Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2017, 11:29   #24
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Man is the only animal that loves his neighbor as himself and cuts his throat if his theology isn't straight. He has made a graveyard of the globe in trying his honest best to smooth his brother's path to happiness and heaven...”
- Samuel Langhorne Clemens

Kotka wylegująca się na parapecie obok Seigna zerwała się, sycząc przeraźliwie. To nie tak że mag nie był w stanie sam zauważyć zagrożenia. Plamka czernii wielkości dłoni na balkonie naprzeciwko była czymś więcej niż smolistym cieniem w jasny dzień. Ale była też te kilka metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, a Seign był w swoim Sanctum. A to zawsze potrafiło skutecznie zająć czymś jego uwagę w najmniej odpowiednim momencie. Teraz na przykład siedział w swoim obrotowym krześle, otoczony alfabetycznie posegregowanymi wypraskami. Przeglądał części, zastanawiając się, jak najlepiej zabrać się do ich oswobodzenia. Te najnowsze cholerstwa w skali HG miały bardzo mało plastiku złączeniowego, wobec czego jeden błąd mógł zakończyć się długą i romantyczną randką z papierem ściernym. W najlepszym wypadku, rzecz jasna. Najgorszy oznaczał sięgnięcie po szpachlówkę, a zabawa z nią mogła rozciągnąć się na cały dzień. Na samą myśl o tym Seign aż się skrzywił. Tak mocno, jak pozwalał mu jego koci pysk. Nadal nie wrócił do ludzkiej formy. Wysoka sprawność manualna nie była mu w tej chwili potrzebna. No i po prostu fajnie było patrzeć na świat z tak odmiennej perspektywy. Odkrywać go na nowo.

Właściwie to całe życie Seigna kręciło się wokół fajności. Wystarczyło spojrzeć dookoła, aby się o tym przekonać. Jego stanowisko modelarskie było - jak na ironię - oazą porządku i spokoju, owianą wichurą nieładu. Ściany zostały wyklejone plakatami zespołów rockowych, które dawno zakończyły już swoje kariery. Przesiano je kartkami z podobiznami baśniowych istot. Niektóre zostały wykonane własnorecznie, inne odkserowano z jakichś starych tomiszczy zajmujących się folklorem Wysp Brytyjskich. Były też fantastyczne mapy oznaczone pinezkami, wymięte przykłady korespondencji z innymi akademikami, amulety, bransolety, wisiorki oraz talizmany. Półki uginały się pod naporem pożółkłych knig i zbindowanych wydruków. Większość miała bardzo wyszukane tytuły mające dodać im pseudo-naukowego prestiżu, ale znalazło się też parę artbooków Borisa Vallejo, archiwalne numery magazynu Heavy Metal, a nawet kompletny zbiór przygód Animal Man’a pod pisarskim patronatem pana Morrisona. Podłoga posiadała unikalną topografię stworzoną z pomiętych ubrań, pudełek po fastfoodach i połamanych fragmentów ramek. Samych ukończonych modeli odszukać się nie dało, najwyraźniej były trzymane w jakimś bardziej... prezentowalnym miejscu, zdala od tego pobojowiska.


Z głośników w rogu pokoju piał Axel Rose, błagając, aby zabrano go do Rajskiego Miasta. Do domu. Wsłuchując się w gitarowy riff, Seign delikatnie się zakołysał i - bezwiednie - zaczął mruczeć. Ta piosenka... nie. Cały ten album był jego narkotykiem. Jego maryśką, porcelaną i kocimiętką w jednym. Mógł go słuchać godzinami. Do snu, przy pracy nad swoimi publikacjami, relaksując się na zalanym złotem balkonie - każda okazja zdawała się dobra, żeby zatonąć w muzyce Róż. Dlatego też, kiedy Anabelle wydała z siebie przeraźliwy syk i wystrzeliła z pokoju niczym z katapulty, jej czworonożny kolega poczuł napływ rozeźlenia. Odruchowo prześledził tor futrzanego pocisku wzrokiem, ale jego ślepia szybko zmieniły punkt zainteresowania, chcąc dowiedzieć się, co wprawiło kotkę w tak wielkie roztrzęsienie.Nie była przecież dzika. Regularnie obcowała z ludźmi. Nawet byty zza Rękawicy nie potrafiły zasiać w niej (zbyt dużej) paniki. Więc co? No i jak niby? Może i jego prywatny zakątek nie mógł równać się ze sławnym Znikającym Domostwem, ale Seign miał tu wystarczająco dużo zapór, aby zniechęcić i sprowadzić na manowce całą gamę nadnaturalnych podlotków. “Może i według Kurdów ludzie przychodzący w odwiedziny przynoszą szczęście, ale...” no właśnie. On w tych kwestiach zwykle podzielał zdanie starego, poczciwego E.W. Howe - goście idealni to tacy, którzy zostają w domu.

Smolisty byt spłynął z balkonu przed połową albumu i zniknął między rynnami, zostawiając za sobą sztywny, wysuszony kwiatek. Czy była to groźba, ostrzeżenie czy zwykła nieuwaga, stwierdzić się nie dało. Jak na razie spięte zaklęciami ściany Sanctum skutecznie chroniły swojego gospodarza. Zidentyfikowanie widziadła nie przychodziło łatwo. Seign wiedział w zasadzie tylko, że cienisty turysta nie miał nic wspólnego z fey. Tymi istotami - jak przystało na akademika - koteł zajmował się nawet więcej niż było to zdrowe, więc brak elementów wspólnych między nieproszonym gościem i zgłębianym tematem odnotował od razu. Ale to mu nie wystarczyło. Wcale a wcale. W końcu żadną sztuką było stwierdzić, że gęś nie jest krową.
- Psia mać, coś za jeden... - fuknął i zamiótł ogonem, nawet nie kryjąc poirytowania. Teraz nie miał jednak czasu, by zanurkować między tomiszcza w poszukiwaniu odpowiedzi. Priorytetem było co innego. Pokryte sierścią powieki powoli się zamknęły, a świadomość maga uległa nagłemu rozszerzeniu. Nie tylko poza kocią czaszkę, ale i poza sam pokój. Rozeszła się wokół całego domostwa, mapując pobliskie procesy myślowe. Rozbłyski błękitu w postaci szeptów, wątpliwości i pragnień. Kilkanaście istot w pełni ludzkich. Do tego garstka petentów gdybających dość opornie - zapewne zwierzęta domowe, lokalne ptactwo, bądź młodzieńcy z paskami na dresie. A na szarym końcu coś... nietypowego. Smakowicie wyjątkowego.
- Ahaha! Tuś mi, bratku... - wymruczał koteł, pewien, że znalazł swoją zgubę.

Ów wannabe Nazgûl systematycznie krążył po okolicy, wyraźnie czegoś szukając. Nie myślał per se. Przypominało to bardziej swoiste mise en abyme, obraz lub temat zapętlony w nieskończoność, spadający w otchłań poza percepcją szarego człowieka. Celem ogólnym cienia było zapewne zlokalizowanie kociego Sanctum, a szczegółowym samego właściciela. Ale szczęśliwym trafem role się odwróciły i teraz to Mastigos, łypiąc bacznie z baszty swej twierdzy, polował na smolistego zwierza.

 
Highlander jest offline