Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2017, 01:53   #199
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - Falcon down (35:15)

“Używali oddziałów karnych - skazanego na śmierć mięsa armatniego - do prowadzenia wojny, o której tak naprawdę nikt nic nie wiedział. Szkolenie było krótkie i brutalne. Przede wszystkim mieliśmy się przekonać, jak mało ważne jest dla nich nasze życie.” - “Szczury Blasku” s.8.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Hawk 2; 1000 m do CH Brown 4
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Hawk 2; 1750 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:13; 167 + 60 min do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:13; 0 + 47 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



Sytuacja na wyświetlaczach liczników HUD zrobiła woltę o 180*. Teraz po cyferkach dzielących czas i przestrzeń nagle to ostatnia ocalała członkini z grupy Brown miała mnóstwo czasu a trójce Blacków czas wciąż jakby przyspieszał. Do tego liczby oznaczające odległości też drastycznie różniły się coraz bardziej. U Brown 0 zeszła z czterocyfrowych wartości na trzycyfrowe a te już zmierzały ku dwucyfrowym. Jak na dotychczasowe Checkpointy to prawie była na miejscu i miała szmat czasu. Co innego dla trójki z grupy Black. Gdyby mieli już odhaczony poprzedni Checkpoint to podobnie jak koleżanka o czarnych, prostych włosach byliby prawie na miejscu. Ale jak mieli jednak tą “2-kę” do odhaczenia to robiło się cholernie nie po drodze. Te trochę ponad pół kilometra jakie mieli przy ostatnim Brownpoint urosło nagle do prawie 3 km. I to w linii prostej.

Dobre natomiast była skala prędkości. Transport lotniczy deklasował pod tym względem wszystko co mogli zdobyć na ziemi. Tutaj Sven nie robił ich w wała i te kilka kilometrów pokonali może w minutę. Z czego jeszcze trochę pokołowali wokół lądowiska pewnie sprawdzając teren. - Ja zostanę z Mayą. Jak wy musicie lecieć dalej to kto z nią zostanie? - Mahler odpowiedział czerwonowłosej saper na jej pytanie. Trójka Blacków nie miała wyboru i musiała zaliczyć swój Checkpoint. Nie bardzo było wiadomo co zrobi paramedyczka ale pod względem wartości bojowej to nie miała nawet pistoletu.

- Ja też tu zostanę. Spróbuję zorganizować punkt medyczny. - powiedziała Herzog jakby wyczuwając, że dobry moment na takie deklaracje.

- No. Spróbujemy tu ogarnąć jakoś zanim wrócicie. - powiedział marine kiwając podgoloną głową i patrząc na trójkę Blacków.

- 10 sekund do desantu. Schodzicie pierwsi Hawk 2. Rozpoznajcie i zabezpieczcie LZ. LZ na dachu terminalu. - w słuchawkach w rozmowę włączył się Falcon 1. Jakby na ten znak maszyna jaką lecieli zaczęła obniżać lot i zanurzyli się znowu w ten mglisty dym. Widoczność już była lepsza niż gdy wyszli na powierzchnię ale przy prędkościach osiąganych przez latadełko nadal widać było wszystko w ostatniej chwili. Pilot prawie na pewno leciał wedle przyrządów i bez widoczności ziemi.

- Zrozumiałem. - Mahler potwierdził rozkaz i pewnie mimowolnie skinął głową. Maszyna znacznie zwolniła na ostatnim odcinku ale i tak ciemny dach budynku z bulajów ładowni widać było jako regularna ciemna plama wyłaniająca się szarawych i ciemnych dymów jaka od razu prawie zmieniła się w dach. Prawie w ostatniech chwili pilot zatrzymał maszynę lądując na dachu. Poszarpane granatem drzwi ładowni otwarły się i to z obu stron. Więc pół tuzina sylwetek błyskawicznie opuściło pokład ładowni rozbiegają się po dachu i Hawk 2 prawie jednocześnie poderwał maszynę w górę. Szybko stał się zamazanym kadłubem prześwitujacym jeszcze chwilę przez dymy ale i to szybko przekształciło się w oddalający się wizg silników. Dalej szturmówka o kodzie Hawk 2 była już widoczna tylko na mapach wyświetlanych przez HUD. Jedna z czterech kropek rytmicznie oddalała się od lotniska kierując się na wschód.

Grupka na dachu szybko potwierdziła utrzymanie przyczółka. Xenos tutaj nie było albo raczej jeszcze nie było. Teraz gdy mieli czujkę na dachu rozpoczęła się operacja opuszczania kapsuły na dach. Dookoła krążyły dwie maszyny podczas gdy Falcon 2 powoli opadał w kierunku dachu z bujającą się na zaczepach kapsułą desantową. Nie trzeba było dużej filozofii by wiedzieć, że prawie nieruchoma maszyna jest w tej chwili bardzo podatna na ataki. W końcu jednak maszyna postawiła kroplowatą kapsułę na powierzchni i dotąd napięte liny nieco wyluzowały.

- Witam ponownie, to ja, kpr. Riley. Teraz bym was prosił o odpięcie zaczepów. Dokładnie tak samo jak żeście je wcześniej zapinali. Dajcie znać jak będzie gotowe. Jeśli nie powiecie, że nie jest gotowe to nie jest. - odezwał się w słuchawkach już nieco znajomy głos pokładowego speca od załadunków i rozładunków. Sprawa okazała się tak prosta jak mówił. Kilka ruchów i te dwie pary zaczepów zostały zwolnione. Praca ta spadła głównie na Vinogradova i Herzog bo pozostała czwórka roztoczyła się wycelowaną bronią dookoła odczepianej paczki. Ta zresztą wylądowała na lądowisko dla pionolotów oznaczonych tradycyjnym “H” w centrum. Zapewne miało też swoje wspomaganie nawigacyjne pomagające pilotom osadzenie maszyny we właściwym miejscu, zwłaszcza przy niezbyt dobrej widoczności jaką mieli tutaj obecnie.

Paczka została jednak odczepione bez przeszkód. Falcon 2 na chwilę zrobił wiraż i wrócił nad dach niedaleko pozostawionej paczki. Obniżył lot, zawisł na chwilę w powietrzu i płynnie osiadł na dachu z już otwartą tylną rampą.



- No nie dajcie się prosić. - machnął przyjaźnie ręką mundurowy przy ciężkiej broni wsparcia zamontowanej w tylnej rampie. Głos zgrywał mu się z tym jaki wcześniej słyszeli u srg. Riley’a.

- My zostajemy. Poczekamy tu na was. - powiedział Mahler wskazując na siebie, Mayę i Herzog.

- Dobrze. Zostawiam wam kpr. Otten. Jest specem od łączności, zorganizuje tu punkt łączności. - odpowiedział po chwili Falcon 1 gdy trójka Parchów z grupy Black wymieniła się z pojedyncza sylwetką w mundurze, hełmie, ciemnych okularach i plecakowym zestawem do łączności oraz pm w dłoniach.

- Uważajcie na siebie. - krzyknęła do wbiegających na pokład Parchów, paramedyczka unosząc dłoń na pożegnanie. Czas uciekał. Trójce z Black zostało trochę ponad 45 min a odległość w tej chwili wzrosła do prawie 3 km od Checkpoint jaki mieli do odhaczenia.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:15; 165 + 60 min do CH Brown 4





Brown 0



Przez chwilę cała czwórka odruchowo patrzyła na odlatujące maszyny. Podobnie jak wcześniej najpierw rozmyły się detale, potem zmieniły się w rozmazany cień aż w końcu słychać je było tylko jako oddalający się i cichnący odgłos silników. Po tym, że tu byli najdobitniej oprócz czwórki ludzi świadczyła pozostawiona orbitalna kapsuła desantowa.

- No cześć. Porucznik Hassel mówił mi, że ktoś z was się zna na kompach. - sylwetka w mundurze z plakietką na nazwisko “OTTEN” popatrzyła na trzy pozostałe nowe dla siebie osoby. - Ty jesteś marynarzem, ty paramedykiem to pewnie ty co? - zapytała zerkając na oznaczenia Korpusu na pancerzu Mahlera, gwiazdkowe znaczki służb ratunkowych u paramedyczki i na końcu na charakterystyczny naręczny komputerek na ramieniu Brown 0.

Zanim się zdążyli poznać lepiej czy coś przedsięwziąć zaczęło się. Dotąd miarowy i regularny odgłos cichnących silników latadełek nagle zabrzmiał nerwowym wizgiem i nieregularnością. I prawie od razu przemówiła broń pokładowa. Czyli na standardy piechoty jaki tu reprezentowali na dachu to ciężka i bardzo ciężka. Najgorsze było to, że choć mgła aż tak nie wytłumienia dźwięków by dać się zagłuszyć to jednak nic nie było widać. Widoczność poprawiła się do jakiś setki metrów gołym okiem więc widzieli te raczej puste zwyczajowo pole lotniska wokół siebie ale walki nie widzieli. Jedynym źródłem informacji co się tam dzieje były komunikaty radiowe z tamtych rozmów i to co pokazywał HUD.

A nie pokazywał zbyt dobrych rzeczy. Hawk 1 spadł i wzywał mayday. Zaraz potem spadł Falcon 1. Ocalał Falcon 2, ten na którym odleciała trójka Parchów i Hawk 2 jaki niedawno wiózł ich wszystkich i miał wracać do bazy. Wrócił na koniec potyczki. Ta była szybka i brutalna, zaowocowała stratą dwóch maszyn, uszkodzeniem trzeciej i wypstrykaniem się z pestek. Nikt nic nie mówił o stratach w ludziach. Obsada Falcon 2 chciała lądować przy kraksie ale jasne było, że zostaną tam odcięci w dżungli bo transportowiec był zbyt uszkodzony by mieć pewność chociaż tego, że wróci do odległej o kilkadziesiąt kilometrów bazy. We czwórkę byli zbyt daleko by coś poradzić. Obroża pokazywała odległość 1750 m do rozbitego Falcon 1. I to większość na przełaj przez dżunglę. Chociaż była linia kolejki magnetycznej. Mimo wszystko nawet teraz powinno się nią podróżować lżej niż na przełaj przez dżunglowe zasieki przemielone dodatkowo bombardowaniem. Ale pieszo to nawet bez ingerencji xenos to z pół godziny marszu byłoby cudnym czasem. Tamtym było już bliżej do Checkpoint Black 2 niż tutaj. Przynajmniej wedle mapy. Tam mieli jakieś 1000 m.

Wtedy usłyszeli trzask. Cztery twarze spojrzały na siebie a potem ponad krawędź dachu ku niknacym w mgle i dymie obrzeżom dżungli. Jakby pękł jakiś konar. A za chwilę następny. I jeszcze jeden. - Tam jest coś co łamie gałęzie? - zapytała niepewnie Herzog. Bo odgłosy jakby zbliżały się. Szybko. Mahler i Otten popatrzyli na trzymane pm. Jak do walki z czymś co chyba taranowało gałąź za gałęzią to wydawały się dość mizerne.

- Otwórz to! Szukajcie wyrzutni! - marine ożywił się pierwszy wskazując na zamkniętą znowu kapsułę. Tylko Obroża o właściwym kolorze mogła bezpiecznie i bez problemu otworzyć kapsułę. Obecnie tylko Maya miała taką Obrożę. Marine podbiegł na krawędź dachu i położył się obserwując podejrzany skraj dżungli. Teraz już słychać było trzaski jakby coś taranowało przynajmniej pomniejsze drzewa jedno za drugim. I jeszcze coś. Strzały. Sporo. Krótkie, nerwowe albo profesjonalne serie z karabinu maszynowego. I silnik. I skrzeki obcych.

Spec od łączności grzebał w rozwalonym wnętrzu kapsuły. Jeszcze oświetlenie szwankowało a na podłodze, półkach, przywieszkach walały się granaty, magazynki, pistolety, pancerze, stimpaki no to przecież wyrzutnia też gdzieś tu musiała być! Wreszcie znaleźli cholerstwo. Szafka w jakich były przewaliła się i było widać dopiero jak się ją odwróciło. Ale mieli! - Zanieś mu ja wyjmę nastepną! - dłonie speca od łączności wcisnęły Vinogradowej rurowatą broń i zaczeły wygrzebywać następną. Dobiegła do Johana akurat gdy zaczęło się dziać coś więcej niż tylko na słuch. Z zamglonej jeszcze krawędzi dżungli nagle wyrwał się jakiś sześciokołowy potwór.



Wieżyczka była odwrócona gdzieś w tylną, boczną półsferę i strzelała tymi krótkimi seriami. Pomniejsza, druga wieżyczka próbowała chyba zestrzelić obcego który jakby w rewanżu szarpał ją szponami. Ciężko było odgadnąć kto kogo załatwi pierwszy. Drugi obcy wszczepiony był w tylny bok transportera i też próbował przedostać się do środka. Załoga przez otwory strzelnicze próbowała go trafić ale o ile stwór nie popełniłby błędu to był w ich martwej strefie ostrzału. Ktoś z załogi zaryzykował i na moment otworzył górny właz. Wypadł z niego granat, podskakując spadł z dachu pojazdu ale eksplodował nieszkodliwie za maszyną nie czyniąc nikomu krzywdy.

Zaraz za transporterem wypadła jakaś terenówka i furgonetka. Z wyraźnie wzmocnionymi zawieszeniami do terenowej jazdy. Obie czarne a terenówka nawet pomimo przestrzelin, rozdarć pazurami i mnóstwa błota i liści na sobie to nawet teraz zachowała jakiś styl i elegancję drogiej maszyny do jakiej przyłożyli się projektanci. Z terenówki też ktoś strzelał z broni ręcznej. Furgonetka miała na dachu kolejnego obcego ale, że była to furgonetka a nie wojskowy transporter to obcemu rozdzieranie blachy szło o niebo łatwiej. Wyszarpał na zewnątrz jakiegoś faceta w garniturze któremu właśnie spadły ciemne okulary. Jednym cięciem szponów rozdarł mu głowę i szyję jakby była z mokrego papieru pełnej czerwonej wody. Puścił trupa i znów zaczął się ślinić do wnętrza pojazdu. Wtedy ktoś tam pociągnął z miotacza. Płomienie momentalnie objęły obcego i ten wijąc się i skrzecząc spadł z dachu i zaczął się tarzać na poboczu lotniska. Ale z dżungli wybiegały kolejne obce. Trzy pojazdy miały cały peleton z dobrych paru sztuk tych większych xenos. Ciężko było powiedzieć komu bardziej sprzyja otwarty teren czy pojazdom czy potworom.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Hawk 2; 1000 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:15; 0 + 45 min do CH Black 2




Black 2, 7 i 8



Przejaśniało się. Dymy wzbite przez bomby i pociski nadal zasnuwały ciemną kołdrą krajobraz. Ale choć w dalszej perspektywie nic się nie zmieniło i dalej widać było jako przyziemną, nieprzeniknioną warstwę mgły czy chmur to już w pobliżu lecącej maszyny powierzchnia śmignęła tam czy tu. Widać było głównie dżunglę. Przemieloną bombami dżunglę.



Wewnątrz ładowni widać było podobny zestaw co przy poprzednim kursie tą maszyną. Czyli głównie sami mundurowi z grupką cywili przy kabinach pilotów. Znowu musieli zająć miejsca i przypiąć się do nich tak jak i reszta mundurowych i cywilnych pasażerów. Przez bulaje trzeba trzeba było się niewygodnie odwracać by coś zobaczyć a te po przeciwnej z reguły pokazywały bardziej odległy krajobraz czyli chmury, dymy albo tarczę żółtego olbrzyma na nieboskłonie. Większość więc bodźców o świecie zewnętrznym docierała za pośrednictwem HUD. Widać było jak jedna migająca kropka oddala się coraz bardziej od trzech pozostałych. Uszkodzony Hawk 2 wracał samotnie do bazy ciągnąc za sobą smugę już całkiem widocznego dymu. Pozostałe trzy maszyny kontynuowały misję. I pocieszające było to, że metry na liczniku każdej Obroży znikały w błyskawicznym tempie. Czterocyfrowe wartości miały przejść w trzycyfrowe gdy zaczęło się coś dziać.

Ostatnia eskortująca dwa transportowce szturmówka wyraźnie przyspieszyła wyprzedzając dwie pozostałe. - Uwaga atakuje nas chmara żarłaczy! Za wszelką cenę utrzymać szczelność pokładu! Nie dajcie wedrzeć im się na pokład! - odezwał się alarmowym tonem Falcon 1. Obie szturmówki wykonały łuk, dość gwałtowny jakby próbowały umknąć zagrożeniu. Dzięki czemu za burtami pojawiła się nieźle widoczna maszyna szturmowa. Nadal była całkiem blisko gdy otworzyła ogień. Zarówno z podkadłubowego działka jak i całych salw niekierowanych rakiet, świetnych do pokrycia obszaru licznego ale mało odpornego wroga. Hawk 1 strzelał do chmury drobnych stworzeń. Wyglądało to jak chmara jakichś kruków lub nietoperzy pędzących ku ludzkim maszynom. Ale pokładowe uzbrojenie szturmowca siało w tak słabych celach spustoszenie. Pociski i rakiety o odłamkowych głowicach zdawały się wyrywać całe dziury.




Podobnie spod maszyn spadał bezustany łuskospad rozgrzanego złota a z jej pylonów non stop rzygał dym i ogień. [b][i]- Tu też są! - krzyknął ktoś akurat w momencie gdy maszyną którą lecieli wierzgnęło a żywa i martwa zawartość ładowni powtórzyła to szarpnięcie. Dwa transportowce nie miały takiej siły ognia jak choćby pojedynczy szturmowiec. Ale nie były bezbronnymi, cywilnymi maszynami. Obydwa Falcony zatrzymały się w powietrzu zaledwie kilkadziesiąt metrów od siebie. I zaraz potem obydwie otworzyły ogień z uzbrojenia podwieszonego pod pylonami. Uzbrojenie było podobne jak te w Hawkach po prostu nastawione na głównie transport maszyny miały go mniej. Ale gdy już otworzyły ogień żniwo w żywej chmurze zbierały podobnie jak osłaniający ich odwrót Falcon 1.

Nadszedł moment krytyczny walki. Ludzka technika starła się z mnogością bestii. Ludzka dyscyplina ze zwierzęcym uporem. Wola przeżycia z żądzą krwi. Niewielkie stworzenia nie miały szans przetrwać tak zmasowanego ataku nowoczesnej techniki wojskowej. Szrapnele rakiety i pociski z działek zdawały się żłobić wyrwy w tej żywej, mięsożernej chmurze na wylot. Ale jednak choć ta chmura została wyhamowana, straciła pewność ruchów, zdawała się cofać a w chmurach skrywających powierzchnię zdawał się padać krwisty deszcz poszarpanych szczątków to wciąż tam były. A pylony pod maszynami ludzi robiły się niebezpieczne puste.

- Urywamy się! W górę, w górę, w górę! - Hassel chyba też się w tym zorientował bo poderwał rozkazem maszyny. Obydwa transportowce nie przerywając ognia z zasobników rakietowych uniosły nosy w górę i poderwały się ku przestrzeni. Falcon 1 wciąż ich osłaniał gdy chmura w końcu go dopadła. Stworzenia oblepiły kadłub i musiały coś uszkodzić albo dostać się do wnętrza.

- Mayday, mayday, mayday spadam! Tu Hawk 1 spadam! - w słuchawkach rozległ się głos zdenerwowanego pilota.

- Spokojnie Hawk 1, wyląduj awaryjnie. Zabierzemy cię. - Falcon 1 zdawał się nie tracić spokoju choć głos miał bardzo napięty. “1-ka” przerwała wznoszenie i przez bulaje Falcon 2 widać było jak od razu zostaje niżej.

- Tu Hawk 2! Wracamy! Zaraz u was będziemy! - do rozmowy dołączył się pilot maszyny jaka miała wracać do bazy. Na HUD faktycznie widać było jak maszyna znów zaczęła się przybliżać do trzech kropek. Dwóch. Hawk 1 właśnie skraksował i zmienił oznaczenie na uziemioną maszynę.

- Żarłacze ich wykończą. - pokręcił głową jakiś żołnierz patrząc z przejęciem na coraz mniejsze sylwetki maszyn za bulajem. Hawk 2 by wesprzeć bratnie maszyny otworzył ogień z kilku kilometrów. Falcon 1 kołował nad strąconą szturmówką wciąż strzelając z ostatnich zapasów amunicji i rakiet. Stado wydawało się już bardzo przerzedzone i zdezorientowane. Część obsiadła strąconą maszynę, część kotłowała się bez sensu pod ostrzałem ocalałych maszyn a część ruszyła w pogoń za wznoszącym się Falconem 2. Rozpędzona maszyna wydawała się szybsza od stworzeń ale obecnie dopiero nabierała prędkości i to na wznoszeniu a transportowce z reguły nie słynął z dobrych przyspieszeń.

Wtedy z dżungli coś wystrzeliło. Jakby dym czy jakiś pocisk. Trafiło prosto w silnik będącego już całkiem nisko Falcon 1. Maszyną zakołysało i wierzgnęła a następnie wpadła w poziomy korkociąg tak typowy dla maszyn lecących bez kontroli pilota.

- Tu Falcon 1 spadamy! - zdążył krzyknąć ostrzegawczo Hassel nim maszyna grzmotnęła o powierzchnie szorując chyba po jakiejś wodzie. Ostatnia cała maszyna, Falcon 2 próbował robić dzikie uniki. Pilot położył nielekką przecież maszynę na jedną burtę i zaraz potem runął dziobem w dół.

- Spokojnie wyrównaj Falcon 2! Zaraz ich zdejmę ale tak nie wierzgaj! - krzyknął na ogólnym kanale pilot ostatniej latającej szturmówki. Pilot transportowca posłuchał mimo, że żarłacze już opadły na kadłub i słychać było ich szczęki i szpony wżerające się w plastal. Z zewnątrz doszedł ich nowy dźwięk. Wściekły wizg szybkoobrotowego działka i eksplozje serii niekierowanych rakiet. Szturmówka pozbyła się pościgu transportowca ale nic nie mogła poradzić na te bestie które już go opadły. Któryś z żołnierzy wrzasnął. Złapał się gdzieś za plecy i wyrwał coś trzymanego w ręku. Wyglądało jak skrzyżowanie jakiejś ryby z ptakiem naszpikowane nienaturalnie wielkimi zębami. Parchom przypominało to stworzenia jakie zaatakowały ich zaraz po wyjściu z lądownika orbitalnego. Wściekły i przestraszony żołnierz rozgniótł o podłogę stworzenie i dobił butem.

- Odpiąć się! Wszyscy na środek! Plecami do siebie. Miotacze co 10 metrów! Strzelać na mój rozkaz! - zakomenderował jakiś oficer i mundurowa brać posłusznie zaczęła odpinać się od swoich siedzeń. Wszyscy skoncentrowali się w centrum ładowni by mieć swobodę obserwacji i ognia. Przy burtach, bulajach, dachu widać było już pierwsze wyrwy czynione przez żarłocznych napastników. Jakby te małe latające szczęki dostały się do wnętrza…

- Ognia! - krzyknął oficer i kilku żołnierzy, policjantów i marynarzy posiadających tą broń zalało pomieszczenie chmurą ognia. Pozostali otworzyli ogień z broni osobistej dziurawiąc tak poszycie transportowca jak i obsiadłę go kreatury. Ogień zatrzymał się zaraz potem na ścianach i dachu ładowni płonąc i momentalnie wytwarzając w ładowni piekielnie wysoka temperaturę. Zwłaszcza dla ludzi bez hermetycznych pancerzy. Zadziałały jednak automaty gaśnicze i wnętrze ładowni zostało zalane ulewą ze spryskiwaczy. Do środka udało się przedostać zaledwie kilku sztukom latających xenos i z nimi ludzka obsada poradziła sobie bez trudu.

Teraz jednak wnętrze Falcon 2 przypominało wrak. Popalony, osmolony, zadymiony, zalany gaśniczą pianą, podziurawiony tak przez zęby xenos jak i pociski ludzi aż dziwne było, że jeszcze nie runął na ziemię. Ale widać wiele mu nie brakowało. - Nie wiem czy dolecę do bazy. Zrobię co się da ale sytuacja jest trudna. - odezwał się pilot.

- A dasz radę wylądować na dole? - zapytał oficer patrząc w stronę zamkniętych do kabiny pilotów drzwi.

- Mogę spróbować. Ale to bilet w jedną stronę. Nie dam rady utrzymać maszyny na chodzie i zabrać reszty. Przykro mi. - powiedział poważnym głosem pilot popalonej i pociętej maszyny.

- Lądujemy. A potem spróbuj uratować siebie. Zabierz cywili. A my spróbujemy uratować chłopaków tam na dole. - odpowiedział oficer i jego energia jakby udzieliła się reszcie załogi. Widać też nie chcieli zostawiać swoich w tej dżungli. Oficer szybko zaczął wydawać rozkazy głównie by sprawdzić kto jest w jakim stanie i zostawić ciężko rannych i kontuzjowanych. Maszyna zaś znów zaczęła obniżać lot kierując się na oczko wodne na jakim skraksował Falcon 1. Dymiący Hawk 2 oczyszczał ogniem i ołowiem pograniczny skraj dżungli prując po drzewach z tego co mu jeszcze zostało.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:15; 165 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Dwaj ludzie nauki pogrążyli się w swojej pracy. Lekarz kroił, ważył, rozczłonkowywał i mierzył a chemi skanował, prześwietlał i badał. Na dwie fachowe osoby praca posuwała się zdecydowanie sprawniej i szybciej.

Dr. Horst miał okazję wreszcie zbadać ciała małych obcych. Co prawda kule Hollyarda zrobiły swoją robotę masakrując trzewia małych ciałek. Dysproporcja pocisku i jego masy obalającej do dobranego celu była olbrzymia więc i efekt niszczący wydawał się być nieproporcjonalnie spotęgowany. No ale Raptor użył tego swojego Magnum więc dla trafionego tak małego celu efekty były opłakane.

Niemniej nie było co łamać rąk i dalej można było z tego wyciągnąć całkiem sporo informacji. Na przykład skóra. Wydawała się śliska jak u ryb albo płazów. Była też gładka jak u płazów. Wbrew pozorom nie był to przypadek. Jacob odkrył, że właściwie na całej powierzchni skóry i tuż po są małe gruczoły. Zapewne podobne rolą do gruczołów potowych u człowieka. Tyle że były znacznie bardziej efektywniejsze bo wydzielały non stop śluzowatą wydzielinę jaka pokrywała ciało tych stworzeń. Skan pobranych próbek wykonany przez Roya wykazał, że to silnie zasadowa substancja. Podobna działaniem do śluzu wypełniającego żołądek człowieka chroniący go przed strawieniem samego siebie. Oznaczało to, że stworzenia były dostosowane do przebywania w kwasowym środowisku i to raczej permanentnie sądząc po wydajności gruczołów.

Sama skóra też była ciekawa. Lekarz nie był biologiem ale nie przypominał sobie podobnej kombinacji wśród ziemskiej flory i fauny. Właściwościami chemicznymi i fizycznymi co wykazał skan Vassera przypomniał materiał zwany przez ludzi teflonem. Tyle, że u ludzi był to produkt sztuczny tak samo jak choćby węglowodory w plastikowych opakowaniach. A ten tutaj “teflon” był jak najbardziej organiczny. Pod mikroskopem widać było komórki i resztę detali oznaczającą istotę żywa. Teflon był bardzo odporny na wysokie temperatury, mocny na rozerwanie i w odpowiednich warunkach mógł znieść mróz próżni kosmicznej. Jak bardzo to pewnie zależało od wielkości i grubości tej skóry u danego osobnika. Te, tutaj było młode, ledwo po wylęgu albo i przed więc jeszcze nie miało to zbyt imponującej skali. Ale u większych i w pełni rozwiniętych osobników to kto wie. Może było jak nowoczesny pancerz piechociarza? Egzoszkielet? Pancerz wspomagany? Kto wie.

Płuca co prawda były bardzo poszarpane pociskami. Ale próbka wystarczyła by zbadać je pod mikroskopem. Obecnie ciężko było złapać oryginalne proporcje ile zajmowały wcześniej wewnątrz ciała. Ale wydawały się być bardziej “zbite” i znacznie bardziej różnorodne od ludzkich czy w ogóle ziemskich płuc. Większa gęstość pęcherzyków płucnych prawdopodobnie oznaczała, że powinny być wydajniejsze od ludzkich o podobnej wielkości. A większa wydajność oznaczała żadszą potrzebę łapania oddechy, możliwość korzystania z atmosfery znacznie zubożonej w tlen no i znacznie większą odporność na zmęczenie. Ale tutaj nie było już takiej pewności bo tak by było jakby płuca były jednorodne jak u ludzi czy w ogóle ssaków. A nie były. Wedle ekspertyzy chemika różne drobne pęcherzyki reagowały na różne substancje nie tylko na tlen. Mogły reagować też na proste związki chemiczne spotykane znacznie częściej w kosmosie niż tlenowe atmosfery preferowane przez ludzi jak metan czy amoniak. Co prawda obecnie w płucach najbardziej rozwinięta była ta część tlenowa ale czy to było spowodowane tym, że w tym środowisku panowała tlenowa atmosfera czy tym, że to stworzenie takie warunki właśnie preferowało to już była czysta spekulacja.

Ciekawy był też kościec stworzenia. Brakowało mu klasycznego szkieletu wewnętrznego tak typowego dla wszystkich ziemskich kręgowców. Miało za to jakby połączenie skóry - skorupy i układu mięśniowego co było trochę podobne do ziemskich skorupiaków czy insektów. Na Ziemi takie stworzenie nie miałoby szans urosnąć tak duże jak dorosłe osobniki obserwowane tutaj. Ale na ziemi podstawowym budulcem była chityna, materiał nieporównywalnie słabszy od tego z czego były zbudowane te stworzenia jakich przedstawicieli właśnie badali. Czy było to właśnie ta przyczyna czy była jeszcze jakaś inna to niestety wymagało dalszych i próbek i badań.

Budowa zewnętrzna, połączenie układu mięśniowego i szkieletu zewnętrznego dawała stworzeniu nie tylko niezwykłą wytrzymałość na czynniki zewnętrzne ale i elastyczność podobną do ziemskich węży i jaszczurek. Stworzenie prawdopodobnie mogło się przecisnąć przez otwory przez jakie pozornie nie powinno dać rady przejść. Choć jak bardzo to bez dalszych badań i raczej na żywych okazach można było tylko zgadywać. No i siła. Elastyczne, żylaste mięśnie typowego drapieżnika i długodystansowca. Jakob wciąż nosił czerwoną pręgę na nadgarstku gdzie owinął mu się ogon tego ledwie narodzonego osobnika. Co potrafił zrobić ogon dorosłego? Człowiekowi bez pancerza pewnie mogło nawet połamać żebra a w pancerzu przewrócić. A były jeszcze kły i szpony zdolne do szatkowania i ludzi w pancerzach i bez. To już Green 4 w ciągu ostatnich kilkunastu godzin sam miał okazję wiele razy obserwować na własne oczy. Siła też odpowiadała za szybkość w połączeniu z tą wydajnością płuc spowodowało, że człowiek nie miał szans ścigać się z tym stworzeniem o ile dla niego meta nie była tuż - tuż. Podobnie skoczność i zwinność.

Lekarz i chemik skończyli. Próbki zostały rozkrojone, zbadane, co trzeba było spalić by dać wynik spektrometrem zostało spalone i w tej chwili bez nowych pomysłów, próbek i narzędzi badań właściwie doszli do etapu podsumowań i wniosków. - Myślisz, że je zrobili? - zapytał zamyślonym głosem Roy. Siedział oparty o krawędź stołu i patrzył gdzieś w ścianę. - Słyszałem jak rozmawiało dwóch kolesi. Mówią, że to spisek wojska albo konsorcjów i zrobili je jako broń. - spojrzał na Horsta jakby chciał poznać jego zdanie. Ten wyczuł, że tamci dwaj chyba wówczas niezbyt wypadli przekonywująco dla chemika ale teraz gdy sam miał okazję częściowo zbadać i przeanalizować te stworzenia zaczął się zastanawiać nad tym nieco poważniej. Nie było się co dziwić wątpliwościom naukowca. W końcu to, że złe wojsko, rząd i/lub konsorcja eksperymentuje i testuje nowe roboty, cyborgi, zombich, obcych, potwory, wirusy, SI, pierze ludziom mózgi składało się na tradycyjny kanon wszelkich teorii spiskowych. Odkąd człowiek postawił stopę na Księżycu albo i wcześniej. Dotąd jednak nie było takich stworzeń. I nikt nadal nie miał pojęcia skąd się właściwie wzięły. Sekcja jaką właśnie skończyli też tego nie wyjaśniała. Może skąd akurat te egzemplarze ale nie całościowo.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:15; 165 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



- Lecimy w waszą stronę. Będziemy za kilka minut. Wytrzymajcie. - odpowiedź Falcon 1 była równie lakoniczna jak pytanie Black 0. Wedle mapy faktycznie wracali z lotniska które było celem chyba wszystkich, okolicznych grup Parchów, w tym i dla Black i pulsujące kropki odległe o prawie 3 km zbliżały się tak szybko jak po jednostce lotniczej możnaby się spodziewać. Niestety xenos były znacznie bliżej i poruszały się znacznie szybciej niż nawet jednostka lotnicza mogła dotrzeć do bramy Seres. Brakowało im po kilkanaście do kilkudziesięciu metrów a nie kilku tysięcy a poruszały się wielokrotnie szybciej niż umykający cel. Więc lotnikom brakowało minuty - dwóch by przybyć w tą okolicę ale okolicznym xenos brakowało sekund by dopaść dwóch, ostatnich, żywych ludzi w tej okolicy. I dopadły. Poruszały się ze zbyt wielu kierunków na raz i zbyt szybko by dwóch ludzi zdołało wyczyścić przedpole wystarczająco szybko. Na otwartym terenie momentalnie zostali osaczeni przez znacznie liczniejszego wroga.

Pierwszy xenos wskoczył na Black 4 i zaczął szarpać mu ramię i klatę. Pancerz spełnił jednak swoje zadanie i ochronił właściciela. Zwiadowcy udało się wziąć odwet i zdzielić pięścią napastnika i rozdeptać butem gdy ten upadł na asfalt. Black 0 miał mniej szczęścia. Nie mógł trafić wściekle skaczącego wokół niego xenos który szarpał go po nogach, rękach o brzuchu. Ale ten za to nie mógł się przebić przez egzoszkielet.

Wtedy to coś z budynku dotarło do frontowej ściany gdzieś w połowie wysokości budynku. Ryknęło potężnie i z okolicy zaczął sie ruch. Potężny skrzek z mrowia xenosowych gardzieli przebił się przez dymy nawet jak dwójka mężczyzn nie widziała wiele z tych stworzeń. Musiały ich iść jednak w setki albo tysiące. Stworzenia ożywiły zrujnowaną dżunglę swoim skrzekiem, wyciem, klekotem i łopotem skrzydeł. Wnosiły się wyżej i odlatywały. Za to słychać już było silniki nadlatujących pojazdów. I zaraz potem w przestworzach zaczęła się bitwa na broń pokładową i pazury. Wedle HUD latadełkom udało się dotrzeć gdzieś na ostatni kilometr na południowy wschód od ich pozycji. Po chwili ponieśli straty. Został trafiony jeden latacz a zaraz potem następny. Pozostałe oberwały i widocznie wracały do bazy. Na wsparcie lotnicze więc obecnie nie było co już liczyć.

Wtedy eksplodował kawałek plastiku pozostawiony w kapsule przez Black 0. Najpierw wybuchł odbezpieczony plastik. Powietrzem i ostatnim piętrem wieżowca szarpnęła eksplozja i dym. Potem zaczęły się wtórne eksplozje gdy stopniowo eksplodowały od pożaru i temperatury kolejne granaty,i magazynki i kto wie co jeszcze. Kolejne eksplozje targały budynkiem. Coś tam się zawaliło, coś pękło, coś znowu wybuchło ale zasadnicza bryła budynku stała nadal. Wreszcie wybuchło chyba coś konkretnie bo jasny błysk przeszył ostatnie piętro i rozwalony dach rzygnął popiołem i dymem jak wulkan. Ściany zawaliły się podobnie jak podłoga będąca sufitem czwartego piętra przemieniając ostatnie piętro w płonące ruiny szarpane jeszcze czasem tu i tam kolejnymi pomniejszymi eksplozjami.

Całe to zamieszanie zastopowało na moment i zdezorientowało pomniejsz exenos. Dalej jednak otaczały już promieniem z każdej strony dwójkę Parchów. Tylko ten jeden co ciął się ze Zcivickim nie zaahał się ani przez moment i nadal go szarpał swoimi kłami i pazurami. Teraz jednak Parchów było dwóch a on sam. Zdołał jednak jeszcze użreć boleśnie każdego z nich nim wreszcie udało się im go zatłuc. Nadal byli otoczeni. Te wielkie coś wciąż żyło choć wybuch na wyższych piętrach chyba je nieco oszołomił i sponiewierał to jednak słychać było z głębi budynków jego rozzłoszczone ryki. Otoczeni przez pomniejsze xenos dwójka Parchów wciąż musiałaby się przebijać przez nie w obojętnie którym kierunku by nie zdecydowali się udać. Z dżungli też wybiegały, także od południa gdzie wedle mapy była najkrótsza droga na lotnisko. Ile ich tam w zdewastowanej dżungli jeszcze było tego nie było wiadomo. Ale gęstwa raczej sprzyjała zasadzkom i walkom na skrajnie krótki dystans niż strzelanie z daleka.

Jakiś kilometr na południowy wschód od nich rozbił się Falcon 1 i niedaleko niego Hawk 1. Ale najkrótsza droga prowadziła na przełaj przez dżunglę. Wedle mapy na wschód, też jakiś kilometr od Seres była linia kolejki magnetycznej. Była też droga jaka prowadziła do tej kolejki. Potem był jeszcze 1 kilometr od tej drogi do mostu przez rzekę w pobliżu którego rozbiły się obydwie maszyny. Jakieś sto czy dwieście metrów na zachód, przy drodze stał jakiś samochód. Z daleka nie szło poznać jak zniósł bombardowanie. Na oko nie wyglądał tragicznie ale to nie oznaczało, że nadawał się do jazdy. Tylko ścigać się na setkę czy dwie z xenosami w takiej ilości jakie tu widzieli to pewnie mało kto by obstawiał zwycięstwo dwunogów. Na dnie jednego z głębszych kraterów po bombardowaniu dostrzegli też dziurę. Widać pocisk czy rakieta przebiła się aż do poziomu miejskiej kanalizacji. Tylko nie było wiadomo jak tam z obcymi i gdzie ich te kanały by wyprowadziły. Map kanałów nie mieli. Była jeszcze wieżyczka bramy. Rozwalona ale najbliżej. Jako jedyna dawała możliwość względnej ochrony. Gdyby udało się dotrzeć jakieś 50 metrów dalej, do jednej z narożnych to tam na szczycie ocalał automat z działkiem. Jakby tylko dało się przejść na ręczne mieliby względne schronienie i wsparcie ogniowe. Ale na cokolwiek by się nie zdecydowali musieli zdecydować się szybko bo moment dezorientacji temu tuzinowi xenos jaki ich osaczał z każdej strony to pewnie zaraz przejdzie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline