Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2017, 08:16   #18
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
hoć Elliot była bardzo przekonywująca i miała wiele racji w tym, co mówiła, April pozostawała niewzruszona. Nie chciała się przebrać i już. Bardziej konkretna z sióstr Mouser próbowała nawet zaciągnąć ją siłą do domu, jednak pozostali stwierdzili, że to nie ma sensu, skoro blondynka nie czuje takiej potrzeby i Elliot dość niechętnie odpuściła. Pobiegła przy okazji do domu, gdzie zaaferowana rozmową przez telefon mama wyciągnęła szybko z portfela dolara i podała dziewczynce, nie pytając nawet, gdzie wraz z siostra się wybierają. Zaopatrzeni w pieniądze na słodycze i milkshake'i, w końcu odjechali w kierunku centrum.


Jesień w Hollow Creek była piękną, magiczną porą. Na głównej ulicy i uliczkach od niej odchodzących można było spotkać drzewa witające przechodniów złoto-czerwonymi barwami liści zmieszanymi z brązem. Do tego dochodziło rześkie, ostre powietrze. Zbliżał się czas, kiedy dzieciaki spędzały popołudnia po szkole w domu, znajdując sobie jakieś zajęcie, lub z przyjaciółmi, grając w przeróżne gry, czy to planszowe, czy telewizyjne. Czas, kiedy puszyste koce idealnie współgrały z książką i kubkiem ciepłej herbaty zrobionej przez mamę. Po ulicach krzątali się mieszkańcy, załatwiając swoje sprawunki i uśmiechając do mijających ich dzieciaków, a spod domów szczerzyły się do nich w ponurych uśmiechach powycinane dynie, czekające na nadejście wieczoru. Podziwiając pięknie udekorowaną okolicę, wyjechali w końcu na główną ulicę miasteczka.

O tym, że sklepik ze słodyczami o wdzięcznej nazwie "CandyLand" był rajem dla dzieciaków, wiedzieli wszyscy rodzice w okolicy. Starsza pani Merple prowadziła go z córką, oferując odwiedzającym sklep małym klientom szeroki wybór przeróżnych ciastek, cukierków, gum balonowych, lizaków, milkshake'ów, lodów i domowych wypieków. Do wyboru, do koloru. A biorąc pod uwagę ciepły wystrój wnętrza i przemiłe, wręcz babcine podejście starszej pani, w "CandyLand" zawsze przebywali jacyś klienci, wydając podarowane przez rodziców pieniądze na najlepsze słodkości w miasteczku. Bez dwóch zdań było to dla dzieci miejsce magiczne, w którym czuły się bardzo komfortowo. Poniekąd mogły spełniać tu marzenia o najlepszych słodkościach, jakie kiedykolwiek jadły.

Toby i przyjaciele szybko rozpełzli się po głównej sali zastawionej słodyczami i po dłuższej chwili już stali przy ladzie, kupując wybrane cukierki, milkshake'i i na co im jeszcze starczyło pieniędzy. Co dzieciakom najbardziej się podobało, to fakt, że pani Merple nigdy nie wołała od nich dodatkowej zapłaty za przekroczenie odpowiedniej wagi kupowanych słodkości, a milkshake'i nalewała aż pod samo plastikowe zamknięcie, że czasem aż ciężko było nie rozlać. Dlatego między innymi była kochana przez wszystkie dzieciaki w miasteczku. Odgłos dzwonka przy drzwiach zapowiedział nagle nowego gościa i Toby z przyjaciółmi ujrzeli wysoką, rudowłosą kobietę, która uciszała szczekającego przy wejściu amstaffa.
- Cicho, Butter, cicho! Zaraz dostaniesz ulubione żelki! - Krzyczała na niego, zupełnie nie mogąc sobie poradzić z pobudzonym, warczącym psem stającym na tylnych łapach.

W końcu zamknęła drzwi i przeszła do lady szybkim, sprężystym krokiem, nie zwracając uwagi na dzieci. One jednak kojarzyły ją, bo ciężko było nie znać tak ponurej postaci, którą czasami straszono niegrzeczne dzieciaki - to była pani Prudence, służąca pana Barkera, samotnika mieszkającego w wielkim domu na obrzeżach Hollow Creek, do którego posiadłości żadne dziecko nie zbliżało się ze względu na puszczonego zwykle samopas psa Buttera. Zresztą, rodzice wałkowali z nimi ten temat tyle razy, że wiedzieli, żeby nie chodzić w tamte rejony, bo szalony pies mógł zrobić któremuś z nich krzywdę. A jeśli nie pies, to pani Prudence, zabierająca niegrzeczne dzieci do samego piekła.

Toby delikatnym skinieniem głowy dał pozostałym znać, że czas się ulotnić i gdy pani Merple rozmawiała z Prudence, dzieciaki wyskoczyły na zewnątrz, mijając w biegu ujadającego w ich stronę Buttera. Pies aż parskał pianą z pyska, próbując capnąć któreś z dzieciaków, na szczęście był solidnie przywiązany do metalowej rury przy wejściu. Duży i umięśniony wyglądał jak bestia z piekieł. Na pewno stamtąd przyprowadziła go pani Prudence! Dzieciaki szybko znalazły się na rowerach i odjechały, słysząc za plecami oddalające się szczekanie amstaffa.

Nie przejechali nawet dwustu metrów, gdy nagle z uliczki obok wyjechała na rowerach piątka chłopaków. Przodujący im Butch, piętnastoletni, pulchny chłopak, wjechał w przednie koło jadącego na przodzie Toby'ego, w wyniku czego chłopak upadł na chodnik. Nie było w tym nic nadzwyczajnego - Butch Harrigan nie od dziś pastwił się nad Toby'm i Jimmy'm.
- I jak jeździsz, baranie?! - Warknął Butch, schodząc ze swojego roweru przy akompaniamencie szyderczych śmiechów znajomych. Podszedł do Toby'ego i chwycił go za płaszcz wampira, unosząc do góry. - Teraz zapłacisz mi za to, Gardner. Dostaniesz tak po gębie, że odechce ci się zabawy halloween'owej.
- Daj mi spokój, Butch, to ty wyjechałeś na nas - rzucił Toby, próbując wyrwać się z uścisku większego chłopaka.
- Kłamiesz, gnoju! - Harrigan uderzył Gardnera otwartą dłonią w twarz, a jego towarzysze się zaśmiali. Po chwili zauważył stojącego obok Jimmy'ego. - Murzynek też tu jest, wiecie, co z nim zrobić, nie? Tylko dziewczyn nie ruszajcie, bo zaraz do mamy pobiegną... - Zaśmiał się, ciskając Toby'ego na pobliski trawnik.
Kumple Butcha zeszli z rowerów, kierując się w stronę Jimmy'ego, Elliot, Emily i April.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline