Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2017, 20:54   #68
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Dobra, musimy się dowiedzieć, co to za potwory - rzekła Carmen, gdy w trójkę dostali się na pokład statku.
Na jej ramieniu wisiała nerwowo się rozglądająca Gabriela, która po tym, jak obudziła się u boku nagiej Brytyjki, wmówiła sobie chyba, że coś je jednak łączy i teraz dotykała Carmen przy każdej byle okazji. Ona zaś wymieniała tylko porozumiewawcze spojrzenia z Orłowem.
- Too szczury… strażnicze. Musiał sporo wydać na ich usprawnienie mutagenami.- stwierdziła Gabi przytulona do ramienia Brytyjki. - Jest nas trochę za mało by się rozdzielać.
Tymczasem Orłow przytargawszy pakunek w pobliże ustawionych czterech misek na pokarm i dużej beczki na wodę otworzył pakunek i zaczął wyjmować jego zawartość.
- Ja bym się zainteresował bardziej, kto jeszcze jest tu oprócz tych szczurów.- stwierdził ironicznie. - Gryzonie, nawet te ulepszone, nie palą.
Po czym pokazał kobietom paczkę tanich cygar.
- Tylko że jeśli wejdziemy tam głębiej, szczury nas pewnie zeżrą - powiedziała półgłosem Carmen - A ten “ktoś” pewnie nie wyjdzie, dopóki nie zobaczy, że stateczek odpływa. - westchnęła - Jakieś pomysły na wykurzenie go?
- Moglibyśmy wywołać pożar? - zaproponowała nieśmiało Gabi.
- Ale to wymaga i tak wejścia do kabin pasażerskich lub zejścia do ładowni. Tego statku nie zbudowano po to by go spalić dla ubezpieczenia. Tak czy siak będziemy się musieli przebijać przez szczury. - stwierdził Orłow.
- Moźemy też zostawić wiadomość z cygarami dla Goodwina, że my wiemy, że on tu jest. - zaproponowała znów Gabi. - I z propozycją spotkania tu jutro.
- Możemy go w ten sposób spłoszyć. - ocenił Rosjanin, a Gabriela. - Ale może też się zgodzić.
- Nie będziemy ryzykować. Jest jeszcze jedno wyjście... - po chwili ociągania rzekła Carmen - Tylko jedno z nas odpłynie z Kapitanem. Goodwin, jeśli to on, wypełznie ze swojej dziury, a my go tu pochwycimy i przepytamy. Po... załóżmy godzinie, stateczek wróci po pozostałą dwójkę i być może samego Goodwina. Co prawda Kapitan może marudzić, ale wygląda na takiego człowieka, który nade wszystko ceni pieniądz.
- A szczury ? Mogą być jego oczami na statku. To skorodowana jednostka, pełna szczelin i zakamarków, którą one znają… a my nie. - wyłożył swe wątpliwości Rosjanin. - Ja tam jestem za siłowym rozwiązaniem.
- Tylko, że to zawsze możemy zrobić, a przynajmniej ktoś powinien zapewnić, że Kapitan po nas wróci. Jak myślisz, jak zareaguje na odgłosy walki? - zapytała Carmen.
- Dobrze więc … to kto idzie zabezpieczyć stateczek? - zapytał Jan Wasilijewicz, spoglądając na obie kobiety. Bo jakoś nikt z nich nie miał na to ochoty.
Carmen spojrzała znacząco na Gabrielę.
- Wiesz... polubił cię. - rzekła.
- Kto polubił? - spytała zaskoczona czarnulka.
- Kapitan. - skłamała Brytyjka, bo mężczyzna chyba nikogo nie lubił, nawet siebie.
- To nie idę sama! Jeszcze zacznie mi tu… jakieś insynuacje staruch składać. Niech Orłow idzie.- Gabriela wzdrygnęła się z odrazą.
- On jest z nas najsilniejszy, a Goodwina może trzeba będzie obezwładnić zanim... zrobimy mu krzywdę - rzekła Carmen, po czym westchnęła - W takim razie ja pójdę.
Gabriela się wahała, pomiędzy chęcią przygody i wykazania się poświęceniem by zyskać punkty u Carmen. Niestety Brytyjka zauważała, że Gabi skłania się ku przygodzie.
I zamierzała jej na to pozwolić. Wciąż czując się winną za nocne ekscesy, tylko poklepała Gabi po plecach.
- Dobra, to ja schodzę i wrócę po was za godzinę, choćbym miała naszego Kapitana wziąć gwałtem.
Zgodzili się oboje, choć z różnych powodów. Orłow z powodu słabości do Carmen, a Gabriela zachłysnęła się adrenaliną. Carmen już takie akcje zdążyły spowszednieć. Dla Gabi były nowością.

Schodząc po schodkach do łodzi Brytyjka jednak czuła niepokój i wyrzuty sumienia. Jeśli Gabi się coś przytrafi. Jeśli jej się coś stanie, to będzie to tylko jej wina. Nieprzyjemne to doznanie ciążyło jej jak kamień. Nawet wtedy gdy stanęła oko w oko z kapitan.
- A gdzie reszta? Powinni zejść z panienką. Ten wrak to nie muzeum by go zwiedzać.- rzekł na powitanie staruszek.
- Moja znajoma jest bardzo ciekawska, a mój towarzysz zadba o jej bezpieczeństwo - odparła Carmen, po czym dodała - Wrócimy po nich za godzinę. Dostanie pan potrójną dniówkę za tę niewygodę. I to ekstra, poza normalną wypłatą. - mrugnęła do niego.
