Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2017, 10:01   #196
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarneł, Zuzeł i Czitboy

Ta legalna praca była całkiem do dupy. Nie tylko niemytego chuja z tego mieli, to jeszcze nadstawiali karku bez wyraźnego wyższego celu typu worek prochów chociażby… no ale trudno. Do czegoś się tam zobowiązali, Harcereczka jakoś tak wplotła się w ich grupę, że nawet Diaz ciężko było odwrócić się do niej plecami i olać, skupiając na cierpieniu za niewinność. No i na dobrą sprawę nieważne gdzie, z kim, w kim i na kim wylądowali - ważne żeby było co rozwalać! To chyba najważniejsze, nie?
Dlatego tym trudniej szło parchatej piromance przysłuchiwanie się, jak reszta familii dobrze się bawi, a zwłaszcza Wujaszek! Ciął kurwy ckmem aż echo szło, znowu jej podpierdalał cele do rozjebania, co za kutafon! I to tak jak nie patrzyła i zajmowała otwieraniem brązowego pierdolnika!
- Me cago en su puta madre! - darła japę, kończąc mocować się z przerośniętą klapą od sedesu. Mana z pudełka technika poszła się jebać w chwili w której syknął hydrauliczny zawór, a przenośna zbrojownia stanęła roztworem.
- Wujaszek kurwa! Tak z ciebie kolega?!Qué coñazo! - odsunęła się, robiąc przejście blond dupie i Harcereczce. Zniecierpliwionymi łapami złapała za miotacz, wreszcie wolna! Robotę odjebała perfekcyjnie, a od życia też się jej coś należało! - Wypierdalać do tyłu, robimy grilla!

Słysząc krzyk z tyłu, Ósemka odruchowo skoczyła w kierunku kapsuły. Widziała co potrafiła broń Dwójki - czuć na skórze strugę napalmu… nie. Definitywnie nie miała na to najmniejszej ochoty. Ogień był dobry, bardzo dobry. Kupował czas, odgradzał od wroga, dodatkowo go eliminując. Uda się, zdążą zmienić magazynki, może nawet podrapią po tyłkach licząc po cichu, że paramedyczka i Młoda oporządzą się do tego czasu. Potrzebowali sprzętu, dużo sprzętu jeśli mieli przeżyć następny etap. Obroża podpowiadała, że znajduje się on na lotnisku. Duży, płaski teren… Nash czarno to widziała, lecz jeszcze nie teraz. Jeszcze nie w tym mieli największy problem na tę chwilę. Wycofując się zdążyła jeszcze uruchomić przycisk granatnika, za cel obierając dwa czające się przy krawędzi dachu potwory. Bliżej się nie dało, nie przy odłamkowym pocisku. wystarczająco wiele razy Parchy krwawiły przez ostatnie godziny, by musieć po raz kolejny spuszczać juchę w piach… i to przez głupotę. Nie, tego również nie było w planie do wykonania.

Brown 0 nie zwlekała. Trzymając wciąż za rękę blondynkę rzuciła się do właśnie otwartego przez Latynoskę wnętrza. Ledwo przekroczyła próg otwartej właśnie komory a Obroża zareagowała od razu. Checkpoint Brown 3 został zaliczony. Z miejsca został wyznaczony kolejny, już Brownpoint 4. Na jakimś lotnisku odległym o kilka kilometrów w linii prostej. Tam też miały swoje Checkpointy grupy Green i Black. Czas też był podobny jakieś 3 h i zadanie zachowania strefy dla ewakuacji niedobitków oddziałów i cywili z okolicy którym nie udało się wycofać z główną linią wojsk gdy poranna Fala obcych zalała zachodnie rejony krateru. Najważniejsze jednak, że stoper egzekucji cofnął jej się z ostatniej pół godziny ponownie do jakichś trzech kolejnych.

Zapora ognia postawiona przez piromankę czarnych zdołała odgrodzić dwie strony kurtyną ognia. W międzyczasie korzystając z jej wsparcia gdy przebrzmiały eksplozje granatu Black 8 zdołała ona zmienić mag w swojej broni tak samo jak ciężko opancerzony cekaemista zanim zdołał rozpruć jeszcze jednego małego xenosa. Marine też skorzystał z przerwy i przeładował polewaczkę od Vinogradowej i zastrzelił nadbiegającą kreaturę. Na kolejną jednak zabrakło im luf. Skoczył na Latynosa w pancerzu wspomaganym i mimo, że przy gigantycznej sylwetce wydawał się być mizerny jak jakiś trochę przerośnięty krab to jednak nic sobie z tego nie robił. Siekał czarną, metaliczna sylwetkę szponami, wgryzał się kłami a mały i ruchliwy organizm był trudny do trafienia. Ortega syknął gdy widocznie xenos jakoś pechowo jednak go użarł. Zaraz udało mu się wreszcie go złapać i zmiażdżyć w swojej pancernej rękawicy. Ale już nadciągały kolejne kreatury a ludziom odpadł cekaemista zajęty zwarciem ze złośliwą kreaturą.

- Kudłaty! Popierdalaj po karabin! Bierz zapasy w opór! - Black 2 nadawała wrzaskliwie, polewając ogniem teren z drugiej strony kapsuły - Latarenka, por tu puta madre, weź się nie opierdalaj tylko koś to gówno! A potem też bierz co trzeba! Mamy podwózkę, podpierdalamy cukierki na zapas!
Na płaskiej powierzchni dachu robiło się nie dość, że tłoczno, to na dodatek gorąco. Płomienie lizały beton i ciała, napędzane chemiczną mieszanką o specyficznym zapachu. Trzask ognia zgrywał się w jedno ze skrzekiem gnid, warkotem najróżniejszej broni, a także ochrypłym syczeniem Ósemki. Machnęła Mahlerowi głową, pokazując na kapsułę. Powinien się nahapać, potem następni. Młoda nie płakała, znaczy odwaliło jej wyrok i przedłużyło życie. Paramedyczka zyskała okazję do nabrania medycznego szpeju, a Parchy…

Parchy nie musiały niczego oszczędzać. Przy wsparciu użyczonej przez trepów z Faclona broni mogli utrzymać pozycję jeszcze przez dłuższy czas i, co najlesze, tuż na wyciągnięcie ręki mieli cały cholerny arsenał. Nash nagle drgnęła, uciekając głową ku Brownpoint. Mieli. Cały. cholerny. Arsenał. Chrypiąc ze złości puściła karabin, odpalając holoklawiaturę. Dlaczego, do jasnej cholery, musiała być akurat niemową?!
- Kapsuła. Falcon. Up. Magnesy. Haki. Zadzwoń - w najwyższym pośpiechu wystukała parę urywanych zdań, gapiąc się w napięciu na Diaz. Ona mogła się porozumieć z Falconem bez konieczności przerywania walki, a saper… cóż. Kaleczniastwo rządziło się swoimi pieprzonymi prawami.

Black 2 zamrugała oczętami, przez chwilę zastanawiając sie o co tym razem ich osiedlowy mówca ma sapy. Kapsuła. Falcon. Up… kurwa!
- Te, condor le passo! Latarenka ma pytanie! - zajojczyła przez obrożę, łącząc się z latadełkiem - Ile ta wasza powietrzna kabaryna obciągnie?! Mierda, no pociągnie! Podniesie! Wujaszek, nie rozpraszaj mnie! Nie masz co do roboty? Krój te kurwy jak grzeczny i kochany nino na dożywociu! Kudłaty, wypierdalaj po ten karabin! Co ja, po hiszpańsku do ciebie hablam?! - wydarła się na chwilę gubiąc wątek, ale szybko się ogarnęła - Ty Condor, obczaj temat! Zaczepy, albo inne skurwiałe haki, magnesy! Chuj jeden, cokolwiek żeby podnieść kapsułę! Tu jest cała pierdolenie prawilna piwnica świątecznych prezentów! Wy też lecicie w teren, nas wypierdalają na lotnisko. Mamy kurwa osłaniać wasz odwrót. I cywilbandy! Przydałoby się to co tu jest, co się będzie marnować?! Podzielimy sie, tylko trzeba to zabrać. Przyczepić… słuchasz mnie, w ogóle cabrón?! - wywrzeszczała w słuchawkę, pilnując żeby ogień nie zgasł za szybko. Z żadnej strony.

Mahler trochę zwłóczył. Głównie po to by cisnąć jeden a potem drugi srebrny pojemniczek w najpierw jedną a potem drugą dziurę.
- Fire in the hole! - krzyknął ostrzegawczo a obydwie dziury w dachu ponownie rzygnęły wulkanicznym ogniem. Trójka Parchów z grupy Black zyskała moment nerwowego spokoju. Marine dał susa do otwartej kapsuły desantowej.

- Zaczepić kapsułę desantową o Falcona? Zaraz, skonsultuję się z pilotem. - w głosie Falcon 1 choć nadal brzmiał spokój pojawiło sie też zaskoczenie takim nieoczekiwanym wariantem. Marine zniknął w otwartej kabinie. Xenos bardziej było słychać niż widać za kurtyną dymu i ognia.
Trójka postaci w Obrożach patrzyła na siebie w napięciu.
- Dobrze, to da się zrobić. Ale na was spada umocowanie zaczepów. Podczas podczepiania maszyna jest właściwie nieruchomym celem. Jeśli się uda, zawiesimy kapsułę pod maszyną. Zrobimy kurs na wasz następny Checkpoint na lotnisku. Tam ją zostawimy. Ale miejcie świadomość, że dla mnie priorytetem jest maszyna i ci co są na jej pokładzie. Jeśli coś związanego z kapsułą jej zagrozi po prostu odetnę i zostawię ją. - odezwał się głos w słuchawkach. Brzmiał całkiem poważnie. - Przygotujcie się, schodzimy niżej. Przejmie was load master, słuchajcie co do was będzie mówił. Zna się na rzeczy. - dodał na koniec i gdzieś z nieba przesłoniętego dymami wcześniejszych eksplozji i obecnych pożarów dał się znów słyszeć charakterystyczny wizg silników latadełek. Znów w kłębach dymu najpierw pojawił się cień jakby wielkiej ryby a potem przybyło mu detali zmieniając się w maszynę wojskową. Maszyna unosiła się jakieś dwadzieścia metrów nad dachem budynku. Z niej spadły na dół jakieś liny.

- Dobra chłopcy i dziewczyny, jestem kpr. Riley, sprawa jest dość prosta. Macie 4 liny zakończone 4 zaczepami. Każdy zaczep musicie umieścić w jednym zaczepie na kapsule. Są na dole tuż pod załamaniem. W zależności od modelu powinno być 6 lub 8. Nam wystarczy złapać 4 ale najlepiej po przekątnych by złapać balans. Jeśli wszystko gra powinien kliknąć jak zwykły zaczep w plecaku czy gdzie. Wyregulujcie długość lin jak tylko dacie rady bo więcej roboty teraz tam to mniej z balansowaniem i lotem tu na górze. - w słuchawkach pojawił się nowy głos. Ten wydawał się być wesoły ale taką profesjonalną wesołością gdy mówił amatorom o swoim fachu. Na końcu czterech lin były jakieś klamry. Teraz trzeba było znaleźć komplet tych klipsów na kapsule. Problemem było to, że ogień zaczynał już dogasać a sądząc z syków i klekotów xenos wykorzystały moment przerwy w atakach na zgrupowanie się.

Co proste wydawało się w teorii, w praktyce i wykonaniu niekoniecznie na proste musiało wyjść, zwłaszcza gdy okolica płonęła, zaś miejsce zrzutu otaczały bestie. Wtedy sprawy odrobinę się komplikowały, tak z tysiąc razy. Nash jednak nie miała zamiaru narzekać, nie w wypadku gdy zyskali szansę zabrania zbrojowni ze sobą. Nikłą i niepewną, lecz skazańcy chwycili się jej z pełną mocą, widząc w tym przynajmniej częściowe rozwiązanie problemów z zaopatrzeniem. Już raz przedzierali się prawie na pusto przez zasyfione, zapełnione gnidami korytarze. Wtedy nikt nie zginął, losu jednak nie wypadało testować, po raz kolejny grając z nim w rosyjską ruletkę. Wiele mogło się spierdolić, kapsuła wcale nie musiała dotrzeć bezpiecznie do celu. Należało jej przypilnować… ale najpierw mocowanie.
- Młoda i cywil. Odbieracie liny i zaczepiacie. Mahler. My łapiemy. Diaz, Ortega osłaniacie. - przekazała pospiesznie lektorem, na razie nie myśląc o tym, że pomaga im kolejny trep. Zaciągali mały, ale jednak dług, a saper nienawidziła mieć długów.

Wyglądało na to, że znowu mieli popracować tak całkiem legalnie i jeszcze pod dyktando nowego lambadziarza. Jakiegoś Rileya czy jak on się tam zwał. Diaz nie miała głowy do imion, wolała ksywki. Ksywki były spoko no i łatwo wpadały w pamięć.
- Luzuj gumę, wiemy że najpierw cywilbanda i wasze dupska, a potem reszta z nami na końcu - zarechotała wesoło do Condora, potem słuchała nowego głosu aż nie wytrzymała.
- No i zajebiście Majster! Nie bujajcie kabaryną to ogarniemy! Wujaszek! Mamy coś do rozjebania. Nic ma nie przejść! - zakończyła krzykliwą komunikację wznawiając polewanie dachu napalmem. Zaczęła od tej strony co najmniej się jarała z zamiarem zrobienia pięknego, jak zglanowanie wiszącego kredyty frajera, kółeczka wokół familii.

- Proszę trzymać się w środku, między nami! - Brown 0 pociągnęła Renatę za rękę, próbując uśmiechnąć się pokrzepiająco - Będzie dobrze, nie damy zrobić pani krzywdy, ale potrzebujemy pomocy! Słyszała pani, mamy zapiąć klamry i wyregulować liny!

Klamry dyndały się na wyrzuconych z maszyny linkach. Mieszana czwórka Parchów, marine i paramedyków rzuciła się by je pochwycić. Ortega i Diaz wtórowali im terkotaniem swojej ciężkiej broni maszynowej i syczeniem miotacza. Black 2 postawiła kurtynę ognia po raz kolejny. Najpierw jedną a potem kolejną. Plecakowy zbiornik opróżniał się w zastraszającym tempie, wskaźnik naładowania właśnie spadł poniżej połowy. Black 7 rozstrzelał nadbiegające xenos w zmniejszającym się obramowaniu ognia perymetr miał coraz węższy i łatwiejszy do upilnowania. W tym czasie pozostała czwórka zdołała pochwycić za liny i umieścić klamry w gniazdach kapsuły. Ta faktycznie miała w kilku widocznych miejscach gniazda których nie sposób było pomylić. Każdy i poczuł i usłyszał metaliczne brzdękniecie gdy klamra złapała swoje gniazdo. Dwa okazały się być zdeformowane albo przygniecione dachem bo leżała na nich przechylona kapsuła. Ale pozostałych starczyło aż z zapasem by umieścić chwyty opuszczonych linek.

- Wszystko jest! - dał znać Mahler patrząc w górę i lekko szarpiąc właśnie zaczepioną linką.

- Dobra. Teraz zejdziemy niżej. Pakujcie się do środka i zmywamy się stąd. - w słuchawkach odezwał się głos Falcon 1. Transportowiec do jakiego była zamocowana obecnie kapsuła desantowa zaczął unosić się w górę i blednąć. Gdzieś w pobliżu zawisł drugi cień. Szczuplejszy i ostrzejszy zarys szturmowego Hawka z widoczną kabiną pilotów i podwieszonym uzbrojeniem sępił na swoją kolej. Nie był tak pojemny jak transportowy Falcon ale nadal tak niewielki liczebnie desant mógł pomieścić w swojej ładowni. Zaczął osuwać się coraz niżej i gdy był już tuż nad dachem boczny właz otworzył się by ludzie na dachu mogli dostać się do środka.

Połowa drogi, chyba tak dało się nazwać częściowy sukces. Ósemka z zaciśniętymi szczękami obserwowała unoszenie kapsuły, na szczęście klamry i liny wytrzymały, tak samo jak silniki Falcona. Obły, kilkutonowy pojemnik zachrzęścił o beton, by po paru wyjątkowo długich sekundach unieść się w przestworza.
- Najpierw cywil i Młoda- szczeknęła Obrożą, ustawiając się z boku - Mahler. Diaz. Ortega. Ja zamykam - skończyła przebierać paluchami po holoklawiaturze, zmieniając obiekt zainteresowania ponownie na karabin.

Udało się, zyskali sprzęt! Całe mnóstwo sprzętu! Brown 0 odetchnęła z ulgą, ale czasu na świętowanie nie mieli. Popchnęła delikatnie Renatę w kierunku wejścia do statku.
- Jeszcze kawałeczek, zaraz będzie bezpiecznie! - krzyczała żeby przebić się przez szum silnika i zawodzenie potworów, do spółki z trzaskaniem ognia i terkotem broni maszynowej - Musimy się pospieszyć!

Wyglądało, że ludziom jest bliżej niż dalej. Napięcie jednak rosło niesamowicie gdyż pojawiła się ta uporczywa myśl, że coś się spieprzy w ostatniej chwili. Słychać było wizg silników które w większości były niewidoczne tak jak i maszyny w jakich się znajdowały. Ta jedna, jednak szturmówka w barwach Floty nadal siedziała na dachu by umożliwić zabranie się ludzkiej zawartości. Tu na dachu była znacznie bardziej narażona na wszelkie ataki i niebezpieczeństwa niż tam, w powietrzu, w swoim naturalnym środowisku. Pierwsza do ładowni wskoczyła paramedyczka o blond włosach. Zaraz za nią ostatnia ocalała z grupy Brown. Po niej na pokład weszli marine i latynoska piromanka z Obrożą. Na zewnątrz zostali już tylko Black 7 i 8. Jemu akurat zamilkła broń gdy skończył mu się klips z amunicją. Przeładowanie zajęło mu bezcenny moment podczas którego jedynym strzelcem była Black 8. Trafiła nadbiegającego małego xenosa gdy obiegał zasłonę ognia pozostawioną przez Black 2. Latynos przeładował i jego ciężka lufa znów wypluła kolejne serie jakie rozpruły kolejnego obcego. Podobnie karabin rudowłosej saper przetrącił w żółtym rozbryzgu trzewia kolejnej kreatury. Ale kolejnej udało się przebić przez zaporę z ognia i ołowiu i zaatakował ją swoimi szczękami i szponami. Chwilowo panował pat gdy stwór nie mógł rozszarpać albo pokąsać chociaż człowieka a człowiek nie mógł go zdzielić kolbą, pięścią czy butem. Człowiek miał pewien zapas mocy ze względu na pancerz i masę ciała. Ale technicznie Nash czuła, że pojedynek byłby wyrównany. A nadciągały kolejne kreatury.

Słowa były zawodne, zwłaszcza gdy aby puścić je w eter należało babrać się w funkcjach Obroży. Ósemka nauczyła się jednak radzić bez tego, próbować chociaż. Szybki rachunek sumienia nie poprawił jej nastroju. Nie mogli pozwolić sobie na jakiekolwiek opóźnienia, tym bardziej mając za plecami pozostałą część grupy. Użeranie się z gnidami jedna po drugiej byłoby nieefektywne. Z każdą zabitą kreaturą pojawiała się kolejna i kolejna i jeszcze następna. nieprzerwany ciąg kłów, szponów oraz łusek, a zegar tykał. Gdzieś z tyłu głowy przewijały się jej słowa Svena, te o priorytetach. Miał na pokładzie co chciał i potrzebował. W stanie wyższej konieczności nic nie stało na przeszkodzie, by poświęcić parchate karki celem ratowania jednostek, które niczym społeczeństwu nie nabruździły.
Sycząc nie gorzej od gnidy pchnęła barkiem olbrzyma w pancerzu, jasno sugerując że ma się zbierać. Przerośnięty ludzki mech powinien wytrzymać szalony plan, wykluty naprędce pod rudą kopułą. Gabarytowo bez problemu zasłoni środek kabiny, blacha ochroni wrażliwe ciało, nie zabije na miejscu, a Nash… były gorsze rzeczy. Karabin powędrował na ramię, zamiast obłego metalu złapała za granat odłamkowy i obróciwszy się plecami do wejścia, ze zjadliwym uśmiechem wyciągnęła zawleczkę.

Ze swojego bezpiecznego miejsca wewnątrz kabiny Maya próbowała dostrzec co się dzieje przy wejściu. Widziała ruch, sylwetki w pancerzach, ale co było dalej… tego już nie szło dojrzeć. Blada jak ściana przejechała spojrzeniem po tych, którzy zdążyli wejść. Chyba Sven nie zamknie włazu i nie odleci, póki cała grupa nie znajdzie się na pokładzie. Przecież…
Po omacku wymacała dłoń Johana, ściskając ją oburącz z całej siły i walcząc z drżącą szczęką, posłała mu uśmiech. Musiało się udać, po tym wszystkim co przeszli, co jeszcze ich czekało - to nie mogło się tak skończyć. Nie w ten sposób.

Olbrzymi mechopodobny Parch tracony przez rudowłosego Parcha władował się w przejście do ładowni. Przez ten krytyczny moment zatarasował swoimi gabarytami drogie w jakąkolwiek stronę. Black 8 skorzystała z okazji i ignorując ataki rozdzierających ją szponów sięgnęła po przywieszkę granatu. Mała, zwinna kreatura szarpnęła ją boleśnie przegryzając się przez plaststal pancerza. Nash cisnęła granat zaraz potem eksplozja otuliła krawędź dachu. Zniknęły w niej dwie małe sylwetki xenos. Black 8 udało się jednak zatłuc xenos jaki zdążył ja dopaść. Pozostałe dwie jednak pruły wprost na ostatniego człowieka na dachu.
Ten nie zamierzał stać i czekać, ani tym bardziej uciekać. Kontakt był nieunikniony, pozostawał wybór, czy do starcia dojść ma tam, gdzie oberwać może ktoś postronny, czy liczyć na szczęście i ostatnie splunięcie Fortuny, zostając na otwartej przestrzeni. Ignorując ból zranionego ramienia i cieknącą pod pancerzem krew, Ósemka splunęła na popękany asfalt, poprawiając chwyt na nożu. Przed chwilą się przydał, rozrywając miękkie tkanki podbrzusza jednej gnidy. Zostały dwie… jeszcze tylko dwie. Para cholernych, żywych i ruchomych kłębków czystej nienawiści i głodu. Wtórując w warkocie potworom, kobieta skoczyła w ich stronę. Dość czekania, co stanie się dalej rozstrzygnąć miały najbliższe sekundy.

Parch zaatakował nadbiegających przeciwników. Z początku został od razu zepchnięty do obrony pod natłokiem szponów i kłów zwinnych kreatur. Co chwila kły czy pazury zaczepiały Black 8 o pancerz. Tym razem jednak wojenna fortuna sprzyjała bardziej jej niż im i nie udało im się spenetrować pancerza. Jej natomiast udało się w końcu trafić ostrzem w małego obcego. Xenos zawył trafiony wojskowym nożem charcząc żółtą krwią. Ale został jeszcze jeden. A na dach wskakiwały i pędziły kolejne.
Niekończąca się opowieść… inaczej chyba nie dało się tego nazwać. Mogli się tak bawić do usranej śmierci ludzi, a nie o to chodziło. Z gnidą na karku Ósemka sięgnęła po drugi granat. Wyrwa na zapakowanie się do środka, niczego więcej nie wymagała. Paru sekund wolnego, bez kłów wbitych w skórę. Możliwości żeby odlecieć w cholerę.

Świat dla Black 8 zniknął w ogłuszającej eksplozji. Czuła jak fala uderzeniowa nicuje jej wnętrzności, miażdży bębenki i powala na ziemię. Zaraz potem stała się czarność bo dym się dopiero rozwiewał. Podobna ciemność wdarła się do ładowni maszyny, miażdżąc, przewalając z krzeseł i siekąc wewnątrz odłamkami. Ale choć pancerz Black 8 był poszatkowany setkami odłamków zdołał uchronić swoją właścicielkę mimo, że była w epicentrum tego wybuchu. Podobnie z podłogi ładowni podniósł się Black 7 w swoim potężnym pancerzu wspomaganym. I Latynoska z podpiętym pod karabinek miotaczem ognia. Brown 0 też choć wybuch cisnął ją na ścianę to czuła, że chyba jest cała. Jęk marine którym eksplozja cisnęła na podłogę zwiastował jednak coś innego. Ściana ładowni poszatkowana była odłamkami granatu tak samo jak plecy pancerza marynarza. Podobnie źle wyglądała Herzog. Leżała w kącie próbując się podnieść do pionu i wgramolić z powrotem na krzesło.

- Dostaliśmy. Startujemy. - w słuchawkach słychać było ciężki głos pilota. Black 8 zdołała już dostać się do pokancerowanej przez odłamki i krew ładowni. Startowali. Za to dach choć robił się mniejszy i mniej wyraźny w miarę jak szturmówka odlatywała to po chwili przerwy znów widać było nadbiegające gnidy. Pilot dał jednak wzwyż i po chwili przedzierania się przez chmury dymu znaleźli się w innym świecie. W świecie nienaturalnej ciszy i czystego, zielonkawego nieba z ogromną tarczą Yellow i małym krążkiem gwiazdy centralnej tego układu. Trafiona szturmówka obrała kurs na trzy pozostałe maszyny z czego jedna mała podwieszony pod spód nadbagaż. Herzog jęknęła boleśnie ale zaaplikowała sobie pierwszą dawkę medykamentów. Zaraz potem kolejną. Wyglądało na to, że stymulanty podziałały bo zaczęła wyglądać przytomniej i żwawiej. Zaraz wzięła kolejne dawki środków medycznych i klęknęła przy Mahlerze.

- Tu Falcon 1. Chłopcy oberwali. Wysadzą was na lotnisku i wracają do bazy. Tam się przesiądziecie do Falcon 2. Zostanie nam tylko jeden Hawk do eskorty. - w słuchawkach zatrzeszczał spokojem głos Falcon 1.

- 45 minut. Tyle nam zostało - Nash przekazała przez radio za pomocą lektora. Dysząc ciężko opadła pod ścianę, unikając patrzenia na leżącego marine. Nie poszło do końca wedle planu, wolała się do niego nie zbliżać i tak nic by to nie zmieniło. Zamiast tego czekała na falę wyrzutów i pretensji, niczego innego się nie spodziewała. Odetchnęła i przekazała resztę kumplowi Hollyarda - Wiesz co będzie potem.

- Bądźmy dobrej myśli.
- uspokoił ją głos w słuchawkach.

Saper prychnęła, kręcąc głową. Miała ogromną ochotę powiedzieć mu gdzie może sobie wsadzić te swoje dobre myśli… tylko to również niczego by nie zmieniło. Zniechęcanie do parchów jednostek sojuszniczych mądrym posunięciem nie dało się nazwać. Mieli w końcu współpracować… jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.
- Wolę realizm - wystukała na holoklawiaturze, spluwając pod nogi. - Ile to zajmie?

- Kilka minut lotu. Plus to o czym nie wiemy
. - odparł nadal łagodnie i pogodnie Falcon 1. Kilkukilometrowe odległości drogą lotniczą były do pokonania w minuty tak jak mówił. Plus to co na nich czekało a czego nikt na pokładach czy nawet w jakiejś bazie z centrum dowodzenia przewidzieć w tej chwili pewnie nie mógł.

- Hollyard i - lektor posłał przez łącze początek, po którym nastąpiła kilkusekundowa przerwa. Ósemka przymknęła oczy i zagryzła wargi aż w ustach poczuła metaliczny posmak. Zaczęła jeszcze raz - Karl i Elenio zostali w HH. Nie jesteście taryfą. Wiem. Ani ochronką. Też wiem. Jest wojna. To kurwa też wiem. - zgrzytnęła zębami, gapiąc się uparcie w podłogę i woląc nie podnosić wzroku żeby nie widzieć min pozostałych - Ale skoro i tak tu wracamy. Zgarnijmy ich. Powietrzem bezpieczniej niż powierzchnią. Mniejszy tłok. Bez gnid. Latadłem to chwila, a dla nich pomoc. Zostawiliśmy im brykę, ale wiesz jak jest. Jak może być - przerwała pisanie nie marząc o niczym tak jak o papierosie. Swoje znaleźne wyjarała jeszcze w klubie, a przydałoby się dać w płuco. - To tylko dodatkowy kawałek. Tym razem niczego nie wysadzę. No. Postaram się. - zakończyła, wykrzywiając usta.

- Odmawiam. Nie zaryzykuję czterech maszyn dla dwóch ludzi. Dalsze przebywanie w tej strefie to zbędne ryzyko. Kończymy misję. Z Karlem jestem w kontakcie i nic im w tej chwili nie jest. Jesteśmy umówieni. Ale w tej chwili nie możemy ich zabrać. Przykro mi. - głos w słuchawkach znów odezwał się choć był już mniej przyjacielski a bardziej profesjonalny. Jakby na potwierdzenie słów o ryzyku, z góry, gdzieś od strony sufitu więc pewnie od silnika dał się słyszeć jakiś metaliczny zgrzyt i stukot. - Przygotujcie się do desantu. Czas 60 sekund. - odezwał się po chwili milczenia oficer dowodzący akcją.

Rozmawiali na otwartym kanale, gdzie każdy mógł usłyszeć... fakt. On miał swoje rozkazy, zadania i kłopoty. Choćby czerwony nakaz na karku. Saper zaś nie wyłapywała zależności społecznych tak szybko, jak zdrowy człowiek. Zapowiadało się śmiesznie.
- Uważaj tam. Potem pogadamy - rzuciła lektorem i przymknęła oczy, próbując zignorować metaliczne klekoty wróżące rychłą awarię. Minuta do desantu - zdążą wylądować nim taksówka pójdzie w drzazgi?
- Młoda zostajesz na lotnisku. Mahler jak chcesz - przekazała lektorem najbliższej okolicy, powoli podnosząc się do pionu, co nie było wolne od bolesnego krzywienia. Skoro został wydany wyrok na trójkę trepów... każdy powinien decydować za siebie, a oni mieli jeszcze CH do odhaczenia. Marine przydałby się i to bardzo, jednak jeśli znów mieli pchać paluchy między drzwi dobrze, by oberwali ci, którzy oberwać mieli. O ile rzeczywiście nastąpi relokacja do drugiej maszyny, a kumpel Hollyarda nie wystawia ich właśnie do wiatru.
"Jak nas wychujają z podwózką wypierdalamy Młodą i jej przydupasa. Potem łapiemy zakładników i lecimy sami." - wystukała po łączu prywatnym do Dwójki i Siódemki, posyłając im poważne spojrzenie przez ładownię. To samo którym wcześniej omiotła blond paramedyczkę i kabinę pilotów. Zawczasu też walnęła stimpakiem po udzie, potem mogło nie być czasu - "Kogoś dobierzemy, ale to ostateczność. Alternatywa. Na razie grzecznie jak na pasterce. Robimy dobre wrażenie."
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-09-2017 o 10:13.
Zombianna jest offline