Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2017, 08:56   #72
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Z godzinę przed świtaniem Alexander kazał służbie przygotować na dziedzińcu klatkę i okryć tak aby ni promień słońca do środka nie mógł trafić. Czterem zbrojnym przykazał z butelkami oliwy i kuszami o zapalonych bełtach czuwać i na jedno słowo jego lub choćby dziwne zachowanie tę konstrukcję podpalić.
Tomasza zwolnił do domu by się przespał nieco i z ciałem dziewczynki szczelnie owiniętym, jeszcze przed świtem wszedł do “namiotu” na dziedzińcu. Przyświecał sobie lampą.

Odchylił koc i czekał spoglądając w martwą twarz dziecka, aż nastał świt i słońce wstało nad tą częścią Arden.
W końcu wyjął kołek z boku przebitej zmarłej, albo… wampirzycy.
Gęsta, sczerniała posoka wypłynęła z rany jasnowłosej dziewuszki, nijak jednak nie mając wpływu na jej stan. Dziecko było martwe tak jak wcześniej. Choć też dla pewności należało jeszcze trochu poczekać. Świt bowiem wstawał pochmurny.

Wtem od strony bramy rozległo się tętno kopyt. Jeździec w szerokiej opończy wjechał na dziedzińcu, kierując się zaraz potem ku Alexandrowi i klatce.

Aila zatrzymała ogiera i przesadziła grzbiet nogą, lądując zgrabnie na ziemi bez pomocy służby. Podeszła do klatki i bez ceregieli odchyliła jeszcze bardziej okrycie. Spojrzenia małżonków spotkały się.
Alexander zaraz odwrócił je z powrotem na martwą twarz. Po samym krwawieniu można było wnioskować, że to nie Elijah lub przemieniona przez niego potomkini, wszak widzieli jak ciało wampirzycy Theresy opiera się oddawaniu krwi. Bękart zastanawiał się po co sire złożył to martwe dziecko w leżu i… patrząc na twarz próbował uchwycić co mu ona przypomina.
Bo coś rzeczywiście przypominała, albo kogoś.
- Mój Boże... Kornelia... - usłyszał głos pochylonej nad sobą Aili. Teraz zaczęło mu świtać do kogo podobna była dziewczynka, do jego żony.
- Czy ona... nie żyje? - zapytała zszokowana szlachcianka.
- Tak. Twój sire podłożył ją w swym leżu. Znasz ją? - Alex odpowiedział odrywając wzrok od trupa. Łudził się jeszcze, że powie iż kojarzy to dziecko jedynie przelotnie.
Aila uklękła koło niego i dotknęła dziecka z czułością. W jej oczach pojawiły się łzy.
- To moja siostra. Najmłodsza. - powiedziała, z trudem się opanowując. Jedna z jej dłoni natrafiła na ranę po kołku w boku.
- Kto jej to zrobił? Sire?
- Nie. Ja. Wydawała mi się znajoma. Musiałem założyć, że to nie tylko martwe dziecko, ale może nawet sam sire. Albo jego potomkini, którą zostawił. - Alexander nie wyglądał jakby miał zamiar zbliżyć się do Aili, co było nieco dziwne, bo w ostatnim czasie tego co rozkwitało w nim do szlachcianki można było być pewnym, że choć objąć w ramach wsparcia by chciał lub utulić w bólu.
- Więc przebiłeś jej wątłą pierś kołkiem... - powiedziała cicho Aila - Masz kogoś, kto potwierdzi, że była martwa nim to zrobiłeś? - zapytała, patrząc na niego załzawionymi, gniewnymi oczami.
Wysunęła też znacząco ramiona, by podał jej nieżywą siostrę, a on podniósł ją z ziemi i podał jej ciało.
- Sire umieścił ją tam najpóźniej przed świtem. Samaś widziała pokrywę, ni najcieńszego noża włożyć. Cały dzień w malutkim pomieszczeniu. Udusiłaby się może jeszcze przed południem. A myśmy godzinę młotem kuli robiąc tym hałas, że jak to się mówi, nieboszczyka by zbudzić można. Sama sobie odpowiedz czy mogła żyć gdy ją tam wkładał. - Cofnął się lekko. - Ale czy zimna i martwa upewnić się, to jeno ja sam to uczyniłem.

