Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2017, 15:41   #157
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Bruno nieco się nudził podczas pilnowania drwali. Spokojnie patrolował okolicę na swej anty grawitacyjnej platformie. Liczne czujniki oraz jego dron zwiadowczy przeczesywały okolicę. Całe szczęście miał zamknięty hełm, gdyż w innym wypadku wyraz twarzy mógłby zdradzić, jak bardzo wolał by robić coś innego.

Krążący dookoła dron wykrył żerującego w pobliżu Benaku.


Zwierze nie było groźne, ale duże, wielkością dorównując niedźwiedziowi. I było pewnie podobnie silne.
Dron przeskanował okolicę a potem spłoszył zwierze kierując je na miejsce wyrębu.
Pojawienie się wielkiego zwierzęcia przeciskającego się łamiąc gałęzie przez las i wypadającego na polanę wystraszyło kilka osób. Choć zdezorientowane zwierze zapewne wystraszyło się bardziej niż ludzie.
Benaku nie zatrzymał się, pędził wprost na grupkę odpoczywających i pożywiających się w przerwie od pracy ludzi. Szóstka zmęczonych drwali oraz dwoje dziewczyn rozdających żywność i wodę wpatrywała się z przerażeniem na wielkiego stwora szarżującego wprost na nich. Oczy rozszerzyły się, z rąk wypadły kupki z wodą.
Bruno znalazł się natychmiast pomiędzy ludźmi a Benaku. Zawisł na swej platformie nad ziemią, ugiął się nieco w kolanach i wyciągnął lekko wibrujący miecz w bok. Pokryte statycznym polem ostrze było gotowe do ciosu.
Zwierze stanęło na tylnych łapach i ryknęło wściekle. Bruno nagrał dźwięk, po czym skierował go do implantu w swym gardle. Wzmocnił i zmodyfikował nieco by uderzyć w Benaku potwornym rykiem z piekła rodem. I jakby tego było mało, zrobił błyskawiczny wypad do przodu, ostrze zanurzyło się samym czubkiem w mięsie stwora, oddzielając wiązania molekularne. Na gęste futro bryznęła jucha. Rana była powierzchowna, ale Bruno celował, by uszkodzić mocno ukrwione miejsce.
Zwierze opadło na cztery łapy i ruszyło w bok umykając przed nieznanym drapieżcą. Bruno śmignął za nim, upewniając się by pognało w odpowiednim kierunku.

Ludzie zakrzyknęli radośnie widząc wielkiego Benaku oddalającego się i wchodzącego między drzewa.
Okrzyki utknęły im jednak w gardle, gdy z drzewa wystrzeliły grube oślizgłe macki, chwytając i oplatając niedźwiedzio podobnego Benaku.
Zwierze zawyło rozpaczliwie. Macki naprężyły się i dźwignęły ciężkie zwierze w powietrze. Powoli, z wyraźnym wysiłkiem ciągnęły szamoczące się zwierze w górę. Piski Benaku przeszły w pełne paniki wycie.

Pijawka Wisząca
(Tentorum Potumis)

Stworzenie to zamieszkuje niższe warstwy korony lasu. Pijawka łapie swoje ofiary mackami, które potrafią się rozciągnąć trzykrotnie po czym zakuwa ciało ofiary ostrą strzykawką ukrytą w chitynowym dziobie i wysysa jej ciało z krwi.

Benaku był bez szans, w chwilę później zniknął pod liśćmi. Wtedy ludzi dobiegł odgłos czegoś twardego wbijającego się w miękką tkankę. Benaku zawył ponownie. Drzewo zatrzęsło się, gdy zwierze szamotało się ostatni raz. Ludzi dobiegł paskudny odgłos siorpania a ryki i piski Benaku słabły z każdą chwilą.
Ludzie wpatrywali się w koronę drzew z przerażeniem. Przysłuchiwali się odgłosom niczym zahipnotyzowani.
Wreszcie Benaku zamilkł. Jeszcze przez kilka chwil było słychać ten paskudny, okropny odgłos siorbania. I nagle cisza. Skończyło się.
Ludzie zaczęli się nieco rozluźniać, choć nadal byli w szoku. I wtedy nagle, z trzaskiem łamiących się gałęzi wielkie cielsko Benaku runęło w dół. Uderzyło głucho o ziemię pod drzewem. Było jednak wyraźnie mniejsze, jakby zapadnięte w sobie. Bardziej przypominało pomarszczonego rodzynka niż tłuste zwierze.

