Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2017, 09:26   #69
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen jęczała i krzyczała głośno przez cały ten czas i nie dlatego, że mu to obiecała... Orłow był naprawdę brutalny, przeszywając jej ciało swą lancą i jeszcze dając jej klapsy, po których skóra jej pośladków robiła się czerwona.
Carmen jednak czuła przede wszystkim rozkosz, lubując się też w upodleniu, które im zafundował, robiąc to przy oknie i wystawiając ich na widok publiczny.
“Co my robimy?” - gdzieś to pytanie odbijało się od ścian jej umysłu, lecz cichutkie, niknące w lubieżnym krzyku, domagającym się najdzikszych uciech.
Mocniej, gwałtowniej… głośniej. Orłow napierał na nią swym ciałem, czemu się opierała wprawiając własne piersi w kołysanie, rozgrzana kolejnymi klapsami.
Jej krzyki i jęki przyciągnęły uwagę widzów… przechodnie na ulicy unosili głowy zerkając na okno, z którego czasem wysuwała się jej głowa… zwykle do poziomu oczu, ale czasem całą twarzą przyglądała się widowni, która mogła zobaczyć jej zaczerwienione policzki i usłyszeć jęki zadowolenia wydobywające się z jej ust.
- Zemszczę... się...za... to... - wysyczała, z trudem łapiąc powietrze.
- Och… niewątpliwie spróbujesz…- szepnął Jan Wasilijewicz mocniej napierając biodrami, by Carmen czuła wyraźnie, że jest już bliski spełnienia. Coraz wyraźniej zresztą czuła swego kochanka. I coraz trudniej było się opierać jego sile… ale musiała, jeśli nie chciała pokazać w oknie czegoś więcej niż tylko twarzy. Rozwiązanie tego problemu było proste... jak najszybciej doprowadzić Rosjanina do eksplozji poniżej pasa.
Ciężko jednak było coś wymyśleć, gdy raz po raz przeszywała dziewczynę jego lanca. Wciąż czuła ból, gdy w nią wchodził do końca.
- A ty mi... nie pozwolisz? - zagadnęła - Dobrze wiesz... że mogę uciec... i wcale nie jestem... twoja... - postanowiła jeszcze bardziej go rozdrażnić, licząc że zapomni się i zmieni pozycję.
- Wiem… że tak… sądzisz…- zażartował napierając gwałtowniej na kochankę i wywołując głośny jęk rozkoszy i u niego… i u niej, gdy razem dotarli na szczyt. I uroczy widok piersi Brytyjki, gdy wychyliła się za bardzo. Potem jednak Orłow wciągnął ją do środka drżącą od przeszywających doznań dziewczynę, tuląc do siebie. A ona przylgnęła do niego, nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Jesteśmy... okropni. - szepnęła, z trudem łapiąc oddech.
- Skąd te… ponure… myśli? - mruczał tymczasem jej kochanek wodząc ustami po szyi Carmen, a dłońmi obejmując jej krągłe piersi i ściskając je delikatnie. Najwyraźniej nie przejmował się tym co zaszło przed chwilą, ani konsekwencjami.
- Bo to idzie coraz dalej... za miesiąc będziemy robić to pod piramidą. - westchnęła ciężko Brytyjka, tuląc się jednak do mężczyzny jak kot. Delikatnie odgarnęła mu z czoła zlepione potem włosy.
- Czasem trzeba dodać pikanterii… ale większość zabaw i tak będzie w łóżku.- szeptał cicho Rosjanin rozkoszując się sprężystością jej piersi, bowiem nie był delikatny w pieszczotach.- Poza tym… jesteś prześliczna. Ten kto cię zobaczył, może mówić o szczęściu… Raczej nie musisz się martwić, że komuś doniesie.
- Okropny jesteś - zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go czule, lecz nie za długo, by znów jej nie uwięził.
- Trzeba się zbierać, Gabriela na mnie czeka.
- Tak szybko? - mruknął wyraźnie niezadowolony. Jego apetyt na Brytyjkę, był zbyt duży by zadowolić się tak krótką zabawą.
- Będziesz miał całą noc. I kolejne zapewne. Musisz nad sobą panować. - dała mu buziaka w nos.


Garaż w posiadłości był dla Gabi prawdziwą jaskinią skarbów. Przebiegała od pojazdu do pojazdu opisując osiągi i historię każdego modelu. Że też mogli wziąć każdy z nich na przejażdżkę (o ile wrócą nim w nienaruszonym stanie).
- Albo… weźmiemy motor z przyczepką lub bez, albo automobil. Kto będzie kierował? - zapytała podekscytowana Gabriela.
- Jeśli chcesz, to ty. - odparła z uśmiechem Carmen, pocierając na szyi miejsce, gdzie Orłow zostawił jej malinkę. - To dla ciebie wycieczka, więc ty decydujesz, piękna damo.
- Więc weźmiemy to… cudeńko. - wskazała z dumą na duży czarny automobil, którego większa część była skomplikowanym silnikiem. Pojazd nie na drogi Kairu, ale poza miastem… kto wie… Gabi mogła nim zaszaleć.
Przez chwilę akrobatka poczuła, że może jednak to nie był najlepszy pomysł, by dać dziewczynie wybrać, ale skoro słowo się rzekło.
- Tylko pamiętaj, nie możemy go zniszczyć, więc jedź ostrożnie - powiedziała, czując gorąco na samą myśl, co by jej Wasilijewicz zrobił, gdyby uszkodziły jakieś jego cacuszko. Bo co do tego, ze to ona by za to płaciła, jakoś nie miała wątpliwości.
Gabi przyglądała się radośnie czerwonym policzkom, biorąc je błędnie za oznakę podniecenia z innego powodu. Wszak miały jechać razem, same przez półpustynne rubieże… kto wie co się mogło zdarzyć na drodze.
- Nie martw się, będę delikatna.- wymruczała obejmując Carmen w pasie i tuląc do siebie. Akrobatka zauważyła też jej zwinną dłoń pieszczotliwie zaciskającą się na swoim pośladku.
Chrząknęła znacząco. Jej wdzięczność miała w końcu też granice.
Gabi zawstydziła się lekko i wsiadła pierwsza do pojazdu, otwierając drugie drzwiczki Brytyjce.
- Powóz czeka.- rzekła radośnie.
- Zatem w drogę - Carmen wsiadła i gdy wyjechały z garażu, zamachała w kierunku posiadłości, podejrzewając, że za którąś z firanek może przyglądać jej się rosyjski kochanek.
Pisk opon, ryk silnika i słup! Prawie. Śmignęły bowiem kilka centymetrów obok niego. Przy Gabi Orłow prowadził bezpiecznie i spokojnie… nawet sportowe wozy. Natomiast Gabriela wycisnęła od razu z silnika ostatnie soki omal nie rozbijając się o bramę i wpadając z impetem na uliczkę, po której gnała jakby ją psy piekielne goniły, wciskając przy tym Carmen w fotel w którym to Brytyjka siedziała.
Wcisnęła się w fotel. Choć była przyzwyczajona do niebezpieczeństwa i balansowania na linie, to aż się skuliła myśląc o tym, co zrobi jej Jan Wasilijewicz, gdy Gabriela w końcu nie wyrobi na jakimś zakręcie. Przezornie też zapięła pas.
- Niech tylko wyjedziemy z miasta. Wtedy będzie zabawa.- rzekła wesoło Gabi skręcając w dość ciasnych, jak na ten wóz, głównych ulicach miasta. Dobrze że nie wjeżdżała w ciaśniejsze uliczki starego Kairu. Wesoło chichocząc i z głośnym rykiem silników Gabi przemierzała miasto i gdy wyrwała się z jego ciasnej zabudowy, zaczęła gnać na złamanie karku. Drogę którą na motorze Carmen przebyła w kilkanaście minut, jej zajęła połowę tego czasu. Już dojeżdżały do hangaru.
- Tylko nie sforsuj bramy, ona nie jest automatyczna - przestrzegła.
- Dobrze… - Gabriela powoli zwalniała, aż zatrzymali się tuż przed bramą. Ryki silnika przyciągnęły uwagę trójki osób w hangarze i po chwili pojawili się. Harry, Brian i Jen.
Jej dwaj kochankowie i siostra jednego z nich.
Carmen tylko mogła sobie wyobrazić jak reagowali na widok automobilu, który najpewniej był droższy od całego tego miejsca. Kiedy Gabriela zaparkowała, ona odpięła pas i wysiadła niespiesznie.
- Witamy…- rzekł Brian pierwszy z całej trójki odzyskując głos, podczas gdy Jen i Harry z pożądaniem w oczach rozbierali wzrokiem automobil, z którego wysiadały dziewczyny. -... aeroplan czeka. Jeden z najszybszych i najzwinniejszych w całym Kairze.
Carmen dokonała krótkiej prezentacji wszystkich, po czym zwróciła się do Briana:
- Na to liczymy. Oraz na wasz potencjał, mojej przyjaciółce wcale nie łatwo zaimponować. - objęła w pasie Gabrielę.
- Postaram się to zrobić madame.. będę pani pilotem dziś.- odparł z czarującym uśmiechem Brian smażąc cholewki do przyjaciółki Carmen. A Jen dodała.- Na pewno się wam lot spodoba. Niestety maszyna jest dwumiejscowa, więc… musicie lecieć po kolei.
Harry skinął głową bardziej zainteresowany pojazdem, którym przyjechały niż tym co mówiła Jen i Brian.
- No to ty pierwsza. - Brytyjka popchnęła lekko przyjaciółkę w stronę Briana - Żebyś nie wiedziała co cię czeka.
- No dobrze…- stwierdziła Gabi i ruszyła do hangaru za Brianem. A Jen zwróciła się do Carmen.- Nie mamy tu… rozrywek w zasadzie. Mamy kawę mocną… ale nic co by skrócić czekanie.
Zmęczona po przygodach z kochankiem Brytyjka nie poczuła się tym bardzo rozczarowana.
- Możemy się od razu rozliczyć i jeśli nie macie nic przeciwko spróbuję tej kawy.
- Dwa loty tak? - Jen podliczała w pamięci i na palcach, a Harry ruszył w kierunku hangaru dodając. - Za mną proszę.
Kiwnęła zgodnie głową i ruszyła za nim, przyglądając się ciekawie mężczyźnie. Zastanawiała się co o niej teraz myśli i... miała przeświadczenie, że pewnie nic dobrego. Ot zmanierowana, bogata nimfomanka. Pytanie raczej czy bardzo się w tej ocenie mylił?
Cokolwiek myślał nie wypowiedział tego na głos, gdy znaleźli się sami w tym samym pomieszczeniu, w którym kochali się w trójkącie. Jen w tym czasie odsuwała podwoje hangaru, by Brian mógł wylecieć z niego małym szybkim dolnopłatem, którego dwa silniki już ryczały.
- Kubek.- stwierdził nagle Harry pokazując metalowe naczynia.- Nic innego nie ma. Porcelana źle się sprawdza.
Po tych słowach nalał zaparzonej kawy do dwóch kubków.- Ile cukru?
- Dwie. - odparła, po czym dodała - Widziałam sporo znudzonych arystokratów w Róży Kairu. gdybyście zadbali o oprawę atrakcji, jak choćby teraz na poczekaniu, to myśle, że mogliby bulić niezłą kasę za takie loty. - podsunęła niezobowiązującym tonem.
- W ciasnej kabinie śmierdzącej skórą i olejem silnikowym? Nie sądzę.- stwierdził Harry wrzucając dwie kostki i spoglądając na Carmen. Najwyraźniej nad czymś się zastanawiał. Niemniej podając dziewczynie kubek wraz z łyżeczką do pomieszania. - Zajmujemy się przewożeniem przesyłek na nieduże dystanse… sterowce biją nas pod względem zasięgu. I rozpędzaniem bandytów z powietrza, bo beduini jeszcze nie potrafią latać. A Brian… może być czarujący dla ciebie i twojej przyjaciółki. Ale to tylko dlatego, że chce się dobrać do twoich majtek i jej. Bo trójkącik w drugą stronę to z kolei od niedawna jego marzenie. -
Zaśmiał się cicho i dodał.
- Nie licz, że tak samo czarujący będzie dla znudzonych bogaczy.
- Nie liczę, mnie to po prawdzie nie obchodzi. - odparła spokojnie - Chciałam być miła.
- Acha… No cóż… wolę silniki… niż ludzi. Zdecydowanie łatwiej się z nimi rozmawia. - wyjaśnił Harry speszony odpowiedzią Carmen.- Przepraszam że cię uraziłem, ale myślałem, że dobrze było rozjaśnić sytuację.
- Nie uraziłeś. I naprawdę nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa. - odparła Brytyjka, przyjmując kawę. Kiedy tu przyszła... była wrakiem emocjonalnym. Teraz dzięki uczuciu, którym darzyła Orłowa i jego bliskości, czuła się silna. Nie potrzebowała towarzystwa kogoś, kto nią prawdopodobnie pogardzał.
- Zabrali silnik...Brian i panny przyjaciółka. I tak nie mam nic do ro…- próbował zażartować, gdy weszła jego siostra z uśmiechem i rachunkiem. Dość wysokim, ale w granicach tego co Carmen planowała wydać. Zapłaciła bez szemrania, w końcu o to jej chodziło, żeby wspomóc budżet tych młodych ludzi, choć już teraz dostrzegała błędy, które popełniali, by osiągnąć sukces na szerszą skalę. Ale kim była, aby ich pouczać? Upiła łyk kawy.
- Z pewnością pani przyjaciółka… będzie zadowolona z wycieczki.- odparła z uśmiechem Jen przeliczając pieniądze. Po czym zmartwiła się wyraźnie. - Hmm… Harry, może oprowadzisz ją po okolicy? Niestety nie ma tu zbyt wiele do zobaczenia, ale wszystko co jest warte… Harry zna.
- Jeśli panna chce? - zapytał Harry.
- Nie trzeba. - odpowiedziała krótko Carmen, znając jego nastawienie.
- To może partyjka warcabów? - wtrącił Harry.
- To dziecinna gra.- burknęła Jen, a Harry wzruszył ramionami dodając. - Mówisz tak dlatego, że przegrywasz ze mną za każdym razem.
- Naprawdę nie musicie się starać mnie zajmować. - powiedziała Brytyjka - Ten wyjazd to prezent dla mojej przyjaciółki, która wyświadczyła mi kilka przysług. Jeśli chcecie zrobić dobry uczynek, spróbujcie rozerwać ją, gdy ja będę w powietrzu.
- Nie jestem dobry w rozrywaniu.- westchnął smętnie Harry.
- Coś się wymyśli.- dodała z większym entuzjazmem Jen.
- Gabriela lubi majsterkować, myślę więc Harry, że ona chętnie obejrzy twoje królestwo. - Carmen uśmiechnęła się nad kubkiem z kawą.
- To znakomicie. A jakie są pani zainteresowania ? - zapytała Jen starając się podtrzymać konwersację i wywołując tym pytaniem duży rumieniec na policzkach i uszach Harry’ego.
Brytyjka jednak odpowiedziła bez zająknięcia.
- Interesuję się podróżami, co chyba widać. I gadami. Mam trzy węże. Swoją drogą wczoraj byłyśmy na ty. - uśmiechnęła się lekko.
- Wczoraj nie przyjechałaś limuzyną wartą więcej niż ten hangar wraz z zawartością. - przypomniała jej ze śmiechem Jen.
- W okolicy pełno jest węży. Głównie żmii piaskowych, ale trafia się i nosoroga. - wtrącił Harry starając się nakierować rozmowę na ten neutralny temat.
- Wczoraj byłam tylko panienką Briana - odparła z uśmiechem Carmen - A ty mimo wszystko okazałaś się dla mnie miła i mnie odwiozłaś, dlatego postanowiłam dać wam zarobić. Ot, karma wraca.
- Wyglądałaś na milszą niż inne podrywy Briana. Mniej… damulkowatą niż inne. No i taka byłaś. I jesteś. - odparła z uśmiechem Jen.
Carmen machnęła ręką bagatelizująco, po czym spojrzała na Harry’ego.
- Nie jestem do końca badaczką gadów, raczej treserką. Posiadam dwa węże boa i jednego koralowca.
- O boa słyszałam… o koralowcu? Nie. - Jen spojrzała na swego brata, a ten dodał.- Tutejsi treserzy wolą kobry egipskie… bardziej… no… bardziej widowiskowe.
Carmen chwilę jakby się nad czymś zastanawiała, po czym gwizdnęła, przywołując Barona z jego kryjówki na jej karku. Wąż leniwie wspiął się na jej dłoń, prezentując dumnie.
- To jest wąż koralowy. Ma na imię Baron. - przedstawiła pupila.
- Ładny… tylko nie pokazuj go Brianowi w kokpicie.- stwierdził Harry przyglądając się wężowi. - Może spanikować… i wejść w korkociąg, a wtedy mogiła.
- Bez obaw. - Carmen gwizdnęła i Baron wrócił na swoje miejsce.
- Nie mówię, że się go boję.- stwierdził cicho Harry.
Dziewczyna tylko spojrzała na Jen z uśmiechem. Ta wzruszyła ramionami udając że nagłe pojawienie się weża jej nie zaskoczyło.
Brytyjka więc ze spokojem dopiła kawę.
- Myślę że wkrótce powinni skończyć latać. - oceniła Jen nasłuchując ryku silnika. - Są już na niskim pułapie.
- Jakieś 500 - 400 metrów nad ziemią. Prawy silnik chyba nierówno pracuje, będę musiał sprawdzić później.- ocenił Harry.
Carmen wstała i wyszła zobaczyć lądowanie. W końcu i tak nie miała nic do roboty.
Spojrzała w niebo i zobaczyła jak w dół niczym błyskawica, opada dwusilnikowe cudeńko będące pod opieką Harry’ego.

[MEDIA]http://www.adf-gallery.com.au/gallery/albums/Lockheed-P38-Lightning-A55-3/A55_3_2_Photo_RAAF.sized.jpg[/MEDIA]
Niewątpliwie maszyna stworzona do szybkości. Zniżała lot coraz bardziej, aż w końcu podeszła z głośnym rykiem silników do lądowania. Carmen przyglądała się temu z uwagą. Wydawało się jej, że taki lot nie powinien nudzić Gabrieli, ale... o tym się miała zaraz przekonać.
Po wylądowaniu Gabi z pewnym trudem wylazła z kabiny aeroplanu, było tam wszak bardzo ciasno i z uśmiechem na ustach pobiegła do Carmen.
- Musisz koniecznie spróbować!- krzyknęła na powitanie.
- Czyli jednak nie zasnęłaś z nudów? - zażartowała Carmen, lekko ją ściskając - Cieszę się, że jednak ci się podobało.
- Nie dało się zasnąć. A ty? Jak się bawiłaś na dole?- spytała wesoło Gabi.
- Przyzwoicie, choć myślę, że ty znajdziesz więcej przyjemności w oglądaniu warsztatu tutejszego mechanika. - odparła Brytyjka.
- Wątpię… - mruknęła cicho Gabriela i spojrzała na aeroplan. - To porządna maszyna, zadbana… ale widać, że nie jest cudeńkiem techniki. Nie przelewa im się tu.
- Fakt, ale wydają się entuzjastami. To dlatego ich polubiłam.
- Możliwe… teraz ty lecisz? Twój stalowy rumak czeka. - rzekła z uśmiechem Gabriela wskazując na aeroplan.
- Skoro już czeka, więc czas na mnie. Baw się dobrze tu na ziemi. - pożegnała przyjaciółkę i ruszyła do kabiny, gdzie czekał już na nią Brian.
- Witaj śliczna. Usiądź wygodnie i zapnij pasy. Zostajecie u nas na dłużej?- zagadnął Brian sprawdzając stan kontrolek w kokpicie.- Przepustnica w silniku się chyba zacina, ale powinien wytrzymać jeszcze jeden lot.
- Skróćmy go, to był prezent dla mojej towarzyszki. Nie chcę by teraz nudziła się, czekając na mnie. - odparła carmen, przekrzykując warkot silnika - Rachunek już zapłacony.
- No wiesz…- odparł ze śmiechem Brian (a agentka nie wszystko dosłyszała) i rozpędził samolot na pasie startowym. Maszyna poderwała się pod tak ostrym kątem, że Brytyjkę wcisnęło w fotel. To było gorsze niż jazda z Gabi. Aeroplan pruł w kierunku nieba z zawrotną prędkością. Potem zawirował gwałtownie, tak że Carmen straciła poczucie tego, gdzie jest niebo a gdzie Ziemia. Oba obszary były pogrążone w mroku nocy i oba ozdobione światełkami… niebo blaskiem gwiazd, a ziemia światłami miasta. A aeroplan prowadzony pewną ręką Briana przecinał powietrze wirując jak kolejka górska w swojej ekstremalnej wersji. Carmen poddała się temu, przymykając oczy. Uczucie przypominało jej troche ten moment, gdy szybowała pomiędzy ustępami na arenie cyrkowej. Podobało jej się.
Było to jednak silniejsze uczucie… bezwładu i lekkości. Niczym liść na huraganowym wietrze, czy może w wirze cyklonu? Tak. Cyklon był właściwym określeniem. Minęły minuty, a może godziny? Carmen zatraciła poczucie czasu w tym miejscu pomiędzy ziemią a niebem.
- Wracamy… trzymaj się mocno.- krzyknął Brian i zaczął pikować w dół pędząc na złamanie karku w kierunku ziemi. A co gorsza… wyłączył silniki. Szaleniec! Chciał ich rozbić?!
Akrobatka zaczęła się śmiać. Nie tylko ona była szalona. To pocieszające... W dodatku poczuła nagle głód warg kochanka, w których mogłaby się zatopić. Jeśli przyszłoby jej umrzeć bowiem w takiej chwili - niczego by nie żałowała.
Nie widziała jak blisko jest ziemia. W tym mroku nocy ciężko było to stwierdzić. Brian uruchomił silniki, jeden ruszył od razu… drugi… krztusił się i wirnik nie chciał się kręcić.
- No... ty stary gnoju… rusz się.- mruczał pod nosem Brian, lecz te zaklęcia nie pomagały. Jeden wirnik zaczął się kręcić coraz szybciej dając ciąg, ale drugi wciąż obracał się niemrawo.
- Trzymaj się mocno… lądowanie będzie twarde.- odparł z nieco nerwowym uśmieszkiem i podobną ekscytacją co Carmen. Również lubił zastrzyk adrenaliny.
Dziewczyna zagryzła wargę. To co czuła... to niemożliwe żeby bez niczego... zacisnęła nogi, lecz to nie pomogło. Czuła nadchodzący orgazm.
- Uwaga… zbliżamy… się…- Brian szarpnął za stery, maszyna drżała gwałtownie, dookoła było słychać głośny świst powietrza, gdy mężczyzna z trudem wyrównywał lot, zmiejszając kąt podejścia. Pierwszy wstrząs… dotknęli pod sobą ziemię poprzez koła aeroplanu.
Carmen jęknęła i nie był to jęk strachu. Miała nadzieję jednak, że w ogólnym hałasie Brian tego nie wyłapie. Zamknęła oczy, mając teraz przed nimi tylko rozpalony wzrok Orłowa. Że też nie przyjechał z nią... że też w kabinie nie było więcej miejsca…
Kolejne wstrząsy przetaczały się przez jej ciało, gdy Brian próbował nie rozbić się podczas lądowania, jeden… drugi… trzeci…
W końcu maszyna się uspokoiła i zaczęła zwalniać. Brytyjka dyszała ciężko. Powoli jednak otworzyła oczy. Chyba już wiedziała, czego sobie zażyczy, gdy kolejny raz Jan Wasilijewicz zapyta o jej marzenia.
- I jak było? Prawda że ekscytująco? - zapytał żartobliwie Brian przyglądając się Carmen i uśmiechając.- Widzę, że tak… nie przejmuj się udawaniem, że nie zrobiło to na tobie wrażenia. Nie ty pierwsza poczułaś tak mocne bicie serca. Musisz przyznać, że po takim locie… łatwiej by mi było cię uwieść. Na pewno.. nie chcesz zostać?
Omal nie parsknęła śmiechem, lecz na swój sposób polubiła tego pilota, toteż odpowiedziała tylko.
- Dziś nie ja byłam do zdobycia, lecz moja towarzyszka. Jeśli poniosłeś klęskę... nic na to nie poradzę.
- No wiesz…- spojrzał za siebie dodając z uśmiechem.- Daj mi szansę… zawsze… możecie się mną podzielić.
Nie odpowiedziała, czekając już momentu, kiedy będzie mogła wysiąść.
Samolot w końcu się zatrzymał i Brian uniósł pokrywę kokpitu.
- Jakbyś spotkała Harry’ego to powiedz mu na osobności o awarii silnika i… ani słowa Jen. Po co ma się martwić. - rzekł rozpinając swoje pasy.- Jak tam u ciebie… nie ma problemów z rozpięciem? I uważaj na pierwsze kroki… możesz mieć problemy z utrzymaniem równowagi. Błędnik musi się uspokoić.
- Wiem, znam to uczucie. - powiedziała, rozpinając pasy i wstając ostrożnie. Gdy poczuła moment słabości, wciągnęła głęboko powietrze a potem spokojnie wypuściła. Tak robiła na scenie. Zawsze pomagało.
Zobaczyła podchodzącą Gabi wraz z Harrym. Uśmiechniętą i z ciekawością wypisaną na twarzy.
- I jak było?- zapytała.
- Bardzo ciekawie, miałaś rację. - Carmen objęła ją lekko - A ty jak się tu czujesz? Wracamy już?
- Cóż…- zamyśliła się Gabriela przyglądając Carmen w zastanowieniu.- Nie wiem. W sumie polatałyśmy, a choć możemy zostać na kolację, to nie wiem czy powinnyśmy ich objadać.
- Fasola z wołowiną z puszki. Żadne objadanie.- wtrącił Harry po czym ruszył do aeroplanu i Briana.
- Możemy zjeść fasolę, lub... cokolwiek zechcesz, gdy wrócimy do posiadłości. - uśmiechnęła się agentka do towarzyszki. - Ty decyduj, skarbie.
- Byłoby miło… ale… nie… chyba powinnyśmy wracać. I tak jest już późno.- stwierdziła po długim wahaniu Gabriela.
- Jak chcesz możemy wrócić nieco dłuższą drogą... tylko nas nie zabij. - powiedziała jej Carmen.


Z powrotem Gabi nie jechała tak szybko jak poprzednim razem. W końcu nacieszyła się już limuzyną pożyczoną od Orłowa. Niemniej drżenie na wyboistej drodze przypominało Brytyjce o niedawnych przeżyciach, które zostawił wszak na niej ślady.
- Śledzą nas…- stwierdziła nagle Gabi i Carmen spojrzała za siebie. Jedno… drugie… trzecie… Trzy światła jednośladów trzymających się dość blisko ich pojazdu. To nie mogła być Jen. Oni mieli tylko jeden motor. To był ktoś obcy. I nie próbowali wyprzedzić limuzyny którą prowadziła Gabi. Niemniej czarnowłosa myliła się. Nie śledzili ich, dobrze wiedząc dokąd obie kobiety jechały. Trójka motorów zamykała pułapkę. Gdzieś z przodu na drodze szykowano na nie zasadzkę.
- To zapędzanie baranów. - powiedziała Carmen, poprawiając broń - Masz jakąś swoją zabawkę, gdyby doszło do wymiany ognia? - zapytała, po czym poinstruowała Gabrielę - Gdy tylko będzie dość szeroko, zawróć, wjedziemy wprost w te motocykle.
- Nie… żadnej. Nie myślałam, że będą potrzebne. - przyznała ze wstydem Gabi i wcisnęła pedał gazu. Automobil ryknął niczym smok i gwałtownie przyspieszył na kilka chwil zostawiając światełka jednośladów za sobą.
Carmen przyglądała się otoczeniu, zastanawiając się czy nie odbić gdzieś w bok.
Po lewej stronie widziała pustynne bezdroża ciągnące się w mrok, po prawej zaś wzgórze na którego szczycie, było widać światełka okien. Oznaczało to jednak też wąskie uliczki w których to ich limuzyna miałaby problemy ze skręcaniem. Gabi mogłaby wjechać na to wzgórze, ale co dalej?
Póki co światełka za nimi zmalały… słabe motorki nie mogły się równać z potęgą silnika ich pojazdu.
- Spodziewam się jakiejś barykady. Bądź czujna. I bezwględna. - ostrzegła Carmen.
Wykrakała niemalże… bowiem tuż za następnym zakrętem rozrzucono na drodze kolce do przebijania opon.


A po obu stronach drogi w niedużych motorach z naczepką siedzieli jacyś Arabowie. Na szczęście trasa też rozszerzała się, bowiem docierali z bezdroży na zjazd z autostrady. Więc Gabi zatrzymała się z piskiem opon skręcając w lewo. Przed sobą dziewczyny miały pustynię, na prawo kolce zwane “pajączkami”... na lewo pościg. Gabi zaś czekała na szybką decyzję Carmen.
- Wjedź w motory. - poleciła, szykując już noże do rzucania.
Gabi uśmiechnęła się radośnie i z piskiem zarówno opon jak i własnego głosu zawróciła limuzynę i ruszyła gwałtownie z głośnym rykiem silnika, wprost na światełka zbliżających się motorów. Próbowali zatrzymać Gabrielę blokując drogę niczym wataha wilków zaganiających owce. Tyle że Gabi nie była wilkiem… była nosorożcem. I jak nosorożec ruszyła wprost zderzając się z dwoma motorami.
Carmen usłyszała huk giętego metalu, widziała jak ciało jednego z prześladowców uderza o szybę pokrywając ją strużkami w krwi i siateczką pęknięć w rogu. Jednakże szyba wytrzymała… cały ten pojazd wszak nie był delikatnym kwiatuszkiem. Rosjanie cenili ciężkie i solidne pojazdy.
Tak więc Gabrieli udało się wyeliminować dwa z czterech motocykli. Pozostali jednak nie przejmując się dogorywającymi kompanami, rzucili się za Gabrielą i Carmen w pościg.
Nie strzelali, choć Carmen na ich miejscu by tak robiła. Pewnie mieli rozkaz wziąć ją żywcem. Dobre i to.
- Zwolnij trochę. Teraz moja kolej. - powiedziała Carmen odpinając pas i wychylając się do połowy przez okno. Czekała aż motocykle będą w jej zasięgu, by poczęstować jeźdźców swoimi zabójczymi nożykami.
- Dobra…- rzekła Gabi zmniejszając prędkość i ścierając wycieraczkami krew z przedniej szyby.
- Uważaj na siebie…- dodała ciepło, by potem wspomnieć żartem.- ... bo mało kto potrafi wyciągać noże tak kusząco jak ty.
No tak… bo zza podwiązki. Carmen puściła tę uwagę jednak mimo uszu. Teraz musiała być maksymalnie skupiona. Nie chodziło wszak o siłę rzutu, lecz o nadanie mu właściwej trajektorii, pęd limuzyny miał zrobić resztę. Wycelowała i wypuściła pierwszy z noży.
Szlag… chybiła… pierwszy pocisk mignął obok zbliżającego się przeciwnika, ale na szczęście dla Carmen dystans między nią a jej celami się zmniejszał. Kolejny rzut będzie więc łatwiejszy. Przymierzyła się i znów rzuciła w pełni skupienia.
Rzut ten okazał się celny i zabójczy. Trafiony prosto w klatkę piersiową mężczyzna przewrócił się wraz motorem i po chwili wyleciał w górę w efektownym koziołku.
Jeśli nie zabił go sztylet to upadek z motora przy tej prędkości z pewnością dokończył dzieła. Na chwilę Carmen wsiadła do środka samochodu, by niby wąż prześlizgnąć się na tylne siedzenie i tam po stronie kierowcy się wychylić, by dorwać ostatniego jeźdźca. Tym razem nie czekała długo, wiedziała, że straciła element zaskoczenia, toteż od razu wypuściła nóż, licząc nieco na szczęście.
Niestety szczęście zawiodło Brytyjkę, pocisk nie trafił w Araba tylko w jego motor. Nie widziała czy coś uszkodziła swym rzutem. Nie miało to znaczenia, bo podjechawszy bliżej, mężczyzna chwycił się rury na lewym boku limuzyny i pozwolił by motor wyślizgnął mu się spomiędzy nóg. Szaleniec! Z drugiej stronie słynni tureccy asasyni dokonywali szaleńczych czynów, a i spotkanie twarzą w twarz z miedziotwarzym było równie “motywujące” dla jego sług.
Carmen nie czekała i posłała kolejne ostrze ku niemu. Trafiony w ramię mężczyzna jęknął z bólu, ale nie puścił wspinając się na rury i zahaczając o nie poranioną od kamieni stopą. W jego oczach było widać determinację i szaleństwo.. a może desperację. A Carmen niestety miała kiepską pozycję do rzucania. Krzywizny pojazdu dość skutecznie go osłaniały przed rzutami. Niech to szlag.
Gabi zaś przyspieszyła. Silnik ryczał jak potępieniec, a droga umykała pod kołami.
- Prawo, lewo?!- krzyknęła. Prawa dróżka prowadziła do Jen i jej dwóch współpracowników. Lewa… Carmen nie wiedziała gdzie.
- Lewo... i ostro. - powiedziała, chowając się do środka. Miała nadzieję, że gwałtowny manewr przezwycięży determinację byłego jeźdźca.
- Dobrze…- rzekła Gabi ruszając nagłym skrętem lewo… limuzyna ruszyła pod górę mocniej telepiąc na wertepach… ale drań trzymał się mocno jakby zależało od tego jego życie. Co zresztą było prawdą.
- Wytrzymaj skarbie, wytrzymaj… nie zawiedź mnie, proszę.- mruczała cicho Gabi wciskając pedał gazu do oporu. Carmen złapała się mocno siedzenia, pozwalając towarzyszce działać. Automobili podskakiwał coraz mocniej, gdy pędziły na złamanie karku mijając jakieś chaty. Arab… niczym z psiego ogona nie chciał się odczepić.
- Jest źle, jest źle, jest źle… ale to wytrzymasz skarbie, prawda? Wytrzymasz? Jesteś dzielny…- mamrotała Gabi czując jak pojazd podskakuje na wertepach nie do końca ukończonej drogi. Nagle przed nim wyrósł napis “Road closed” na barierce i przepaść z kawałkiem dopiero zaczętego mostu.
- Szlag!- krzyknęła Gabriela próbując zatrzymać rozpędzoną limuzynę, wcisnęła pedał hamulca obróciła automobilem tuż przed przepaścią i pęd oderwał w końcu napastnika posyłając go na spotkanie ze śmiercią. A i sama Gabriela pewnie także ją zobaczyła zatrzymując pojazd tuż za barierką, którą przy okazji staranowała.
- Tak… eee… to była jazda.- jęknęła cicho.
Carmen spróbowała się jakoś pozbierać, bo w trakcie manewrów jakoś straciła pojęcie gdzie góra a gdzie dół i teraz na wpół leżała za siedzeniem Gabi z nogami na oparciu.
- Nic Ci nie jest? Uruchomisz go? - zapytała cicho.
- Nic… nic…- Gabie przyglądała się łydkom Carmen i… zaryzykowała. Przesunęła językiem po skórze Brytyjki zaciekawiona nieco.
- Powinien… ruszyć.- rzekła po chwili zawstydzona własną śmiałością i przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik ryknął znów.
- Jest na chodzie… jeszcze.- oceniła.
Agentka nawet nie wiedziała jak skomentować ten dziwny gest, toteż udała, że go nie widzi. Sama była trochę poobijana, ale cała na szczęście. Znów przeciskając się, usiadła z przodu obok kierowcy.
- No dobra, to teraz pytanie jak wracamy. Może spróbujemy przez tamte osiedla co je z boku widziałyśmy? One na pewno łączą się w końcu z centrum, choć pewnie trzeba będzie trochę pobłądzić.
- Nie podoba mi się dźwięk… silnik nie pracuje czysto… musiałyśmy zahaczyć zawieszeniem o jakichś wystający głaz, albo piasek się dostał pod maskę.- rozmyślała na głos Gabi ruszając powoli pojazdem. - Nie będę się spieszyć. Nie ma go co przeciążać, dzisiaj się popisał.
- Jasne. No to tym bardziej, jedźmy tymi wąskimi uliczkami.
Limuzyna powoli zaczęła się wspinać na wzgórze, na którym to były budynki. Każde większe drżenie wozu, było fizycznym bólem Gabrieli.
W końcu wjechały pomiędzy budynki (po drodze tratując limuzyną rachityczny płotek) i wtedy Gabi się odprężyła.
- Kim oni byli? - zapytała.
- Arabami - odparła lakonicznie Carmen - Może to ci od diamentów, a może wielbiciele Goodwina...albo jeszcze inni. Kto ich tam wie. Chcesz wrócić i zapytać? - zapytała z uśmiechem.
- Eeemm… tak?- zapytała speszona. I uśmiechnęła się. - To było mocne… cała ta przejażdżka. Chcę choć nie powinnam.
- Wróćmy do posiadłości. Nie wiesz co jeszcze przed nami... a i spotkanie z Orłowem po tym jak urządziłyśmy jego cacuszko może być gorsze niż cały oddział asasynów. - rzekła, dodając w myślach “przynajmniej dla mojego tyłka”.
- Kto mu o tym powie? - speszyła się Gabriela i dodała ponuro.- I gdzie my do cholery jesteśmy. Dałabym wiele za wynalezienie jakiejś miniaturowej maszyny różnicowej z mapą okolicy.
- Po prostu spytamy, jak kogoś zobaczymy, na razie kieruj się na południowy wschód, tam, gdzie powinno być centrum miasta. - odpowiedziała Brytyjka na łatwiejszą część pytania, po czym zaoferowała się - Jeśli dowieziesz nas w jednym kawałku, to ja z nim pogadam.
- Dooobra… na szczęście kompas jest, choć czeka nas trochę błądzenia.- stwierdziła z uśmiechem Gabi i zaczerwieniła się dodając.- Pewnie uważasz mnie za dziwną, co?
- Obawiam się, że w tym aucie nie ma normalnej osoby. - odpowiedziała Carmen, lustrując uważnie okolicę - Wybacz, że nie pociągnę tematu, ale skup się, Gabi. Oni naprawdę chcieli nas zabić i mogli jeszcze nie zrezygnować. Pogadamy w domu.
- Dobrze… masz rację… - zaśmiała się Gabi, a Carmen była niemal pewna że w posiadłości nie będzie żadnej rozmowy. Gabriela z pewnością wolałaby, by kolejna rozmowa nie nastąpiła. Dalsze więc błądzenie po mieście odbywało się w milczeniu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline