Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2017, 19:04   #7
Mimi
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację
10 lat temu
Novigrad


Pośród karczmianego gwaru rozległ się ledwo słyszalny dziewczęcy śpiew w Starszej Mowie, akompaniowany brzędkaniem strun źle nastrojonej lutni. Kilka głów mimochodem odwróciło się w stronę szynkwasu, przy którym siedziała młoda kobieta. Ubrana była w prostą białą sukienkę. Płomiennorude włosy odgarnęła za spiczasto zakończone uszy i skupiła się na uważnym przekręcaniu stroików instrumentu, szarpiąc pojedyncze struny.
Nagle pisnęła przestraszona i podskoczyła na stołku. Przy stoliku obok rozległ się gromki śmiech i brawa. Pulchny jegomość wstał i złożył ukłony wszystkim dookoła i tłustymi paluchami wskazał na bardkę.
- Jakbym chciał słuchać takiego jazgotu, to bym do baby do domu poszedł!
Przy kilku stolikach rozległa się nowa salwa śmiechu i potakiwań.
Elfka z obrzydzeniem wyciągnęła obgryzioną kość drobiowego pochodzenia i z rozmachem cisnęła ją w kpiącego z niej mężczyznę.
- Thaess aep! Jak takiś mądry, to sam graj na tym rozpieprzonym cholerstwie! – wykrzyknęła wściekła i rzuciła lutnią w ślad za kością. Rzut był celny, gość karczmy zerwał w czoło, najwidoczniej zbyt pijany, by wykonać unik. Osunął się z powrotem na krześlo i schował głowę w dłoniach.
- Dajcie mi tu tę rudą sukę... – wycharczał groźnie, masując czoło.
Bardka nie miała ochoty przekonać się, co będzie dalej. Zeskoczyła ze stołka i wybiegając z karczmy, odwróciła się przez ramię.
- A'báeth me aep arse, śmierdzący Dh’oine!
Na zewnątrz hulała ulewa.

Elfka biegła opustoszałą ulicą ile tchu w piersi. Nie oglądała się za siebie. Gdy kolka kłująca jej bok stała się nie do zniesienia, skręciła w boczną uliczkę i przylgnęła plecami do chłodnej ściany domostwa, o mały włos nie uderzając się w otwartą okiennicę. Stała tam pochylona dobry moment, łapiąc oddech i uciskając dłonią kibić.
W ciemnym pokoju tuż nad jej głową rozległ się ledwo słyszalny szelst, a z okna wyskoczył czarno odziany jegomość. Wylądował stabilnie, jednak widząc bardkę odskoczył na prędce i wyciągnął zza pasa jednoręczny miecz. Bardka wstrzymała oddech i zamarła w kompletnym bezruchu.

- Co robisz pod tym oknem? – zapytał groźnie mężczyzna, przysuwając do jej policzka miecz. Elfka patrząca nieruchomo przed siebie nie mogła zobaczyć resztek świeżej krwi pokrywającej ostrze.
- Próbuję uczciwie zarobić na życie. A Ty? – odparła buńczucznie. Mężczyzna parsknął ironicznie.
- Cóż za spotkanie. Ja również... zarabiam na życie – odrzekł z wahaniem , nie opuszczając miecza. Stanął przed dziewczyną.
- Ręce do ściany. Powoli. I ani drgnij, bo skrócę Cię o głowę.
Elfka ostrożnie wykonała polecenie. Wyprostowała się i uniosła dłonie nad głowę, po czym powoli rozłożyła je na ścianie.

