- No widzisz chłopcze, jak to Verena natchnęła Cię mądrością - Verenita wyraźnie się ucieszył, że ktoś podsunął mu rozwiązanie sprawy zapewnienia bezpieczeństwa awanturnikom. Szaty szybko się znalazły i choć nie wszystkie pasowały idealnie, to teraz pewnością mogli uchodzić za grupę nowicjuszy bądź kapłanów bogini, którzy zawitali do Pfeildorfu, aby zapoznać się z woluminami zgromadzonymi w przyświątynnej bibliotece. Pozostawała kwestia zakwaterowania, gdyż jak na razie do końca nie ustalili poczynań w tym względzie, ale Ojciec Humfried obiecał znaleźć dla nich kąt w domu gościnnym.
Berwin, w białym habicie i kapturze na głowie, niosąc skórzaną torbę z listami, udał się do stojącej po drugiej stronie placu ośmiokątnej Świątyni Sigmara. Gdy obwieścił dyżurującemu akolicie, że przybywa z listami z opactwa w Eppiswaldzie, od razu został skierowany do budynków administracyjnych, gdzie mieściło się biuro Ojca-Sekretarza Feodora Waldheima.
Seretarz był młodszy od Humfrieda. Miał około trzydziestu lat i zupełnie nie pasował do funkcji, którą pełnił. Był wysoki i muskularny, o ogorzałej twarzy z kwadratową szczęką. Kapłan był ogolony na łyso, jak golili się bitewni kapłani kultu. Jego oczy płonęły ogniem wiary. Można by sądzić, że zaraz wstanie zza biurka, weźmie młot i przywdzieje zbroję, po czym z krzykiem na ustach rzuci się gromić heretyków.
- Listy z Eppiswaldu - powiedział zamiast tego. Głos miał również potężny, tak jakby ćwiczony do głoszenia kazań przed szeregami wojska ustawionego w bitewnym szyku. - A jak to się stało, że owe listy z opactwa dostarcza mi kapłan Vereny? I to taki, którego w Pfeildorfie na oczy nie widziałem?