- No nie wiem… to jest niebezpieczne. A gdzie chce pani płynąć?- spytał staruszek zerkając niepewnie na okręt i uruchamiając silnik swojej łupinki. - Czy też po prostu odpłyniemy odrobinkę od statku? Bo wolę nie cumować przy nim przez godzinkę.
- Możemy wrócić do portu, przepłukamy gardła czymś mocniejszym i nawet się nie dowiedzą. - rzuciła konspiracyjnie do mężczyzny, który wyglądał jej na takiego, co za kołnierz nie wylewa.
- Allah zabrania picia alkoholu. -stwierdził staruszek, którego rumiana skóra chyba bardziej pochodziła od pracy na słońcu. Niemniej skierował łódź w kierunku portu.- Nie ma tam barów, do których chodzą panny z dobrego domu.
- Cóż, w takim razie może po prostu coś zjemy, kapitanie? Jedzenie chyba mają... a i nie musimy w barze tylko tutaj... tak przyjemnie u pana na pokładzie... - wciągnęła nosem bryzę morską. To ostatnie akurat było wszak prawdą.
- Hmm…- kapitan zamyślił się, gdy odpłynęli spory kawałek od okrętu. Zatrzymał łódkę i rzucił kotwicę. - Jedzenie jest, ale wpierw…
Podszedł do dużej podłużnej skrzyni, która zawierała zwinięte sieci, oraz wędki.- Wpierw panienka musi sobie je złapać.
Po tych słowach podał Carmen jedną z wędek.
To ją zdziwiło, ale... uznała to za całkiem przyjemny element podróży stateczkiem.
- To niech mi pan pokaże jak zarzucać wędkę i już nie będę przeszkadzać. - poprosiła.
Arab cierpliwie pokazał jak zakładać przynętę (na szczęście sztuczną muchę, a nie żywe robaki), do czego służy spławik i kiedy kręcić kołowrotkiem.
Po tym krótkim kursie sam zarzucił wędkę i usiadł przy niej cierpliwie i w milczeniu wpatrując się w wodę. To trwało. I choć Carmen była przecież przyzwyczajona do “uroków” śledzenia i wyczekiwania, musiała przyznać, że poczuła znużenie po jakiejś połowie godziny.
- Chyba nic z tego nie będzie... - szepnęła do Kapitana.
- Cierpliwości. Może da, kiedy przyjdzie czas.- łatwo mu było mówić. On wydawał się wręcz urodzić w niewygodnej pozycji, w której siedział. A Carmen już dorobiła się odcisków na zadku wymagających rozmasowania, najlepiej przez silne ręce Orłowa. Siedziała jednak cicho, w końcu jeszcze kwadrans i będzie mogła się poddać, twierdząc, że czas po jej towarzyszy wyruszać.
Nagle coś szarpnęło za wędkę… spławik raz po raz zanurzał się w wodzie. A Carmen dostrzegła swoją zdobycz. Dość dużą, dość egzotyczną dla niej rybę.


Która właśnie walczyła o życie, próbując zerwać żyłkę łączącą ją z wędką Carmen. Ta spojrzała na Kapitana z przerażeniem. Nie wiedziała co robić. Właściwie nawet nie wiedziała czy tej ryby chce..
- No co robisz dziewczyno! To nie czas na stanie jak kołek w płocie! Ciągnij… bo się zerwie przechera. - kapitan zaś zaczął na nią wrzeszczeć, niczym sierżant musztry na rekrutkę.
I wtedy Carmen poczuła w sobie instynkt łowcy. Chciała mieć tę rybę. Zaparła się butem o burtę statku i z determinacją zaczęła wciągać rybę.
Dorada… bo tak tą rybę nazywał jej towarzysz łowów, nie chciała się jednak dać wciągnąć na pokład. Szarpała na boki, wzbudzając fale i zmuszając Brytyjkę do wysiłku. Nie była to łatwa walka, ale po długim siedzeniu i nudzeniu się… adrenalina w agentce buzowała.
- Poluzuj…. teraz kołowrotek, kręć szybko, podciągnij… odegnij się do tyłu. Szybko bo się zerwie.- w tym czasie kapitan wydawał polecenia. Słuchała go, w pełni zdając się na doświadczenie morskiego wilka.
Kolejne szarpnięcie wydobyło zdobycz z wody, szamoczącą się gwałtownie na żyłce. To była dość duża ryba, ale kapitan miał pod ręką odpowiedni podbierak.
- Dobrze, dobrze… no to mamy przekąskę.- uśmiechnął się radośnie.
Zmęczona Carmen spojrzała na niego z uśmiechem. Nie myślała, że przy tym można się tak napocić, jednak wciąż pamiętała o priorytetach.
- Póki co trzeba nam wracać po mych towarzyszy. Niedługo godzina minie.
- Na razie…- rybak dobył dużego szerokiego noża. Szybkim uderzeniem odrąbał rybie łeb i spuścił z niej krew oprawiając jej truchło. - Jeszcze jest czas, a ty pewnie jesteś głodna co?
Poczuła jak burczy jej w brzuchu. I nie tylko - usłyszała to. Oboje usłyszeli. Brytyjka zarumieniła się, po czym przytaknęła.
Rybak ruszył na czubek swej łodzi i dokończywszy filetowanie, rzucił świeże kawałki ryby na ruszt. Zapalił ogień pod nim… w tym miejscu łódź była obita blachą, więc niewątpliwie czynił tak wiele razy.
- Jakieś życzenia co do soli, przypraw? - zapytał.
- Jaka będzie najsmaczniejsza. Ja się na ocenę fachowca całkiem zdaję. - powiedziała, przyglądając się poczynaniom starego wilka, który wcale nie okazał się być takim gburem, jak się spodziewała.
Ten wyjmował z woreczka przy pasie jakieś zmielone kolorowe proszki. W tym pieprz i ziele angielskie i chyba paprykę. Obficie pokrywał nimi smażące się płaty ryby, którą to Brytyjka sama złowiła. Nie mówił przy tym nic. Właściwie to nie mówił już wcale.
A i ona milczała, starając się opanować ślinotok, który atakował jej usta. Och, jakże w tej chwili radowała się, że to Gabriela zastąpiła ją na statku w walce. Choć oczywiście i niepokoiła o kamratkę…
Po chwili smażenia rybka była gotowa i opieczony aromatyczny filet trafił na metalowym talerzyku przed oblicze agentki. Należało go jeść palcami, ale mięso pachnące przyprawami było mięciutkie, łatwo dawało się rozrywać i rozpływało się w ustach wraz z pikantną lekko panierką ziół i soli morskiej w jakiej było obtoczone.
Carmen zamruczała z radości, pałaszując rybę i co chwila chwaląc “kucharza”.
Czas płynął szybciej, gdy smakowała nowe doznania… nawet tak trywialne jak smak ryby. I nadszedł czas powrotu do statku. Przy czym rybak niekoniecznie chciał o tym fakcie pamiętać. Brytyjka jednak już teraz wręczyła mu część zapłaty, obiecując, ze 2 razy tyle dostanie gdy bezpiecznie w trójkę staną na brzegu. Sama też coraz bardziej denerowała się losem “porzuconych” towarzyszy.
Łódź ruszyła w kierunku porzuconego statku. Okręt był tak samo cichy, monumentalny i martwy jak wtedy gdy po raz pierwszy go zobaczyła. Kapitan “zaparkował” swą łódeczkę przy schodkach niemalże idealnie. Miał wszak doświadczenie w dopływaniu do tego okrętu.
Carmen z ciężkim sercem weszła po schodkach na pokład nie wiedząc czego się ma spodziewać.
Na pokładzie dostrzegła krew… plamy krwi… te szybko doprowadziły jej spojrzenie do sporego truchła szczura leżącego wśród beczek okrytego brezentową płachtą. Tego tu nie było ostatnio. Zachowując ostrożność przemknęła do beczek i schowała się za nimi. Jeśli nikogo nie dostrzeże, zamierzała zerknąć co jest w środku.
Przez chwilę rozglądała się po pokładzie, po czym zauważyła kogoś kto zbliżał się nonszalanckim krokiem w kierunku schodków prowadzących z pokładu. Z nieco poszarpaną suknią i opatrunkiem na lewym ramieniu… Gabi.
Wychyliła się więc ze swojej kryjówki.
- Nie próżnowaliście, widzę - zagadnęła.
- Negocjacje… nie poszły za dobrze. Te pierwsze.- Gabriela podbiegła do Carmen rzucając się jej na szyję i całując oba policzki. Po czym dodała przytulona. - Ale udało się. Złapaliśmy Goodwina. Jest w sterówce wraz Orłowem.
Carmen przytuliła dziewczynę czule, po czym obejrzała jej bandaż.
- Poważne to?
- Nie… nic z czym parę leczniczych stymulantów sobie nie poradzi. Obrywałam gorzej.- pocieszyła ją Gabriela.- Powinnaś raczej zobaczyć co zostało z tego szczura który mnie dziabnął.
- Mogę sobie wyobrazić. No to... prowadź. Czasu mamy mało. Kapitan się niecierpliwi. - rzekła.
Gabi skinęła głową i obie ruszyły w kierunku mostka, wchodząc po schodkach nadbudówki do pomieszczenia ze sterem. Tam już czekał na nie Orłow, oraz sam Goodwin… w brudnym ubraniu i z kilkudniowym zarostem. Wydawał się zmęczony i zrezygnowany. Niemniej ćmił powoli cygaro przyglądając się wchodzącym kobietom bez słowa.
Carmen uśmiechnęła się przelotnie do Jana Wasilijewicza, po czym zwróciła do Goodwina.
- Znów się spotykamy, sir. Bardzo miło pana widzieć. - rzekła wyjmując nóż zza paska i siadając naprzeciwko Anglika.
- Pani Sant Pierre?! Jak dobrze panią widzieć. Myślałem że pani zaginęła na pustyni. - rzekł zaskoczony jej widokiem Goodwin. Odruchowo przeczesał włosy. - Obawiałem się, że to z powodu zaginięcia małżonki, pani mąż zdecydował się złożyć mi wizytę.
- Agentka Stone i agent Orłow, bardzo nam miło. - przedstawiła się z szelmowskim uśmiechem - A teraz szybkie pytanie - wyjawi nam pan od razu nazwisko sponsora pańskich wykopków i zostawimy pana w spokoju, czy... trochę się pobawimy?
- Nie wiem… przysięgam na Boga. Nie wiem kim jest Szwajcar. Nawet to że jest ze Szwajcarii, może być nieprawdą. Ale z kont właśnie tych banków korzystał. - rzekł szybko Goodwin. Po czym spokojnie dodał. - Natomiast wiem kto wie. Nazywa się Franz Hercel i jest prawnikiem, też z Szwajcarii. Chyba z Zurychu. To on zaproponował mi umowę i to od niego odbierałem czeki i gotówkę.
- A ci dwaj mili panowie, którzy cię odwiedzili?- zapytał Rosjanin.
- O nich wiem jeszcze mniej. Nawet ich nazwiska Smith i Boulders brzmią jak fałszywe. Oni zjawiali się, gdy coś szło źle i karcili mnie. Nie interesowałem się nimi. Szczerze powiedziawszy wolałem ich unikać za wszelką cenę.- wyjaśnił Anglik.
- Gabi, przypilnuj pana. - powiedziała Carmen, po czym skinęła na Orłowa - Pozwolisz?
Gabriela skinęła głową. A Rosjanin podążył za Brytyjką.
- Myślisz, że kłamie?- spytał, gdy już byli poza sterówką i z dala od uszu Goodwina.
- Myślę właśnie, że nie. Jego głównym utrapieniem są wierzyciele, a nie... polityka. - odparła z namysłem - Można by go tu zostawić nawet. Jakby się okazało, że czegoś jeszcze nam potrzeba - wtedy znów odwiedzić.
- On stąd nie chce się ruszać. Boi się… i to nie nas. Boi się tych mumii z pustyni, Arabów którzy napadli na wykopaliska. Oraz pana Smitha i Bouldersa. I chyba już nie ma gdzie uciekać.- ocenił Jan Wasilijewicz.
- Więc jest nam to na rękę. - zawyrokowała Carmen.
Gdy wrócili do Goodwina, postanowiła jednak zadac mu jeszcze jedno pytanie.
- Co wiesz o Aishy, tej sekretarce profesora? Potrzeba mi każda informacja. I jeśli będę zadowolona, a twój trop z prawnikiem się sprawdzi... zostawimy cię tu w spokoju.
- A co mam niby wiedzieć? Była już przy profesorze gdy zaoferowałem mu wsparcie finansowe przy jego badaniach. Zajmowała się tymi wszystkimi przyziemnymi sprawami, którymi on sam nie bardzo potrafił się zająć. Negocjacjami z tragarzami i kopaczami, ekwipunkiem, żywnością, transportem, katalogowaniem znalezisk. Niewiele o niej wiem, bo nie lubiła mówić o sobie. Ot, że ma kilka sióstr i tyle. - wzruszył ramionami.- Najlepiej zapytać samego Langstroma…- nagle spochmurniał i dodał ciszej. -... ale… nie da się, prawda? Nie przeżył? Tego postrzału w klatkę piersiową?
- Nie. Nie przeżył. A ten cały atak... ona była ich wtyczką. Dlatego o nią pytam. Nawet taka głupia informacja jak cokolwiek o jej siostrach może dla Korony okazać się na wagę złota. - odwołała się do patriotyzmu Anglika.
- Tyle że ja nic nie wiem. Nawet o jej siostrach. Była dla mnie oschła i zimna zawsze. - wzruszył ramionami Goodwin zaciągając się dymkiem. - Nasze rozmowy prywatne były zawsze formalne i dotyczyły interesów. Tylko udawało miłą przy Langstromie, ale poza nim… niespecjalnie się kleiła do mnie. Może tragarze, albo kopacze wiedzieli więcej? Może Benizelek… ten szczurek wie coś… więcej?
Carmen westchnęła.
- Podaj nam adres tego prawnika i zostawimy cię w spokoju. Lecz jeśli w twej opowieści choć jedno przekłamanie znajdziemy... wrócę tu. Choćby wpław. - zagroziła.
- “Róża Kairu”, apartament królewski. Piętnaście albo czternaście… w zależności który mu zarezerwują w recepcji. Hercel lubi luksusy. - wyjaśnił Goodwin nie biorąc sobie do serca jej gróźb.- Luksusowe apartamenty, samochody, prostytutki… wszystko z najwyższej półki.
Carmen pokiwała głową.
- Wszystko to, do czego ty nie doszedłeś. - powiedziała na pożegnanie.



Tym razem Carmen zdecydowanie odesłała Gabrielę do posiadłości Orłowa, by ta zajęła się swoją raną i odpoczęła.
Kto by pomyślał, że osoba której szukali mieszkała w tym samym miejscu, które sami zamieszkiwali jako małżeństwo. Co za ironia losu, prawda?
Z drugiej strony był to jeden z lepszych hoteli w mieście, więc jeśli się było bogatym i wpływowym Europejczykiem to prawdopodobnie szybko zostawało się jego gościem.
Tak czy siak Carmen i Orłow podeszli do recepcji w której to młody recepcjonista ze służbowym uśmiechem na twarzy spytał uprzejmie.
- Czym mogę służyć?
- I znów do państwa trafiliśmy - zachichotała Carmen, wieszając się ramienia “męża”. - Pan pewnie nie pamięta... No ale przyjaciel powiedział byśmy tym razem inny pokój wzięli. 14 albo 15 jest może wolny?
- Apartament numer 15 akurat jest wolny. Jego właściciel zdecydował skrócić niespodziewanie swój pobyt w Kairze i zwolnił go przed czasem. Mam was zameldować?- zapytał z uśmiechem recepcjonista.
Spojrzeli po sobie. To mógł być ich prawnik. Ale niekoniecznie...
- A co z 14? Możemy zobaczyć oba?
- W 14 zameldowani są państwo Joefrre z Saint Germain. Ci państwo Joefrre... - wyjaśnił dumnie, po czym widząc brak zrozumienia dodał.- Królowie francuskich trufli? Tych najlepszych… białych? To ich srebrna rocznica. Raczej nie chcą bym im przeszkadzano.
- I dlatego mamy wziąć brudny apartament? Kiedy niby ten ostatni lokator się wymeldował? - Carmen udała oburzenie.
- Dwa dni temu.. tak.. wtedy.- rzekł uprzejmie recepcjonista. - Zapewniam, że pościel została już zmieniona i wszystko się świeże.
- A jaki powód był jego wymeldowania ? Bo jeśli kiepskie standardy tego apartamentu…- zaczął narzekać Orłow.
- Zapewniam, że nic z tych rzeczy. O ile jakieś sprawy związane z interesami.- stwierdził żarliwym tonem recepcjonista.
- Pana to bawi? Nie no... Pierre, wychodzimy! - rzuciła Carmen tonem obrażonej damulki.
- Tak kochanie. - Rosjanin potulnie podążył za Brytyjką, a gdy już wyszli z hotelu dodał zamyślony. - Chyba będziemy musieli udać się do Zurychu.
- Albo do Singapuru. - uśmiechnęła się lekko Carmen.
- Albo do Singapuru… - zgodził się Orłow pocierając podbródek. - Ściganie tego Benizeleka o ile żyje jest stratą czasu. Pewnie ukrył się lepiej niż Goodwin i wie mniej od niego. To karaluch… szkoda na niego zachodu.
- Ja wciąż czekam na zaproszenie na tę konferencję. Pytanie co robimy do tego czasu... - Brytyjka oparła się na jego ramieniu, idąc uliczką.
- Trzeba najpierw ustalić czy ruszamy do Zurychu czy do Singapuru. Ten wasz samolot prześcignie sterowiec twej przyjaciółki, więc jeśli wyruszylibyśmy od razu teraz to… będziemy tam przed nią. A nie musimy. A ty miałaś Gabi gdzieś zabrać. Na razie nam się nie spieszy. Hercel z pewnością sądzi, że umknął zagrożeniu, więc nie będzie się ukrywał ani uciekał. - rozważał na głos Orłow tuląc Brytyjkę do siebie.
- Myślę, że jutro rano podejmiemy decyzję. Dajmy dzisiaj kontaktowi Yue na ewentualne odnalezienie mnie. Jeśli zaś się nie zjawi, jutro polecimy do Szwajcarii. - rzekła.
- Zgoda… to teraz wracamy do posiadłości?- zaproponował Orłow. - Nie wiem jak tobie, ale mnie przyda się prysznic.
- Owszem. Chcesz potem jechać z nami?
- Nie wiem… powinienem? Mam wrażenie, że będę tam piątym kołem u wozu. Po tym jak cię obłapiała przez niemal całą podróż na statek Goodwina?- zapytał żartobliwym tonem przyglądając się twarzy Brytyjki.
- To twój wybór. - powiedziała tylko. Sama nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony obecność Jana oszczędziłaby jej ewentualnych flirtów, z drugiej... mogła wyjść jakaś niezbyt miła sytuacja, gdyby wydało się, w jakich warunkach poznała młodych pilotów.
- Może dam ci odpocząć ode mnie do wieczora. Wtedy… miej się na baczności. Wiem gdzie śpisz.- stwierdził z uśmiechem Rosjanin.
Prychnęła prowokacyjnie.
- Zawsze mogę wrócić nad ranem dopiero…
- Możesz… ale wtedy będę bardziej wygłodzony. A i jeszcze nie dotarliśmy do posiadłości, prawda? - jego dłoń zsunęła się na pośladek dziewczyny znacząco ściskając go przez ubranie i bieliznę agentki.
- Zawsze możemy znaleźć miły i zapomniany przez wszystkich zaułek miasta, by oddać się szaleństwu i rozkoszy. - wyszeptał cicho do jej ucha.
Odruchowo westchnęła, delektując się dotykiem jego oddechu na swojej skórze.
- Podobno miałeś się ograniczać…
- Nie lubię się ograniczać.- mruknął Orłow całując ucho Brytyjki i wodząc językiem po płatku ucha.- Włamiemy się do hotelu i wykorzystamy łóżko dla naszych zabaw?
Zaśmiała się szczerze.
- Nic się nie uczysz. Oczywiście, że nie!
- Uczyłem się w szkole…. teraz nie jestem już uczniem.- Carmen mocniej poczuła jak dłoń mężczyzny zaciska się na jej pośladku. Zauważyła też, że skręcili z głównej ulicy kierując się w mniej zatłoczone obszary miasta.
- Chcesz mnie znów odstraszyć? - spróbowała go sterroryzować.
- A jesteś przerażona? - zapytał zaciekawiony mężczyzna przyciągając ją do siebie.- Taka dzielna agentka chyba się mnie nie boi?
Spojrzał jej w oczy uśmiechając się lekko i dodając. - Przecież wiesz, że cię pragnę. Więc to nie jest nic niespodziewanego.
- A jednak byłam gotowa zrezygnować z ciebie. I znów to zrobię, jeśli mnie przytłoczysz. - rzuciła zadzierając dumnie głowę i wypinając piersi do przodu.
- To prawda. - przyznał Orłow, ale nie zmieniło to faktu gdzie znajdowała się jego dłoń. Ani tego jak mocno ją do siebie tulił. - Więc co proponujesz? Skoro masz mi zniknąć na całe popołudnie i noc może… to przez południe zamierzam cię zagarnąć dla siebie i gotów jestem… przystać na twoje propozycje zagospodarowania tego czasu.
Spojrzała na niego roziskrzonymi oczami.
- Musiałbyś mnie porwać…
- Ale masz pomysły. - uśmiechnął się ironicznie Rosjanin. I dodał po chwili cicho. - Ale jeśli mam być porywaczem, to pociągniemy tą fantazję do końca.
Pochwycił mocniej dziewczynę i nagle uniósł w górę i przerzucił przez ramię. Po czym rzucił się do ucieczki.
- Zacznij krzyczeć… - przypomniał jej. - Dodamy temu realizmu.
- Ty głupi... nieokiełznany... mężczyzno! - krzyczała, lecz nie jak ofiara powinna, lecz krzyczała na niego, waląc go przy okazji pięściami. Też mu się zebrało na psoty. I to w samym środku misji.
- Coś w tym rodzaju. Ale może... pomocy? - zażartował biegnąc z Carmen na ramieniu i przyciągając uwagę miejscowych. Póki co bardziej zdziwionych niż zaniepokojonych.
- Jeszcze nam brakuje, by kto powiadomił ambasadę. Zostaw mnie ty... ty... ty... cholerny Rusku! - nawarczała na niego.
- Czyżbyś się nagle spietrała?- zapytał ironicznie Rosjanin nie przejmując się jej wrzaskami. - Postawię cię na ziemi, jeśli zdecydujesz się dotrzymać obietnicy… tej o trójkąciku.
Tylko, że ona tak właściwie nie chciała, by ją wypuszczał, toteż rzuciła prowokacyjnie.
- To już nieaktualne.
- W takim razie czuj się porwana. - stwierdził bezczelnie Orłow i ruszył do przodu wchodząc bardziej i bardziej w ciasne uliczki Kairu. - I nie oczekuj że cię wypuszczę, lub że długo zostanie w tej sukni. Lubię cię mniej owiniętą ubraniami.

Na drodze jej kochanka stanęło paru zaciekawionych Arabów, bowiem obcy niosący na barku wrzeszczącą białą kobietę musiał przyciągać uwagę. Nie byli to jednak wierni poddani królowej i raczej nie mieli zamiaru zawiadamiać stróżów prawa. Bardziej woleli sami skorzystać z sytuacji. Ale Orłow tym się nie przejmował. Uśmiechnął się drapieżnie, odsłonił rewolwer w kaburze niemo wyzywając do spróbowania.
I to wystarczyło… rozpierzchli się jak hieny przed lwem uznając jego siłę.
A ona za to go uwielbiała. Choć sama czuła, że to szczeniackie i niemądre, lubiła czuć jego siłę i pewność siebie, graniczącą z bezczelnością. I lubiła się bawić tymi uczuciami, podsycając jego głód.
- Dobrze wiesz, że jeśli osłabisz uwagę, to ci ucieknę, a nie dasz rady mnie trzymać i rozbierać jednocześnie…
- O to się nie martw… chyba że chcesz biec przez miasto goła i wesoła. - po tych słowach dał klapsa dziewczynie w pośladek. Po czym ruszył w kierunku niedużej taniej karczmy zapewne by “skonsumować złapaną zwierzynę”.
Jeszcze miała dachy, ale też przemilczała to, by mieć jakiś atut w rękawie. Widząc dokąd zmierzają, Carmen zaczęła się kręcić.
- No chyba nie zamierzasz tak ze mną wejść? Jak jakiś... jakiś jaskiniowiec. Choć w sumie wy w Rosji niewiele wyewoluowaliście…
- Tak, zamierzam wejść. A ty bądź grzeczna, bo podciągnę suknię do góry i będziesz świeciła majtkami przed wszystkimi. Ostrzegam cię.- rzekł drapieżnie Orłow nic nie robiąc sobie z jej obelg.
Prychnęła, lecz umilkła, wiedząc, że mógłby spełnić tę groźbę. O ile bowiem była pewna, że by ją obronił i nikomu nie dał, o tyle wiedziała jak lubi się chwalić... czemu więc nie miałby tego robić jej wdziękami? Wisiała zatem spokojnie na jego ramieniu, ograniczając się do komentarza:
- Gdyby nasi szefowie wiedzieli…
- To dostałbym naganę jak zwykle.- stwierdził krótko Orłow kopniakiem wyważając drzwi i rozglądając się po zawartość karczmy. Pijaczkach którzy nakazy Allaha ignorowali pomiędzy Ramanadami, rzezimieszkach i drobnych złodziejaszkach, pomniejszych bandytach. Jeden z nich łysy turek w fezie wstał, ale po chwili szybko usiadł widząc wycelowaną w siebie lufę rewolweru błyskawicznie dobytego przez Orłowa.
Rosjanin podszedł do karczmarza i po arabsku zaczął wypytywać się o pokoje, a potem wykłócać o cenę by zapłacić nieco więcej niż wytargował. A następnie zakończył negocjacje ostrzeżeniem, że jeśli ktoś mu będzie przeszkadzał to zginie, a potem on sam zejdzie do karczmarza i połamie mu wszystkie żebra.
