leją się między sobą. Musisz coś z tym zrobić, Denis. Nie mogę pracować w takich warunkach. Trzeba im znaleźć zajęcia do cholery! - podniosła ręce w teatralnym wręcz geście.
Kobieta z pewnością potrzebowała warunków do skupienia się, lecz w obliczu właściwych problemów, jej wybuch był cokolwiek śmieszny. Widocznie słabo znała najmitów, sądząc że ot tak, po prostu da się ich uspokoić. Coś jednak mówiło Denisowi, że gdyby na jego twarzy pojawił się teraz choć cień uśmiechu, mogłoby to mieć nieprzyjemnie konsekwencje.
Aby zmienić temat, przeszli do sterów, gdzie tuż obok znajdowała się największa z map.


Manuel dokładnie przepytała Arcona w jaki sposób trafił tam za pierwszym razem i skąd wtedy zmierzał. Nie było łatwo o tym wspominać. W tamtych dniach podróżował jeszcze z wujem, którego stracił później podczas sztormu.
Kiedy Denis relacjonował, pilot cały czas zaznaczała coś na mapie. Potem on sam naniósł kilka poprawek. Zgodnie z tym, co lurker zapamiętał, Myth znajdowało się lekko na zachód od centralnych wód Qard. Dzięki temu, dwójce udało się w znacznym przybliżeniu zlokalizować położenie zatopionego miasta.
Po kwadransie, z chaosu bazgrołów i dziesiątek linii, stworzyli gotowy plan dalszego lotu. Manuel odpaliła cygaretkę i z łobuzerskim uśmiechem usiadła za sterami.

Po drodze widzieli kilka morskich bitew. Już z daleka zapowiadało je odległe dudnienie. Następnie, daleko pod zeppelinem kilkukrotnie rozgorzały eksplozje. Woda w tych miejscach wyglądała jakby wrzała - były miejsca kompletnie rozświetlone przez ogień, co nadawało toni oranżowej barwy. Pojedyncze punkciki znaczyły miejsca, gdzie wypadający zza burty żeglarze daremnie walczyli ze spienionymi falami.
W bitewnym chaosie trudno było zidentyfikować walczące stronnictwa. Nie było tam za to piratów - ci zazwyczaj pływali na szkunerach, które pozwalały szybko dogonić swoje ofiary. Załodze udało się natomiast ujrzeć handlowe fregaty oraz łodzie służące zazwyczaj szlachcie. Shagreen może i umówił się z rodzeństwem na rokowania, lecz wciąż mógł wybijać członków mniejszych domów, które służyły Barnesom. Jak twierdziła była zakładniczka Beatrice, wcale by to jej nie zdziwiło, gdyż konsekwentnie próbował on zmniejszyć zasięg własnej rodziny.
Przeciw obniżeniu lotu przemawiała nie tylko bliskość ognia, ale i świszczących w powietrzu, armatnich kul. Zeppelin był szybki, jednak tylko kiedy przemieszczał się w linii poziomej. Zmiana wysokości zajmowała pewien czas, podczas którego staliby się łatwym celem. Nawet dobrze zabezpieczony balon posiadał swoją wytrzymałość, którą atakujący z pewnością by wypróbowali. Mogli tylko ruszać dalej.



Następnego dnia o zmierzchu byli już na miejscu. Atramentowy kolor morza nie zdradzał położenia Myth, lecz zarówno Manuel oraz Denis byli pewni rzeczonego miejsca. Najpierw zmuszeni byli jednakże odczekać parę godzin, aby wiatr ustał choć na trochę.
Wtedy też jeden z techników znalazł Richarda, aby zdać mu raport. Według tego, co udało mu się usłyszeć przez radiostację, Delegatura radziła sobie nieźle. Właściwie jak tylko mogli, maskowali skalę całej sytuacji.
To z kolei przywodziło pewne wspomnienia. Zaraz po ataku na wyspie Jerry, tam gdzie dla Richarda wszystko się zaczęło, przyszedł on do swojego zwierzchnika - Lionela Ubertona. La Croix zasugerował wtedy, że mógł zostać wystawiony. Starszy Delegat zdawał się coś wiedzieć, jednocześnie sugerując, aby nie drążyć sprawy.
Czy Wolne Miasta mogły zatem posiadać jakąś świadomość na temat operacji sto dziesięć oraz konfliktu między Shagreenem, a pozostałymi Barnesami? Było to godne rozwagi, tym bardziej iż familia produkowała oraz testowała broń dla “wolnościowców”. Wciąż brakowało kilku ostatnich elementów, aby poskładać to wszystko w jedną całość.
Jakiś czas później Denis zanurzał się w zimnych wodach Qard. Pod sobą miał tylko ciemność, którą latarnia z trudem przerzedzała. Każde zejście do ruin oznaczało ryzyko. Dobrze to wiedział. A teraz doszły do tego nowe niebezpieczeństwa, o których opowiadał mu Jacob. Zdaniem Arcona zagrożenie było o wiele bardziej namacalne, niż przedstawiał to historyk. Jakby nie było, musiał mieć się na baczności bardziej niż dotychczas. Ostatnim razem wszakże zachowywał czujność, a mimo to prawie nie przypłacił zejścia swoim życiem.
Nadal nic nie widział. Póki co, mógł tylko posługiwać się wspomnieniami swojej pierwszej tutaj wizyty, jeszcze z wujem Louisem. Wtedy była to część ekscytującej przygody. I choć dziś również czuł całym ciałem bicie swojego serca, to przybywał tu ze zgoła innych powodów. Być może Myth stało się bowiem miejscem spoczynku jego dawnego przyjaciela, Enzo.
Tym razem przynajmniej posiadał o wiele lepszy sprzęt. Jeśli w tym stroju nie mógłby odnaleźć Castellariego, nie potrafiłby tego zrobić w żadnym innym. Akwalung A-72 posiadał specjalne wiertła, moduł pozwalający przesuwać ciężkie obiekty, dodatkowe zbiorniki z tlenem. Na długiej suwnicy tkwił również darowany przez Malfoy’a harpun.
Powoli zaczął rozróżniać ciemne kształty. Zniszczone, porośnięte nalotem ruiny stały tu przez cały czas, milczące i ogromne. To było dość paradne, że na powierzchni dochodziło do zamachów i przewrotów, a tu wciąż panował spokój.


Nim osiadł na mulistym dnie, dostrzegł kilka charakterystycznych budynków oraz elewację starego gmachu teatralnego. Zmrużył oczy, obserwując budowlę. Ironiczne, biorąc pod uwagę słowa Coopera: Byliście kiedyś w teatrze? Jest tam muzyka, scenografia. Co bogatsze sceny dysponują maszynami generującymi zimne lub gorące podmuchy. Wszystko ma wywołać konkretne reakcje w widzu.
Oczywiście wypowiedź Jacoba były tylko przenośnią, jednak nie dało się uciec od pewnych skojarzeń. Tu również coś mogło czyhać na samotnego nurka. Musiał za wszelką cenę utrzymać trzeźwość myślenia. Już teraz miał dziwne wrażenie, że ruiny Myth przypominają trochę te, które dane mu było ujrzeć w wizji. Kolejna ułuda lub całkiem logiczny wniosek.
Szczęściem tym razem miał cały czas kontakt z towarzyszami na górze - dość wyraźnie słyszał ich w swoim radio. To dodawało otuchy i przynajmniej trochę odsuwało perspektywę pomylenia zmysłów.
Łuna z jego latarni omiotła najbliższe otoczenie. Nurkowanie nocą było ekstremalnie trudne, lecz nie mogli czekać do brzasku. Widział jedynie zarysy murów oraz szkielety budynków, wśród których wirował zgniłozielony plankton. Gdzie mógł być Enzo...
Musiał sobie dobrze przypomnieć ostatnią wizytę. Była jedynym tropem, jaki obecnie posiadał.
 
Caleb jest offline