Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2017, 10:10   #156
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Pokonali wroga. Zwyciężyli. Ale jednak ten zdołał uruchomić mechanizmy “martwej ręki” i mimo zwycięstwa siły wierne Tronowi musiały czym prędzej się ewakuować jeśli nie chciały się zmienić w garść napromieniowanych cząstek. Zaczął się pośpieszny odwrót ze zdobytej właśnie góry - twierdzy. Drużyna Sejana miała zapewniony transport dzięki swojemu Talonowi ale jednak jasne było, że nie da się takiej masy wojsk uwikłanych w zażarte walki w trzewiach góry ot, tak ewakuować w ciągu tej godziny czy pół.

Cotant nie był jakoś specjalnie zachwycony z takiego obrotu sprawy. Owszem czuł satysfakcję gdy po wszystkim okazało się, że dzięki ryzykownej sztuce uprawianej przez jego kumpla, Mordaxa, udało im się zdesantować w głąb bazy. A także osiągnąć wszystkie zamierzone przed operacją cele i utrzymać je na tyle długo by zdołali nasypać piachu w tryby suczy burej. To tak. Pod tym względem czuł satysfakcję. To było trudne i ważne zadanie a jednak przy wsparciu chłopców - laserowców i Brutali udało im się je wykonać. Nie mniej zniszczenie takiej twierdzy przez wroga i śmierć już nie w walce ale od bezpośrednich lub pośrednich efektów działań wybuchu nuklearnego to jednak nie poprawiała mu humoru. Przynajmniej jednak wybuch powinien wyciąć tą heretycką, rakowatą narośl.

Niemniej były to ostatnie podrygiwania heretyków na tym globie. Sama sucza bura zwiała z planety porzucając swoich popleczników. A raczej ich resztki. Zostało te nowe/stare zagrożenie w postaci orczych dzikunów. Ale teraz gdy świeżo zaprawiona w walkach armia w służbie Tronu skoncentrowała się na tym, jednym przeciwniku ich los był przesądzony. Zamiast wydzielonych kontyngentów Armia uderzyła z całą mocą, wsparta przez lotnictwo, ciężką artylerię i jednostki orbitalne z ich makrobronią jakie dotąd były zaangażowane w oblężenie góry - twierdzy. Wypalono kontynent razem z orczą zarazą tak dokładnie, że powinien być spokój na więcej niż pokolenie czy dwa a może i dłużej.

Tu dla odmiany humor Cadiańczyka poprawił się. Przyjemnie było obserwować jak wierni Imperatora radzą sobie z orczym zagrożeniem. Obawiał się z początku, że walki mogą się przeciągać na całe lata ale jednak nie. Nowe siły zbrojne Farcast, wykute w krwi i wojnie z heretykami jaki zagnieździli się wśród nich, poradziły sobie pierwszorzędnie. Skutecznie posyłając przodem nawałę artyleryjską i bomby z naziemnymi siłami kończąc czyszczenie terenu.

Potem nastąpił kilkumiesięczny okres stagnacji. Dla Cotanta dość nerwowy. Wiedzieli, że sucza bura z podręcznymi przydupasami zwiała z planety ale raczej nie opuściła systemu. Świadomość, że gdzieś tam właśnie może być i zwijać im Haydesa sprzed nosa była dla byłego kasrkina dość frustrująca. Gdy znaleźli się na orbicie gazowego giganta i sami zaczęli szukać tych koordynatów sam przekonał się, że to nie takie hop - siup. Co dawało nadzieję, że tamtym dupkom też nie pójdzie to łatwiej. No i przecież mieli jeszcze takich speców jak Durran czy Mordax. Kaarel wierzył w ich talenty i umiejętności więc wedle niego jak ktoś miałby znaleźć to coś w tej atmosferze gazowego giganta to pewnie właśnie oni.



Sam Kantan jakoś niezbyt przypadł mu do gustu. Owszem był ogromny. Chyba większy niż jakakąlwiek planeta na orbicie jakiej znalazł się Cadiańczyk. Ale świadomość, że tam na dole, pod orbitą “nic nie ma” a przynajmniej żadnej, rozsądnej powierzchni na jakiej dałoby się wylądować działała na Cotanta dość odpychająco. No jak? Nie mieć żadnego lądu pod butami? Albo chociaż jakiejś cieczy do przepłynięcia. No ale nie było. Świadomość, że na upartego można by spadać i spadać w głąb tego globu też jakoś nie wzbudzała entuzjazmu byłego kasrkina. Poza tym był nudny. Ani żadnych gór, rzek, miast, kanionów no nic. Same chmury. Nie było na czym oka zawiesić. Nie pomagało też w orientacji gdy wszystkie punkty wydawały się w płynnej, wiecznej zmianie tak typowej dla powierzchni mórz czy chmur. Zawsze jak przeszukiwali jakiś fragment czy sprawdzali jakiś namiar miał wrażenie, że po raz niewiadomo który sprawdzają te same miejsce. Zostawało zdać się na przyrządy i łaskę Imperatora. I udało się! W końcu, się udało! I dobrze, bo przez te parę miesięcy z nawiązką opanował technologię użytkowania skafandrów skokowych i czuł się już w nich tak swobodnie jak i w swoim karapaksie. Właściwie to trening był nawet przyjemną ucieczką od nudnego lotu. Chłopaki ze swoim technologicznym specostwem byli dość zajęci czy tak czy siak ale on, jak mięśniak nudziłby się setnie gdy wojna była już wygrana a polowanie na Haydesa i Rathbone jeszcze nie weszło w decydującą fazę. Ale w końcu weszło.