Jakoś nikt nie wątpił w realność jego gróźb, bo nikt się nie odezwał. Nawet Turek w fezie spuścił oczy w dół. Sterroryzowszy karczmę swą charyzmą i rewolwerem, Rosjanin ruszył ze swoją branką na pięterko, by zapewne wykorzystać w pełni okazję.
- Ale to przedstawienie było tanie... - podsumowała ze śmiechem Carmen, która z trudem zachowywała powagę. Zdecydowanie daleko jej było do typowych ofiar porwań.
- Zdało egzamin, prawda? - mruknął Rosjanin docierając do drzwi i wchodząc do pokoju. Rozejrzał się i z uśmiechem stwierdził, że wybrał dobry hotelik. Okna tu były małe i choć Carmen zdołałaby się prześlizgnąć przez nie, to wyskoczenie tędy… było niemożliwe. Bezceremonialnie rzucił Brytyjkę na rozklekotane łóżko i pochwyciwszy ją lewą ręką za prawe udo, prawą dłonią zaczął podwijać poły jej sukni, by zobaczyć jakie skarby tam ukrywała.
Agentka jednak nie była typem ofiary i choć sama miała wielką ochotę na Orłowa, zamierzała trochę z nim powalczyć. Uderzyła go dłonią w przegób, co nie było może bolesne, ale podcięło rękę Rosjanina, wyswobadzając tym samym udo jego ofiary. Carmen nie czekając aż się otrząśnie, odepchnęła go swoją zgrabną nóżką.
- Leżeć! - powiedziała kpiąco i rozkazująco zarazem.
- Leżeć? Co to za pomysły? - zaśmiał się zaskoczony Rosjanin i spojrzał w dół. - Moja droga… właściwa komenda to baczność… i to od jakiegoś czasu.
Znów kucnął i próbował pochwycić jej stopy osłonięte trzewikami.
- No to siad... niegrzeczny jesteś ty... psie na suki... ty... - droczyła się z nim, wywijając nogami tak, jak tylko akrobatka potrafiła - to unikając jego dłoni, to znów odpychając go od łóżka. Musiał się napracować, by wreszcie ją dopaść.
- Przecież siedzę przy łóżku… - burknął Orłow próbując złapać zwinne nogi dziewczyny. - A ty się prosisz o lanie. Nie powinnaś drżeć ze strachu?
Trochę drżała… ale z bardziej z ekscytacji niż strachu.
- A czyś zrobił coś, bym poczuła się zagrożona? Nie starasz się. - rzekła z udawaną pretensją, w środku aż piszcząc z radości na myśl jak zareaguje teraz temperamentny Rosjanin.
- O ty….- Orłow wyraźnie się zirytował i chwycił brutalnie za suknię Brytyjki szarpiąc ją i przyciągając akrobatkę do siebie. W przypływie gniewu niespecjalnie myślał o konsekwencjach, próbując jednocześnie pozbawić przyodziewku Brytyjkę i zaplątać w materiał zwinne nogi dziewczyny. A ona bynajmniej nie pomagała mu w tych zadaniach walcząc jakby faktycznie ją napadł i zapewniając adrenalinę im obojgu.
Niemniej w końcu jakoś udało mu się splątać jej nogi na tyle, by mógł się wdrapać bezpiecznie na skrzypiące łóżko i obejmując je kolanami, ścisnąć i unieruchomić. Chroniło to co prawda cnotę Carmen przed naruszeniem, ale o tym fakcie Orłow nie myślał ciesząc się z tego małego zwycięstwa. Teraz zabrał się za szarpanie z wiązaniami gorsetu, by dobrać się do nagrody za swe trudy, czyli krągłych piersi Brytyjki.
- Jak zwierzę... - skomentowała oddychając ciężko po szamotaninie. Teraz dla odmiany leżała jednak grzecznie, aby zaniepokoić tym “przeciwnika”.
- Przy tobie taki jestem…- burknął gniewnie wpierw rozchylając gorset, a potem rozpinając koszulę. Odsłonił je w końcu, chwycił dłońmi uśmiechając się lubieżnie, acz z zachwytem w oczach. Pieścił je i ugniatał, ocierał jedną o drugą… jak mały chłopiec który rozpakował świąteczny prezent i bawił się nim, nie bacząc na rozrzucone dookoła resztki opakowania.
Carmen patrzyła na niego z czułością, lecz była bezwzględna w tej grze. Korzystając z faktu, iż spuścił garde, odepchnęła go nogą z łóżka.
Spadł zaskoczony i zdezorientowany z początku. Spojrzał na nią z irytacją.
- Oj… bo naprawdę będę zły. - pogroził palcem Rosjanin.
Brytyjka tylko prychnęła pogardliwie i skoczyła na równe nogi... na łóżku, a sprężynujący materac tylko przysłużył się jej odkrytym wdziękom, wprawiając w falowanie. Dziewczyna spojrzała wyzywająco na kochanka, oblizując przy tym zmysłowo wargi.
- Obiecujesz? - zapytała.
- Bardzo.. zły…- warknął gniewnie… czy może bardziej w podnieceniu? Jego oczy błyszczały pożądaniem. Wykorzystał chwilę nieuwagi czyniąc to samo co ona. Podciął jej nogi uderzeniem ręki sprawiając, że sama Brytyjka wylądowała plecami na łóżku. Znów chwycił za jej stopy, ale tym razem nie popełnił drugi raz tego samego błędu. Rozchylił brutalnie jej nogi, nurkując głową między nimi na oślep. Nie puszczał… trzymając Carmen mocno i nieustępliwie, a ona sama poczuła jak jego zęby zaczynają szarpać za jej majteczki.
Szamotała się, lecz czuła już, że przegrała i po prawdzie chyba chciała przegrać, bo sama czuła jak mokra jest jej bielizna w kroczu od wypływających z niej soczków.
- Prawdziwy barbarzyńca... - szepnęła tonem wyrzutu, ale i jakby... zadowolenia?
Na razie nie otrzymała odpowiedzi na swój zarzut, bo barbarzyńca zajęty był czymś innym. Kiedy zdołał zsunąć bieliznę na tyle by odsłonić jej już spragniony dotyku skarb Brytyjki, sięgnął ku niemu ustami i zanurzył język rozsmakowując się w swej kochance. Ta czuła ruchy języka zaborcze i zachłanne… silne.
- Przestań... to zbyt...
Nie dokończyła. Pieszczoty, którymi ją obdarował, rozbroiły ją zupełnie. Carmen z trudem łapała powietrze.
A i nie otrzymała odpowiedzi poza mlaszczącymi i zarazem wyuzdanymi odgłosami, które słyszała spod sukni i wyraźnymi ruchami języka między swymi udami. Niezbyt przypominającymi mowę, ale wyraźnie mówiące jak spragniony jest kochanek liżący jej najbardziej intymne obszary jej ciała… i jak bardzo nie zamierza przestać.
- Potworze... miej litość...
Carmen wiła się na łóżku, szarpiąc pościel, lecz nijak nie mogła znaleźć ukojenia. To, co Orłow jej robił, szarpało nerwy, drażniło... drapało... i przede wszystkim wzmagało głód.
- Więcej... chcę więcej... mocniej... - wyjęczała lubieżnie.
- Naga.. rozbierzesz się… przede mną… chcę cię posiąść golutką… przy oknie.- usłyszała w odpowiedzi warunki swego potwora. - I głośną.
- Chyba zwariowałeś... - próbowała oponować, lecz z kolejnym ruchem jego języczka w swoim wnętrzu poddała się - Do...dobra...rozbiorę się. - na tyle się zgodziła.
- Za mało…- usłyszała w odpowiedzi i Orłow sięgnął językiem z większą subtelnością. Muskał czule struny zmysłów kochanki, rozlewając przyjemne doznania… ale pilnował by nie przelać czary, by nie dotarła na szczyt. By wiła się dziko na łóżku… w zawieszeniu między rozkoszą a oczekiwaniem.
Pisnęła, lecz tym razem z udręki, próbując docisnąć jego głowę do swego łona, a gdy wciąż się opierał, męcząc ją i dręcząc, skruszyła się;
- Będzie jak chcesz... potworze... może jeszcze krzesła widzom ustawisz? - rzuciła jednocześnie zła i podniecona.
- W posiadłości… może zaproszę jakąś pokojówkę… by nas podziwiała w akcji? - zażartował, choć Brytyjka nie była pewna, czy nie zrealizuje tego pomysłu. Oderwał usta od jej podbrzusza i puszczając dłońmi jej nogi, spojrzał na nią wysuwając się spod sukni.- Czas na rozdziewanie kochanie.
Fuknęła na niego, lecz posłusznie zaczęła ściągać suknię i pozostałe części garderoby. Można było nawet mieć wrażenie że się spieszy. Ogień, który rozpalił w jej wnętrze Orłow, palił jej łono. Była gotowa zrobić wszystko, by kochanek ugasił ten pożar.
- Tak dobrze, dupku? - zapytała opierając się o parapet okna i wypinając w jego stronę pośladki.
- Doskonale…- Orłow w tym czasie pozbył się części garderoby, choć nadal miał na sobie koszulę i kaburę z rewolwerem. Na wszelki wypadek.
Nie miał już spodni… i nagi podchodził do dziewczyny prezentując dowód swe pożądania. Zwarty i gotowy. Prawdziwa owacja na stojąco.
- Pupa kusi… ale zbyt… niecierpliwy jestem.- dlatego też chwycił za jej pośladki i Brytyjka poczuła gwałtowny szturm wypychający ją w kierunku okna i przechodniów, co prawda nielicznych, na ulicy.
- Aaaach! - krzyknęła, nie spodziewając się tak gwałtownego “wejścia”, a jacyś dwaj mężczyźni spojrzeli w jej stronę. Udało jej się jednak opaść na parapet i schować za długą doniczką z kwiatami. Kolejne razy jednak mogły nie być tak szczęśliwe dla niej. Wiedziała, że Orłow zrobi wszystko, by wydobyć z jej gardła głośne jęki. Bała się tego i jednocześnie oczekiwała na to.
- Miej litość, wariacie... - apelowała do niego.
Zamiast odpowiedzi poczuła cios… mocny i nieco bolesny. W pośladek… rozgrzał on nieco pupę bólem i perwersyjną rozkoszą. A i ruchy bioder kochanka, były mocne i gwałtowne. Czuła ów napór, czuła tą władczą obecność wypełniającą jej ciało. Czuła się jego zdobyczą, branką która brał w posiadanie jak bestia, jak barbarzyńca. Kolejne klapsy bardziej głośne i mniej bolesne wstrząsały przyjemnymi dreszczami jej ciałem. Nie było miejsca na litość.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline