Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2017, 14:20   #23
Szkuner
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
O krok od śmierci - żywot im niedrogi.
O krok od życia - śnią minione kaźnie.
Gromadzą księgi - o krok od pożogi.
O krok od klęski - czują się najraźniej.

Tak przez godzinę, dzień, miesiąc, rok
Aż zrobią ten jeden nieuchronny krok.


Z głębokiego snu wydarła go szeroka i zimna dłoń doktora, zasłaniająca jego usta, przyduszająca łeb do twardej poduszki. Smaczne mary hulające w tę piękną, polarną noc przerwał Hans Teleran, jeden z tych jajogłowych, którzy wiecznie niepokoili Leona samą swoją “niecodziennością”. Jeszcze nie miał odpowiedniej wiedzy, ale tego wieczoru Tichy poważnie zadłużył się u jedynego przyjaciela.
- Szanowny panie sekretarzu - ich wiecznie poważny ton początkowo mdlił Leona, lecz z czasem ze wszystkim można się zazwyczaić - wiem o tej późnej godzinie, zamkniętych na trzy spusty drzwiach i pańskiej potrzebie snu, ale to jednak są już bezlitosne realia, a my proszę pana mamy kurewski problem do rozwiązania. Rozkaz trzy-trzynaście - Nim Tichy zdążył przetrzeć oczy i zapytać o cokolwiek, informacji udzielono mu błyskawicznie.
Na Tarsis Tallarn wylądowała "Srebrna Kompania Wschodniogalaktyczna", trzon federacyjnej floty, który niósł na pokładzie elitarne jednostki marines z jednym jedynym zadaniem do wypełnienia - pojmać, osądzić i rozstrzelać Leona Tichego. A jednak ludobójstwo ma jakąś tam swoją cenę. Żadna jednostka z obrony planetarnej nie śmiała podnieść ręki na okręty pływające pod federacyjną banderą. Jedynie samotne na swym stanowisku osłony stanowiły jako taką przeszkodę, dając zaszczutym uciekinierom kilkanaście dodatkowych sekund na reakcję. W pełni pojął co jest grane, kiedy doktor posłał mu zastrzyk w odsłonięte ramię. Zimny i przejmujący płyn rozlał się po mięśniach, paraliżując na pół sekundy każde kolejne piętro ciała - trzy-trzynaście, przygotowanie żywej istoty do ekstremalnych warunków kapsuły hibernacyjnej. Już obok słychać było donośny trzask osłon, rozerwanych salwą przednich dział korwet i krążowników, których syk silników wdarł się w granice planety, lądując i biorąc w oblężenie statek-siedzibę władz na Tarsis Tallarn.

Dziś to Leon słuchał rozkazów. Kiedy w członki wróciła mu świadoma władza, dostał kilka prostych poleceń, porad, ostrzeżeń, a wykonał je uczynnie, bo wiedział, że to może być jego ostateczna gra. Nim jednak oddziały marines przekroczą labirynty plaststalowych, ogarniętych ciemnością nocy korytarzy, mieli czas na wdrożenie śmiałego planu. Ze swojej kajuty zabrał jedynie kilka rzeczy, okraszonych jakimś tam sentymentem. Pudełko z płytami kompaktowymi, stary odtwarzacz tychże zamierzchłych artefaktów, jakaś stara pamiątka po piastowanym stanowisku i mundur, którego nie zdążył na siebie zarzucić. Zwinięty w kostkę powędrował do prostej walizki wraz z całą resztą gratów, w czterdzieści sekund był gotowy wywlec się na korytarz, krok w krok pędząc za prowadzącym go Hansem.
Mijali kajuty smacznie śpiącej załogi, obsługę skanerów, łączników, tytanicznych komputerów i systemów politycznych, komnaty siedzących całe dnie na stołkach urzędników, puste obecnie aule i ogromne kuchnie, od których bił piękny zapach przygotowywanych niespiesznie śniadań. Parę razy otarł się o zimne ściany martwej budowli, aby w pamięci utrwalić sobie miejsce, w którym dobrze sobie żył przez ostatnie kilkadziesiąt lat.
Celem ich wędrówki było niewielkie laboratorium, które mieściło się gdzieś na samym szczycie wielokondygnacyjnego statku. O istnieniu tajemniczego pomieszczenia wiedzieli tylko Tichy i oczywiście Hans, dzierżący tu urząd właściciela. Ewakuacyjne okno na wiecznie ruchomy kosmos, przygotowane specjalnie z myślą o życiu Tichego. Ba, nawet pierwszy marszałek nie miał takiego komfortu, gdyż to Leon, a nie szara marionetka, trzymał w żelaznej garści całą planetę i to on musiał odpowiedzieć za krwawe ludobójstwo. Gdyby nie ten szaleńczy pośpiech Hans powiedziałby - “nie na mojej warcie!”, bo właśnie przełączył zasilanie i pośrodku niewielkiego pomieszczenia ujrzeli technologiczne cudo. Otwarte drzwi małej kapsuły prezentowały wnętrze wypełnione wygodnym łóżkiem, masą rur i rureczek, świecących aparatów o przeznaczeniu zupełnie obcym dla Leona. Jajogłowy krzątał się chwilę wokół kapsuły, tam coś klikając, tam zapisując, jeszcze gdzie indziej klnąc z pośpiechu, zerkając lękliwie raz to na kamery odbierające sygnał ze strategicznych miejsc budynku, a raz na stojącego w kłopotliwym stresie Tichego.
- Wszystko gotowe sekretarzu - rzucił Hans, kiedy zapraszającym gestem zachęcał podróżnika do przestąpienia progu kapsuły. Niczym ślimacza skorupa błyskała swą idealną, spiralną krągłością, aż z zachwytem chciało się schować w jej jasnożółtym wnętrzu. Leon przekazał swój mały ekwipunek doktorowi, który zapakował go gdzieś na (chyba) tyłach tego gustownego “okręciku”. Tichy uścisnął jeszcze pożegnalnie dłoń doktora i chciał nawet krzyknąć “dziękuję”, lecz ten energicznie wepchnął go do środka, zaśrubował potężne drzwi i uruchomił coś, co zmusiło Leona do poddania się woli sztucznego powoźnika. Małe, lecz silne ramiona wewnętrznej SI pochwyciły ciało sekretarza, czymś tajemniczym je owijając, układając w bardzo wygodnej pozie. Rury drgały, rozszerzane pod wpływem tajemniczych gazów, a może cieczy? Ta wędrowała w jego wnętrzu, nieprzyjemnie mrowiąc, pozbawiając go kolejnych zmysłów. Może zapamiętałby więcej z tego zamieszania, gdyby nie fikuśna maska, która błyskawicznie przylgnęła do jego zaskoczonej twarzy. Dwa głębokie wdechy, a obraz zamazał się, wnętrze kapsuły wypełniło nienaturalną mgłą, robotyczne ramiona wydawały się nie istnieć, miękkie, muskające tylko nierealne ciało…
Zdecydowanie zrzuciliby go z kapitańskiej pozycji, gdyby tylko potrafili czytać w myślach, lub chociaż odszyfrować wiecznie spokojną twarz Tichego. Statek obcego pochodzenia, brak jakichkolwiek informacji, zero odzewu na powtarzające się przywitanie i ta obojętność - podniecająca sprawa.
Nie był człowiekiem, który szaleńczo wierzyłyby w mity i kosmiczne legendy. Czasem nawet miał serdecznie dość bajek okraszonych co dzień innym abstrakcyjnym dodatkiem, których autorka panikowała na widok sztucznych nóg Rohana. Teraz głosy załogi, ich komunikaty o awariach, pytaniach o nowe rozkazy i zadania rozmywały się w jego głowie, przegrywając walkę z myślami krążącymi wokół obcej jednostki. Wzbudził się w nim łaskoczący lęk przed nieznanym, pieprzonym widmo dryfującym w pustce rozległego kosmosu. Ileż to razy kupieckie fregaty czy wojenne pancerniki nie wracały na swoją rodzinną planetę, zatracając się gdzieś w otchłaniach międzygalaktycznych? Zanikał wszelki kontakt, zwiadowcy nie przynosili niczego, a władza załamywała ręce - korsarze czy kosmos? Niestety, jako sekretarz i zarządca jednej z planet miał większy obszar widzenia na to, co ludzkość nazywała technologią. Ta bezduszna suka już dawno wyrwała się człowiekowi z rąk, a Tichy wyłącznie dla zachowania własnej powagi nie chciał przyznać przed Pryą, że kurwa no - masz trochę racji kochana. Jego grzechy były niczym w porównaniu z tym, nad czym kombinowali pozbawieni skrupułów naukowcy, starający się ujarzmić tytaniczną potęgę uciekinierki, chcąc wykorzystać jej siłę dla własnego widzimisię. Badania nad edycją spirali galaktycznych, kontrola ruchu planet oraz gwiazd, pokonanie barier ludzkiego umysłu, poskromienie teoretycznych tuneli prędkości, i wreszcie sztuczna inteligencja - nieznany drapieżnik, który niczym te tajemniczy stawonogi pochłaniające ofiarę w piaskowy lej, w bezdech i powolną śmierć. Ten dziewiczo-czysty statek przyciągał… ale przecież nie mógł być ucieleśnieniem tych bzdur!
- Nie, nie, żadnych torped, nic! - krzyknął do rozgadanego nawigatora. - Kontakt Alex, proś o kontakt. Nie odpowiadają!? Do jasnej anielki, nawet piraci powiedzą głupie ‘witam’ przed burtową salwą! - spocony i zdenerwowany pohamował nieco emocje, zdając sobie sprawę, że nawija na kanale głównym.
Eee, nie niee, to nie może być widmo Tichy, ten jednoosobowy statek, którego załogą jest sobie on sam. Siła, której nie poskromisz Tichy… Ha, nie poskromię, ale mam okazję zajrzeć do wnętrza tajemnicy!
Kiedy wśród masy komunikatów komputer pokładowy dała sygnał o możliwości żeglugi do odległego miejsca naprawczego, uśmiechnął się niepokojąco, jakby chciał wytknąć martwej przyjaciółce głupotę. Wracać? Dać się bezsensownie złapać, dalej uciekać w podziurawionym sicie, kiedy przed nami największa tajemnica?
Ogarnąć się nieco, gorące myśli i podniecenie odkładając chwilowo na bok. Dał znać załodze, że ma ich za wspaniałych profesjonalistów, pełne miodu pochwały wylądowały na barkach każdego, a okraszone były informacją o aktualnych priorytetach. Gość - skażenie - kontener. Kontener? Czym to się okazało, pakunkiem dla istoty? Ale skoro teraz jest pusty, to czy uciekło?
- Jeżeli zniszczony kontener faktycznie przewoził istotę żywą, która jakimś cudem wydostała się do próżni pod wpływem nawałnicy usterek i problemów - nasza misja zakończy się niepowodzeniem. Mimo wszystko odzyskać pakunek i zabezpieczyć, nie wiemy przecież nic, więc wartości swojej nie utracił. Alex! Informacje na temat życia na statku, jestem pewny, że potrafisz znaleźć choćby karakana kucającego pod reaktorem!
Ta gnębiąca myśl, obcy statek… czymkolwiek okazałby się ten dziw, mógłby zastąpić im Acherona? Ze świecącymi oczyma myślał o zagarnięciu teoretycznej tajemnicy i mało tego - pływać tym cudem, wytworzonym przez sztuczną świadomość technologii, suczej diablicy odczepionej od ludzkiej cywilizacji. A to nie wszystko, Alex nie przekazała żadnej informacji o uszkodzeniach tej jednostki - pieprzona kura co znosi złote jaja na wyciągnięciu ręki!
Tichy ty durniu, to bajki są przecież!
- Dobra Alex, jak bardzo ucierpiał nasz dropship? Wyślij mi pełne informacje o stanie maszyny.
 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 30-09-2017 o 15:21.
Szkuner jest offline