Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2017, 19:57   #19
Carras
 
Reputacja: 1 Carras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumnyCarras ma z czego być dumny
Widok w drodze powrotnej z Kowalsky za plecami nie napawał optymizmem.
Latający dom załogi z daleka przypominał rannego morskiego potwora, który nie ma siły na dalszą tułaczkę po niezmierzonej głębi oceanów. Słuchać było jego dogorywanie w tle komunikatów załogi, plastalowy pancerz wył nie mogąc znieść ciepła generowanego przez pożary w jego organach.
Czy ta metalowa rozorana bestia będzie jeszcze w stanie odżyć? Nie potrafił sobie odpowiedzieć, a w kwestiach technicznych bardziej skomplikowanych niż naprawę gniazda zasilania, albo przetkania odpływu Jean chcąc nie chcąc musiał zaufać reszcie załogi. Póki co nie zawiódł się na nich ani razu, o czym wspominał przy każdej możliwej okazji.

- Po pierwsze.

- zakomunikował, gdy postawił pierwszy krok z powrotem na łajbie. -

Wiem, że to jeszcze nie pora na takie przemówienia, ale cieszę się, że was wszystkich słyszę, gorzej już chyba nie będzie co? Po drugie, to był najbardziej wyjątkowy skok w moim życiu! Zapamiętam ten dzień i to czego dokonaliśmy do końca moich dni. Jesteście... Jesteście najlepsi!

- tu głos załamał mu się lekko, bo rzeczywiście był wzruszony i szczęśliwy zdając sobie sprawę, jak małe szansę na przeżycie dawała im statystyka.
Papa co mogło irytować, bądź urzekać - zależnie od podejścia i czasu z nim spędzonego - był bardzo emocjonalnym typem. Część załogi sugerowała, że ten minął się z powołaniem i zamiast dzierżyć karabin powinien zająć się kabaretem. Był zupełnym przeciwieństwem Rohana, przez co ten ciężko znosił jego towarzystwo. Jean mimo nie szczędził mu własnej osoby uważając, że tak nieszczęsna istota jak on potrzebuje kogoś kto podniesie ją na duchu dawką głupawych żartów albo męskim "oklepem" z zaskoczenia. Przymusowe sparingi, które mu fundował stały się czymś w rodzaju tradycji i atrakcji dla reszty załogantów.

- Po trzecie, idę na małe tete a tete do naszej Pani Medyk. Mam coś ze szłapą i chyba nie przejdzie w trakcie roboty.

- ból który świdrował jego bark, stawał się coraz to bardziej dokuczliwy, szczególnie, że efekty pierwszego zastrzyku adrenaliny powoli ustępowały.
Ex-legionista mimo, że obeznany z armijną dyscypliną z rzadka używał formalnych komend i zapytań - w jego mniemaniu zbyt dobrze dogadywał się z kapitanem, żeby za każdym razem, gdy musiał udać się za potrzebą pytać go o zgodę. Tichy w jego mniemaniu był czasem surowy, ale na pewno nie był typem bezmózgiego stalowca. Szybko zdobył bezgraniczne zaufanie i lojalność Jeana, jako przykład oficera, który dobrze znał potrzeby maluczkich.

- Aha... Co do wąsów. - Przed skokiem. To taki żart był, right?

- Dodał stawiając swoje kroki w stronę medlabu, po drodze starał się ogarniać rozgardiasz jaki panował na korytarzach, przytwierdzając co większe obiekty do uprzęży, skupiając mniejsze w pokrewne grupy, być może już niedługo przydatne. Zabierają ze sobą te, które mogłyby opuścić medlab w czasie ostrzału lub skoku.
 
Carras jest offline