Mężczyzna nastąpił swoimi ciężkimi buciorami na jej uszyte z miękkiej skórki trzewiki, aby nie mogła go kopnąć i pospiesznie ją obszukał. Gdy nie znalazł przy niej niczego, płynnem ruchem umieścił miecz w pochwie i odgarnął mokre włosy przyklejone do twarzy. Jego prawy policzek przecinała drobna blizna, ledwo widoczna pod otaczającym ją zarostem.
- Zarabiasz na życie, powiadasz? O ile mnie pamięć nie myli, „Passiflora” jest trzy przecznice stąd.
Dziewczyna otworzyła usta w niedowierzaniu i bulwersacji, chciała zripostować się nowospotkanemu mężczyźnie, jednak, jak na złość, wszystkie słowa uciekły jej z głowy. Prychnęła tylko jak wściekła kotka i zaczęła odchodzić.
Mężczyzna stał, obserwując ją z szerokim uśmiechem. Chciał zawołać za dziewczyną, ta jednak przystanęła z własnej woli. Przez sekudnę stała nieruchomo, jakby się wahała.
Na pustej uliczce słychać było tylko szum deszczu i zawodzące w oddali koty.
W końcu odwróciła się i spojrzała na niego, nad wyraz smutnie.
- Pomożesz mi odzyskać moją lutnię? To wszystko, co mam. Co mi zostało... – jej urodziwie kształtne wargi zadrżały. Zakryła dłonią usta.
Zdumiony mężczyzna spojrzał w płowozielone oczy przed nim. Nie wiedział, czy spływające po policzkach dziewczyny krople to deszcz, czy łzy.



Obecnie

Moira
„W Gardzieli Krakena”


Przeszli przez plac główny, o tej porze dawno opustoszały. Jedynymi żywymi duszami poza nimi, byli obwąchujący trawę szarobury pies i para zachłannie obściskująca się pod drzewem rosnącym na samym środku majdanu.
- Gdyby Twoje serce nie było wyrzeźbione w lodzie, to moglibyśmy być my... – westchnął teatralnie Fredrik i spojrzał na Moirę z udawanym żalem w swoich jasnoszarych oczach.

Gdy zbliżyli się do karczmy, dało się z niej słyszeć kobiecy krzyk i dźwięk rozbijanego szkła. Fredrik uśmiechnął się szeroko i przystanął.
- Dolej mi tego cholernego wina, Yorshka! Kurwa, za każdym razem to samo! – wykrzykiwane słowa zupełnie nie pasowały do melodyjnego głosu kobiety.
Elkhorne odczekał chwilę z palcem uniesionym w górze, jakby się czegoś spodziewając. Coś szklanego rozbiło się o zamknięte drzwi przed nimi. Mężczyzna uśmiechnął się dumnie i ukłonił się przed Moirą. Trwając w eleganckim reweransie pociągnął drewniane drzwi, przepuszając kobietę pierwszą. Wkroczyli w gwarną jasność i ciepło, natychmiast ściągając na siebie spojrzenia wszystkich gości. Wszystkie oprócz jednego.
Smukła rudowłosa elfka siedząca przy szynkwasie wyciągała z dłoni kawałek szkła. Nawet nie zerknęła w ich stronę.
- Fiołeczku... – rzekł mężczyzna podchodząc do elfki i ujął jej zranioną dłoń – Myślałem, że umiesz się obchodzić z ostrymi rzeczmi – szepnął do jej ucha i wyciągnął z kieszeni lnianą chustkę. Zdecydowanym ruchem usunął szkło i zatamował rosnącą strużkę krwi materiałem, mocno go dociskając. Pokiwał głową w kontenstacji.
- Chciałbym, żebyś poznała Cytruska, najświeższą entuzjastkę mojej przeskromnej osoby – błysnął zębami w stronę Moiry. - Cytrusku, oto Filianore, mała dziewczynka na wieczność zagubiona w odmętach szalejącego jak tutejsze sztormy fatum.
Elfka nie zareagowała. Yorshka odchrząknął.
- Nie rozumiem tylko, czemu to fatum musi szaleć w mojej karczmie każdorazowo – odezwał się niskim głosem, kontynuując gniewne wycieranie wina rozlanego na szynkwasie.
- Zakazałbym jej wstępu, co mi klienteli nie będzie odstraszać, ale nic sobie z tego nie robi – ciągnął usprawiedliwiającym tonem– Ba, kazałem dwóm hartownym znajomkom ją wynieść za drzwi, to jeno mordy im obiła i z powrotem wlazła. Do dziś dnia ich nie widziałem w karczmie.


Fredrik oderwał poważny wzrok od milczącej Filianore i spojrzał na winiarza.
- Yorshka. Dla mnie będzie karafka wina i dwa kieliszki. Wielmożna pani czarodziejka i ja mamy przed sobą długą noc – położył na drewnianym blacie stos orenów. – Upewnij się, że nie zabraknie nam trunku, a resztę zachowaj, to za pobite szkło i wszelkie niedogodności.
Karczmarz w podzięce kiwnął głową na Fredrika i obdarzył Moirę skinięciem pełnym szacunku.
- Witamy czcigodną panią czarodziejkę w naszej skromnej wiosce. Życzymy miłego pobytu, pani – skłonił się ponownie i zniknął na zapleczu, wracając z pokaźną karafką.

Fredrik jedną ręką zgarnął butelkę i kieliszki, a drugą wskazał Moirze drogę do stołu. Odsunął przed nią ciężkie drewniane krzesło.
- Zaszczyć, proszę, to oto krzeszło obecnością swych zgrabnych pośladków, ja za chwilkę dołączę – nalał odrobinkę wina do jednego z kieliszków i podsunął go Moirze - Ty w tym czasie spróbuj się zrelaksować - gwarantuję, to wino zmieni cię na powrót w ludzką istotę – mrugnął i odszedł.
Złapał Filianore pod ramię, ściągnął ją ze stołka i wziął w ramiona. Nie zaprotestowała. Pchnął stopą karczmiane drzwi i przytrzymując je ramieniem, wyszedł z gospody.


Hamdir i Edan

Edan maszerował przez wioskę w pelerynie z ciepłego koca, jego buty chlupały przy każdym stawianym kroku. Ruch dobrze mu robił, czucie wracało do kolejnych części jego wyziębłego ciała. Po jego bokach szedł rosły Hamdir i Smolnik, Kolanko zrezygnował z wieczoru w karczmie, a Wopek, jako najbardziej zbliżony budową ciała do rozbitka, zahaczył po drodze o chałupę, celem podarowania chłopakowi suchych ubrań.
Mężczyźni przeszli przez majdan i skręcili w prawo, do gospody. Przystanęli, widząc mężczyznę wychodzącego z karczmy z rudowłosą elfką w ramionach. Hamdir zasępił się. Rozpoznał w niej Filianore, którą zdarzało mu się widywać w Vildheim. W bladym blasku świec bijącym zza okna dostrzegł zakrwawioną chustkę, którą elfka upuściła prosto pod jego ciężkie buty. Nie zauważyła żadnego z nich, oczy miała zamknięte.
- Co, wino za mocne czy głowa za słaba? – zagaił przyjaźnie Smolnik, jednak nie dodał niczego więcej, widząc chłodne spojrzenie mężczyzny. Jego też zdarzało im się widzieć, zawsze w towarzystwie Filianore. Gdy przesiadywał w karczmie czasem ulegał namowom, zwłaszcza młodych dziewek i dawał występ gry na lutni. Nigdy jednak nie słyszano, by śpiewał.
Skinął mężczyznom i bez słowa odszedł drogą prowadząca na południe wioski, gdzie stara Bergmanowa miała swój mały pensjonacik.

Smolnik odchrząknął, aby przewrać zapadłą ciszę. Pociagnął drzwi karczmy i wykonał zachęcający gest dłonią.
- No, młody, siadaj przy ognisku, ja już niosę nam dzban ciepłego miodu i kubki.
To mówiąc podszedł do szynkwasu i łupnął dłonią w blat.
- Brywieczór, Yorshka! Ocaliliśmy dziś rozbitka, co Ty na to, że dobry los nam się odwdzięczy darmowym dzbanuszkiem miodu?
Winiarz zaśmiał się gromko i pokręcił głową.
- Wszystko dla moich dzielnych marynarzy! – krzyknął i z hukiem postawił na blacie gliniany dzban i trzy kubki.
- Daj jeszcze dla Wopka, wnet powinien być z powrotem.

Hamdir rozglądał się po sali. Jego spojrzenie przykuła odziana w szmaragdową suknię kobieta. Rdzawe fale jej włosów wydawały się płonąć w ciepłym blasku świec. Nie uszło jego uwadze, że drgnęła nieznacznie na słowa Yorshki. Przez krzesło przewiesiła szkarłatny płaszcz wykańczany złotym ornamentem. Na stole stały dwa kieliszki. Hamdir się zamyślił. Czekała na kogoś?

Smolnik podążył za spojrzeniem brodatego mężczyzny i gwizdął cicho.
- Od kiedy to Twoja karczma gości dwie rudowłose piękności jednego wieczora, co, Yorshka? I dorzućże drwa do ognia, wieczór zimny, jesień już!
Osobliwa postać kobiety nie uszła także ponadprzeciętnej uwadze Edana. Kolejny huk o wytarty drewniany blat przykuł uwagę młodego mężczyzny.
Yorshka zaprezentował drewniany półmisek wypełniony śledziowymi koreczkami, przekładanymi kostkami sera i kiszonych ogórków.
- Macie, jedzcie na mój koszt, panie rozbitku! – karczmarz spojrzał zaciekawiony na Edana, jakby szukając odpowiedzi na to, co się wydarzyło na morzu w jego wyglądzie. Nie znalazł jej jednak, jako że twarz młodego mężczyzny nie odznaczała się niczym charakterystycznym. Zadbana broda, brązowe oczy i włosy, ot zwyczajny młodzieniec. Coś jednak w jego twarzy sprawiło, że karczmarz uśmiechnął się do niego mimowolnie, po czym wrócił do zapisywania czegoś w grubym notesie.
Smolnik sięgnął po koreczka i wsunął go do buzi, wyciągając z niej sam patyk.
- No, długa noc przed nami, racz nas zaszczycić opowieściami! Nazywam się Smolnik, a ten mniejmówny to Hamdir. Jak było z tą wadą okrętu? Skąd płynąłeś?


Olgierd i Ślepy Pies
Okolice Vildheim


Ślepy Pies niemal do bladego świtu zabawiał swoimi opowieściami Olgierda i jego towarzyszkę podróży.
Karawana wyruszyła w dalszą, krótką już podróż. Ślepy gawędziarz zwyczajem zajął miejsce na kupieckim powozie. Irys wyjątkowo prowadziła konia za uzdę, krocząc obok Olgierda. Zdawała się łaknąć jego obecności, dziwnie niespokojna. W nocy dręczyły ją koszmary, pamiętała je po wybudzeniu, jednak teraz, krocząc traktem, nie przypominała sobie nic oprócz zimnego uczucia niepokoju.

Nagle koń wojaka prychnął, a ten pospiesznie wydobył miecz i przystanął. Na lewo od nich, tuż przed linią lasu siedziało trzech krasnoludzkich wojowników. Dwoje z nich odzianych było w lekki, skórzany pancerz, trzeci, obracający truchło królika nad ogniskiem, nosił brygantynę. U pasa kołysała mu się jednoręczna siekierka.

Cała trójka bacznie obserwowała karawanę, a gdy wojak Flynn się zatrzymał, jeden z krasnoludów wstał i pomachał na nich pospiesznie.
- Dobry, dobry, nie ma się tu na co patrzać, ot co, zwyczajna krasnoludzka kompania przy śniadaniu! – zawołał niecierpliwie i pogładził się po czarnej jak smoła brodzie.
Flynn nie miał nic do dodania. Kompania ruszyła dalej, jakby nigdy nic. Jedynie Irys pobladła. W połowie jednego stajania nie wytrzymała i złapała Olgierda za ramię.
- Olgierd. Wiem, że Ty nie wierzysz w te rzeczy, ale widziałeś, co oni nosili na szyjach? Srebrne podkowy na łańcuchach... Żelazny symbol szczęścia... Parsknięcie wierzchowca... – pokręciła głową i umilkła, zatrwożona.


Przed nimi w ciepłym jesiennym słońcu skromnie rozpościerało się Vildheim. Minęli małą winnicę, na winoroślach wciąż wisiały dawno już dojrzałe fioletowe kulki.
- To właśnie sekret tutejszego amarone – podjął wojak tonem, jakim przystało prawdziwemu przewodnikowi. - Jesienią pogoda zawsze tu dopisuje, winogrona zostawiane są, aż wyschną na rodzynki i dopiero wtedy rozpoczyna się proces produkcji. Vildheimskie wino jest więc pysznie słodkie i niebezpiecznie mocne! Niech was też nie zazdziwi cena, drodzy kupcy i podróżnicy. Ale wino warte tej ceny, radzę się nie targować. Sam winiarz ponoć strasznie tego nie lubi.
To mówiąc, spiął siwą klacz i przyspieszył, wjeżdżając między pierwsze zabudowania.


- Tutaj mamy wcale wyszukany pensjonacik pani Bergman, kawałek dalej, zaraz będziemy mijać, dla strudzonych podróżą: Szmaragdowa Przystań, dom podróżny dla wybrednych i majętnych. Bardziej majętnych niż wybrednych, rzekłbym.
Kupiecka landara zatrzymała się przed Przystanią i wysiadł z niej Ślepy Pies. Najwidoczniej kierowany zapachem ziół i dobrą znajomością kolejności osób w karawanie, podszedł do Irys i Olgierda, uważnie sprawdzając podłoże kosturem.
- Idziesz z nami, Ślepy? Zobaczymy, czy pogłoski o tutejszym winie mają w sobie choć trochę prawdy.


Dotarli do centrum wioski, stanęli na głównym placu. Zauważyli Gaela i Leorica rozładowujących jeden z ich kupieckich wozów.
Podeszli do karczmy, po drodze mijając zamtuz.
- Jak myślisz, mogłabyś sprzedać tam część ziół? Znając życie, będzie można coś na tym zarobić – Olgierd odezwał się do Irys.
Ta prychnęła i teatralnie uniosła głowę w dumnym geście.
- Jeśli to Twoja wymówka, żeby się rozejrzeć w środku, to moja noga tam nie postanie – odparła zadąsana. Widząc jednak logo zamtuzu, przystanęła. Skorupy morskie... Tajemnica? Ja chyba wariuję i szukam wskazówek, gdzie ich nie ma, pomyślała zbita z tropu. Uczucie niepokoju nie odstępowało jej jednak na krok. Zupełnie jakby wielkie czarne ptaszysko usiadło jej na ramieniu i krakało nieznośne do ucha.

Olgierd rozejrzał się uważnie za zadaniami dla najemników, niczego jednak nie znalazł.
Wioska, oblewana przeświecającymi przez chmury promieniami słońca, wydawała się być nietknięta panującym w reszcie świata bezhołowiu. Większość mieszkańców budziła się z jeszcze ciepłych snów, leniwie zabierając się do swej codziennej rutyny. Nie wiadomo skąd do trójki podróżnych przydreptał szarobury pies, obwąchał nogawki każdego z osobna i z wywieszonym jęzorem usiadł przy Ślepym. Ten pokiwał z uśmiechem głową i wyciągnął rękę, oferując czworonogowi pieszczoty.
Irys z ciepłym uśmiechem spojrzała się na dwójkę zaznamiających się przyjaciół.
- Panie, napijcie się i najedzcie z nami, na nasz koszt. Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo przypadły mi serca pańskie opowiadania. Chociaż tyle możemy zrobić w podzięce.

Olgierd otwarł karczmiane drzwi. W środku panował miły gwar rozmów, gdzieś z kąta dobiegało donośne chrapanie.
Tak, pomyślał. Dzień zapowiadał się wyśmienicie.

 
Mimi jest offline