Alarm poderwał go w pół kubka kawy. Jego znajomy i trochę nawet jakby kumpel. Hektor, wylizał się w końcu z ran i ni z gruchy, ni pietruchy podesłał mu parę paczek lokalnego naparu. Co prawda Cotant początkowo nie sądził, by mieli tu coś naprawdę ciekawego czy wartościowego bo poza skalą burdelu i przeniknięcia heretyków na chyba każdym możliwym stanowisku nie sądził, że na tym prowincjonalnym globie coś go pozytywnie zadziwi. A tu proszę! Ta kawa była naprawdę dobra! Ba! Świetna! Wraz z paczkami kawy Hektor przysłał też podziękowanie za pomoc przy akcji w Rose i zapytanie czy “Eryk Smith” nie chciałby jakoś współtworzyć nowej jednostki już wolnej od korupcji heretyków. Cotant sam nie czuł się władny odpowiadać na to pytanie więc uderzył z tym do Sejana. Teraz to raczej nie bo każdego dnia mogli znaleźć namiar i ruszyć do ostatecznej konfrontacji. A potem to kto wie.

Gdy na pokładzie rozbrzmiał alarm Cadiańczyk ruszył do zbrojowni by przywdziwać już nie tak nowy dla siebie kombinezon. Potem sprzęt i był gotowy razem z resztą chłopaków z grupki uderzeniowej. Trochę wyskoczył a trochę wywiał go pęd z pokładu Talona. Poszybował nurkując w dół i kierując się na podany alarm. Szybowanie wyglądało podobnie jak przy skokach ze spadochronem. Ale plecaki umożliwiały także aktywny lot o manewrach o jakim spadochroniarze mogli tylko pomarzyć. Na razie jednak pruł jak przecinak atmosferę gazowego giganta chcąc jak najszybciej dostać się do celu.

Cel okazał się całkiem szybko ale dzięki Turbodieslowi, wyrzucił ich doćś blisko. Dwa pomniejsze latadełka, jeden jako “traktor” ciągnący platformę z “kostką domina” długą na jakieś 1.5 - 2 człowieka i drugi jako pewnie eskorta. Cieplny ślad pokazywał miejsce zestrzelenia ich Manty 4. Skurwysyny. Widać sami nie mogli znaleźć to czekali aż ekipa Sejana to zrobi. Chujki.

Kaarel zacisnął zęby i wziął na cel jedną z sylwetek. Atakował tak jak to wyćwiczył sobie przez te parę miesięcy. Odkrył, że w tak szybkim locie średnio a raczej słabo się strzela. Granat można rzucić choć precyzja takiego ataku na takiej prędkości też pozostawiała sporo do życzenia. Ale za to świetnie atakowało się z powietrznej szarży. Jaguar 3 więc wydobył jedno ze swoich monoostrzy i szarżował na pojedynczego ludka. Ten strzelał do niego ale spieszył się a i cel zbliżał się błyskawicznie. Szybciej niż tamten zdołał się wstrzelić. Rozpędzone ostrze, wsparte masą uzbrojonego kasrkina prawie przecięło wrogiego żołnierza w pół. Kaarelową dłonią szarpnęło ale prawie od razu znalazł się wiele długości za upadającym w krwawych rozbryzgach ciałem. Wrzask trafionego prawie od razu ścichł za plecami i butami człowieka w skafandrze. Zrobił nawrót z przeciwnej strony traktora. Umieścił kawałki dettaśmy przy drzwiach i odsunął się. Wybuch nie był zbyt głośny ale oderwał zamek od reszty drzwi. Jaguar szarpnął za nie i wdarł się do pustej ładwoni. Drzwi od kabiny pilotów zaczęły się otwierać gdy któryś z pilotów chciał jakoś zareagować czy sprawdzić ale nie mieli szans z wyszkolonym karskinem i weteranem Wojny Wraków czy tej właśnie zakończonej na Farcast. Cadiańćzyk widząc w przejściu dłoń z pistoletem złapał ją i pociągnął tak, że właściciel wypadł z kabiny na podłogę ładowni. Ale, że Kaarel nie puścił jego nadgarstka pilot wylądował z prawicą pod bardzo niewygodnym kątem. Zanim coś zdołał zrobić Jaguar brutalnie szarpnął i nadwyrężona kość trzasnęła. Pilot wydarł się ale zaraz ucichł pod uderzeniem buta Cadiańczyka. Uznał, że jakiś żywy na wszelki wypadek może im się jeszcze przydać. Miał inne zmartwienie bo drugi czy pierwszy pilot widząc los towarzysza zaczął wydobywać swoją klamkę. Na zachętę Kaarel trzepnął butem w oparcie fotela. Na tyle mocno, że tamtym zachwiało nim mógł wycelować w napastnika. Zanim miał drugą szansę, ten złapał go za tył hełmu i trzasnął jego twarzą w pulpit. A potem jeszcze raz. I jeszcze. - Tu Trójka. Jestem w kabinie traktora. Przydałby mi się jakiś pilot. Bo ci tutaj już się skończyli. - powiedział w komunikator po chwili obserwacji sceny z kabiny. Miał nadzieję, że któryś z chłopaków umie prowadzić to cholerstwo. No jak nie byli jeszcze ci piloci. Tylko jednemu jakoś ostatnio zepsuło się ramię a drugiemu twarz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline