Pierwsze zginęło jak banita mający zamiar zastąpić Pieterzoona. Cięty przez plecy podczas gwałcenia. Tyle że tu gwałciciel miał z pięć lat, a używał na trupie. W usta. Kobieta była brudna i nie miała ręki, a jej brzuch, oraz krew na udach i kroczu sugerowały, że mogła umrzeć podczas porodu. Z pewnością już nie żyła gdy dzieciak na niej używał, bo jej niemowlę leżało obok, w ramionach może o kilka lat starszej od pierwszego z dzieci, dziewczynki. Zginęła z jakimś dziwnym wyrazem zaskoczenia na twarzy ale ust nie było widać, bo zagryzała na ręce noworodka, które nie miało już główki i nóżek odgryzionych przy kolanach.
Zęby jak inni miała spiłowane.
Szli i patrzyli, Alexander od jakiegoś czasu już się nie odzywał.
Aila też nic nie rzekła, szła za nim ze spuszczoną głową, aż dotarli do końca tej drogi krzyżowej. Gdy stanęli, szlachcianka uniosła głowę i pociągnęła nosem.
- Rozumiem - powiedziała cicho. - Ale... ale nie powinieneś sam tego brać na siebie, jeśli nie chcesz sam być do końca życia. To, co zrobiłeś... nawet jeśli słuszne... stało się twoim brzemieniem i jest kolejnym krokiem, byś stał się potworem. Jak on. To nie jest walka, którą można wygrać zabijając potwora, jeśli potworami my sami się stajemy. Dlatego chciałam zakończyć to... jakkolwiek. Nawet dogadując się z nim, wykonując kolejne parszywe zadanie... na jego warunkach, by nie mógł wrócić i mścić się. To nie miłość jego mnie do tego pcha, Alexandrze. To rozsądek.
- Przez dziesięć lat… - wyglądał jakby chciał się do niej zbliżyć, ale wstrzymał się - walczyłem w wojnie Karola VII i Henryka Angielskiego. W wielu bitwach. To zwykła rycerska rzecz. Są twarze które śnią się po nocach, jest żal. Żołnierski żywot owocuje takim brzemieniem Ailo, nawet jak od lat za mną on i wracać doń już nie chcę. To…? - Potoczył pochodnią wokół. - To nijak moim brzemieniem nie będzie. Oni byli jak Biały. Oszaleli, niebezpieczni, zwierzęta już nie ludzie. Tych z resztkami człowieczeństwa przygotowywał. tam, w niszach gdzie była ta młynareczka com z opactwa zratował. Oni byli jeszcze nie gotowi na to, by tu dołączyć, a i dla nich nie znalazłaś nadziei. Nie czuję w sobie winy, ni drogi do potworności. Dla nich śmierć to więcej niż łaska, a Tomasz nie udźwignąłby tego.
Westchnęła.
- O tym właśnie mówię. To twój osąd i innego mieć nie będziemy, bo nie pozwoliłeś na to. To samo tyczy się śmierci mej siostry. Mam tylko twe słowo.
Spojrzała na niego z boleścią, po czym zaczęła iść ku wyjściu.
- Jak twój osąd względem Elijahy. Poszłaś się z nim spotkać - też ruszył ku wyjściu - by dogadać się z nim, aby odszedł. Wiesz co czyni. Jak go nie zniszczymy znajdzie nowe Kocie Łby nowe lochy szaleństwa, nowych ludzi, którzy będą dla niego tym czym ci tu. Myślałaś o tym? Któż swymi czynami czy zamiarami większe brzemię na siebie bierze?
- Nie spotkałam się z nim. Ani nie miałam takiego zamiaru. Choć... nie wykluczałam, że może mnie odnaleźć. Tak samo jednak myślałam o tobie. Lecz żaden z was nie przybył. - mówiła, nie odwracając się i chcąc najpewniej opuścić szybko te lochy strachu.
- Wychodzi na to, że wierzymy sobie wzajem tak samo. W kwestii Kornelii i Twego z nim spotkania. - Alex zamknął drzwi do najbardziej szalonej części tych podziemi, gdy z niej wyszli. - A odnaleźć Cię? Jakże bym mógł, gdzie iść i szukać nawet jeżeli odnajdując cudem, to usłyszeć że mam odejść. Boć w gniewie ode mnie odeszłaś i opuściłaś opuszczając Kocie Łby.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Tego ostatniego już się nie dowiesz. - rzekła i ruszyła ku wyjściu na powierzchnię.
Wyszedł za nią nie odzywając się już. Gdy miał już ją opuścić i wrócić do swojej komnaty, zatrzymała go, delikatnie chwytając za rękaw.
- Jako sobie życzysz, wyjeżdżam. Zwłoki Kornelii zamierzam do rodziny zawieźć, sprawę zbadać co ona robiła w okolicach i jak dojść mogło do tragedii - wyjaśniła, choć głos nieco jej drżał - Nie powiem jednak rodzicom, żeś mnie wyrzucił, bo by matce serce pękło. Kiedy wszystko załatwię, tedy... tedy wrócę. Spojrzę na proporzec zamku. Jeśli nie chcesz faktycznie, by moja noga więcej tu stanęła, zdejmij proporzec mego rodu. Będę wiedziała. Resztę rzeczy moich umieść w pokoju w gospodzie wraz z Marią. Ona za stara, bym ją w taką podróż brała. Czy na tyle choć mogę liczyć?
- Nie. Marię tu zostaw, rzeczy też, ale w kwestii proporca nie mnie o to proś. - Znów coś zalśniło mu w oczach. - Sam nie dam rady Elijasze. Łudziłem się, ale nie znajdę go, zbyt przebiegły w swym szaleństwie. Od kiedy zdjąłem miecz ze ściany tylko tyś mnie tu trzymała. Jako rzekłem, odchodzę jak tylko załatwię z Coiville sprawę przekazania zamku. Znajdę łowcę doświadczonego i dam mu informacje o Elijasze. Dla doświadczonych, jak Hansel to robota. Sam może z nim wrócę, a może zajmę się tropieniem innych, bardziej na moją miarę.
Aila nie wytrzymała i zachlipała cicho w rękaw. Poczuła dłoń na ramieniu. Bardzo lekki uścisk.
- Nim wyruszysz, chcę byś wiedziała… Że choć ból… To nie żałuję. Ni kłótni przy Torinie, ni wąwozu… Niczego. Żyć przy Tobie krótko, lepiej niż w zdrowiu i bogactwie bez Ciebie. Wiedz jeno… na pamięć mej matki i miłość do ciebie… żem sprawdził. Zimna i martwa już była. Dlategom kołka użył, nie miecza.
Spojrzała na niego zapłakanymi oczyma znad rękawa.
- Wierzę ci - szepnęła. - Jeno boleści mojej to nie zmniejsza. Może nazwiesz to miłością własną, ale bardziej niż los tych szaleńców, bardziej niż śmierć siostry obchodzi mnie teraz, że się mnie wyrzekasz. Że choć tyle pięknych słów powiedziałeś, to przecież musisz wiedzieć dobrze, że na niedolę mnie skazujesz. Nikt mnie nie poślubi, bo męża mam przecie, nikt nie przygarnie, bom wygnana i wzgardzona. Zresztą mi to po jedno, bo i tak obok ciebie nie będzie. Dlatego ja żałuję. Żałuję, że tyleś zrobił by mnie rozkochać w sobie, a gdy w końcu się udało, odrzucasz mnie, bom uwierzyła ci że wolna jestem i po swojemu chcę czynić. - Mało elegancko pociągnęła nosem.
- Co czynić? Gdzieś była i po co jak nie z nim się spotkać? - spytał. Minę miał zbolałą, widać wciąż nie wierzył, że nie spędziła tej nocy z wampirem.
- A gdzie mogłam być, skoro wampir na zamku, a tyś mi zakazał się z nim widzieć? - zapytała ze złością. - Do obozu wróciłam. Całą noc nad ogniskiem siedziałam. A rankiem... - nie wytrzymała, rozpłakała się całkiem.
Poczuła drugą dłoń, na drugim ramieniu.
- Co rankiem?
Chwilę nie mogła się opanować, szlochając przeszywająco. Dopiero po kilku głębszych oddechach, z twarzą wciąż zasłoniętą dłońmi, udało jej się rzec:
- Nie zdradziłam cię, ale... masz powody, by mnie nienawidzieć. W złości ja... ja... ją zabiłam. Theresę. I nic tu nie mam na swe usprawiedliwienie.
- Teraz droga do twej nieśmiertelności wiedzie już tylko przez Elijahę… - Pokiwał głową.
- Nie chcę nieśmiertelności, chcę ciebie! - wykrzyczała mu tedy w twarz.
Zaskoczyła go.
Nie odpowiedział nic, tylko wziął ją w objęcia. Wtuliła się wytęskniona. Nawet nie udawała, że się waha. Ot, przylgnęła do niego, kwiląc z cicha.
- Czemuś nie mogła zostać ze mną tej nocy po prostu… - Ciche pytanie chyba nie było przeznaczone do niej, może po prostu wypowiadał swoje myśli?
Jedna z jego dłoni pogładziła włosy Aili, ale choć ton był miękki i znać w nim było uczucie, to…
Czyżby wciąż nie do końca wierzył w opowieść o nocy w jaskini banitów?
Stała wciąż wtulona w jego pierś, gdy wreszcie się odezwała.
- Boję się ciebie czasem... niby chcesz mej wolności, niby mnie kochasz, lecz z władzy mężowskiej korzystasz, na niesławę skazujesz i tułaczkę, bom raz się sprzeciwiła... Robisz to, czegom się bała. Ja tak nie chcę żyć, Alexandrze. Kocham cię nad życie, ale... nie mogę...
- A ja nie mogę żyć obok Ciebie wiedząc, że kogoś wyżej w sercu masz i na skinienie zrobisz co on zechce - powiedzał bezbarwnym głosem.
- A dowody?! - Popatrzyła na niego wściekle. - Wciąż wątpisz, żeś dla mnie najważniejszy. Powiedz mi jakim prawem? Przecie też widzę potworności, które on uczynił. Jakże więc mam go kochać? Dlaczego... powiedz... dlaczego mi nie wierzysz? - zapłakała znów.
- Pięć lat w oporze trwałem nienawiść do niego w sobie żywiąc, ale dopieroś Ty mnie uwolniła. Uczucie do Ciebie. A ja wciąż niepewny cóż bym mógł uczynić gdybym stanął przed nim, a on wolę swą wyrzekł. - Pogładził ją delikatnie po mokrym policzku. - Taki to dziw, że boję się, że to samo z Tobą? Co dopiero u progu buntu stajesz? Przecież to nienaturalne uczucie. To silna moc krwi. Jesteś pewna, że stając przed nim nie zechcesz uczynić podle woli gdy ją wyrzeknie? Że nie szukać będziesz, wciąż miłość jakąś do niego żywiąc, usprawiedliwień jego gdy zacznie kłamać?
Aila niespiesznie otarła łzy.
- Myślę, że masz rację. Że wciąż mam do niego słabość i pewnie mu ulegnę, gdy powie czego pragnie. Lecz wiem też, że moja uległość ma granice i nawet Elijah nie przekroczy murów, w których urosła moja miłość do ciebie. Prawdziwa. Mimo naszego położenia, mimo przymusów, mimo różnicy urodzenia... Ona wykiełkowała i wiem, że czasem... czasem gięła się, lecz po prawdzie rosła cały czas i teraz nikt jej nie złamie. Czy wampir czy człowiek. No może z jednym wyjątkiem. - Popatrzyła mu w oczy - Nic nie poradzę, jeśli sama zwiędnie, a do tego właśnie chcesz doprowadzić. Nie walczyć, nie dać czas, nie... spróbować chociaż. Ty chcesz od razu odciąć korzenie, bo nie wiesz, czy roślina ta wytrzyma burzę. Nawet nie dajesz mi się sprawdzić... - powiedziała z wyrzutem.
- Giselle piła jego krew, może i służką jest, wiesz? - Spojrzał na nią, ale zaraz dodał: - Oszalała lekko, tak z niczego. Mówię to… bo nikogo teraz pewni być nie możemy na Kocich Łbach po trzech nocach poza zamkiem. Bo moc krwi mogła związać jeszcze kogoś. Bernarda? Teodora? Marię? Kogokolwiek. Bo to moc kompletna, o sile której wręcz nie pojmujemy. Gdyby szło o króla Francji w miejsce Elijahy. Najpierwszego męża na ziemi, kogokolwiek! Urodzenie, bogactwo, osobowość, piękno, cokolwiek z tego najpierwsze wśród ludzi… I tak zawierzyłbym ci wtedy. Jako mąż dałbym Ci więcej wolności niżby śniły sobie kobiety w Brugii. Ufałbym bezgranicznie. - Ścisnął ją mocniej. - Ale na Boga jedynego… nie przy mocy nieumarłego. Po prostu się boję, że choćby ta miłość była niczym tysiącletni dąb korzeniami sięgającymi do wnętrza ziemi… moc jego złamie to jak zapałkę. Nie dlatego, że w siłę uczuć lub Ciebie nie wierzę, ale świadom po prostu tej zdałoby się bezgranicznej mocy. Póki on istnieje… - urwał znów przeczesując jej złote pukle . - Póki on istnieje myśleć o tym nie przestanę. Nawet jakby i odszedł, to szalonym jest. Każdego dnia będę myślał, że może fantazja go poniosła i wrócił do nas na Kocie Łby. I wciąż między nami będzie, Kochana.
- I dlatego mnie odrzucasz... - odezwała się szlachcianka spokojniej, lecz jej głos przepełniał żal. - To jest obsesja, szaleństwo podobne do jego.
- Krew Elijahy szaleństwem odbija się na każdym - odpowiedział smutno i westchnął. - Jeżeli we mnie obsesją oraz panicznym strachem przed jego mocą i tym co może mi nią odebrać, to chyba i tak tanio się wykpiłem. Bo jest lekarstwo na to szaleństwo. - Spojrzał na nią i położył dłoń na jej policzku. - Chcę byś została - powiedział w końcu - odrzucić nie potrafię.
Spuściła oczy.
- Na jak długo... do kolejnego razu, gdy zgody między nami nie będzie? - zapytała cicho.
- Póki Elijaha istnieje, póty będzie we mnie ból z zazdrości o Ciebie, strachu o utratę Ciebie, nienawiści do niego - odpowiedział spoglądając jej w oczy. Wzrok miał smutny, a mimo to nie wypuszczał jej z objęć. Przygarnął ją tęsknie, jak ona przed kilkoma chwilami przylgnęła do niego. - Gdy za silny ten ból będzie… wtedy to ja odejdę.
Aila uniosła zmartwioną twarz i pogładziła go po policzku.
- Nie zostawiasz mi więc wyboru. Bo to żadna wolność. Ani moja, ani twoja. Tylko prosta droga ku nienawiści. Bo do tego będzie prowadzić ciągły strach i ciągłe wątpliwości.
- Póki on istnieje… tak - przyznał cicho, a po policzku spłynęła mu łza.
Żona, z którą spędził tak mało czasu, a której oddał serce, wyswobodziła się z jego objęć. Skinęła głową, choć podbródek jej drżał. Była jednak zbyt dumna, by prosić go, aby się zmienił. Oboje też wiedzieli, że nic by to nie dało. Póki żyje Elijah.
- Będziesz chociaż do mnie pisał... czasem?
- Nawet częściej… - Wyglądał jakby nie potrafił z siebie nic wydusić.
- A ja zawsze ci odpiszę - powiedziała łamiącym się głosem. W jej oczach znów pojawiły się łzy, więc prędko odwróciła głowę i ruszyła w przeciwnym kierunku niż komnata Alexandra.
Stał tak, póki nie zniknęła mu z oczu.
I poszedł pić nad tym, co się skończyło.