Bruno skierował swój karabinek Gaussa w koronę drzew. Teraz widział pijawkę o wiele lepiej. Była pełna gorącej krwi..
Podleciał bliżej. Dużo bliżej. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wykorzystać podwieszonego pod lufą granatnika. Było by to za pewne efektowne. Jednak nie zdecydował się na to. Seria wyciszonych pocisków wyrwało się z lufy i przebiło miękkie oślizgłe ciało pijawki. Bez problemów przebijając miękka tkankę i kilka pobliskich drzew.
Pijawka zaskrzeczała złowrogo i przeciągle, w kierunku Barona wystrzeliły długie tłuste macki. Owinęły się dookoła pancerza. Platforma anty grawitacyjna zabuczała głośniej, przeciwstawiając się wielkiej sile stwora. Karabinek wystrzelił ponownie. Wzdłuż pnia drzewa popłynęła gęsta zielono czerwona jucha.
Cholera, stwór wydawał się nie mieć scentralizowanego ośrodka nerwowego, inaczej był by dawno martwy. Bruno sięgnął po miecz. Nie było łatwo, gdyż macki utrudniały ruch. Siłowniki w jego ramionach pracowały z maksymalną siłą. Na wyświetlaczu pojawiło się ostrzeżenie przed przeciążeniem. Dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza, śmignęło ostrze z łatwością rozcinając lepkie oślizgłe macki.
Bruno wystrzelił na swej platformie do przodu. Wprost ku napuchniętemu cielsku pijawki. Trzasnęły łamane gałęzie. Miecz rozciął inne.
Stwór znów zaskrzeczał, tym razem w agonii. Pokryte statycznym polem ostrze rozcięło nadymane cielsko. W duł chlapnęła wcześniej wyssana krew Benaku i mnóstwo śluzu i własnych płynów pijawki.
Pijawka zamilkła. W dół zwisły macki. Martwe i nieruchome.
Bruno strącił w dół cielsko. Słychać było mlaśnięcia, gdy przyssane do drzewa cielsko od niego się odklejało. Potem stwór runął o ziemię z mokrym plasknięciem.
Pijawka była ogromna.
A ludzie przyglądali się temu z otwartymi oczyma. Zaraz potem spoglądając dookoła na inne drzewa.

Bruno uśmiechnął się pod hełmem. Pierwsza część planu wykonana.

***

Kilka razy w ciągu następnych dni musiał jeszcze przepędzić jakieś mniejsze drapieżniki, które zaciekawione hałasem sporej grupki ludzi, zbliżyły się by zobaczyć, czy to coś hałasującego można zjeść. A gdy nie chciały się zbliżyć same, a była ku temu okazja, Bruno korzystał z swojego drona, który krążył dookoła, by wystraszyć nieco zwierze, tak, by samo zbliżyło się do ludzi. I by on miał co robić, chroniąc powierzoną mu grupę.
Dbał za każdym razem, by owe zajścia miały świadków. Samemu się nigdy nie przechwalał, ale znał się na zabiegach PR. Wiedział też, jak w efektowny sposób zabijać, by ludziom owe obrazy utkwiły w pamięci. Oraz jego samego w roli bohatera.
Źle się stało, że odkryto iż jest psionem, musiał zatem podbudować swoją reputację. Ratowanie kilkoro osadnikom życie, to był dość dobry sposób.
Oczywiście nie przesadzał. Każdy głupi by się domyślił, że coś jest na rzeczy, jeśli akurat jego grupkę co pięć minut coś by chciało schrupać. Dbał zatem, by wyglądało to zawsze naturalnie.

Najgroźniejszym stworzeniem w tym rejonie okazała się Pijawka Wisząca.
Były znakomicie zakamuflowane i do tego zimnokrwiste. Trudno było je wypatrzeć, nawet termowizja niewiele pomagała.
Bruno dysponował o wiele bardziej zaawansowanym sprzętem, jego czujniki zbierały wiele fal, takich jak IR, radio, UV a nawet promieniowanie radioaktywne i przetwarzało to na obraz podkreślając niektóre szczegóły i wyświetlając w polu widzenia całą gamę danych, jak choćby temperatura lub gęstość czy promieniowanie danego obiektu.
Niezmiernie pomocny okazał się węszyciel, czyli analizator chemiczny, który dostarczał danych, dzięki czemu Bruno mógł szukać za wybranymi cząsteczkami, lub nawet za śladami specyficznego DNA. Obok opcji szukania, analizator potrafił wyświetlić chemiczny skład obiektów, na które Bruno spoglądał. Świetnie się sprawował w znajdowaniu żyjątek wśród roślinności. Lub w określaniu, czy dana roślina, owad, płaz czy zwierzę jest trujące.
Zaś X-Ray Outlining Aid pozwalał odszukiwać zagrożenia chroniące się za jakimiś przeszkodami.

Bruno jednak nie afiszował się tym co posiada. Ludzie mieli się jednak nieco bać i liczyć, iż on znajdzie zagrożenie w porę, ale nie mieli prawa mieć tej pewności. Jeśli ktoś ma pewność, że coś go zawsze ochroni, to się przestanie bać. A gdy przestanie się bać, nie będzie wdzięcznym, że ktoś go uratował przed kłami i pazurami leśnego drapieżcy.
Stara sztuczka, utrzymuj zagrożenie, ratuj w ostatniej chwili widowiskowo. I najlepiej ratuj osobniki na której grupie zależy, kobiety i dzieci się do tego świetnie nadawały. Dzieci, cóż, tych niestety nie było tutaj przy wyrębie drzew. Ale było kilka kobiet, w tym dwie młodsze które zajmowały się wydawaniem prowiantu i noszeniem wody drwalom. Znakomity cel.

Pijawki Bruno przedstawił swojej trzódce w dość makabryczny sposób. Całe zajście z Benaku było przez niego starannie wyreżyserowane. I wydawało się odnosić odpowiednie skutki.
Teraz czas był przejść do kolejnej części planu.

Bruno wykrył kolejną wielką pijawkę. Ludzie kierowali się w jej kierunku. Ale nie chciał, by wykryto ją zbyt wcześnie. Miała zaatakować gdy on zdecyduje.
Wyciągnął zatem w stronę oślizgłego cielska swe myśli. Uspokoił stwora projektując uczucie spokoju i bezpieczeństwa.
Zadziałało. Stwór nie zaatakował, nawet gdy mężczyźni zaczęli ścinać grube drzewo w którego koronie wylegiwała się ohydna pijawa.
Bruno patrolował okolicę jak zawsze. Czekał. Już bał się, że będzie musiał wywołać w kimś pragnienie. Ale nie musiał, szczęście uśmiechnęło się do niego.
Mężczyźni pracujący przy grubym pniu przerwali pracę i przywołali dziewczyny z wodą.
Bruno cisnął psionicznym impulsem w pijawę. Niczym rozgrzana włócznia impuls przegryzł się do umysłu ohydnego drapieżcy.
Pijawka zaskrzeczała paskudnie. Z góry wystrzeliły macki koncentrując się na dziewczętach. Żarłoczny stwór nie ograniczył się jednak tylko do nich, nie chciał przepuścić okazji i pochwycił też jednego mężczyznę, pozostali rozpierzchli się w panice.
Dziewczyny pisnęły przeraźliwie gdy oślizgłe macki owinęły się ciasno dookoła ich ciał. Mężczyzna krzyknął żałośnie, ale i on nie był w stanie uwolnić się.
Ofiary były tym razem dużo lżejsze niż uprzednio. Benaku ważył kilkakrotnie więcej niż trójka ludzi. Pijawa nie miała żadnych kłopotów wciągnąć swe ofiary w koronę drzewa.
Porwani ludzie wołali rozpaczliwie o pomoc. Jedna z dziewcząt wpadła w absolutną panikę wrzeszcząc z przerażenia co tchu w płucach.
Trzasnęły gałęzie gdy Bruno runął na koronę drzewa swym opancerzonym ciałem. Błysnęło ostrze miecza.
Z kikutów przeciętych macek trysnęła gęsta zielona jucha. Porwany mężczyzna runął w dół. Upadek na pewno bolał, ale Bruno zdążył zareagować, gdy ofiara była jeszcze stosunkowo nisko.
Gorzej przedstawiała się sprawa z dziewczętami. Były już wyżej, gdyby je obciął, spadły by i zapewne złamały by coś... w najgorszym razie kark. A to była by wielka szkoda.
Nie mógł też uwolnić jednej i sfrunąć z nią w dół, gdyż nie zdążył by uratować drugiej.
A na domiar złego pijawa już wiedziała, że ją atakuje. Pozostałe jej macki wystrzeliły w jego stronę.
Bruno sięgnął po sztylet i w przelocie cisnął w nim w jedną z macek owiniętych w okuł ślicznej blondynki.
Ostrze przebiło miękką tkankę i wbiło się głęboko w konar drzewa przyciskając jelcem mackę tak, by nie mogła się wyzwolić. Bruno minął dziewczynę, która wyciągnęła w jego stronę ręce... na próżno. Nie mógł jej zabrać teraz, nie zabijając drugiej. - Przytrzymaj się pnia, zaraz po ciebie przybędę.
Ostrze tańczyło dookoła tnąc i siekąc macki, w kilka sekund Bruno łamiąc gałęzie dogonił drugo dziewczynę. pochwycił ją w pasie lewą ręką i odciął szerokim cięciem kilka macek. Natychmiast z kikutów chlupnęła galaretowata jucha paskudząc ubranie dziewczyny i pancerz Bruno.
Na chwilę platforma zamilkła, a grawitacja planety pochwyciła ich w swe władanie. Spadli.
Platforma zamruczała ponownie zatrzymując ich nagle tuż obok zapłakanej blondynki.
- Zamawiała pani taxi? - uśmiechnął się do niej Bruno przez otwierający się hełm.
Jedno cięcie i również ta dziewczyna była wolna. Obciążona platforma zabuczała głośniej, lecz szybko oddaliła się od drzewa, gdzie ranna pijawka skrzeczała i piszczała, nie wiadomo czy z bólu czy w wściekłości.
Bruno przefrunął nad całą polaną, tak, by każdy mógł zobaczyć go z dwoma uratowanymi dziewczętami. By wreszcie powoli opaść ku ziemi wśród pozostałych drwali.

***
Innego dnia, po otrzymaniu telepatycznej wiadomości...

Baron obniżył lot swojej platformy anty grawitacyjnej, chowając się przed widokiem postronnych.
Jego dron pozostał, tak by obserwować pracujących dla niego. Sprawę ułatwiał fakt, że była to nocna zmiana. W jego polu widzenia otworzyło się okienko z widokiem w podczerwieni z kamery robota.
Bruno zatrzymał się w wskazanym miejscu, spokojnie rozglądając dookoła. Był ciekawy.

Miejscem spotkania był skraj lasu. Pomimo mroku, widać było stąd czarne, falujące morze. Z każdym oddechem wilgoć skraplała się tworząc mgiełkę, co świadczyło, o tym że temperatura powietrza ostatnio, wyraźnie się obniżyła. Baron nie musiał daleko szukać. Nieco głębiej lasu spostrzegł ruch, a następnie… znaną sylwetkę. Chyba pierwszy raz widział swojego przełożonego z jakąkolwiek bronią. Zahary Durra obserwował go już od jakiegoś czasu.


Przedstawiciel Konsorcjum schował nóż do skórzanego etui, najwyraźniej czując się w towarzystwie Hermanna von Bismarck bezpieczniej.
- Jednak przyszedłeś. - powitał go cicho - cieszy mnie to, podobnie jak fakt, że nic mi o tym nie powiedziałeś. - Zahary uśmiechnął się i podszedł bliżej.

Z jednej strony brak lojalności wobec pracodawcy mógł być odebrany nieprzychylnie, ale nie oszukujmy się, tutaj chodziło o coś ważniejszego i Zahary doskonale to rozumiał. Zaś fakt, iż Baron nie zdradził swoich zamiarów napawał optymizmem co do intencji w tej sprawie, w której oboje tutaj przyszli.

Baron otworzył hełm swojego pancerza, by móc swobodniej rozmawiać.
Pierwsze co zrobił, musiał zrobić, to sięgnął umysłem w stronę Zaharego. Potrzebował pewności, że jest on rzeczywiście psionikiem. A najlepszym sposobem było sprawdzić jego umysłową tarczę. Zdziwił się nieco, gdy takowej nie napotkał. Natychmiast stał się bardziej czujny, lecz starał się nie dać tego po sobie poznać.
- Przyznam, że raczej spodziewałem się kogoś... bardziej tubylczego. - przyznał Bruno. - Jestem, i chętnie dowiem się więcej, przyznając, że dodatkowo wzbudziłeś mą ciekawość.

Zahary złożył ramiona na piersi i skinął głową, by Baron się odwrócił, w tym samym momencie usłyszał za plecami głos, który bardziej pasował do jego mentalnego wyobrażenia.


- Och… Mówiłem przecież, że mamy wspólnych znajomych. - Obcy, czarnowłosy mężczyzna postąpił w ich stronę z rozłożonymi rękoma w geście przeprosin - To ja zaprosiłem was obu na to spotkanie.

Mężczyzna uścisnął najpierw dłoń Zaharego Durra, a następnie odwrócił się do Barona, pozwalając by przedstawiciel Konsorcjum przedstawił ich sobie nawzajem.
- Baronie, to Victor Kasapi… Victorze, to jest właśnie Hermann Bruno von Bismarck.
- To dla mnie zaszczyt. - Victor, patrząc w oczy Bruno, wyciągnął swą prawicę, by dokonać rytuału powitania.

Bruno podał rękę Victorowi - To ja czuję się zaszczycony - odparł uprzejmie.
Przyjrzał się nieco dokładniej Victorowi, oceniając stan jego ubioru i ekwipunku.

Mężczyzna wyglądał nienagannie. Był odziany w skórzaną kurtę koloru czarnego z zielonymi wstawkami, która prócz niewielkich śladów zużycia, prezentowała się godnie. Kiedy Bruno zerknął na buty mężczyzny spostrzegł, że i one są niemal całkowicie czyste. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnej widocznej broni, a jedyną rzeczą jaką ze sobą przyniósł był worek wykonany z Korzeniówki Avalońskiej.
- Zapomniałem przybrudzić. - Victor uśmiechnął się chytrze, widząc gdzie zawędrował wzrok Bruno.

- Stare nawyki - usprawiedliwił się Bruno.

Victor Kasapi przytaknął, dając do zrozumienia, że doskonale to rozumie. Kolejne słowa zaczął wypowiadać, kiedy obrócił się tyłem i postąpił kilka kroków, ot tak, dla ruchu.
- Przy ostatniej naszej komunikacji, rozmawialiśmy o... jak to ładnie Baron ujął “przebudzeniu ludzkości”. Chwytliwe. - Victor znów się odwrócił i przysiadł na powalonym pniu, opierając nogę w okolicach kostki na kolanie drugiej nogi. Spojrzał na Zaharego, a następnie znów na Barona. - Powiedziałem, że jest sposób, by każdy mógł stać się taki jak my dwaj. Zahary nie chce - Victor rozłożył ręce, zaś przedstawiciel Konsorcjum uśmiechnął się półgębkiem - jego prawo, ale ma wybór…

- Bezstronność, może się nam jeszcze przydać, Victorze. - wtrącił Durra.

- Och… bezstronność tak... i zaufanie. Wiem o nim wszystko... - Victor wskazał Zaharego kciukiem - … a najlepsze jest to, że mu to nie przeszkadza.

Zahary roześmiał się i podszedł do Victora, by odebrać od niego worek z korzeniówki. Podał go Baronowi.

Baron uśmiechnął się, gdy Victor wspomniał o "przebudzeniu ludzkości".
- PR jest ważną, aczkolwiek często zaniedbywaną, stroną każdej rewolucji - dodał rozkładając niewinnie ręce.
Bruno nie do końca wiedział, co takiego łączy obu mężczyzn, ale nie drążył obecnie tematu.
Przyjął za to worek od Zaharego. Unosząc pytająco brew zerknął ostrożnie do środka.

Całość nie była ciężka, a wewnątrz znajdowała się jedynie dwie metalowe fiolki z przeszkleniem na środku. Pierwsza fiolka była wypełniona gęstym płynem o niebieskim zabarwieniu, zaś w drugiej pływała przeźroczysta ciecz.

- Co to takiego? - dopytał Bruno.

- Ta niebieska... - zaczął Victor - mówimy na nią “Ikhor”. Substancja, która aktywizuje oraz wspomaga jądro migdałowate. Druga to związki na bazie etanolu, mające ułatwić przyswojenie i zneutralizować toksyny. Ikhor wytwarza pewien Avaloński gatunek, zwany przez nas “Chrysomallos”. Jeśli chcesz możesz sam się przekonać jak działa, choć miej świadomość, że być może to najcenniejsza substancja, jaką zna ludzkość.

Baron sięgnął po fiolkę, przyglądając się substancji bliżej.
- Fascynujące. Jak się to dawkuje i jak szybko działa, i oczywiście jak skuteczne to jest? - Bruno nie mógł się powstrzymać od zadawania pytań. Czegoś tak cudownego jeszcze nie widział. Jeśli... rzeczywiście działało.
Nie zadał w sumie najważniejszego pytania - czego oczekiwali ci dwoje od niego - ale w tych okolicznościach, było to raczej wybaczalne przeoczenie.

- Och… potrzeba do dziesięciu minut od wstrzyknięcia w żyły, by Ikhor trafił z krwiobiegu do układu limfatycznego. Wtedy należy wypić drugą fiolkę, lecz efekty czuć już w tym momencie. Najlepiej porównać Ikhor do naturalnych banków mocy psionicznej, z tą różnicą, że nic nas nie ogranicza, a dodatkowo znacznie zwiększa zakres manifestowania mocy, bez negatywnych skutków natury psychicznej. To zaś pozwala na łatwiejszy rozwój.

- Niesamowite. - rzekł Bruno z niemalże nabożnym zachwytem. Jeśli to była prawda, pozwalało to zrzucić okowy jakie ograniczało używanie mocy i... to by znaczyło... ten pomysł zapierał dech w piersiach.
- Jak wygląda stworzenie produkujące tą substancję i gdzie występuje? - kolejna nurtująca go kwestia.

Mężczyźni rozmawiający z Baronem wymienili spojrzenia. Zahary uśmiechnął się zażenowany, zaś Victor skinął, by to on to powiedział.
- W kolonii mówią na nie “Bimbrownik”.

Baron się roześmiał. - Zdaje się, że moi koledzy pragną sobie z nich robić alkohol. Coś czuję, że może to mieć dla nich pewne skutki uboczne.
- Zdaje się, że są dość powszechne na tej planecie. To bardzo dobrze. - podzielił się przemyśleniem.
- Zatem jak mogę was wesprzeć?

- Załoga Excalibura trochę je przetrzebiła, nim zdała sobie sprawę co czynią. – zaczął Zahary – Victor zachłysnął się nieco możliwościami i popełnił kilka błędów... dość poważnych. Aby wcielić plan rozpowszechnienia psioniki, koniecznym będzie przesłanie kilku osobników Chrysomallos na planetę nam przychylną. Zadanie praktycznie niewykonalne, póki stacjonuje tutaj Argos, poza tym ktoś musi poinformować odpowiednie osoby. Naszym zadaniem jest ukrycie przed wojskiem faktu istnienia Ikhoru. Gdyby dowiedzieli się jaki potencjał ma ta planeta i czym to grozi... - Zahary poprawił mankiety i spojrzał daleko przed siebie - Personel medyczny, a głównie doktor Melathios otrzymał zadanie zbadania naszych Avalońskich przyjaciół. Prawdopodobnie zapytają cię o opinię. Nie powiesz im o ożywieniu jakie poczuje twój organizm w pobliżu owej substancji. Z tego co mówił mi Victor, nawet sam zapach u osoby obdarzonej powoduje pewne zmiany. W miarę możliwości postarasz się chronić załogę Excalibura przed wykryciem, aż przybędzie kolejny statek, który zabierze Chrysomallos.

- Na tym nie koniec… - tym razem odezwał się Victor Kasapi - Dom Von Bismarck, choć zubożały i na wymarciu wciąż jest szanowanym głosem wśród możnych. Wciąż masz przyjaciół, którzy pamiętają twojego ojca Sigfrida von Bismarck. W zamian za uruchomienie w przyszłości twoich wpływów i kontaktów, dołożymy starań, by dom von Bismarck powrócił do swej dawnej pozycji. Może właśnie dzięki Ikhor? Zainteresowany?

- Rozumiem. - Bruno zastanowił się przez chwilę.
- Wiecie kiedy Argos ma zamiar odlecieć? I pytanie, które nasuwa się samo, czy fakt, że to bombowiec planetarny oznacza, że ktoś wie o zagrożeniu ze strony bimbrowników? Wybór wydawał mi się poprzednio osobliwy, teraz, widzę to w zupełnie nowym świetle. - zastanawiał się na głos.
- doktor Melathios ... w obecnych warunkach eliminacja nie bardzo wchodzi w grę. Trzeba utrzymać wojsko i kolonię w przekonaniu, iż zagrożenie minęło. Ale warto by znaleźć mu inne, ciekawsze zadanie. Zdaje się, że skupia się nad nimi tylko i wyłącznie z powodu alkoholu. Może podsunąć mu lepszą opcję, albo jakieś ciekawsze zwierze? Co zaś do Argos... czy istniała by możliwość odnalezienia szczątków obozu Ekskalibura? Coś co by wskazywało, że wszyscy umarli. Najlepiej, jakby ślady wskazywały na jakąś katastrofę w czasie, gdy kolonia była w hiberna torach. Może wybuch wulkanu? Jak by znaleziono tak jakiś pamiętnik, albo inne zapiski, wskazujące na to, że był jeden szalony psion, nie więcej. Który zmusił albo zabił resztę, ale zginął potem samemu w owej katastrofie. No coś co by rozwiało tajemnicę, dając jej bardziej namacalny obraz. Da się to zorganizować? Obecnie wszyscy mają stracha przed tajemniczymi, wszechobecnymi i na dodatek wszechpotężnymi psionami. Trzeba to zakończyć.
- Co do odbudowania pozycji mego rodu, jestem jak najbardziej zainteresowany, ale zostawmy to na później.

- Och… oczywiście, najpierw naglące sprawy. - przyznał Victor, lecz Zahary przerwał mu bezpardonowo.

- Oficjalnie Argos pozostanie na orbicie do wyjaśnienia sprawy zaginięcia załogi Excalibur, lub do przybycia statku Morgana… - wtrącił - ...czyli za sto sześćdziesiąt dwie Avalońskie doby. Co do bombowca… zagrożenie jest realne, choć nie wiemy ile mogą wiedzieć. Avalon został odkryty w ramach Imperialnego Programu Kolonizacyjnego, rozpoczętego z inicjatywy Imperatora Archibalda III. Następnie Avalon został zakwalifikowany jako planeta drugiej kategorii. Jak widać, niesłusznie. Nie jest dla mnie do końca jasne na jakiej zasadzie dokonano tej kwalifikacji, być może z racji na odległość od Imperium. Ta sprawa ciągnie się od dłuższego czasu, jeszcze nim Konsorcjum, które reprezentuję zyskało udziały w Fundacji, ale oficjalnie nikt nie schodził na planetę przed Excaliburem.

- Tajemnicą poliszynela jest jednak że Avalonem interesowało się Czarne Oko, a wielu twierdzi, że organizacja ta maczała palce w uzyskaniu praw do planety dla Fundacji, a więc i Konsorcjum - mówiąc to Victor przeszył wzrokiem Bruno, dokładnie go lustrując, zaś zarówno on, jak i Zahary uśmiechnęli się lekko. Zaraz poruszył jednak inny wątek.
- Ciężko będzie zainicjować takie zniknięcie… przemyślę to. Masz jednak moje słowo, że nie będę ingerować więcej w sprawy kolonii.

Bruno również uśmiechnął się, gdy padła nazwa Czarnego Oka. -To zrozumiałe. - skomentował.
- Klasyfikacja raczej dobra dla naszych celów. Mniejsze zainteresowanie.- skomentował Bruno.
- Postaram się uspokoić nastroje w kolonii, trochę zmniejszyć strach przed psionikami czającymi się pod każdym łóżkiem i w każdym cieniu. Ale coś namacalnego byłoby bardzo nam na rękę. może jakiś łazik z odpowiednio spreparowanym dziennikiem operatora, jedynego uciekiniera z zniszczonego katastrofą naturalną obozu Ekskalibura. Który by został przypadkowo odkryty? Cokolwiek, by zasugerować, że zagrożenie minęło. - Bruno mógł rzucić jeszcze inne pomysły. Ufał jednak, że Victor coś wymyśli. Dowody nie musiały być wielkie. Nie trzeba było pozorować całości. Nie potrzebny był prawdziwy obóz z masą trupów. Jeden uszkodzony, cząstkowy dokument, jakieś nagranie przerażonej kobiety opowiadającej o swych przeżyciach. Łazik był dobry, albo jakiś wrak jakiegoś latadełka, bo sugerowałby, że obóz Ekskalibura był daleko. Katastrofa, jedyny ocalały pragnący dotrzeć do kolonii, jedynych ludzi o których wie. Niestety, nie udało się, coś go po drodze zżarło, ale pozostawił po sobie komputer z nagraniem albo dziennikiem. Proste i skuteczne. A im mniej szczegółów, tym lepiej. Bo mniej rzeczy, które mogłyby zdradzić, że to fałszywka. Koloniści uwierzyliby. Kierowani nadzieją na uwolnienie się od zagrożenia, wdzięcznie przyjęliby ten dowód, dodatkowo przekonywani przez Zaharego i Bruno.
Sama katastrofa zaś... można było wymyślić dowolną liczbę scenariuszy. Erupcja wulkanu, lawina błotna/śnieżna/skalna, trzęsienie ziemi, powódź, atak drapieżców, choroba, wybuch złoża gazu, osunięcie się gruntu do podziemnej groty albo rzeki,eksplozja jakiegoś reaktora i tak dalej.
Posłaniec zaś... cóż, sam łazik czy komputerek by wystarczył. Ale jakby wykopać z grobu jakiegoś oryginalnego członka wyprawy Ekskalibura? Na pewno kogoś stracili. Ogołocony z mięsa przez jakieś mrówki czy owady szkielet ładnie skrył by datę śmierci, ale zostało by wystarczająco materiału genetycznego, by potwierdzić, że był to członek Ekskalibura. Dodałoby to wiarygodności historyjce o pojedynczym uciekinierze, którego coś zjadło... albo padł od ran, choroby czy z głodu... nie ważne...
- Co do Argos. Zgaduję, że w systemie nie macie niczego, będącego w stanie go strącić z orbity? Bo zgaduję, iż uszkodzenia Nadziei to wasza sprawka? Nie, że byłoby mądre strącać wojskowy statek... Ale warto rozważyć opcję na najgorszą ewentualność. Macie większe siły? Warto rozważać abordaż? Można by przemycić kilku ludzi za pomocą oficjalnych lotów odbywających się między kolonią a Argos. Ale najlepiej dla sprawy, jakby Argos stwierdził, że nie ma się czym przejmować i odleciał. Im prędzej tym lepiej.

- Strącenie statku nie było zbyt rozsądnym posunięciem. Delikatnie mówiąc. - Zahary wyglądał na lekko zniecierpliwionego, nie powinni przedłużać tego spotkania bardziej niż to konieczne. - Niemniej, tak, to sprawka Excalibura. Wyjaśniliśmy już sobie to z Victorem... Atak na Argos nie wchodzi w grę.- wznowił po krótkiej pauzie - Chyba że jak Baronie sugerujesz, abordaż pod przykrywką. Zresztą sam wspominałem już coś na ten temat, prawda? Zakładam że z Ikhor i pomocą Victora oraz kilku innych psioników mogłoby się to udać? Sprawę utrudnia pański zakaz wstępu na pokład oraz fakt, że później będziemy musieli się z tego tłumaczyć. Dlatego pozostawmy mrzonki na temat ataku i skupmy się na uciszaniu sprawy. Jest jeszcze jedna rzecz, o której Baron powinien wiedzieć. W kolonii jest jeszcze jeden psionik. Na tyle utalentowany, że Victor pomylił go z początku z osobą dorosłą. Louis Bouleau. Sprawa z jego ojcem została załagodzona przez Alaina deVall, wcześniejszego gubernatora, zaś James Bouleau wraca do zdrowia, lecz musimy mieć na malca baczenie, tak na wszelki wypadek.

Bruno pokiwał potakująco głową. Zahary faktycznie zaproponował ułożenie scenariusza przejęcia Argos. Wtedy to była tylko gra. Jak widać, jednak nie tak niewinna, jak się zdawało.
- Owszem, Mam zakaz, ale w przeszłości to mnie też nie powstrzymywało. Mam dość dobry system maskujący i odpowiedni talent psioniczny. Potrafię się ukryć. Dobrze, mamy plan awaryjny, ale jak wszyscy się zgadzamy, lepiej, gdy nie będziemy musieli z niego korzystać.
- Malec to problem. - Baron zmarszczył brwi. Można by pomyśleć, że bombowiec planetarny z podejrzliwym i złowrogo psionom nastawionym kapitanem na mostku, oraz zainteresowanie się kolonii bimbrownikami, obecnie wyczerpują pojęcie problem. A tu jeszcze było coś więcej.
- Jeśli to będzie konieczne, zajmę się nim po cichu. - strach pomyśleć, co by się stało, gdyby koloniści połączyli swoje zainteresowanie bimbrownikami z dzieciakiem.
- Chyba czas wracać. - Baron skupił się na chwilę bardziej na okienku wyświetlającym w jego polu widzenia obraz z drona.

- Louisowi nie może spaść włos z głowy - powiedział zdecydowanie Victor, a Baron odniósł wrażenie, że kryje się za tym coś więcej - Zabralibyśmy go do ojca, ale to znów wzmoży czujność kolonii. Nie powinien sprawiać kłopotów, choć to wciąż tylko dziecko.

- Jego matka jest urbanistką. Dołożę starań, by w stosownym czasie został wraz z nią oddelegowany do nowo-powstającej kolonii. Naprawdę powinniśmy już kończyć - Zahary zgodził się na koniec z Bruno. - Jesteśmy w kontakcie - uścisnął dłoń Victora i zaczekał na Hermanna Von Bismarck.

Baron skłonił się lekko.
- Oczywiście. Istnieje wiele możliwości zajęcia się problemem, dzieciobójstwo nie należy do pierwszych, które przychodzą mi na myśl. - wyjaśnił.
Bruno również pożegnał się. Był bardzo rad ze spotkania.

Zahary już miał odejść, lecz o czymś sobie przypomniał. Odwrócił się do Victora, który uniósł pytająco brew.
- W zasadzie… zawsze chciałem to zobaczyć. Wciąż nie wierzę, że to możliwe. - wyjaśnił przedstawiciel Konsorcjum.

Victor uśmiechnął się rozkładając na bok ręce.
- Och… Teleportacja psioniczna? To nie takie trudne.
Victor zamknął oczy. Jego postać zafalowała. A potem zniknęła z głuchym trzaskiem. To powietrze zapadło się w pozostawione po jego ciele puste miejsce.
Dużo ciekawsze zjawisko miało miejsce po drugiej stronie. teleportu. Z sykiem Victor wyłonił się nagle w nowym miejscu. Na jego skórze zaiskrzyło, pojawiły się płomienie z rozgrzanego na skutek przeniesienia powietrza. Ciało Victor musiało sobie poradzić z nagłą zmianą temperatury i ciśnienia. Ale tego już dwójka pozostałych nie widziała.


 
Ehran jest offline