Randulf obrzucił wzrokiem pole niedawnej walki.
Trup tu, trup tam...
Dzięki zrządzeniu losu (lub dzięki wyrokom jakiegoś boga) kultyści okazali sie niezbyt wymagającym przeciwnikiem - przynajmniej dla tak doświadczonych w posługiwaniu się orężem osób, jak on i jego towarzysze.
Otarł z krwi miecz i schował go, po czym z udawanym entuzjazmem przyjmował gratulacje (i tolerował poklepywanie i dotykanie). Ustalenie sposobu, w jaki mieszkańcy wioski okażą swą wdzięczność, pozostawił w rękach Oswalda. Jemu, prawdę mówiąc, na początek wystarczyłby pokój, dobre wino i dwie zgrabne panienki, które okazałyby bohaterowi swą wdzięczność, ale raczej nie wypadało wypowiadać takich pragnień na głos. Szczególnie tego o panienkach...
Miał zamiar przeczekać falę gratulacji, a potem sprawdzić, co takiego schował w ruinach jeden z kultystów. |