Szlachcianka nic nie powiedziała, biorąc ciało w objęcia i wynosząc z klatki. Trzymając martwą dziewczynę na rękach, z trudem ruszyła ku kaplicy. A kiedy jakiś służący chciał jej pomóc, powstrzymała go ruchem głowy. Sama widać chciała zająć się siostrą.
Alexander wyszedł za nią, ale nie ruszył do kaplicy. Nie chciał przeszkadzać Aili w przeżywaniu swej boleści.
- Rozmontujcie to… - rzekł do zbrojnych wskazując na klatko-namiot. - I niech któryś powtórzy Marii jak ta się zbudzi, by Panią pakowała. Ja będę w swojej komnacie.

Zostawił ich i poszedł do siebie, był zmęczony.


Obudziło go pukanie do drzwi. Słońce nie było nawet w swej najwyższej pozycji.
Przekręcił się na bok ziewając.
- Czego tam? - zawołał nawet nie wstając.
- Jeśli mam się stąd wynieść na zawsze, zasługuję chyba byś mi to powiedział w twarz, a nie jak szczur po kątach się chował - usłyszał głos Aili.
Opadł z powrotem na wznak i leżał chwilę patrząc w sufit, ale zaraz wstał ciężko i podszedł do drzwi. Otworzył je po przekręceniu klucza i stanął przed małżonką.
- Rzekłem ci to. Wczoraj. W lochach - powiedział starając się kryć emocje.
- A czymże twoje prawo większe do tego zamku niż moje? - zapytała Aila, również oschle.
- Testamentem Torina..
- Zafałszowany testament, jak wiemy. Testament, w którym jak już stoi też jasno, że masz mi być mężem i się mną zająć, a nie na bruk po ożenku i pozbawieniu wianka wyrzucić - odparła, widać spodziewając się tego argumentu... Choć chyba nie jego rozwinięcia:
- A tak, zafałszowany. Jużci - Wciąż stali w drzwiach. - I ja nie chce Kocich Łbów. Odsprzedam je Coiville i ruszę stąd. Dziurę na świecie po Hanselu zapełnić, nieumarłych tropić. Ale do tego czasu w mocy jestem niewierną małżonkę odprawić.
Spojrzała na niego z namysłem. Przez chwilę jej broda zadrżała.
- Więc tak to ma się skończyć? - zapytała cicho - Będziesz zabijał dzieci pod pozorem walki z nieumarłymi?
- Ciała tam wciąż spoczywają. Idź obejrzyj sobie te “dzieci”. Zobacz posiłek jaki te dzieci jadły gdym tam wstąpił.
- Wiesz dobrze, że nie z ich winy... a ty nawet im nie spróbowałeś pomóc. Ja spojrzałam w oczy każdemu wariatowi tam na górze. To było beznadziejne, ale... przynajmniej śpię spokojnie, bo wiem, że nic więcej nie dało się zrobić. - odetchnęła - Wyjadę, jako sobie życzysz. Nigdy nie też nie zobaczysz więcej prawdopodobnie. Szkoda jeno, że darząc mnie tak płytkim uczuciem postanowiłeś nie posłuchać Marii i kwiat mej cnoty zerwać. Teraz nikt mnie nie weźmie... nawet rodzina. Ale ciebie to nie obchodzi, prawda? - uśmiechnęła się gorzko.
- Płytka miłość? - Widać było, że te słowa zabolały go niczym uderzenie bicza. - Nie wiem jak miałbym ci okazać miłość byś zrozumiała jej głębię. Kocham cię i daję ci wolność, a odejść możesz choćby do tego, którego tak kochasz, ja nie pogodzę się żem za nim w Twym sercu. Może i tu wrócicie, to by Coivillczycy się wściekli... Nie ruszę ci go, niech to mój prezent dla Ciebie będzie kochana.
Aila słuchała ze ściągniętymi brwiami.
- Naprawde myślisz, że po tym wszystkim mogłabym go kochać? Przecie ja też widziałam co zrobił... i szczerze chcę ci wierzyć, że to co... co spotkało Kornelię, to jego sprawka. Jednakoż uważam, że ty w swej nienawiści do niego za daleko zabrnąłeś, Alexandrze. Nie wiem już czy... czy mogę ci ufać. I modlę się, byś mnie nie okłamał w sprawie mej siostry, jednak po tym coś zrobił w lochach... coś zrobił z nikim tego nie konsultując, nie próbując nawet pomóc tym biedakom... podejrzewam, żeś stał się potworem podobnym do niego. I dlatego nie chcę żadnego z was. Z bolącym sercem, ale... nie za takiego człeka wychodziłam, nie takiego... - przełknęła ślinę - ja sama pokochałam.
- Chodź ze mną. - Nie patrząc na jej protesty pociągnął ją za ramię. - Nie zapomnisz tego widoku nigdy. Do końca życia. Być może z krzykiem się budzić będziesz, gdy Ci to się przyśni. - Ruszył ku schodom. - Nie kazałem tego uprzątnąć jeszcze bo boję się, że kto oszaleje musząc to czynić. O jeden raz za wiele mi to jednakwytknęłaś.
Szła za nim posłusznie, patrząc na dłoń, którą trzymał jej rękę.


Pochodnie trzymali oboje, Alexander dwie by lepiej było widać. W grocie z rozkruszoną płytą, gdzie leżała Kornelia skręcili w przejście z którego wczoraj wyszedł blady i zszokowany.
Teraz też się zawahał.

Grota kończyła się szerokim wyjściem w którym było pełno brudnawych szmat, a pod ścianą stało kilka wiader Otwór w ziemi był bardzo nieregularny ale sugerował kolejną z naturalnych studni. Pod zamkiem musiało widocznie bić źródło zasilając wodą strumień wypływający u podnóża wzgórza i było to, jego naturalne w poznaczonej grotami skale połączenie z powierzchnią. To znaczy z powierzchnią kiedyś, dziś z podziemiami. Drewniana ściana z mocnych bali oddzielła skalną część od tego co było dalej. Były w niej spore, grube wrota, ale otwarte jak zostawił je wczoraj Alexander. Po wewnętrznej stronie widać było ślady pazurów, chyba nawet zębów. Wymazane były nieczystościami w jakichś fantazyjnych, szalonych wzorach.
- Pieterzoon, lub ten co przed nim robił za najbliższego sługę Elijahy tu musiał zapewne ich myć by zaprowadzić panu do… picia - rzekł Alexander trącając nogą wiadro. - Nie wierzę by sire tknął choć palcem ich w tym stanie w jakim byli. Chodźmy. - Skierował się ku otwartym drzwiom. W świetle pochodni wydawało się jakby pobladł trochę bardziej.

Po przejściu wejścia nad głową nie mieli już skały, a strop. Mogli być pod hallem wejściowym? może pod salą rycerską? A zatem i pod komnatami Aili i Torina będącymi jeszcze wyżej. Podłoże było zwykłą ziemią usianą nieczyściami, kawałkami kości i innymi śmieciami. Schodziło lekko w dół. Zapewne była to wielka niezasypana ziemią niecka ograniczana skałą z jednej strony, a fundamentami stanowiącymi mury donżonu z drugiej i nakryte stropem stanowiącym podłogę parteru Kocich Łbów.
Śmierdziało tu strasznie i to raczej nie zwłokami jeszcze, bo za wcześnie było na rozkład.
Tu leżało pierwsze ciało.
Mężczyzna w sile wieku był nagi, poznaczony szramami od paznokci i ugryzieniami, ale nieświeżymi. Kkołtun na głowie był sporych rozmiarów i właściwie nie do rozplątania. Jedyną dziwną rzeczą poza raną od pchnięcia na piersi był fakt iż trup był całkiem czysty.
- Pewnie najświeższy posiłek sire. Warował przy drzwiach i rzucił się na mnie. Nie mówił, jeno stękał i skomlał. Pewnie chciał by z niego pić. W końcu mnie ugryzł, chciał rzucić się do gardła. Pieterzoon musiał mieć tu ciężki żywot.
Aila nic nie powiedziała. Małżonek jednak zauważył drżenie jej ciała, gdy szła za nim znacznie mniej pewna niż wcześniej. A przecież były to dopiero wrota piekieł.

Rycerz zaczął iść dalej rozświetlając kolejne połacie pomieszczenia. Tam było więcej ciał. Już nie tak czystych. Byli brudni straszne, niektórzy umazani na ciałach wzorami z zaschłych fekaliów. Prawie bez wyjątku nadzy i tak jak ten pierwszy poznaczeni dziesiątkami ran od paznokci i zębów. Twarze większości wykrzywione były w upiornych grymasach. Wyszczerzone niekompletne uzębienie innych było spiłowane niczym wilcze kły. Niektórym brakowało uszu lub warg, mieli też rany powierzchowne w miare świeże, co sugerowała zakrzepła krew.
- Myślę, że żyli tu jak zwierzęta, gryźli, drapali jak w watasze wilków? Ten przy drzwiach… Może ci co wracali od sire przez jakiś czas byli nietykalni? Odtrącani, albo przeciwnie ubóstwiani? - Alex mówił jakby nie chciał by panowała cisza, by dodać obojgu odwagi samym faktem niesienia się głosu.
Paznokcie długie na cale przypominające pazury, dzikie grymasy na twarzach. Niektórzy ze starszych pewnie rezydntów zdradzali oznaki przebywania przez lata poza słońcem. Skóra blada i przezroczystawa, opinająca chude ciała niczym pergamin. U wielu szaleństwo zastygło nawet w oczach.

Pod ścianą stanowiącą mur były rzeźby….
Uczynione z kości ogryzionych do cna, albo z kawałków ciała na tyle przegniłych, że nawet ci biedacy ich nie ruszali. Jeden był dosyć ciekawy. Przegniły nabrzmiały korpus starej kobiety miał kilkanaście rąk z kości. Wszystkie nawet te ogryzione do cna z mięsa były ludzkie.
- Czasem ktoś z nich umierał zapewne, ot normalna rzecz. Zjadali, bawiili się, tworzyli. - Bękart wyglądał jakby wstrzymywał się od wymiotów.
Dzieci faktycznie tu były.
Trzy.

Pierwsze zginęło jak banita mający zamiar zastąpić Pieterzoona. Cięty przez plecy podczas gwałcenia. Tyle że tu gwałciciel miał z pięć lat, a używał na trupie. W usta. Kobieta była brudna i nie miała ręki, a jej brzuch, oraz krew na udach i kroczu sugerowały, że mogła umrzeć podczas porodu. Z pewnością już nie żyła gdy dzieciak na niej używał, bo jej niemowlę leżało obok, w ramionach może o kilka lat starszej od pierwszego z dzieci, dziewczynki. Zginęła z jakimś dziwnym wyrazem zaskoczenia na twarzy ale ust nie było widać, bo zagryzała na ręce noworodka, które nie miało już główki i nóżek odgryzionych przy kolanach.
Zęby jak inni miała spiłowane.



Szli i patrzyli, Alexander od jakiegoś czasu już się nie odzywał.
Aila też nic nie rzekła, szła za nim ze spuszczoną głową, aż dotarli do końca tej drogi krzyżowej. Gdy stanęli, szlachcianka uniosła głowę i pociągnęła nosem.
- Rozumiem - powiedziała cicho. - Ale... ale nie powinieneś sam tego brać na siebie, jeśli nie chcesz sam być do końca życia. To, co zrobiłeś... nawet jeśli słuszne... stało się twoim brzemieniem i jest kolejnym krokiem, byś stał się potworem. Jak on. To nie jest walka, którą można wygrać zabijając potwora, jeśli potworami my sami się stajemy. Dlatego chciałam zakończyć to... jakkolwiek. Nawet dogadując się z nim, wykonując kolejne parszywe zadanie... na jego warunkach, by nie mógł wrócić i mścić się. To nie miłość jego mnie do tego pcha, Alexandrze. To rozsądek.
- Przez dziesięć lat… - wyglądał jakby chciał się do niej zbliżyć, ale wstrzymał się - walczyłem w wojnie Karola VII i Henryka Angielskiego. W wielu bitwach. To zwykła rycerska rzecz. Są twarze które śnią się po nocach, jest żal. Żołnierski żywot owocuje takim brzemieniem Ailo, nawet jak od lat za mną on i wracać doń już nie chcę. To…? - Potoczył pochodnią wokół. - To nijak moim brzemieniem nie będzie. Oni byli jak Biały. Oszaleli, niebezpieczni, zwierzęta już nie ludzie. Tych z resztkami człowieczeństwa przygotowywał. tam, w niszach gdzie była ta młynareczka com z opactwa zratował. Oni byli jeszcze nie gotowi na to, by tu dołączyć, a i dla nich nie znalazłaś nadziei. Nie czuję w sobie winy, ni drogi do potworności. Dla nich śmierć to więcej niż łaska, a Tomasz nie udźwignąłby tego.

Westchnęła.
- O tym właśnie mówię. To twój osąd i innego mieć nie będziemy, bo nie pozwoliłeś na to. To samo tyczy się śmierci mej siostry. Mam tylko twe słowo.
Spojrzała na niego z boleścią, po czym zaczęła iść ku wyjściu.
- Jak twój osąd względem Elijahy. Poszłaś się z nim spotkać - też ruszył ku wyjściu - by dogadać się z nim, aby odszedł. Wiesz co czyni. Jak go nie zniszczymy znajdzie nowe Kocie Łby nowe lochy szaleństwa, nowych ludzi, którzy będą dla niego tym czym ci tu. Myślałaś o tym? Któż swymi czynami czy zamiarami większe brzemię na siebie bierze?
- Nie spotkałam się z nim. Ani nie miałam takiego zamiaru. Choć... nie wykluczałam, że może mnie odnaleźć. Tak samo jednak myślałam o tobie. Lecz żaden z was nie przybył. - mówiła, nie odwracając się i chcąc najpewniej opuścić szybko te lochy strachu.
- Wychodzi na to, że wierzymy sobie wzajem tak samo. W kwestii Kornelii i Twego z nim spotkania. - Alex zamknął drzwi do najbardziej szalonej części tych podziemi, gdy z niej wyszli. - A odnaleźć Cię? Jakże bym mógł, gdzie iść i szukać nawet jeżeli odnajdując cudem, to usłyszeć że mam odejść. Boć w gniewie ode mnie odeszłaś i opuściłaś opuszczając Kocie Łby.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Tego ostatniego już się nie dowiesz. - rzekła i ruszyła ku wyjściu na powierzchnię.

Wyszedł za nią nie odzywając się już. Gdy miał już ją opuścić i wrócić do swojej komnaty, zatrzymała go, delikatnie chwytając za rękaw.
- Jako sobie życzysz, wyjeżdżam. Zwłoki Kornelii zamierzam do rodziny zawieźć, sprawę zbadać co ona robiła w okolicach i jak dojść mogło do tragedii - wyjaśniła, choć głos nieco jej drżał - Nie powiem jednak rodzicom, żeś mnie wyrzucił, bo by matce serce pękło. Kiedy wszystko załatwię, tedy... tedy wrócę. Spojrzę na proporzec zamku. Jeśli nie chcesz faktycznie, by moja noga więcej tu stanęła, zdejmij proporzec mego rodu. Będę wiedziała. Resztę rzeczy moich umieść w pokoju w gospodzie wraz z Marią. Ona za stara, bym ją w taką podróż brała. Czy na tyle choć mogę liczyć?
- Nie. Marię tu zostaw, rzeczy też, ale w kwestii proporca nie mnie o to proś. - Znów coś zalśniło mu w oczach. - Sam nie dam rady Elijasze. Łudziłem się, ale nie znajdę go, zbyt przebiegły w swym szaleństwie. Od kiedy zdjąłem miecz ze ściany tylko tyś mnie tu trzymała. Jako rzekłem, odchodzę jak tylko załatwię z Coiville sprawę przekazania zamku. Znajdę łowcę doświadczonego i dam mu informacje o Elijasze. Dla doświadczonych, jak Hansel to robota. Sam może z nim wrócę, a może zajmę się tropieniem innych, bardziej na moją miarę.
Aila nie wytrzymała i zachlipała cicho w rękaw. Poczuła dłoń na ramieniu. Bardzo lekki uścisk.
- Nim wyruszysz, chcę byś wiedziała… Że choć ból… To nie żałuję. Ni kłótni przy Torinie, ni wąwozu… Niczego. Żyć przy Tobie krótko, lepiej niż w zdrowiu i bogactwie bez Ciebie. Wiedz jeno… na pamięć mej matki i miłość do ciebie… żem sprawdził. Zimna i martwa już była. Dlategom kołka użył, nie miecza.

Spojrzała na niego zapłakanymi oczyma znad rękawa.
- Wierzę ci - szepnęła. - Jeno boleści mojej to nie zmniejsza. Może nazwiesz to miłością własną, ale bardziej niż los tych szaleńców, bardziej niż śmierć siostry obchodzi mnie teraz, że się mnie wyrzekasz. Że choć tyle pięknych słów powiedziałeś, to przecież musisz wiedzieć dobrze, że na niedolę mnie skazujesz. Nikt mnie nie poślubi, bo męża mam przecie, nikt nie przygarnie, bom wygnana i wzgardzona. Zresztą mi to po jedno, bo i tak obok ciebie nie będzie. Dlatego ja żałuję. Żałuję, że tyleś zrobił by mnie rozkochać w sobie, a gdy w końcu się udało, odrzucasz mnie, bom uwierzyła ci że wolna jestem i po swojemu chcę czynić. - Mało elegancko pociągnęła nosem.
- Co czynić? Gdzieś była i po co jak nie z nim się spotkać? - spytał. Minę miał zbolałą, widać wciąż nie wierzył, że nie spędziła tej nocy z wampirem.
- A gdzie mogłam być, skoro wampir na zamku, a tyś mi zakazał się z nim widzieć? - zapytała ze złością. - Do obozu wróciłam. Całą noc nad ogniskiem siedziałam. A rankiem... - nie wytrzymała, rozpłakała się całkiem.
Poczuła drugą dłoń, na drugim ramieniu.
- Co rankiem?

Chwilę nie mogła się opanować, szlochając przeszywająco. Dopiero po kilku głębszych oddechach, z twarzą wciąż zasłoniętą dłońmi, udało jej się rzec:
- Nie zdradziłam cię, ale... masz powody, by mnie nienawidzieć. W złości ja... ja... ją zabiłam. Theresę. I nic tu nie mam na swe usprawiedliwienie.
- Teraz droga do twej nieśmiertelności wiedzie już tylko przez Elijahę… - Pokiwał głową.
- Nie chcę nieśmiertelności, chcę ciebie! - wykrzyczała mu tedy w twarz.

Zaskoczyła go.
Nie odpowiedział nic, tylko wziął ją w objęcia. Wtuliła się wytęskniona. Nawet nie udawała, że się waha. Ot, przylgnęła do niego, kwiląc z cicha.
- Czemuś nie mogła zostać ze mną tej nocy po prostu… - Ciche pytanie chyba nie było przeznaczone do niej, może po prostu wypowiadał swoje myśli?
Jedna z jego dłoni pogładziła włosy Aili, ale choć ton był miękki i znać w nim było uczucie, to…
Czyżby wciąż nie do końca wierzył w opowieść o nocy w jaskini banitów?
Stała wciąż wtulona w jego pierś, gdy wreszcie się odezwała.
- Boję się ciebie czasem... niby chcesz mej wolności, niby mnie kochasz, lecz z władzy mężowskiej korzystasz, na niesławę skazujesz i tułaczkę, bom raz się sprzeciwiła... Robisz to, czegom się bała. Ja tak nie chcę żyć, Alexandrze. Kocham cię nad życie, ale... nie mogę...
- A ja nie mogę żyć obok Ciebie wiedząc, że kogoś wyżej w sercu masz i na skinienie zrobisz co on zechce - powiedzał bezbarwnym głosem.
- A dowody?! - Popatrzyła na niego wściekle. - Wciąż wątpisz, żeś dla mnie najważniejszy. Powiedz mi jakim prawem? Przecie też widzę potworności, które on uczynił. Jakże więc mam go kochać? Dlaczego... powiedz... dlaczego mi nie wierzysz? - zapłakała znów.
- Pięć lat w oporze trwałem nienawiść do niego w sobie żywiąc, ale dopieroś Ty mnie uwolniła. Uczucie do Ciebie. A ja wciąż niepewny cóż bym mógł uczynić gdybym stanął przed nim, a on wolę swą wyrzekł. - Pogładził ją delikatnie po mokrym policzku. - Taki to dziw, że boję się, że to samo z Tobą? Co dopiero u progu buntu stajesz? Przecież to nienaturalne uczucie. To silna moc krwi. Jesteś pewna, że stając przed nim nie zechcesz uczynić podle woli gdy ją wyrzeknie? Że nie szukać będziesz, wciąż miłość jakąś do niego żywiąc, usprawiedliwień jego gdy zacznie kłamać?

Aila niespiesznie otarła łzy.
- Myślę, że masz rację. Że wciąż mam do niego słabość i pewnie mu ulegnę, gdy powie czego pragnie. Lecz wiem też, że moja uległość ma granice i nawet Elijah nie przekroczy murów, w których urosła moja miłość do ciebie. Prawdziwa. Mimo naszego położenia, mimo przymusów, mimo różnicy urodzenia... Ona wykiełkowała i wiem, że czasem... czasem gięła się, lecz po prawdzie rosła cały czas i teraz nikt jej nie złamie. Czy wampir czy człowiek. No może z jednym wyjątkiem. - Popatrzyła mu w oczy - Nic nie poradzę, jeśli sama zwiędnie, a do tego właśnie chcesz doprowadzić. Nie walczyć, nie dać czas, nie... spróbować chociaż. Ty chcesz od razu odciąć korzenie, bo nie wiesz, czy roślina ta wytrzyma burzę. Nawet nie dajesz mi się sprawdzić... - powiedziała z wyrzutem.
- Giselle piła jego krew, może i służką jest, wiesz? - Spojrzał na nią, ale zaraz dodał: - Oszalała lekko, tak z niczego. Mówię to… bo nikogo teraz pewni być nie możemy na Kocich Łbach po trzech nocach poza zamkiem. Bo moc krwi mogła związać jeszcze kogoś. Bernarda? Teodora? Marię? Kogokolwiek. Bo to moc kompletna, o sile której wręcz nie pojmujemy. Gdyby szło o króla Francji w miejsce Elijahy. Najpierwszego męża na ziemi, kogokolwiek! Urodzenie, bogactwo, osobowość, piękno, cokolwiek z tego najpierwsze wśród ludzi… I tak zawierzyłbym ci wtedy. Jako mąż dałbym Ci więcej wolności niżby śniły sobie kobiety w Brugii. Ufałbym bezgranicznie. - Ścisnął ją mocniej. - Ale na Boga jedynego… nie przy mocy nieumarłego. Po prostu się boję, że choćby ta miłość była niczym tysiącletni dąb korzeniami sięgającymi do wnętrza ziemi… moc jego złamie to jak zapałkę. Nie dlatego, że w siłę uczuć lub Ciebie nie wierzę, ale świadom po prostu tej zdałoby się bezgranicznej mocy. Póki on istnieje… - urwał znów przeczesując jej złote pukle . - Póki on istnieje myśleć o tym nie przestanę. Nawet jakby i odszedł, to szalonym jest. Każdego dnia będę myślał, że może fantazja go poniosła i wrócił do nas na Kocie Łby. I wciąż między nami będzie, Kochana.
- I dlatego mnie odrzucasz... - odezwała się szlachcianka spokojniej, lecz jej głos przepełniał żal. - To jest obsesja, szaleństwo podobne do jego.
- Krew Elijahy szaleństwem odbija się na każdym - odpowiedział smutno i westchnął. - Jeżeli we mnie obsesją oraz panicznym strachem przed jego mocą i tym co może mi nią odebrać, to chyba i tak tanio się wykpiłem. Bo jest lekarstwo na to szaleństwo. - Spojrzał na nią i położył dłoń na jej policzku. - Chcę byś została - powiedział w końcu - odrzucić nie potrafię.
Spuściła oczy.
- Na jak długo... do kolejnego razu, gdy zgody między nami nie będzie? - zapytała cicho.
- Póki Elijaha istnieje, póty będzie we mnie ból z zazdrości o Ciebie, strachu o utratę Ciebie, nienawiści do niego - odpowiedział spoglądając jej w oczy. Wzrok miał smutny, a mimo to nie wypuszczał jej z objęć. Przygarnął ją tęsknie, jak ona przed kilkoma chwilami przylgnęła do niego. - Gdy za silny ten ból będzie… wtedy to ja odejdę.

Aila uniosła zmartwioną twarz i pogładziła go po policzku.
- Nie zostawiasz mi więc wyboru. Bo to żadna wolność. Ani moja, ani twoja. Tylko prosta droga ku nienawiści. Bo do tego będzie prowadzić ciągły strach i ciągłe wątpliwości.
- Póki on istnieje… tak - przyznał cicho, a po policzku spłynęła mu łza.
Żona, z którą spędził tak mało czasu, a której oddał serce, wyswobodziła się z jego objęć. Skinęła głową, choć podbródek jej drżał. Była jednak zbyt dumna, by prosić go, aby się zmienił. Oboje też wiedzieli, że nic by to nie dało. Póki żyje Elijah.
- Będziesz chociaż do mnie pisał... czasem?
- Nawet częściej… - Wyglądał jakby nie potrafił z siebie nic wydusić.
- A ja zawsze ci odpiszę - powiedziała łamiącym się głosem. W jej oczach znów pojawiły się łzy, więc prędko odwróciła głowę i ruszyła w przeciwnym kierunku niż komnata Alexandra.
Stał tak, póki nie zniknęła mu z oczu.
I poszedł pić nad tym, co się skończyło.


Wyjechała po południu.
Żadne nie dążyło do tego by się pożegnać.

Zbyt by bolało.


I oto koniec opowieści, Drogi Czytelniku.
Nie było tu szczęśliwego zakończenia, bo i jak szczęście znaleźć, gdy nieumarły ciągle ścieżki losu plącze? Czasem jednak lepiej taką nitkę przeznaczenia urwać, by potem utkać ją na nowo. Jeśli jesteś ciekaw dalszych losów Aili i Alexandra przeczytaj Wspomnienia Kocich Łbów, nadzieję uprzednio porzucając, że dla nich los łaskawszy będzie.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-10-2017 o 09:15.
Mira jest offline