Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2017, 23:24   #165
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
USA, Springfield, 12 lipca 2017 roku, 11.32 czasu lokalnego
Głowa zabójcy Dozera zaczęła drgać, a on sam wydał z siebie warkot. Nie zamierzał jednak oddać swojego żywota za darmo. Wygiął zdrową rękę pod nienaturalnym kątem i chwycił Theo za bark przebijając się pazurami przez pancerz. Szarpnął i odrzucił go na bok.
Jego kark był zbyt szeroki, by zastosowany przez Goldara chwyt zadziałał. Paskuda spróbował się podnieść, ale nogi się pod nim ugięły. Dalej wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki, przede wszystkim warcząc i prychając.
Theo uszkodził jego łeb i wyglądało na to, że trwale.
Cooper wzniósł swoją katanę, by go dobić, ale w momencie gdy chciał ją opuścić, jedynie szarpnął nią krótko. Coś trzymało ją w miejscu, w powietrzu. Theo podniósł głowę i zobaczył jak wrogi latacz miał wyciągniętą rękę w kierunku Sly’a. Pomiędzy dłonią członka Mroku a ostrzem członka Światła delikatnie błyszczały cienkie nici. Złoty mógł je dostrzec tylko dlatego, że odbijały się na nich refleksy południowego Słońca.
Drugą ręka siedemnastrometrowiec sięgnął po swego naziemnego towarzysza. Nagle oplatały go owe nicie i podniosły. Ten warczał i rzucał się dalej.
- Masz już komplet? - latacz zapytał go znudzonym tonem.
Odpowiedziało mu jedynie warczenie.
- Ech… - wywinął ręką i wyrzucił kilkadziesiąt metrów w górę. Po długim locie ten wylądował w stawie na polach za ratuszem.
Rozejrzał po będących u jego stóp przeciwnikach, zatrzymując na chwilę wzrok przy każdemu z nich.
- Widać chwilę tu zabawię - stwierdził i rozłożył ręce. - Pokażcie na co was stać.

Gambia, 8 lipca 2017 roku, 13.39 czasu lokalnego
Ciemnoczerwona stróżka uniosła się z pęknięcia na krysztale ciemnowłosej kobiety. Elliot nie znał jej, zapewne nigdy nie była w bazie w Arktyce. To jednak kim była, nie miało teraz znaczenia. White po raz trzeci doznał tego cudownego uczucia, które towarzyszyło przejęciu Mocy. To było uzależniające, prawie nie mógł zrozumieć, dlaczego tak długo zwlekał z zabiciem Obdarzonej.

Gdy chwilę ochłonął zorientował się, że nagle znalazł się w cieniu. Jakby Słońce schowało się za górą. I wiele się nie pomylił.
Góra właśnie się tworzyła… i ruszała.
[media]https://i.imgur.com/GVFfVRw.jpg[/media]
To było tak olbrzymie, że trudno było określić wielkość. Potwór przypominał rozmiarami któregoś z większych przeciwników Godzilli.
Gdzieś pod jego stopami był Thurston. Evangelist zniknął, w każdym razie Brytyjczyk go nie widział.
Wielka istota z ziemi i skał uniosła olbrzymią pięść i spuściła ją prosto na Pirata. Jakiekolwiek unik nie wchodził w grę. Baratunde jeszcze wybuchnął swoimi płomieniami, ale to było jak zapałka przygaszona stosem kamieni.
Od ciosu zatrzęsła się ziemia.
Po nim w żadnym wypadku nie nastąpiła cisza. Olbrzym się odwrócił, a każdy krok był małym trzęsieniem ziemi. Spoglądał teraz prosto na malutkiego przy nim Elliota.
Nie mógł nic zrobić. Wiedział o tym. Poczuł pustkę.
Woda z rzeki, ściekająca po jego pancerzu zatrzymała się, po czym zaczęła płynąć w górę i odrywać się od jego pancerza. Podobnie działo się z kalużami, strumieniam, czy głównym nurtem Gambii. Strumienie wody leciały w górę, nad olbrzymiego żywiołaka ziemi. Jego spojrzenie, podobnie jak spojrzenie White’a podążyło za tym dziwnym zjawiskiem.
I dostrzegli formującą się w powietrzu istotę z wody.
[media]https://orig00.deviantart.net/3adc/f/2009/033/4/1/anima__water_elemental_boss_by_wen_m.jpg[/media]
Wodny smok rósł z każdą chwilą i choć drobniejszy to nie był wiele mniejszy od swojego ziemnego odpowiednika.
- HAVE NO FEAR, CUZ I AM HERE! - w powietrzu rozległ się okrzyk, przykuwający uwagę do siedemnastometrowego Obdarzonego.
[media]https://i.imgur.com/DtNycIv.jpg[/media]
Z półtoraręcznym mieczem o wąskim ostrzu w ręku unosił się w powietrzu tuż pod swoim wodnym smokiem.

Na czole ziemnego giganta pokazał się Evangelist.
- Susanoo… Już myślałem, że się ciebie nie doczekam.
- Okolica i tak była brzydka, więc chciałem ci dać czas na spełnienie swoich aspiracji jako projektanta przestrzeni. Widać zastałem cię w połowie pracy…
- Miałem kończyć, ale twój znajomy miał uwagi co do wykończenia. Właśnie sobie o tym dyskutowaliśmy, ale gdzieś go zgubiłem po drodze - golem rozłożył na te słowa szeroko swoje ręce.
- Jestem pewien, że akurat ty problemu ze znalezieniem go nie masz. Oddaj mi Pirata, a puszczę cię wolno. Ostatecznie nie zginął jeszcze żaden cywil - ta uwaga była sporym zaskoczeniem dla White’a. - I obaj nie chcemy, żeby ktokolwiek stracił tutaj życie, prawda?
Susanoo musiał bardzo doskonale znać Evangelista, jego motywy i sposób działania.
- Mylisz się niestety - odparł mu członek Mroku.
Ziemia pod stopami Elliota zadrgała i pochłonęła ciało zabitej przezeń Obdarzonej, które kilkadziesiąt sekund później wyłoniło się u stóp Evangelista na głowie ziemnego golema.
- Twój człowiek zabił moją towarzyszkę. Myślę, żeby odpowiedzieć tym samym.
Z korpusu golema, gdzieś na jego klatce wyłonił się Baratunde. Ręce i nogi miał skute diamentowymi kajdanami.
- Chyba mogę?

Argentyna, Buenos Aires, 12 lipca 2017 roku, 7.16 czasu lokalnego
Leniwie przeciągała się na łóżku. Tak bardzo nie chciało się jej wstawać. Dzień, albo nawet tydzień urlopu był tym, czego w tej chwili najbardziej chciała.
David wstał wcześniej, żeby wyprowadzić Lulu. Miała wrażenie, że prawie w ogóle nie spał tej nocy. Nawet wyczerpujący seks nie był w stanie go uspać. Rano też zerwał się calkiem szybko, a teraz krzątał się w kuchni, przygotowując śniadanie.
Jej pomysł by został w domu był wręcz genialny. Jeśli to rzeczywiście Beckett była kretem, to będąc dziś na urlopie nie będzie miała jak sprawdzić co się dzieje.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi. O tej porze?
Słyszała jak Lovan wyszedł z kuchni i stanął w przedpokoju. Nagle rozległ się łomot wyrywanych z zawiasu drzwi. Było to takim szokiem, że od razu usiadła na łóżku.
Z mieszkania rozległ odgłos szamotaniny, tłuczonego wazonu i łamanych mebli. W kilka sekund była w drzwiach prowadzących na korytarz.
W salonie stał nieznany mężczyzna w wojskowej zielonej kurtce, pod którą nosił czerwoną bluzę z kapturem, naciągniętą w tym momencie na głowę, a dłonie skryte za skórzanymi rękawicami.
Obcy miał na twarzy potworną maskę, zakrywającą całe jego oblicze.
[media]http://i.imgur.com/ed7GhrW.jpg[/media]
Chwycił Lovana za gardło i podniósł go w powietrze jedną ręką. W tym było coś nienaturalnego, David był bardzo postawnym mężczyzną, a ten tutaj nie był jakoś specjalnie duży.
- Za zdradę tych których przysięgałeś chronić, zostałeś skazany na śmierć - rozległ się lekko zachrypnięty głos obcego. Jednak w tej całej sytuacji wydał się on Dove dziwnie znajomy. - Jeśli chcesz, żeby to było szybkie, wyjaw kogo tym razem sprzedałeś!
Jakiro próbował złapać oddech i jego wzrok spotkał się z spojrzeniem Jack. Był w nim strach, ale i żal.
- Ratuj... - wychrypiał Nadzorca Ameryki Południowej - Mazzentrop… Ratuj ją... - podniósł dłoń i wskazał na Dove.
- KOGO SPRZEDAŁEŚ ŚMIECIU?! - obcy ze złością grzmotnął nim o ścianę nośną, pomiędzy oknami. - KOGO?!
- B… Beckett - wycharczał Lovan.
Ta odpowiedź musiała zaskoczyć napastnika. Gdyż jego nacisk na Jakiro lekko zelżał.
- Ją? Dlaczego?!
- Ona… ma żywioł… Błyskawicę...
Po tych słowach zapadła cisza.
Szyby w oknach pokryły się szronem.
Obcy zacisnął mocniej dłoń na gardle Lovana, po czym rzucił nim o podłogę.
- Leż gnoju! - warknął i odwrócił się do Dove. - Gdzie ona jest?! Musimy się spieszyć!


USA, Springfield, 12 lipca 2017 roku, 12.09 czasu lokalnego
Cooper odbił się od asfaltu i zatrzymał się dopiero w starej kamienicy, zawalając ją już zupełnie. Velvet po raz kolejny, trudno było zliczyć który, poderwała się do lotu i ostrzeliwała ich przeciwnika z dwulufowych działek umieszczonych na przedramieniach.
Hammer, który przybył na pole bitwy kilkanaście minut temu, również się do tego przyłączył, uruchamiając pozostałe trzy z czterech dział jakie miał na początku.
Ich ostrzał na nic się nie zdawał, bo lewitujace tarcze wyłapywały wszystko co posłali w przeciwnika. Zresztą długo w powietrzu nie byli, bo członek Mroku szybko spętał ich swoimi nićmi i uderzył jednym o drugie.
Theo i Sly, który nadal leżał w gruzach budynku, próbowali to wykorzystać. Pierwszy z nich utworzył tunel aerodynamiczny, a drugi puścił dziesiątki kul ognia.
Niebo nad Springfield wypełniły płomienie, kiedy wróg przeciął lecące w jego kierunku pociski.
Kilka sekund później Theo poczuł zaciskającą się pętlę na szyi, która powoli wyginała i przecinała jego pancerz. Nim odcięło mu jednak głowę, szarpnęło nim w bok i zakończył niedługi lot na ostatniej stojących jeszcze ścian ratusza miejskiego.
Sly oberwał natomiast trzema pociskami, bo w trakcie walki okazało się, że lewitujące tarcze, były jednocześnie w pełni automatycznymi działami.

Do bardzo oczywistej konkluzji, do której Theo doszedł tuż po rozpoczęciu walki - że nie mają szans - doszła kolejna.
Ich przeciwnik się z nimi bawił. I nie zabijał. Ranił dotkliwie, Hammer i Velvet byli już cali zalani swoją posoką, ale nie zabijał.

- Tylko tyle? Miałam o tobie wyższe mniemanie - Obdarzony cały czas kpił z nich w różny sposób.

W języku angielskim trudno było określić płeć po odmianie czasowników, jednak po dłuższym przysłuchaniu się, Theo był pewien. Ich przeciwnik była kobietą.
To jednak nic nie zmieniało ich sytuacji. Do czasu, gdy do walki włączył się jeszcze jeden Obdarzony.

Niebo było przejrzyste, więc od razu go dostrzegli.
[media]https://i.imgur.com/gLrQYnP.jpg[/media]
Theo szybko ocenił przybysza na dziesięć metrów.
- Uważajcie! - zachrypłym głosem ostrzegł wszystkich Cooper.
Niepotrzebnie.

Nowy od razu zaatakował siedemnastometrową Obdarzoną. Miecz w jego ręku zniknął i zamiast tego pojawił się karabin, którym zaczął ją ostrzeliwać.
Trzy tarcze zaczęły ją chronić, a pozostałe rozpoczęły ostrzał kontrujący. Ten też zasłonił się tarczą i brnął naprzód. Jego szarża się skończyła się, kiedy tylko znalazł się w zasięgu nici latającej członkini Mroku. Ta oplątała go i cisnęła na ziemię niedaleko Theo.

Nowy szybko się pozbierał. Omiótł wzrokiem pole bitwy, na chwilę zatrzymując spojrzenie na Goldarze. Skinął mu głową, zniknął swój karabin i tarczę, rozstawił szeroko ręce i z jego przedramion wysunęły się podwójne ostrza.
Teraz nie było już wątpliwości, kim był.
McWolf ruszył w powietrze jak wystrzelony z działa. Wyczekał moment gdy latająca przeciwnik wykonała gest dłonią i on sam szeroko machnął swoimi ostrzami.
Drobne nitki opadały na ziemię jak pajęczyny podczas babiego lata.
Tarcze natychmiast zasłoniły jego przeciwniczkę.
Dean wydawał się na to czekać. Cofnął ręce i wyciągnął je przed sobą. Pomiędzy nimi uformowała się błękitna kula wirującej energii. Przełożył ją do prawej dłoni, wziął zamach i cisnął w wrogą Obdarzoną.
Kula wirowała rozrzucając na boki błękitne smugi. Dotarła do tarcz i przebiła się przez nie bez żadnego wysiłku. Ciągnące się za nią smugi również przeorały tą defensywę.
Widząc to, członkini Mroku zrobiła unik i dosłownie o centymetry uniknęła kuli.
Dwie smugi otarły się delikatnie o jej pancerz, pochłaniając pancerz w miejscach styku.
Obdarzona zawyła głośniej niż ktokolwiek do tej pory podczas bitwy.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline